Na pierwszą w tym mundialu prawdziwą niespodziankę musieliśmy czekać do ostatniego meczu pierwszej serii spotkań grupowych. Zbyt długo? 32 zespoły zdołały w tej serii strzelić tylko 25 bramek, o 46 proc. mniej niż np. na mundialu w 2002 r. Wielkie gwiazdy: Messi, Ronaldo, Eto’o, Rooney, Drogba, van Persie, Kaka, Villa, Torres, nie zdołały ani zdobyć gola, ani zapisać na swoim koncie asysty. Przytłaczająca większość spotkań toczyła się w żółwim tempie, większość zespołów myślała raczej o tym, żeby nie przegrać, niż żeby zwyciężyć…
Nie twierdzę oczywiście, że tak będzie do końca mistrzostw. Nie twierdzę również, że ci z faworytów, którzy rozczarowali w pierwszym meczu, będą rozczarowywać przez cały turniej. Ale myślę, że moment jest dobry, aby powiedzieć jedną rzecz: zmniejszenie liczby drużyn grających na mundialu z 32 do 24 dobrze zrobiłoby poziomowi tej imprezy. Myślę, że każdy z Was z łatwością potrafiłby już teraz skreślić osiem zespołów, zachowując przy tym narzucone przez FIFA proporcje między kontynentami. Ci, którzy by zostali, zaoszczędziliby nieco czasu i zdrowia, turniej trwałby krócej, mniej byłoby spotkań, które podnoszą ciśnienie jedynie kibiców narodowo zaangażowanych…
No dobra, dość marudzenia, przecież zanotowaliśmy dziś wynik, którego naprawdę nikt się nie spodziewał. Że zacytuję samego siebie z tekstu opublikowanego w poprzednim numerze „Tygodnika”, „podobno tego właśnie nie potrafią zrozumieć w piłce nożnej przywiązani do statystyk Amerykanie. Można grać lepiej, można mieć gigantyczną przewagę w posiadaniu piłki, można oddać kilkadziesiąt celnych strzałów na bramkę przeciwnika, któremu uda się to zaledwie raz, i przegrać mecz. Kopciuszek wyjeżdża na mecz z arcymistrzem, strzela przypadkowego gola, a potem heroicznie się broni, podczas gdy arcymistrz z upływem czasu robi się coraz bardziej zdenerwowany i coraz częściej się gubi…”. Wiem, to nie jest dokładnie ta sytuacja, bo Hiszpanie nie oddali kilkudziesięciu strzałów, tylko szesnaście, ale generalnej myśli bym bronił: w piłce nożnej wciąż każdy wynik jest możliwy i dobrze, że mundial to potwierdził.
Inna sprawa, że stężenie przypadku przy golu dla Szwajcarów było ogromne: piłka bardziej odbijała się od ich nóg niż była podawana, a Casillas mógł zachować się lepiej (przed mundialem trwał wielki spór na temat obsady hiszpańskiej bramki – największym poparciem cieszył się Valdes, ale i Reina miał swoich zwolenników). Na przestrzeni całego meczu piłkarze Omara Hitzfelda (oj, niełatwo było pokonać jego Bayern, nieprawdaż?) nie mieli dużo więcej okazji, tyle że bronili się odpowiedzialnie i ofiarnie, chciałoby się powiedzieć: po koreańsku. Hiszpania zaś – może z początku ustawiona nieco zbyt ostrożnie, bo z Busquetsem przed linią obrony, a dodatkowo jeszcze z potrafiącym przecież myśleć o defensywie Xabim Alonso – swoje „firmowe” wymiany piłek serwowała zbyt wolno, zbyt często zapchanym do granic możliwości środkiem i zbyt daleko od bramki Szwajcarów. Może wyglądałoby to inaczej, gdyby szansę dostał Fabregas, chętniej niż Iniesta i Xavi zapuszczający się w pole karne, a przede wszystkim: częściej strzelający. Może gdyby dużo biegający Villa miał już od pierwszej minuty wsparcie wyższego Torresa (choć po wprowadzonym w drugiej połowie napastniku Liverpoolu znać, że nie czuje jeszcze gry po kontuzji). Może gdyby potężne uderzenie Xabiego Alonso z 70. minuty nie zatrzymało się na poprzeczce…
Ale ostatecznie wyszło tak, jak czasem wychodzi z Arsenalem: piłkarze Wengera potrafią zapodawać się na śmierć, prowadząc piłkę jak po sznurku dookoła pola karnego rywala, wymieniając ją w kunsztownych trójkątach, a i tak kończąc jako przegrani.
Mecz Hondurasu przypomniał mi pewną bardzo smutną historię, dotyczącą piłkarza klubu, któremu kibicuję. Mamy maj 2009, sezon dobiega końca. Drużyna jest w Liverpoolu, szykując się do spotkania z Evertonem. Harry Redknapp wspomina, że kiedy schodzi rano na śniadanie, w hotelowym lobby spotyka w pełni ubranego i spakowanego Wilsona Palaciosa. W nocy z Hondurasu przyszła wiadomość o znalezieniu zwłok jego porwanego wiele miesięcy wcześniej brata, ale Palacios cierpliwie czeka, aż menedżer się obudzi. Co przeżywa w ciągu tych godzin, nie próbuję sobie nawet wyobrazić – Redknapp jest wstrząśnięty tym, że jego podopieczny w takim momencie bardziej niż o własnej tragedii myśli o komforcie swojego szefa. Klub organizuje Palaciosowi wylot do Hondurasu, licząc się z tym, że piłkarz może wyjechać już na zawsze, bo przygnieciony rodzinną tragedią przestanie grać w piłkę.
Sam Wilson Palacios mówi, że poważnie rozważał taką możliwość, ale ostatecznie wrócił do gry, a pamięć o porwanym i zamordowanym Edwinie stanowi dla niego dodatkową motywację (podobnie zresztą jak dla dwójki pozostałych braci Palaciosów, również reprezentantów kraju i również powołanych na mundial). Trudno na wieść o takim dramacie nie żywić sympatii do tego zawodnika, tak samo jak trudno nie doceniać jego piłkarskich kompetencji: Palacios to trochę taki Essien Tottenhamu, słynący ze znakomitego odbioru piłki, ale potrafiący również zaskoczyć dynamicznym rajdem i potwornie mocnym uderzeniem. Londyńczykom zawsze brakowało zawodników, którzy nie boją się fizycznej konfrontacji, a Harry Redknapp podkreśla, że sprowadzenie do klubu Palaciosa było kluczowym posunięciem w walce o utrzymanie w Premiership.
Wilson Palacios dał mi więc silne powody do kibicowania Hondurasowi, ale przecież nie oznaczało to, że zamknę oczy na rzeczywistość: i on, i jego koledzy (może poza skutecznym w obronie Figueroą i bajecznie interweniującym w 60. minucie Valladaresem w bramce) ani przez moment nie sprawiali wrażenia, że są w stanie przeciwstawić się szybkim, pomysłowym, niezłym technicznie, a przede wszystkim arcyciekawie ustawionym przez Marcelo Bielsę (3-3-1-3 – trzeba by spróbować zagrać w tej formacji w Football Managera…) Chilijczykom. Imponował zwłaszcza będący ponoć na celowniku Jose Mourinho Alexis Sanchez, coraz to schodzący z prawej strony do środka i wywołujący mnóstwo zamieszania przed polem karnym Hondurasu.
To był dobry dzień dla Ameryki Południowej: zwyciężyły Chile i równie ofensywnie ustawiony Urugwaj (do Forlana i Suareza w ataku dołączył, nieskuteczny skądinąd, Cavani). Przeciwko kiepskiemu RPA Diego Forlan był chwilami jak Leo Messi przeciwko Nigerii (zwłaszcza, że często schodził do drugiej linii i tam rozpoczynał ataki swojego zespołu), stał się też pierwszym piłkarzem, który strzelił na mundialu dwa gole. Zachodzę głowę, dlaczego nie poszło mu w Manchesterze United, ale to zupełnie inna historia.
O karnym i czerwonej kartce dla bramkarza RPA będzie się pewnie dyskutować. Sędzia postąpił zgodnie z przepisami (choć pewnie on także słyszał wiele razy pytanie, czy w takich przypadkach sama jedenastka nie jest karą wystarczającą) i wykazał się odwagą – w końcu tę trudną decyzję podjął przeciwko gospodarzom. Jeżeli coś miałbym mu wytknąć, to bierne przyglądanie się, jak rezerwowy bramkarz RPA wiąże sznurowadła, poprawia ochraniacze itd. – rzut karny jest próbą nerwów dla obu stron, w tym przypadku czas działał ewidentnie na niekorzyść czekającego z piłką w rękach Forlana.
PS Skoro już wspomniałem o „Tygodniku”: w tym i następnych numerach gorąco polecam „Kroniki Mundialu” Marka Bieńczyka. Nie sądzę, żebyście po polsku mogli znaleźć coś lepszego o tym, co tak nas tu zajmuje.
Deutschland Deutschland über alles, auf dem weg zum Cup
Panie Michale przy drugiej bramce dla Urugwaju był spalony…asysytent głownego popełnił koszmarny błąd.http://www.mightyfootball.com/?p=5830http://www.footytube.com/video/south-africa-0-2-uruguay-49893zamiast karnego i czerwonej kartki, spalony, może kiedyś wprowadza jednak powtórki…
trzeba to zobaczyć z dwóch ujęc kamery…
Nie ma tam żadnego spalonego, ten, który bierze udział w akcji wychodzi przecież zza obrońców.
obejrzyj powtórki i patrz dotąd aż zobaczysz spalonego, pewnie i Urugwaj by i tak to wygrał ale chodzi o zasadę, a jakby takie coś się działo w finale w 90 minucie i wynik finału byłby wypaczony ” bo sędzia nie zauważył” …
Wiele osób narzeka na ten mundial – ledwie po 1 rundzie – nieco mniej subtelnie niż autor tego bloga. Taki Roman Kołtoń już zdążył wystawić MŚ 2010 cenzurkę najgorszych mistrzostw od 40 lat. Przeglądałem wyniki pierwszej rundy MŚ w Niemczech. Hmm, cudów to tam nie było: do bólu siermiężna Anglia i Szwecja, Portugalia słabo, ledwie 1:0 z Angolą, skromne 1:0 Brazylii z Chorwacją, absolutnie beznadziejna Francja (0:0 ze Szwajcarią). Cieszyły może dobry mecz Czechów (3:0 z USA) i Australii (3:1 z Japonią). Plus ostre strzelanie postraszonych przez Kostarykę Niemiec i Hiszpanii z Ukrainą. A przecież w RPA w I rundzie różne smaczki już były, trochę odpowiedzi i wciąż dużo pytań – i to właśnie najfajniejsze. Pięknie grająca niemiecka maszyna (tylko jaka naprawdę jest w obronie?), trochę zgrzytu żelaza Włochów z Paragwajem i Wybrzeża z Portugalią. Niespodzianki – słaba Serbia (może się odbiją? liczyłem na nich), niezła Nigeria, którą większość skreślało, nadspodziewanie solidne drużyny z Ameryki Południowej. Ponoć Euro to tak wspaniały turniej. Ale przecież tam też zdarzają się spotkania, od których oglądania aż zęby bolą. Wysoki poziom? No cóż, Polska, Austria, Grecja, Szwajcaria faktycznie były baaardzo mocne. OK., MŚ to skala większa, więc wszystko jest trochę rozrzedzone i lepsze drużyny mają więcej luzu (lepsze – nie znaczy europejskie 🙂 Poza tym na Euro wszyscy znają się jak łyse konie i dlatego Mundial smakuje tak wspaniale. Nie śledzę na co dzień lig we wszystkich krajach świata, więc z przyjemnością poznaję mało znanych mi piłkarzy z Afryki czy Ameryki Południowej. Z tego samego powodu Mundial kreuje chyba więcej gwiazd (co się z nimi dzieje później, to już inna sprawa). No i ktoś musi pokonać Argentynę i Brazylię 🙂 Ja tam czuję, że to będę świetne mistrzostwa!
Zapominasz ze kazdy mecz, KAŻDY bez wyjątku okraszony jest przeraźliwym dźwkiem, co tworzy beznadziejna atmosferę, najgorsza nie od tam 40 lat a w historii. Podchodząc do spotkań, drży mi reka przy włączaniu tv na myśl ze znów bede to słyszał. Modle sie o odpadniecie wszystkich afrykańskich drużyn, jak najszybciej, możne to choć trochę zmniejszy ten jazgot. Ze powturze za klasykiem „mamo, ja tu gine!!” Mam nadzieje ze to jest ostatni mundial w afryce za mojego zycia.
Alasz jak zawsze radykalny 🙂 Jazgot jest irytujący i po wyłączeniu meczu odczuwa się ulgę. Ale trzeba to jakoś znieść. Mnie bardziej męczy piłkarska nijakość. Sądzę, że to jest kwestia dziwnej piłki, bo nie mieści mi się w głowie, że tacy zawodnicy jak Snejder, Gerard i reszta nie jest w stanie dograć długiego podania a’la Scholes. Wczoraj nawet Hiszpanie unikali grania długich, górnych podań do Navasa. A kto, jak kto, ale Xavi i Iniesta -do cholery- potrafią chyba grać takie piłki.
Dokładnie, brak długich piłek, jak piałem mam wrazenie ze to przez zalecenia trenerów, jako ze piłek tych nie da si kontrolowac.
Zdecydowanie popieram ograniczenie ilości drużyn w Mistrzostwach Świata. Nigdy nie podobała mi się 32-zespołowa formuła, a tegoroczny turniej po raz kolejny umacnia mój pogląd. Dwadzieścia cztery drużyny byłby idealnym rozwiązaniem. Z jednej strony jest to wystarczająco dużo, by zmieściły się wszystkie najlepsze reprezentacje, i te, które do najlepszych aspirują, a z drugiej wystarczająco mało, aby nie dopuścić zespołów jedynie asystujących pozostałym. Zespołów grających najczęściej nudny, zachowawczy football, nie starających się wygrać, a nie przegrać. 32 drużyny to strata nerwów i czasu, ale przede wszystkim, strata jakości, klasy, a w konsekwencji – prestiżu. Tym samym, kompletnie niepojętą dla mnie decyzją jest zwiększenie liczby uczestników ME do 24, co będzie miało miejsce na turnieju we Francji w 2016 roku. W ten sposób zostaną zniszczone najlepsze reprezentacyjne rozgrywki na globie. Ale to już temat na zupełnie odrębną dyskusję.
Kasa misiu, kasa.Jak bedzie trzeba to na mundialu zagraja i 64 druzyny, byle tylko kasa sie zgadzala, tred w druga strone jest niemozliwy, a kto w niego wierzy jest niesamowitym naiwniakiem, ktory w niedziele pewnie zaglosuje na komorowskiego 🙂
Zmartwię Cię, nie mam zamiaru głosować na Komorowskiego. Na Kaczyńskiego zresztą też. :] Poza tym, nie wiem, dlaczego mieszasz w to naszych polityków. Nie wierzę w trend w drugą stronę, ale chyba mam prawo wyrazić dezaprobatę, nie? 🙂
Moja propozycja redukcji wydaje mi się merytorycznie uzasadniona – nie twierdziłem i nie twierdzę, że realistyczna. Nie podoba mi się to, ale zdaję sobie sprawę, że względy biznesowe zawsze będą stawiane na pierwszym miejscu.
Z całym szacunkiem, ale twierdzenie o „przypadkowym” zwycięstwie Szwajcarów jest krzywdzące. Zagrali oni bardzo konsekwentnie, ani na moment nie zaczęli panikować, nie starali się wybijać piłki na ślepo, ale podawać do NKufo czy innego partnera. Widząc oczy Xaviego ok. 70 minuty i porównując je z Grichtingiem spokojnie żującym gumę można było wręcz odnieść inne wrażenie. Szwajcarzy tylko raz mieli szczęście przy poprzeczce, ale i pecha po słupku Derdiyoka. Obrony Benaglio były znakomite, podobnie jak umiejętne ustawienie linii defensywnej. Ponadto Szwajcarzy zagrali czysto i nie starali się nadmiernie opóźniać gry. Tak więc uczucie „moralnego niepokoju” czy „wyrzuty sumienia” po zwycięstwie Szwajcarów są dla mnie niezrozumiałe. Poza tym Hiszpania ma teraz mecz z dość słabym taktycznie Hondurasem. Ilość miejsca dla Chile w środku pola po prostu była szokująca, zwłaszcza w drugiej połowie. Jestem przekonany, że la Furia Roja stworzy sobie podobną ilość okazji co Chile, a wykorzysta przynajmniej dwie.
Panie Michale pozwole się nie zgodzić,niezależnie od przypadkowości bramki Szwajcarów, była to praktycznie jedna z dwóch okazji bramkowych (druga, o dziwo, również dla Szwajcarów-strzału z dystansu Xabiego nie wliczam, bo to bardziej zasługa dobrego uderzenia niż klarowności jego sytuacji), Hiszpanie, opierający rozgrywanie na graczach Barcy, popełnili ten sam błąd, który popełnia Barcelona – jak się nie uda wejść do bramki, to gola nie ma – bo nikt nie strzela. Poza tym powinna być kartka dla Casillasa, a gdyby nie seria rykoszetów, powinien byc karny – więc tak czy siak, wyszło na jedno.Na usprawiedliwienie Hiszpanów można powiedzieć tylko jedno – zobaczyli biało-czerwonych i myśleli, że z Polską grają.Kartka dla bramkarza RPA, moim zdaniem, grubo przesadzona. Szkoda gościa, bo w 1 meczu zachowywał się wyjątkowo dobrze (być może to zasługa jego meksykańskiego vis-a-vis).Na koniec pozwolę sobie na 2 spostrzeżenia bardziej ogólne:1. Zaskakująco dobrze spisują się bramkarze z Afryki (pomijając Algierczyka).2. Czy tylko ja mam wrażenie, że każda drużyna na mundialu rozjechałaby naszych gwiazdorów? Można zrozumieć, że jesteśmy za Japonią, Koreą południową, ale za Hondurasem? Póki co moglibyśmy powalczyć z Danią. Tą samą, która ostatnio w sparingach mocno nas bije.P.S.Planuje Pan spotkanie przy milionie wejść, a co z 10tys. komentarzy?
Więc szybciutko wyklarujmy: bramkę dla Szwajcarii uważam za przypadkową – bramkę, nie zwycięstwo. Organizacja gry tego zespołu była imponująca – wymieniajcie sobie piłkę, proszę bardzo, ale tam, gdzie my chcemy (Otmar Hitzfeld mówił na pomeczowej konferencji prasowej o „red zone”, pomiędzy liniami ich obrony i pomocy, gdzie za żadne skarby świata nie chcieli Hiszpanów wpuścić i rzeczywiście nie wpuścili)…
Po dzisiejszym dniu wiem, kto na pewno zarobi na tych mistrzostwach – Hapoel Tel Aviv. Choć Nigeria przegrała dość haniebnie (najgłupsza czerwona kartka, jaką widziałem od dłuższego czasu i jeden z bardziej beznadziejnych strzałów po kontrze), to Vincent Enyeama, bramkarz ich i Nigerii, pokazał, że ma niesamowite umiejętności i spokój. Po kapitalnym meczu z Argentyną znów był bohaterem. Kilka jego interwencji było przedniej klasy. Choć oczywiście drugi gol Greków obciąża i jego konto. PS. Zauważyliście może, czy tylko ja jestem zwolennikiem jabulanio-spiskowej teorii dziejów, że piłki kopane mocno po ziemi zaskakująco często odskakują bramkarzom w ich prawą stronę. Zaczęło się od Greena, potem było kilku innych golkiperów, dziś świetny przecież Enyeama.
Michale Okoński, jesteś jednym z moich ulubionych publicystów piłkarskich (chyba w ogóle ulubionym) i byłem zszokowany, kiedy wspomniawszy Cię w rozmowie z Romanem Kołtoniem (pracuję w księgarni przy poznańskim Starym Rynku, a Roman bywa tam gościem, gdyż niedaleko odbiera czeki od domu wydawniczego zajmującego się publikowaniem jego zacnych dzieł) otrzymałem w odpowiedzi jedynie wielkie oczy i pytanie „a kto to?”. Wiele osób w Polsce w ogóle nie wie, co to Tygodnik Powszechny! A ja, zatwardziały lewicowiec, czytam go co tydzień…