Jak mawia Woody Allen, wszystko da się przewidzieć, z wyjątkiem przyszłości. Frazę Reżysera przywołał Marek Bieńczyk w swoich „Kronikach mundialu”, publikowanych od minionej środy na łamach „Tygodnika Powszechnego”. „Pierwsze trzy dni pokazały, że średni, słabi lub niespełnieni są jeszcze słabsi, jeszcze bardziej średni i jeszcze bardziej niespełnieni, niż można było sądzić. A mocni z kolei, mocniejsi niż się spodziewano” – pisał w otwierającym cykl tekście „Kopnąć jabulani”. Po dzisiejszym dniu należałoby zweryfikować ten opis, bo średni, słabi lub niespełnieni zabrali się ostro do pracy, a mocni (mam na myśli Niemców oczywiście, nie Anglików) dosyć nieoczekiwanie się potknęli. Można by nawet mówić o odzyskaniu wiary w mundial, gdyby nie…
Nie lubię krytykować sędziów. Przez lata, także na tym blogu, raczej ich broniłem, z przekonaniem, że wykonują zawód, w który ryzyko błędu jest wpisane nieporównanie bardziej niż w zawód kogokolwiek z nas. Dziś jednak mam poczucie, że hiszpański arbiter negatywnie wpłynął na wynik meczu Niemcy-Serbia i to nie za sprawą niezauważenia jakiegoś incydentu, ale po prostu zbyt łatwo rozdając żółte kartki. Wbrew tytułom niektórych depesz, to nie był najbrutalniejszy mecz mundialu – to był mecz, w którym sędzia niemal każdy faul uznawał za godny żółtej kartki i w ten sposób już w 33 minucie usunął z boiska Miroslava Klose, niebędącego przecież futbolowym zabijaką. Niemcy, podobnie zresztą jak w pierwszym meczu, nie wykorzystali wielu sytuacji – szczególnie Łukasz Podolski, który nie strzelił karnego (kolejny na tym mundialu obalony stereotyp: Niemiec, a karnych nie umie strzelać…), podyktowanego za kuriozalne zagranie ręką Vidicia. Podobnie jak w pierwszym meczu świetnie grał Ozil – dla mnie na razie najjaśniejsza gwiazda mistrzostw, momentami wyglądający jak klon Messiego, z którym nawet duet Stanković-Kuzmanović nie dawał sobie rady.
W ogóle, mimo porażki, młody zespół niemiecki komplementuję: przez godzinę grali w dziesiątkę, a przecież mieli absolutną przewagę, zarówno w posiadaniu piłki, jak w liczbie stworzonych sytuacji. Oczywiście pamiętam, że także grający z kontry Serbowie dwukrotnie trafili w słupek – ale to świadczy tylko o tym, jak ciekawy był to mecz. Kibice Liverpoolu, których los ostatnio nie rozpieszcza, powinni mieć pociechę z Jovanovicia, a kibice niezaangażowani – zacierać ręce, że w tej grupie nadal wszystko jest możliwe i wszystkie strony kalkulują: czy Niemcy zajmą drugie miejsce i za chwilę wpadną na… no właśnie, na kogo? Anglia, której się obawiają, może w ogóle nie awansować.
Czy mecz Słowenii z USA był najlepszym meczem mundialu? Z pewnością najbardziej emocjonującym. Wydawało się, że na tym poziomie nie powinny się już zdarzać takie pościgi, jak amerykański. Piłkarze Boba Bradleya, nie dość, że odrobili dwubramkową stratę z pierwszej połowy, w której Słowenia zagrała koncertowo, to jeszcze – kolejny dziś błąd sędziego – strzelili gola, który powinien zapewnić im wygraną; problem w tym, że nie został uznany. Napisałbym o tym więcej, ale pędzę do Anglików; Anglików, którzy w beznadziejności gry zdołali przewyższyć nawet Francuzów.
Problematyczne w tym meczu – niewątpliwie najgorszym za kadencji Fabio Capello – było wszystko, począwszy od ustawienia. Powrót do składu Garetha Barry’ego miał zapewnić ochronę dość wolnej parze stoperów, ale równocześnie oznaczał zmarginalizowanie po lewej stronie boiska Stevena Gerrarda – najlepszego w drużynie podczas spotkania z USA. Pozostawienie w składzie Emila Heskeya oznaczało, że zamiast gry kombinacyjnej spodziewać się należy górnych piłek na napastnika Aston Villi, zgrywającego je do piłkarzy wchodzących z drugiej linii – ale było to przewidywalne, a przede wszystkim: odbywało się zbyt wolno. Ociężały Rooney, który miał być przecież motorem napędowym tej drużyny, co i rusz tracił piłkę. Między napastnikami a pomocnikami ziała wielka dziura, którą zapełniali Algierczycy, nie bez kozery ustawieni w systemie 3-4-2-1. To oni wygrywali niemal każde starcie o bezpańską piłkę, to oni potrafili szybko przemieszczać się pod bramkę rywala, to oni kilka razy zmusili do błędu nieruchawą obronę angielską.
Problematyczne były decyzje personalne. Dlaczego Fabio Capello nie zdecydował się np. na skorzystanie z usług Joe Cole’a – najjaśniej błyszczącego w sparringach? Dlaczego nie postawił na Defoe’a od pierwszej minuty, a widząc impotencję Rooneya nie zmienił go na Croucha? Dlaczego do samego końca zostawił na boisku Lamparda i nie spróbował np. zdrowego już Jamesa Milnera? Dlaczego w ogóle tak późno zaczął wprowadzać zmiany, przy pierwszej (Wright-Philips za Lennona) utrzymując zespół w wyraźnie niefunkcjonalnym ustawieniu? Lista pytań wydaje się niewyczerpana, bo w zasadzie nie było wśród reprezentantów Anglii piłkarza, którego można byłoby pochwalić za ten mecz, a w rywalizacji o miano najgorszego Rooney idzie łeb w łeb z Heskeyem.
Stara prawda na temat Anglików: pod skorupą pewności siebie (czy wręcz argogancji), skrywają charaktery delikatne (by nie powiedzieć kruche). Im dłużej trwał ten mecz, tym częściej oglądali się na siebie, bojąc się podjąć odpowiedzialność i wybierając rozwiązania bezpieczne. Brakowało pasji, odwagi, wyobraźni, tempa, a wreszcie umiejętności, czyli tego wszystkiego, co pozwala wygrywać mecze. Nie chcę zamieniać tego wpisu w podsumowanie a la Dariusz Szpakowski, ale na miejscu Wayne’a Rooneya nie robiłbym kibicom zarzutu, że ośmielili się buczeć, a na miejscu Stevena Gerrarda nie rozgrzeszałbym się tłumaczeniami w stylu, że dla Algierczyków ten mecz był jak finał mundialu.
Tu bowiem dotykamy sedna sprawy. Wayne Rooney mówił przed kilkoma dniami, że nawet nie grająca na sto procent możliwości Anglia jest w stanie pokonać Algierię. Może gdyby mówił, że każdy mecz jest jak finał mundialu, nie obawiałby się teraz, że w środowy wieczór będzie musiał pakować walizki. Po dwóch seriach spotkań Anglia jest poważnie zagrożona odpadnięciem z mistrzostw świata. Czego właściwie należałoby jej życzyć, bo – żeby sparafrazować jednego z bohaterów Jaroslava Haska – tak idiotycznej monarchii nie powinno być na mundialu.
Zresztą, skomentujcie to sami. Wszystkie grepsy dozwolone.
Trzeba powoli oswajać się z myślą, że Anglicy rozegrają tylko jeszcze jeden mecz na mundialu. To, że Słoweńcy zagrają z charakterem jak Algierczycy jest niemal pewne. A Capello widać, że i tak nic nie zrozumiał z meczu z USA i wystawi Heskeya i Lamparda wg mnie zupełnie nie pasujących do całości. W ogóle wątpię, żeby piłkarze wiedzieli o co chodzi Włochowi. Na razie to udało mu się udowodnić prawdę, że Lampard nie może grać z Gerrardem o czym wiedzieli wszyscy poprzedni selekcjonerzy.
Anglicy a capella. A Capello to przecież jeden z najlepszych trenerów świata. Tyle że tu nawet Mourinho by nie pomógł. Przepłacani, przereklamowani, przegonić ich z mundialu (Słoweniec potrafi).
Szkoda, że Capello Index nie wszedł w życie na Mundial, ciekaw jestem jakby Włoch ocenił poszczególnych piłkarzy.
Gdzie Capello nie może (bo FA zabroniła), tam kibica pośle. Może nie tyle kibiców (choć sądzę, że większość z nas przynajmniej dobrze Anglikom życzy), ale sympatyków, wielbicieli futbolu, cokolwiek to znaczy. Może więc krótka (wobec takich 90 minut, nawet komentarz podobnej długości co cały dzisiejszy 'Dziennik…’ byłby za mały) analiza i oceny dla zawodników Anglii? Przecież kiedy znęcać się nad reprezentacją Anglii jak nie w momencie gdy najbardziej przypominali swymi wyczynami naszych lokalnych bohaterów?Dobrze, więc o meczu. Kto czyta 'Zonal Marking’ (polecam tę stronę) ten wie czego można było się spodziewać po Algierii. Najwyraźniej jednak Capello postanowił być mądrzejszy od wszystkich naraz i zlekceważył rywala wystawiając naprzeciw… No właśnie, co to miało być? Gerrard miał grać wyżej i bliżej lewego skrzydła, co okazało się wybitnym błędem. Jedyny, który potrafił posłać dokładną piłkę ze skrzydła w pole karne, Ashley Cole, nie mógł jeździć tak często do przodu jak choćby katastrofalny Johnson. Także postawienie na Gerrarda po prostu zrzuciło Lamparda, co wydało mi się najdziwniejszą decyzją. Schowany z tyłu, często po prostu niezaangażowany w akcje, obudził się dopiero w drugiej połowie ale, cóż, tylko dostosował się do poziomu kolegów. Obrona była słaba, dużo paniki, zwłaszcza po prawej (i pół prawej) stronie, gdzie Carragher i wspomniany Johnson popełniali kiks za kiksem. W ataku był Rooney, grający jakby był kontuzjowany od drugiej minuty, oraz Heskey – po co on tam był, zastanawia mnie to najbardziej. Ani szybki, ani skuteczny, ani walczący, ani przydatny… Szukam argumentów za napastnikiem AV, ale na myśl przychodzi mi tylko asysta z meczu przeciwko USA. Tylko. Zmiany Capello były nie tyle nietrafione (choć to też), ale przede wszystkim spóźnione. Pierwsze dwie powinny wstrząsnąć zespołem w przerwie, a tymczasem on jakby ich w szatni pochwalił bo poprawa… poprawy nie było.No więc oceny, Zachodny Index;). James 6/10 (pewny), Johnson 2,5/10 (bez jednej dobrej akcji w defensywie i ofensywie), Carragher 3/10 (ogrywany niemiłosiernie), Terry 4/10 (najlepszy z obrońców, jeden poważny błąd), Cole 3,5/10 (niewidoczny), Barry 3,5/10 (podawał tylko w bok lub do tyłu, często niecelnie), Lampard 3,5/10 (niezaangażowany, niewidoczny), Gerrard 3/10 (niedokładny, bez inspiracji godnej kapitana), Lennon 3/10 (bez dobrej akcji w ofensywie), Rooney 1,5/10 (ktoś widział jego dobre, dokładne zagranie? Ja też nie), Heskey 2/10 (bo i tak nikt więcej się nie spodziewał po nim). Zmiennicy jak dla mnie grali zbyt krótko by cokolwiek zrobić. Choć Capello może by ich jeszcze ocenił…
Przeanalizowałem możliwe wyniki ostatnich meczów w tej grupie, przy wyniku 0-0 bądź 1-1 w meczu Anglii ze Słowenią nie ma takiego wyniku meczu Algieria-USA, który by dawał awans Anglikom. Wniosek: Anglicy muszą wygrać by awansować. Przypominam sobie, że w 1982, po dwóch bezbramkowych remisach przygotowany był już samolot po naszych do Hiszpanii; potem 5-1, potem 3-0. Czy teraz Anglicy wezmą przykład od nas??
ten mecz to byla jakas kpina.do glowy przychodza mi tysiace odpowiedzi na pytanie: 'dlaczego bylo tak beznadziejnie?’.pozwole sobie dla uproszczenia wymieniac od myslnikow:- capello skonfudowal byc moze swoich graczy owym capello index. w jakis sposob stracili do niego zaufanie?- moze fabio zajechal ich przygotowaniem do mistrzostwo/treningami? przeciez dzisiaj byli wolni jak enty, a pilke przyjmowali jak nieruchome drzewa- pewnosc siebie zgubila ich? bunczuczne zapowiedzi, ze jedziemy po MS, i brak pokory przed przeciwnikiem obrocily sie przeciwko nim?- czesc chybionych powolan?- nieskuteczna taktyka i beznadziejne zmiany capello?- burze wywolane kolejnymi 'przypadkami losowymi’ (od 'przypadku’ terrego po kontuzje rio)?po prostu dzisiaj wszystko bylo tak beznadziejne, ze to sie w pale nie miesci. gerrard prawie zabil sie o wlasne nogi, lampard nie umial celnie podac na 3 mety (i to w bok), zreszta gerrard i tak co chwile wlazil mu w parade, nie umiejac trzymac formacji, lennon glownie zajmowal sie nonszalanckimi zagraniami i bezproduktywnymi rajdami/dosrodkowaniami, a.cole i johnson z kazda akcja marnieli w oczach, haskey przynajmniej staral sie, ale jego heavy touch bylo az nazbyt widoczne w co drugiej akcji, a rooney zagral chyba najslabszy mecz w karierze (ja na pewno nie widzialem gorszego w jego wykonaniu).zreszta ilosc strat, katastrofanie niedokladnych podan czy bezsensownych zagran byla tak nieprawdopodobnie wysoka, ze chyba w calej 2 kolejce jak dotad sumarycznie tylu beznadziejnych zagran nie bylo.zreszta miny henrego, williama i becksa mowily wszystko.to bylo chyba NAJGORSZE spotkanie mistrzostw. a juz z cala pewnoscia najgorsze jakie ogladalem.
Przyznam że nie oglądałem zadowalającej ilości meczów Anglii pod dowództwem Capello ale statystyki mimowolnie wskazywały ich na jednego z faworytów turnieju. Wszyscy zastanawiali się już kto stanie na przeszkodzie w dalszych rundach po niedoszłym (prawdopodobnie) zajęciu pierwszego miejsca w grupie. Jednak to co stało się podczas meczu z Algierią stanowi swego rodzaju szok po którym Anglicy obudzą się być może oglądając resztę mundialu już przed telewizorem w swoich rezydencjach. Mam też takie wrażenie, że Anglicy po braku nominacji do ME 2008 i zwolnieniu McClarena, zatrudniając Capello poszli na łatwiznę. Trudno temu trenerowi zarzucić brak osiągnięć czy co za tym idzie kompetencji ale przewidywalność gry Anglików zaskoczyła chyba nawet Stany Zjednoczone i Algierię. Surowość i schematyczność przeprowadzanych akcji oraz uparte trzymanie na boisku Heskeya razi po oczach i nie pozwala przychylnie spojrzeć na grę Anglików. Błąd Greena w pierwszym meczu chyba też przysłonił te wnioski po meczu z USA i wszystkim wydawało się (a szczególnie Rooneyowi) że wszystko w drugim starciu wróci do normy. Kwestie personalne to już oddzielny rozdział (co na boisku robi Carragher, zresztą kosztem Dawsona oraz nie rozwiązano problemu odwiecznego, dublujących się Gerrarda i Lamparda). Poza tym taka uwaga: Hiszpania, Anglia, Francja i obrońcy tytułu Włosi mają łącznie rozegranych 6 meczów i zdobyte… 4 punkty i dwie bramki. Oczywiście należy zachować proporcje przy tego typu wyliczeniach i zaczekać na dalsze mecze ale już chce się postawić pytanie: co się dzieje z panegirycznie wielbionymi hegemonami? PS: Ozil, którego sam de facto przed turniejem typowałem jako największe objawienie w RPA z Serbią wypadł jednak dość przeciętnie (dwa razy świetnie obsłużył Podolskiego w drugiej połowie ale to troszkę za mało).
Ten mecz to jeden wielki szok. W życiu nie widziałem tak słabych Anglików. W zasadzie to oni wcale nie wyglądali jak angielscy piłkarze. Snuli się po boisku zamiast, jak to było zazwyczaj, biegać wręcz w nadmiarze. Nie wiem czy to Capello zaszczepił w nich jakiś styl oszczędnościowy. Rooney wyglądał jakby nie był w stanie szybciej i więcej biegać. Może więc to błąd w przygotowaniach? Pocieszam się myślą, że może forma została przygotowana tak, aby przyszła na fazę play-off. To daje jakąś nadzieję.Nadziei jednak nie daje postawa samego Capello. Kompletny brak reakcji na nieefektywne ustawienie i irracjonalne wręcz zmiany. Heskey może nie grał szczególnie dobrze, ale był tym, który naprawdę się starał. Lamparda jakby na boisku nie było. Rooney chociaż chciał to nie był w stanie. Niemal każde zagranie Gerrarda, w odległości 30 metrów odległości od algierskiej bramki, to była strata. Ogólnie mam wrażenie, że mści się powołanie kadry bez zawodników młodych, którzy wnieśliby coś nieoczekiwanego.Z jednej strony mam nadzieję, że ci zawodnicy są w stanie się znacznie poprawić, z drugiej tragiczna postawa Capello powoduje totalną beznadzieję. A sądziłem, że to właśnie Włoch będzie jedną z mocnych stron Anglików…
„A sądziłem, że to właśnie Włoch będzie jedną z mocnych stron Anglików…”nie martw sie Bandzior. 90% tu zebranych tkwilo w tym samym bledzie co Ty. to co wczoraj sie dzialo to byla po prostu jakas chora tragedia. zreszta, nie odmowie sobie tej sadystycznej przyjemnosci, i zaraz oblookam skysportsy, timesy, guardiany i inne 442.pociesza mnie tylko mysl, ze skoro ja sie tak sfrustrowalem, to zapewne w anglii do jakichs rozruchow doszlo wczoraj.
Jak ten mecz oglądałem to mnie naszła taka myśl dzięki ci Boże że nie jestem Anglikiem bo bym chyba zaczął rzucać przedmiotami wiem jako Polacy mieliśmy już kilkanaście powodów do wstydu za naszą kadrę ale to że, nasi to w większości patałachy to wszyscy wiemy. Tymczasem Anglicy grają za grube miliony ale tego dziś nie widać prawda jest taka że w większości oni nie decydują o obliczach swoich zespołów klubowych pierwszoplanowymi postaciami są gracze zagraniczni i to było dzisiaj widać. I jeszcze jedno mówił Pan o zmniejszeniu liczby zespołów do 24 gdyby tak było prawdopodobnie i Algierii i Słowenii byśmy nie oglądali na turnieje jeździli by tylko wielcy a dla mnie to właśnie maluczcy są ozdobą pierwszej fazy mistrzostw.
Witam,Na wstepie chciałem naprawdę podziękować za super blog i choć pomimo tego,że od dłuższego czasu czytam Pańskie felietony tak dopiero dzisiaj zdecydowałem się napisać…pewnie dlatego,że mundial rozkręca się na dobre i zaczyna się syndrom „egzotycznych sędziów” i decyzji,które naprawdę krzywdzą drużyny,które zostawiają wiele krwi i potu podczas meczów. Prawdopodobnie wczoraj był najlepszy mecz (z dotychczas rozegranych,mam nadzieję że finał będzie conajmniej tak ekscytujący a nie skończy się na kopaninie i karnych) obecnych mistrzostw i chodzi oczywiście o mecz „yankesów”. Trener Bradley zachował się jak doskonały taktyk i do tego bardzo odważny. Nie bojący się pójść na całość …czyli w 46min meczu wprowadził dwóch świeżych zawodników dzięki czemu zespół przejął inicjatywę i zdobył dwie bramki…a także tą upragnioną „zwycięską” lecz osobliwy sędzia z Mali jej z niewiadomych przyczyn nie uznał.cytat z http://www.soccernet.comwypowiedz trenera Bradleya:”I’m proud of our guys,” he said. „I don’t think there’s many teams that would respond that way after going 2-0 down [but] I’m a little gutted, to be honest. I don’t know how they stole that third goal from us. I’m not sure what the call was. I don’t know.”Przykro,że ponownie człowiek który został wyznaczony przez FIFA sprawia że nawet po tak ekscytującym meczu…więcej się będzie mówiło o nim niż o tym że zespół z USA wygrał mecz, który dla wielu wydawał się być wygranym. Przychodzi mi na myśl również wywiad jaki czytałem bodajże z tydzień temu w tygodniku „Przekrój”. Była tam rozmowa z facetem,który od lat śledzi korupcje w sporcie i m.in w FIFA. Podał on przykład tzw. „szybkich i zespołowych” gier w których nie ma mowy o korupcji czy też nigdy nie słyszy się o ustawianiu meczów po to aby wypaczyć wynik (nie muszę wspominać jak bardzo to znamy z własnego podwórka…mamy własną „pzpn-wską never ending story) …a mowa tutaj o koszykówce i hokeju na lodzie. To dwa sporty w których akcje przeprowadzane są bardzo szybko i pomimo bliskości obecności sędziego jest również dodatkowe potwierdzenie poprzez powtórki telewizyjne. Ta banalna i prosta metoda sprawia,że to czego niedoskonałe oko ludzkie nie jest w stanie zobaczyć kamera wychwyci jak również sprawi że wynik będzie ustalany podczas meczu a nie w restauracji bądz w hotelu pare dni lub mcy przed danym wydarzeniem.FIFA nie zamierza tego systemu wprowadzać bo …przymyka oczy na korupcje i dzieje się tak jak się dzieje….a dołożyć do tego niedoświadczonego arbitra i grupa ludzi na boisku oraz ta większa grupa przed telewizorami czuje niesmak w buzi i musi tylko przeklinać niebiosa,że taki mecz nie miał swojego…”szcześliwego” zakończenia i że zwycięstwo „yankesów” zostało im odebrane w najbardziej niesportowy z możliwych sposobów.Mam szczerą nadzieję,że sprawiedliwość jednak jest jeszcze na tym świecie i w następnym meczu zespół który przed mundialem prowadził z Brazylią 2-0 do połowy a wczoraj „wygrał” mecz w tak pięknym stylu…pokaże jeszcze piękniejszy futbol….chyba że znowu jakiś „egzotyczny pan z gwizdkiem” ….”ukradnie” im to na co tak ciężko zapracowali na boisku.pozdrawiam,Rafs
Hmmmm,co by tu powiedzieć, jak słów na to nie ma. Jak na moje, sami to sobie wykrakali. Arogancja i patrzenie z góry na wszystkich – mści się okrutnie. Pamiętacie tytuły z Sunday Telegraph i innych Mirrorów?EASY – England, Algeria, Slovenia, Yankees. No to sorry guys – not this way!
A wystarczyło wcześniej zadzwonić do Scholes’a:)
wchodze na skysports, a tam 'we will redeem’, geba rooneya i znaczek nike. no myslalem, ze sie ze smiechu poskladam. kto jak kto, ale ci to sie na reklamie znaja.
Paradoksalnie uważam, że im słabiej reprezentacja Anglii gra teraz w grupie, tym większe ma szanse awansować do finału Mistrzostw Świata. Myślę sobie nawet, że gdyby grali pięknie i z polotem to w 1/8 lub w ćwierćfinale rozbiliby się o jakąś ścianę. A tak, to co najgorsze jest już niemal za nimi. Jeszcze jeden mecz ze Słowenią, który najprawdopodobniej wygrają po okropnych mękach 1:0. Historia wszystkich Mistrzostw Świata uczy nas, że logiczne myślenie jest złym doradcą i że częściej należy się kierować impulsem. Wayne Rooney, Steven Gerrard, Frank Lampard zeszli właśnie na samo dno. Nie wiem, co może być dla nich bardziej zawstydzające, od takiego meczu. Cała analiza angielskiego charakteru bardzo mi się podoba i Anglicy stojący pod ścianą bez wyjścia mogą okazać się groźniejsi od zadufanych i pewnych siebie gladiatorów. Nie twierdzę, że Anglia teraz zacznie grać jak z nut. Uważam, że po kolejnych spotkaniach i wygrywaniu w pocie czoła po 1:0 zajdą przynajmniej do półfinału.
Garść pytań wczoraj do snu. Czy Gerrard w klubie zarabia więcej niż wszyscy algierscy piłkarze razem wzięci? Czy Maradona jest lepszym trenerem, skoro potrafi wymieniać na boisku Teveza i Aguero (choć każdy z nich na ławce to jak diament w popiele), niż Capello, skoro nie potrafi wymieniać Lamparda i Gerrarda, demaskując rzekome zalety bigamii (jeżeli kopać to nie indywidualnie, jak się zakopać, to tylko we dwóch)? Jak bardzo angielska prasa, ze swoją histerią (raz bucowatą, raz rozpaczną) przyczynia się do klęski angielskiego futbolu? W jakim stopniu (vide: źródła finansów, kluczowych zawodników, trenerów) Premiership jest naprawdę ligą angielską (czyżby ponowoczesny kolonializm: bierzemy kolonię i przywozimy do siebie?)? Dlaczego chce się kibicować, mimo dylematów rozlicznych, moralnych i estetycznych, Koreańczykom z Północy (futboliści reżimu) albo RPA-ńczykom (trąbalscy kibice), a Anglikom, mimo podziwu dla klasy poszczególnych piłkarzy, jakoś nie? Czy proletariacki (prosty i zaangażowany) futbol Algierczyków grożący obaleniem monarchii (naprawdę szkoda, że nie wygrali) nie był ciut gorszą wersją tego, co pokazali Amerykanie (którzy znów wywalczyli niepodległość) czy Meksykanie (których rewolucja się udała i Francja została zgilotynowana), a więc – w szerszej skali – tego, co wydaje się bliskie duchowi piłki nożnej (nie jest ona golfem ani krykietem, a dla Anglików ich piłkarska kultura to źródło cierpień)? Duchowi, który – gdybym miał dać rzeczy tylko jedno słowo (i to w oryginalnym kontekście wymierzone właśnie przeciw Anglii) – nazwałbym: „Braveheart”.
mak, Twoje komentarze są ozdobą tego bloga.
Podzielam tę opinię 🙂
To porównanie jest troszkę na wyrost, ale w osobie Fabio Capello widzę odbicie Leo Benhakkera. Włochowi początkowo nie było łatwo, bo w grę wchodziły wielkie pieniądze zapisane w kontrakcie, Leo zaś musiał stanąć w opozycji do stwardniałego betonu, bo nawet przy tradycyjnej polskiej gościnności, towarzyszył mu brak zaufania. Obaj to zaufanie zdobyli, bo sprawili prezent narodowi wyposzczonemu chwilową bądź wieloletnią absencją na Euro. W przypadku Holendra dalej było już tylko gorzej, bo odwrócili się od niego działacze i media.Sytuacja Capello też nie jest różowa. Podobnie jak Leo zarzuca się mu arogancję i upór przy dziwnych powołaniach (Ten, Którego Imienia Nie Trzeba Wspominać, ale też np. brak mającego potencjał na złoty środek lewonożnego Adama Johnsona) i na każdym kroku wytyka ilość zer przed znakiem funta.Zresztą cała otoczka wokół reprezentacji Trzech Lwów jest dla mnie patologią. Najpierw po eliminacjach (przebrniętych w ładnym stylu, ale przecież rozgrywanych przeciw drużynom z niższej półki bądź w kryzysie jak Chorwacja) był okres niezdrowego podniecenia (klip z Terrym Venablesem wydał mi się dziwnie przykry), przez co kadra jechała na Mundial z nożem na gardle. Po wczorajszym występie został on już skrajnie dociśnięty i to przez samych piłkarzy. Jakakolwiek będzie decyzja Capello przed meczem ze Słowenią, Włoch będzie ryzykował. Czy zagrać 4-5-1 przy dalekim od formy Rooneyu, czy ryzykować kolejny bezbarwny występ ze strony pomocników w 4-4-2? Z Algierią poprawnie zaprezentowali się jedynie Ashley Cole i Garreth Barry. Frank Lampard jako najbardziej elokwentny z Anglików nie byłby chyba w stanie opisać swojej postawy na boisku – filar Chelsea wręcz unikał piłki. Uderzała kompletna dezorganizacja gry z Lennonem marnotrawiącym swoją szybkość na lewej flance (bo co z tego, że minie obrońcę skoro piłki lewusem nie wrzuci?), długie wymiany bramkarza ze środkowymi obrońcami, dreptanie w miejscu, które zmuszało Rooneya (to akurat znajomy widok) do samodzielnego rozgrywania. Raził też brak dynamiki i przyspieszenia – Johnson nie raz miał naprawdę sporo miejsca przed 30-40 miejscem, ale piłkę z obrony wyprowadzał truchtając. Gdy za zmianę tempa brał się Gerrard, kończyło się to gonieniem odskakującej piłki; Heskey nieudolnie naśladując Ronaldo niemal zaplątał się o własne nogi.Doprawdy, wczoraj doświadczyłem rzadkiego stanu, w którym nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać.