Taksówka dla Ezego

Ale przecież to wszystko już było i doprawdy: nie powinienem się aż tak bardzo przejmować. W 1997 roku ówczesny prezes Tottenhamu Alan Sugar zapłacił nawet Emmanuelowi Petit za taksówkę, którą ten zamiast do hotelu pojechał do domu Arsene’a Wengera, by ze swoim dawnym szefem z Monaco dopiąć podpisanie kontraktu z Arsenalem. Podobnie było w sierpniu 2013 roku, kiedy sprowadzany z Anży Machaczkała Willian przeszedł nawet w Tottenhamie badania lekarskie, ale medialny hałas wokół jego przyjazdu sprawił, że podkupiła go Chelsea, a Jose Mourinho wygłaszał następnie dobre rady dla rywali, by podobne transakcje prowadzili w większym sekrecie.

Wszystko już było, łącznie z uprzejmym pismem, jakie przechodzący z Barcelony do Milanu Rivaldo wysłał do Daniela Levy’ego i Glenna Hoddle’a, a ci opowiadając o tym publicznie narazili się na śmieszność, bo zostali w ten sposób twarzami klubu, w którym zamiast piłkarza klasy światowej pojawia się podpisana przezeń kartka papieru. Na liście transferowych fiask Tottenhamu mamy też spóźnione o kilka minut w ostatnim dniu okienka transferowego latem 2012 r. dopięcie umowy z Porto o Joao Moutinho, niepodpisany w 2019 r. kontrakt z Paulo Dybalą, z którym nie dogadano się w kwestii praw do wizerunku, niepoważną ofertę złożoną Aston Villi za Jacka Grealisha – chociaż tyle, że niepowodzenie z transferem Saidiego Berahino z WBA skłoniło klub do sprowadzenia z Bayeru Leverkusen pewnego obiecującego Koreańczyka.

Co łączy te sprawy, oprócz dość oczywistej – i stosującej się także do Eberechiego Eze – kwestii, że piłkarz, którego Tottenham chciał kupić, zwyczajnie wolał kontynuować karierę gdzie indziej? Bądźmy zresztą uczciwi: dla Petita czy Williana (o Grealishu, który miał wkrótce przejść do Manchesteru City, nie wspominając…) decyzja o nieprzejściu do Tottenhamu okazała się słuszna. I zapewne słuszna będzie również w przypadku Eze, bo dzięki takiemu wzmocnieniu Arsenal umocni swoją pozycję wśród faworytów do wygrania Premier League w tym sezonie.

Otóż łączy te sprawy kunktatorstwo prezesa Levy’ego, który – z pewnością kierując się szlachetnymi pobudkami pilnowania klubowych finansów – pozwala, by transferowy cel wymknął mu się z rąk. Mimo iż od zakończonej niepowodzeniem próby wykupienia z Nottingham Forest Morgana Gibbsa-White’a minęło aż 28 dni, a od kontuzji Jamesa Maddisona – dni 17, do poważnych rozmów z Crystal Palace przystąpił dopiero 9 dni temu. Zgoda: karty miał nienajlepsze, sprzedawca wiedział (po rozmowach z Gibbsem-Whitem), że ma pieniądze i (po kontuzji Maddisona) że jest zdesperowany. Ale zdesperowanemu po kontuzji Havertza Arsenalowi sfinalizowanie transakcji zajęło kilka godzin. Dziś, kiedy o każdym ruchu transferowym klubowe źródła i agenci zawodników informują Fabrizio Romano i jemu podobnych niemal w czasie rzeczywistym, nie da się przeprowadzać transakcji tak, jak chciałby to robić Daniel Levy.

Co w tym wszystkim najsmutniejsze: pieniądze będzie musiał wydać i tak, choćby dla uspokojenia rozwścieczonej bazy kibicowskiej. Problem w tym, że nie znajdzie już na rynku piłkarza tej klasy, co Eberechi Eze – dzięki swojej fantazji i kreatywności tak bardzo pasującego do klubowego etosu. W sumie to też już było, już raz na tym blogu pisałem tekst pod tytułem „Miałeś, Daniel, złoty róg”, zastanawiając się, czy piejący w dramacie Wyspiańskiego kogut nie pochodził aby z klubowego herbu. W „Weselu”, mimo rozpaczliwych wołań Jaśka, nikt się nie zbudził – i tutaj też tak będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *