Będzie bez hierarchii i porządku, choć w miarę chronologicznie: pierwsze z podsumowań sezonu, który przyniósł prawdziwy koniec Wielkiej Czwórki, z wykorzystaniem moich archiwalnych wpisów i Waszych sugestii z Twittera. Tych ostatnich otrzymałem kilkadziesiąt, od ogólnych: „Big four no more, green and gold, Pompey spirit, Champions League fail” albo „rozbicie Big4, upadek LFC, półfinały LM bez Anglików, hity PL nie tak hitowe jak w poprzednich sezonach, przemiana Rooneya”, po szczegółowe („»To« podanie Gerrarda” do Drogby w przedostatniej kolejce, „Rodallega w 93 min., Wigan-Burnley 1:0”, „faul Fletchera i brak karnego w meczu MU-Arsenal”, „słynny mail Toma Hicksa jr i jego rezygnacja po upublicznieniu tegoż”, „11 porażek w lidze Liverpoolu, zmiana Torresa na St Andrews’, Phillips w 92 min. strzela Arsenalowi, gol Terry’ego z Burnley”). Nie wszystkich ćwierkających jestem w stanie zacytować, choć wielu z pewnością odnajdzie swoje obserwacje w poniższym wyliczeniu. Najczęściej wspominaliście balonik, który strzelił gola Liverpoolowi, poza tym zwracano uwagę na 11 porażek Liverpoolu i na historyczne wygrane Chelsea z zespołami z Wielkiej Czwórki – dla zrównoważenia przywołajmy jednak porażki mistrzów z MC…
Ale po kolei, od mocnego początku, czyli wygranej Tottenhamu z Liverpoolem i klęski Evertonu z Arsenalem, wejścia smoka Vermaelena, bramek Assou-Ekotto i Rodallegi. Potem przyszło odsunięcie Lescotta od treningów z Evertonem (przed transferem do MC, jednym z wielu imponujących zakupów tej drużyny ostatniego lata), urządzony przez Tottenham pogrom Hull i wyjazdowa porażka MU z Burnley. Z przyjemnością patrzyło się na twierdzę Turf Moor w pierwszych tygodniach sezonu (podtrzymuję pogląd, że gdyby Owen Coyle nie odszedł, Burnley utrzymałoby się w ekstraklasie), ze zgrozą natomiast słuchało się wieści z Fratton Park (przypomnijmy choćby sierpniowe bicie na alarm Davida Jamesa, ze zdziwieniem – wieści o transferze Sola Campbella do Notts County, z zawstydzeniem natomiast – wieści o rozróbie po meczu West Ham-Millwall.
Wkrótce przyszła wygrana MU z Arsenalem na Old Trafford po karnym i samobóju, wątpliwości wokół sprowadzenia Kakuty i zakazu transferów dla Chelsea, ostre strzelanie we wrześniowym meczu MC-Arsenal, tym z samobójem Almunii i prowokacyjnym zachowaniem Adebayora, a potem derby Manchesteru, gol Owena i „Fergie Time”, porażka Chelsea z Wigan i wściekły Carlo Ancelotti mówiący do swoich piłkarzy po włosku, pierwsze zwycięstwo Portsmouth, trenowanego wówczas jeszcze przez Paula Harta, załamanie formy Bena Fostera i utrata miejsca w bramce MU, snajperska regularność Darrena Benta, nawet jeśli czasem pomagał mu balonik i nieregularność napastników Tottenhamu (na szczęście było ich czterech: kiedy przygasał jeden, łapał formę inny – nawet Robbie Keane zdążył strzelić cztery gole Burnley)…
Kłopoty Beniteza w lidze, przyćmiła na moment porażka Chelsea z AV oraz problemy przyszłego mistrza Anglii z ustawieniem w diament i z obroną przy stałych fragmentach gry. Później jednak zwiększyły je kłopoty Beniteza w Lidze Mistrzów, znowu odsunięte na bok przez mecz przez duże „m”, czyli powrót Owena na Anfield i wygraną Liverpoolu z MU. Mniej więcej w tamtym czasie przeżywałem „one of those days”, czyli porażkę Tottenhamu na White Hart Lane ze Stoke (później czułem się podobnie po przegranej z Wolverhampton oraz remisie z Hull), ale nade wszystko jedenaście sekund jedenastej kolejki, czyli spektakularne samobójstwo Tottenhamu w derbach z Arsenalem. Liverpool jednak nie odpuszczał: skalę problemu unaoczniła nawet nie tyle porażka z Fulham, co skład na tamten mecz (nazwiska rezerwowych: Gulasci, Dossena, Ayala, Spearing, Plessis, Eccleston, Babel, w pierwszej jedenastce m.in. Kyriakos, Degen i Woronin), a potem znów wpadka w Lidze Mistrzów.
Zaiste epickie 3:3 Burnley na City of Manchester Stadium otworzyło serię remisów gospodarzy, zakończoną zwolnieniem Marka Hughesa. Poza ligą zbulwersowała nas ręka Henry’ego – to już w listopadzie, który pamiętam m.in. dzięki przesławnemu laniu Wigan na White Hart Lane czy rzezi niewiniątek w meczu Arsenal-Chelsea.
Jeszcze rok 2009 to powrót Awrama Granta do Portsmouth, cieszynka Bullarda, Wenger niepodający ręki Hughesowi i nurkujący Gerrard, Tottenham wypuszczający dwubramkowe prowadzenie w wyjazdowym meczu z Evertonem i Defoe, niewykorzystujący karnego w ostatniej minucie, a także – powracające przez następne miesiące w naszych dyskusjach – pytanie, czy Berbatow zawiódł. Dalej: kolejka, w której nikt nie chciał wygrać (to wtedy Tottenham przegrał u siebie z Wolves, Chelsea zremisowała 3:3 z Evertonem po błędach obrońców i Czecha, a MU przegrał u siebie z AV), seria zwycięstw Birmingham i forma Jamesa Milnera w AV, przegrana Liverpoolu z Portsmouth, wizerunkowo spalone powitanie Roberto Manciniego w Manchesterze i dwadzieścia sześć mgnień Fabregasa w meczu z Aston Villą.
Początek roku 2010 to sensacje Pucharu Anglii, z wygraną Leeds nad MU w pierwszej kolejności i późniejszymi bojami tej drużyny z Tottenhamem, oraz sukcesem Reading w zmaganiach z Liverpoolem (co zaowocowało moim zakładem z Rafałem Stecem, czy Benitez będzie pracował na Anfield w sierpniu 2010, powroty Vieiry i Campbella oraz przerażający początek Pucharu Narodów Afryki (to znów poza światem Premier League).
Wielu oszałamiających spotkań nie było nam dane obejrzeć, ale mecz Arsenalu z Evertonem zapamiętałem: z grą do końca, pięknymi i przypadkowymi golami, podobnie jak ostre strzelanie Chelsea z Sunderlandem, kolejne derby Manchesteru, tym razem w Carling Cup, i kapitalny mecz Arsenal-MU.
Zimowe okienko transferowe było najspokojniejsze w ostatnich latach, gwałtowny wzrost pozaboiskowych emocji przyniosła natomiast afera obyczajowa z udziałem Johna Terry’ego. W pierwszych dniach lutego podjąłem swoje największe blogowe ryzyko, czyli postawiłem tezę o wyścigu dwóch koni, przedwcześnie skreślając Arsenal po porażce z Chelsea, a potem umieściłem tu kolejny ryzykowny wpis, popierający ideę play-off o Ligę Mistrzów. A skoro o Champions League: przeciwko MU w barwach Milanu zagrał David Beckham, pamiętamy zwłaszcza jego zielono-złoty szalik po meczu na Old Trafford. Niestety pamiętamy też pierwszy z kilku polskich błędów, czyli Fabiańskiego w meczu z Porto, a potem triumf Mourinho nad Ancelottim i spowodowaną tym wszystkim refleksję, czy liga angielska wciąż jest największa.
Wygrana Evertonu z MU (przede wszystkim młodzi Gosling i Rodwell, ale też przeziębiony Amerykanin), poprzedziła chyba jednak mecz sezonu na Stamford Bridge, rozpoczęty niepodaniem ręki, a zakończony zwycięstwem Manchesteru City, z dwiema czerwonymi kartkami po drodze.
Potem idą rzeczy przykre: makabryczny faul na Ramseyu (apelowałem wówczas o jego nieoglądanie). Rzeczy przykre i rzeczy wielkie: upadłość i waleczność Portsmouth. Rzeczy po prostu wielkie: Fulham w Lidze Europejskiej, aż po finał.
I znów futbol: rozstrzelanie Aston Villi przez Chelsea, kataloński koncert na Emirates, trzy gole w siedem minut MC na Turf Moor i przełomowa dla Chelsea wygrana na Old Trafford (napisałem wtedy, że spór o gola Drogby ze spalonego uważam za bezprzedmiotowy, jako że przykrywał kwestię nieprzykrywalną, czyli wyższość gości w każdej niemal dziedzinie: niejeden z Was do dziś mi to zdanie pamięta).
No i finisz Tottenhamu: zwycięstwa nad Arsenalem, po fenomenalnej bramce debiutującego w pierwszym składzie Danny’ego Rose’a, oraz nad Chelsea, z drugim w ciągu czterech dni golem Garetha Bale’a , a przede wszystkim, poprzedzona kilkudziesięciogodzinnym blogowaniem wyjazdowa wygrana z Manchesterem City, po której na kilkanaście kolejnych godzin zmieniłem blogową winietę. Ta ostatnia niedziela wreszcie, uzyskany dzięki niej imponujący bilans bramkowy mistrzów, a po niej jeszcze podwójna korona dla Chelsea.
Był to niewątpliwie sezon, w którym o osobowościach menedżerskich (Ancelotti, Redknapp, Hodgson, Wenger, Benitez, Hughes i Mancini, McLeish i Grant, O’Neill i Moyes) mówiło się równie często jak o osobowościach piłkarskich (Rooney, Drogba, Fabregas, Lampard, Milner, Tevez, w ostatnich miesiącach Bale – tu lista z pewnością jest dłuższa, ale o piłkarzach chcę napisać osobno). Był to niewątpliwie sezon, w którym sztuka bronienia na Wyspach przeżywała kryzys: oglądaliśmy mnóstwo bramek, ale zawdzięczaliśmy je nie tyle (a w każdym razie nie zawsze) geniuszowi napastników, ile okropnym nieraz wpadkom bramkarzy i obrońców. Był to niewątpliwie sezon bolesnych nieobecności (van Persie, Ferdinand, Essien, Lennon, Torres, Owen) i sezon, w którym mówiło się o długach, upadłościach i protestach kibiców. Był to wreszcie sezon Chrisa Hughtona: mój ulubiony przed laty lewy obrońca i wieloletni zasłużony asystent kolejnych menedżerów Tottenhamu, w imponującym stylu przywrócił ekstraklasę Newcastle. Sezon pewnie gorszy niż poprzedni, ale czy to znaczy, że nudny? Mnie się – jak widać po liczbie wklejonych tu linków – z pewnością nie nudziło.
Faktycznie – ilość odnośników poraża:)Dla mnie ten sezon to przede wszystkim złamana hegemonia United w lidze, wspaniałe double Chelsea, upadek Liverpoolu i wzrost Tottenhamu i MC (tylko na jak długo).Z niby ulotnych, ale istotnych elementów to: Kakuta gate, gol Owena na 4:3, Liverpool out from CL, wielobramkowe wiktorie Chelsea, 9-1 Tottenhamu, Fulham w Europie.Liga angielska nudzić nie może, a Pana podsumowanie – jakby policzyć ze wszystkimi odnośnikami – pewnie okazałoby się najdłuższe w całym internetowym światku:)
Jak zwykle kawał tekstu i mnóstwo sobie przypomniałem. Dodałbym auty Delapa i równy sezon Stoke, a do nazwisk menedżerów jeszcze Micka McCarthy, bo chyba nikt się nie spodziwał utrzymania Wilków. Bolały mnie głupie zachowania w stylu Adebayora, ale też usuwanego na trybuny Wengera, i można pewnie napisać coś o poziomie sędziowania – hasło „respect” skompromitowali sami sędziowie. Szkoda kontuzjowanego Owena, bo po hattricku z Wolfsburgiem wydawało się, że jest z górki. I dziwne, jak przygaśli różni świetni niedawno, jak Ashley Young czy Downing. Kiepski sezon Gerrarda, Rio ma kłopoty z plecami, a Terry z zupełnie innymi częsciami ciała, to z kolei martwi przed mundialem. I „Futbol jest okrutny” dla bramkarza z winiety – Robinson bronił przyzwocicie, nie był słabszy niż np. Green. Szkoda, że nie jedzie do RPA.
Wilki istotnie miałyb kłopoty z utrzymaniem gdyby nie Tottenham i na odwrót gdyby nie Wilki to meczem z MU Spurs biliby się jeszcze o majstra
Słowo daję: nie zamierzam przeżywac tego jeszcze raz. Robie wszystko by o tym zapomnieć…
Zawsze mogło byc gorzej XD
Nie bardzo sobie wyobrażam. Z 2 miejsca na 7!?? Żeby nadchodzący sezon był gorszy musielibyśmy walczyć o utrzymanie w lidze. I przegrać.
Nie miałbym nic przeciw, hehe
Marek K, uwaga nie fair. Kolegom-kibicom z bloga współczujemy, nawet jeśli kibicują innym drużynom. W ten sposób zwiększa się szansa, że oni będą kiedyś współczuć nam 🙂
Tak, ale nie mogłem się powstrzymać. Obiecuję się poprawić w przyszłości, a z fanami LFC łączę się w nadziei, że ten klub (zasłużony przecież dla angielskiej piłki) trafi w dobre, stabilne ręce.
Liverpool jest na zakręcie i ten sezon będzie dla niego kluczowy. Bo jak się powtórzy klęska z 2009/2010 to odejdzie Torres – zacznie się plac budowy. Najważniejsze teraz to sprzedać klub w dobre, spokojne ręce – już nawet nie wymagam szejków jak z MC lub Romana II – niech będzie spokojnie, dobrze zarządzany klub.
„(…)Potem umieściłem tu kolejny ryzykowny wpis, popierający ideę play-off o Ligę Mistrzów.”A właśnie, bom ciekaw. Zmienił Pan podejście po tym jak Tottenham zajął 4 miejsce ? Chciałby Pan teraz mieć baraże o miejsce gwarantujące udział w Lidze Mistrzów? Na pewno ciekawie oglądałoby się potyczki Spurs, Man City, Villi i Liverpoolu, ale czy byłoby to fair w stosunku do Spurs ?Dobra robota, sporo wątków sobie przypomniałem. Tych z początku sezonu już niektóre wymazałem z pamięci, ale też te z zimy chociażby, jak przesuwane nagminnie spotkania z powodu śniegu i jakże przykry mecz z Evertonem, który jednak się odbył.
Świetna uwaga, ciekawi mnie odpowiedź pana Michała. Play-off o Ligę Mistrzów mógł być niesprawiedliwy – taki Liverpool co partaczył cały sezon (a mówi to wierny fan The Reds) mógłby grać w Lidze Mistrzów. A kompletnie na to nie zasłużył.Swoją drogą – dotychczasowe rozwiązanie się sprawdziło – mieliśmy mecz niczym finał play-off na City of Manchester Stadium – emocje i radość Tottenhamu były iście pucharowe.
Ależ oczywiście, że podtrzymuję (to pytanie, i ta deklaracja padły tu zresztą zaraz po meczu MC-Tottenham). Podobają mi się play-offy w Championship i w niższych ligach, i nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby coś takiego zastosować także do Premier League. Ileż by było ekstra emocji w meczach Tottenham-Liverpool i MC-AV, a potem w finale między zwycięzcami. Powtarzam pytanie: nie chcielibyście tych meczów teraz oglądać?
Jasne, że bym chciał je sobie obejrzeć, jednak … i tak mnie Pan nie przekona 😛 ekipa, która w 38 meczach wywalczyła sobie udział w LM, powinna w niej zagrać (znaczy w eliminacjach). Z ciężkim sercem to piszę, ale Spurs zasłużyli na LM i baraże (w których może się wydarzyć wszystko) nie byłyby fair. Zresztą, dodatkowe 3 mecze, to 41 w samej tylko lidze. Już teraz jest ich sporo, zwłaszcza, ze nie ma przerwy zimowej.
taaak jeszcze tylko baraży o LM brakuje i prosto z nich na MŚ a potem nie ściągając obuwia pierwszy mecz EPL i kontuzje gwiazd, spadek poziomu rozgrywek, przemęczenie w środku sezonu, o którym już teraz jest coraz częściej mowa…o Mistrzostwo też niech Chelsea zagra puchary z MU i Arsenalem, będzie co oglądać…to wszystko tak na marginesie bo już o tym się wypowiadałem w temacie temu poświęconemu.
A jednak jakoś dałoby się to ułożyć, ba: dokładając jeszcze kilka tygodni przerwy zimowej – choć trzeba by zacząć sezon np. tydzień wcześniej. Co się zaś tyczy okresu wakacji, sir Alex np. zadeklarował, że wszystkim uczestniczącym w mundialu piłkarzom da 28 dni wolnego po ostatnim meczu, który rozegrają, nawet jeśli będzie to oznaczało, że spóźnią się na początek nowego sezonu…
Co oznacza, ze skoro SAF daje tyle wolnego, pilkarze sa porzadnie przemeczeni. A gdyby zaczynac sezon tydzien wczesniej i konczyc pozniej/tak samo to ja juz nie wiem co musialby jesc taki Evra zeby to wytrzymac 😉 MU jakos sie wzmocni w tym okienku? Poki co same plotki…
Kupili już wcześniej Smallinga i Hernandeza, lepiej będzie grał Macheda, Nani może wreszcie zagra cały sezon na wysokim poziomie (w tym grał tak naprawde od lutego), wróci Hargriws; Rafael będzie o cały rok starszy, jest ten Diouf, Gibson może nauczy się przyjmować piłkę, no i Anderson się wyleczy (miał kontuzje prawie cały sezon). Więc jakieś hiper wzmocnienia nie są strasznie potrzebne. Jakiś jeden większy transfer by się przydał. Choć trzeba przyznać, że Ferguson w kupowaniu dojrzałych, drogich piłkarzy nie jest najlepszy.. Największe jego gwiazdy były zwykle wychowywane albo wprost ze szkółki. I bardzo dobrze zresztą
Co do play-off’ów to nie jestem przekonany, skoro wcześniej wszystkie drużyny miały po 38 meczy aby się „załapać” to powinny były je wykorzystać – nie dały rady? to dziękujemy panu. Można wprowadzić też baraże o utrzymanie w PRM, i o wszystkie miejsca pucharowe (z mistrzem włącznie) co przy napiętym terminarzu i braku przerwy zimowej doprowadziłoby do katastrofy, no chyba że kluby miałyby 50-cio osobowe kadry. Ja generalnie uważam że przerwa zimowa bardzo by się w PRM przydała, wzorem lig hiszpańskiej czy włoskiej. I tak w Anglii sezon zaczyna i kończy się wcześniej niż w innych czołowych ligach. Co do wzmocnień Man Utd to przydałby się jakiś dobry napastnik, bo Berba zawiódł (choć mu długo kibicowałem) a na Owenie jednak polegać nie można. Hmm i może jeszcze jakiś kreatywny rozgrywający, w typie Luki Modricia? Ehh marzenia 🙂
Mam podobne odczucia, że mecz 5 maja MC-Tott był jak finał tych wirtualnych rozgrywek o grę w el. LM. Kilka dni wcześniej był rozgrywany mecz MC-AV, brakło tylko meczu L’pool_Spurs, który był rozgrywany jednak dużo wcześniej i nie wiadomo jak zakończył by się taki mecz gdyby był rozgrywany pod koniec rozgrywek. W styczniu Rafa taktycznie zniszczył Harry’ego. Zadam jeszcze takie pytanie jak ciężar gatunkowy miałby mecz MC-Tott’ham 5 maja gdyby w perspektywie byłyby rozgrywaki play-off o 4 miejsce???? – żadnego poza prestiżowym.
Mnie ciekawi jak postąpi FIFA i UEFA z platinim na czele. Robily wszystko by uprzykrzyc zycie angielskim zespołom, teraz w hiszpani sytuacja jest o wiele gorsza, długi nie mniejsze, a ponad to podział (własciwie jego brak) pieniedzy miedzy kluby la liga. Tym sposobem Real wydaje fortune, po czym hipokryci z Barcelony krytykujacy ten klub za wydatki robia dokłądnie to samo. Panie Platini, weź Pan sie do roboty bo niedługo sytuacja bedzie nie ciekawa. Fabregas odejdzie czy zostanie? Obstawiam ze przed rozpoczęciem mundialu już go wykupią.Pozostaje pytanie gdzie powędrują asy liverpoolu. Gerrard i Torres, cos mi sie wydaje ze jeden z nich juz rozegrał swój ostatni mecz w tym klubie i to chyba anglik. Cos jest na rzeczy jeśli chodzi o plotki o konflikcie z rafa.Co do MU spodziewam sie Milnera, i na litosc boska rozgywajacego…
Właśnie, sytuacja finansowa hiszpańskich klubów jest gorsza niż angielskich, na skutek nierównomiernej dystrybucji pieniędzy z praw telewizyjnych, a nikt o tym nie mówi! Platini rzuca się na Anglików, ale kiedy Barca/Real wydają w jednym sezonie 100 mln euro to nawet słówkiem nie piśnie. Czyżby znudziły mu się finały LM z 4 angielskimi klubami? No to w tym sezonie mu się udało wyrzucić wszystkie 4, i faktycznie jest ciekawiej, ale nie sądzę żeby w przyszłym sezonie było podobnie. A jak wejdzie w życie „finansowe fair play” to liga hiszpańska straci wszelką atrakcyjność (ile zarabia Barca a ile taki np. Villareal?) no ale będzie tak wszystko „szlachetnie i ładnie wyglądać”, „Liga Mistrzów dla ludu, nie dla bogaczy”.
Na 101 great goals 1sza bramka Milito jest wzieta z polsatu =)
Napomnę o angielskim akcencie tego finału. Pan Howard Webb był dzis w moim odczuciu rewelacyjny. Zawsze lubiłem tego arbitra ze odwagę i stanowczość, ale ponad wszystko za to ze daje grac. Nie dawał idiotycznych kartek, nie przerywał gry po każdym dotknięciu. Był niezauważalny. BRAWO. Mam nadzieje ze ludzie pojmą ze to jest świetny arbiter. Co do ręki dyskusyjna, ale przepis mówi o intencjonalnym kontakcie, takiego tam nie było moim zdaniem.
Racja, Webb zagrał tak, jak powinien zagrać sędzia – czyli niezauważalnie. Bałem się trochę przed meczem czy nie będzie gwizdał „dziwnych” karnych, ale na szczęście udało mu się uniknąć większych wpadek. Można się przyczepić do tej „ręki” albo do „fauli” które gwizdał na przewracającym się o piłkę Pandevie, ale nie jest to nic rażącego. Szkoda tylko, że finał nie był wcale pasjonujący – Bayern grał tylko tam gdzie pozwalał mu Inter, a Włosi strzelali bramki z kontrataku. To był taki finał dla koneserów włoskiego futbolu – dużo przepychanki, wolna gra i tylko kontry.
http://wyborczapinokio.pl/ polecam !
Panie Michale… to juz prawie tydzien bez nowego wpisu… a my wszyscy czekamy…
Właśnie nad nim siedzę 🙂