Mak pisze, że przestał myśleć o Francuzach, pewnie słusznie. Może o niewiarygodnej historii występu Les Miserables na mundialu w RPA należałoby jak najszybciej zapomnieć? Nie przeciągać już tej opowieści, dorzucając wypowiedź trójkolorowej pani minister o moralnej katastrofie, która stała się udziałem reprezentacji jej kraju. Nie pastwić się nad tym, że Raymond Domenech po meczu z RPA nie podał ręki Carlosowi Albertowi Parreirze, ani że odsunięty od gry Patrice Evra próbował odegrać się na trenerze w rozmowie z dziennikarzami, a teraz zapowiada, że jak tylko wróci do domu, opowie całą prawdę o czymś, o czym powinien zamilknąć na wieki. Nie kolekcjonować kolejnych anegdot w stylu tej, że irlandzka filia Pizza Hut, która obiecała rozdać 350 darmowych pizz za każdą bramkę strzeloną Francuzom (jak pamiętacie, to kosztem Irlandii i dzięki ręce Henry’ego piłkarze znad Sekwany pojechali na mundial), będzie musiała upiec ich 1400. Wystarczy powiedzieć, że koniec wieńczy dzieło: niezależnie od roszad w składzie, od przywrócenia do łask Yoanna Gourcuffa, eksperymentów z Gignakiem i Cisse, Francuzi grali dziś tak samo źle jak w poprzednich meczach. A może i gorzej, jeśli zważyć, jak katastrofalny błąd popełnił Hugo Lloris przy pierwszej bramce i jak mierzący 191 cm Diaby dał się przeskoczyć o 10 cm niższemu Khumalo, albo jak przy golu numer dwa pogubiło się, darujcie kogucią złośliwość, trzech obrońców Arsenalu. Co do czerwonej kartki, obejrzałem masę powtórek, z każdą kolejną dochodząc do przekonania, że nie można o nią mieć pretensji: zobaczcie zresztą sami łokieć Gourcuffa wbijający się w szyję Sibayi. Do widzenia, Francuzi, nie musicie już nikomu podawać ręki.
„A jak Ameryka”, czyli mimo zwycięstwa RPA nad Francją z grupy A awansują dwa zespoły zza oceanu. O sportowy przebieg meczu Urugwaju z Meksykiem były obawy – na szczęście niepotwierdzone, i znaleźli się tacy dziennikarze, którzy wezwali piłkarski świat do złożenia stosownych przeprosin. Z drugiej strony, kto by nie chciał grać o zwycięstwo w meczu, którego stawką było niewpadnięcie w kolejnej rundzie na Argentynę…. Po raz kolejny przyjemnie patrzyło się na Giovani dos Santosa w reprezentacji Meksyku, i na zabójczy duet Forlan-Suarez w Urugwaju, ale wrażenie robiła przede wszystkim defensywa zwycięzców, która w trzecim kolejnym meczu nie dopuściła do utraty gola, dziś pozwalając Meksykanom w zasadzie na jedyną groźną sytuację, kiedy niepilnowany Francisco Rodriguez główkował obok słupka. Fucile, w trzydziestej minucie fantastycznie powstrzymujący wdzierającego się w pole karne Giovaniego, gra w FC Porto – może ktoś chciałby kupić Urugwajczyka, który sztukę wślizgu doprowadził do perfekcji? Na razie w Portugalii śpiewają o nim pieśni…
W kwestii tych ostatnich Fucile nie może się oczywiście równać z Maradoną, którego trenerskie kompetencje wciąż pozostają dla mnie zagadką, podobnie jak szczelność argentyńskiej defensywy: nawet grająca wyłącznie długie piłki na Samarasa Grecja potrafiła dwukrotnie zaskoczyć Demichelisa. Chylę więc przed Argentyną czoło za awans, za trzy zwycięstwa, za to, że kiedy nie udaje się z akcji, udaje się ze stałego fragmentu, za Messiego i za odpoczywającego dziś Mascherano, ale mam poczucie, że prawdziwy egzamin jeszcze nie nadszedł.
To właściwie niewiarygodne, że nawet grając w niezbyt szybkim tempie, unikając wślizgów, nie ryzykując żółtych kartek etc., Argentyńczycy zdołali oddać 16 celnych strzałów na bramkę, aż 82 proc. czasu gry utrzymując się przy piłce. Z rezerwowych z pewnością wykorzystał szansę Clemente Rodriguez, więcej spodziewałem się po Milito, a zwłaszcza po Aguero: w kolejnych rundach zięć Maradony znów będzie się musiał zadowolić rolą zmiennika. Co do broniących się w dziesięciu Greków (z nieodstępującym na krok Messiego Papastopulosem): jakże się cieszę, że nie doszło do powtórki z Euro 2004, podczas którego z tak metodyczną precyzją zabijali piłkę nożną… Choć może cieszę się za wcześnie: odpadł Rehhagel, ale Hitzfeld ma jeszcze szansę.
„Dziwny jest ten mundial. Taki jakiś bez polotu. Więcej rozmów o tym, co dzieje się poza boiskiem, niż o samej grze. Gdybym był teraz małym chłopcem, chyba nie zostałbym fanem futbolu po tym, co widzę” – to opinia Lecha, zamieszczona pod poprzednim wpisem. Siadam teraz do powtórki spotkania Nigerii z Koreą Południową, ale z tego, co zdołałem dotąd przeczytać, był to jeden z tych meczów, które opinię o mundialu poprawiają: emocji co niemiara, walka do ostatniej minuty, cztery gole i najbardziej niewiarygodne pudło w historii mistrzostw świata.
A skoro już przy tym jesteśmy: dziś minęła 24. rocznica najpiękniejszej i najbardziej zawstydzającej bramki w historii mistrzostw świata. Autorem obu był człowiek, jak go teraz opisuje mój ulubiony prozaik, „w podejrzanie błyszczącym garniturku, z falowaną fryzurą, z pierścieniami, jak herszt bandy, król cwaniak Stasiukowego pogranicza, wszystkimi kończynami odgrywający bez chwili wytchnienia swe paralityczne flamenco, swe modlitewne obrządki kultu Ja-Argentyna”. Czytajcie w „Tygodniku” Kroniki Mundialu…
Nie ma czego wybaczać (odnośnie piłkarzy Arsenalu – grali fatalnie). Najlepszy był Jasina, który stwierdził, że mogliby przypomnieć sobie gre z sezonu, bo obrona Arsenalu była bardzo dobra w minionych rozgrywkach – chyba nie śledził za bardzo PL ;]Jeśli chodzi o czerwo dla Gourcuffa to ja uważam, że bardzo pochopna decyzja. Gdyby takie cos zawsze się kończyło czerwoną kartką, w co drugim meczu piłkarskim by je rozdawali.
„Gdyby takie cos zawsze się kończyło czerwoną kartką, w co drugim meczu piłkarskim by je rozdawali”… Ale w co piątym ginęliby ludzie. Przecież on go walnął w szyję, gość się mógł udusić. Nawet ten Gourcuff nie chciał zejść z boiska, dopóki nie zobaczył, że Afrykańczykowi nic się nie stało.Francja straszna, ale chyba nikt nie wierzył w awans z Domenechem. Może tylko małe rozczarowanie, że nie błysnął Ribery. Podobno działa klątwa Nike – wszyscy, którzy występowali w reklamie mundialowej nie grają dobrze, albo wogóle do RPA nie pojechali.
Czerwona dla Gourcuffa była wg mnie pochopna, ja się tam jakiejś złośliwości nie dopatrzyłem i byłem mocno zdziwiony taka decyzja arbitra. Abstrachując od tego, RPA w tym momencie już prowadziło, a gra Francuzów nie wyglądała ciekawie. Po tym co zobaczyłem w ich meczach, dochodzę do wniosków że nawet Polska wypadła by lepiej – nikt nas by nie obstawiał jako faworytów więc nie było by tyle huku:-P A na serio – dobrze, że odpadają, w ogóle ich nie powinno być w RPA! Pewnie w Irlandii święto państwowe ogłoszą :-DCo do Ameryki Południowej – bardzo ciekaw jestem, jak szybcy i zwinni napastnicy Meksyku przetestują Demichelisa, któremu do „klasowego” obrońcy dużo brakuje. Dziś sam jeden Samaras mógł strzelić 2 gole.A nam, kibicom piłki nożnej, pozostaje się jedynie cieszyć, że z grupy wychodzą drużyny grające(może nie piękną) „piłkę na TAK” niż takie padaki jak Francja ad 2010 czy np. Grecja/Szwajcaria/Korea Północna.
@ Majkel: Nie wiem czy oglądałeś mecz Argentyny w BBC w studiu Gary’ego, gdzie dzisiaj był w zasadzie jak zawsze Alan Hansen i Alan Shearer, ale też Twój ulubiony niejaki Harry R.. Jeśli nie, to króciutka historia – panowie prawie ze śmiechu z krzeseł pospadali gdy prowadzący skomentował w przerwie meczu krycie Messiego przez Papastopulosa w taki oto sposób:” If Diego will take him off, he will probably follow him on the way to bench”. :-))))))))))))))))))))Jak na moje to bomba ….Ale rzeczywiście przez 45 minut to Messi nie pograł.
Mnie w słuszności czerwonej kartki utwierdza ruch ręki Gourcuffa zaraz po zderzeniu-jeszcze jakby chciał odepchnąć rywala. Nawet zakładając, że zagranie nie było celowe, to takie niebezpieczne zagrywki trzeba temperować. O ile bardzo lubię męską walkę, to nie podoba mi się to, że już bez ciągnięcia za koszulkę/spodenki ciężko jej uświadczyć. Piłkarze to nie wiatraki i ręce jednak powinni trzymać bliżej siebie. Takie kartki to świetny sposób, żeby ich trochę od tego odzwyczaić.Myślę, że Szwajcaria również popłynie-nie widzę u nich potencjału na strzelenia kilku goli Hondurasowi.
Jak na razie Maradona ma wymagane cechy Boga (nie tego poprawnego religijnie, ale takiego w odczuciu latynoamerykańskim, a trochę starotestamentowego): zamiast emanowania zza linii bocznej trenerską mądrością i wyrafinowanymi sugestiami taktycznymi, widzimy aroganckie maniery, kiczowaty imidż, ludyczną emocjonalność. Które stworzyły nie tyle dwie strzelone Grekom bramki, ile tych kilkanaście minut po golu Demichelisa, kiedy naród wybrany grał z Grekami (zmuszonymi, by przestać udawać Greka) w popularnego dziada, a kiedy się narodowi sprzykrzyło, czynił z grecką obroną z grubsza to, co ogień z Sodomą czy sól z żoną Lota. Osłupiałego (vide: bomba Messiego w słupek) przeciwnika mógł wtedy dobić nawet piłkarz niewiele młodszy od biblijnego Matuzalema. Można snuć jeremiady, co to będzie, gdy argentyńska obrona trafi na przeciwnika kompetentniejszego w napadzie (Meksyk to jeszcze betka; ale gdyby to były futbolowe wnuczęta pielgrzymów do Montserrat podkopujących z nudów bukłaki? albo chłopiąt ganiających po podfatimskich łąkach?), tyle tylko, że atak oznacza poluzowanie szyków obronnych, co będzie gratką Messiego i Aguero, a przede wszystkim dla anioła kontr-zagłady Milito (to nie jest gracz na drużynę ustawiającą w polu karnym Akropol z rzędami kolumn). Zaś to, że Messi jeszcze nic nie strzelił, czyni z niego rodzaj miecza Damoklesa: włos się nie urwał nad Grecją (choć właśnie wtedy powinien, w poczuciu mitologicznego obowiązku), ale z każdą minutą kolejnego meczu rośnie szansa, że pęknie. Jak na razie Domenech o aparycji ateizującego francuskiego intelektualisty czy Capello z jego trzeźwą myślą trenerską bez krzty mistyki wypadli przy Maradonie zawstydzająco docześnie.
Przepraszam, że ja tak nieco poza głównym tematem skomentuję, ale ta „klątwa Nike” mnie rozłożyła na łopatki 🙂 Może to Adidas oprawił jakieś modły wraz z szamanem plemiennym i wszyscy, którzy swoją twarzą firmują markę głównego konkurenta grają, niczym pozbawieni przez kosmitów talentu i umiejętności koszykarze z „Kosmicznego meczu” 😉 Wypada jednak wspomnieć, że Ronaldo dał sygnał, że można ją pokonać – to nic, że strzelił z minimalnego spalonego, a piłka zanim usiadła mu na nodze, przetoczyła się po jego ciele w taki sposób, że sam nie wiedział, co się dzieje, grunt, że ma gola i chyba z dwie asysty.A tak na poważnie, to pomimo tego, iż to Adidas jest oficjalnym sponsorem MŚ, dzięki tej reklamie to Nike stał się najczęściej łączoną z mundialem marką sportową. Po przeprowadzonych badaniach rynku okazało się, że ludzie zapytani o tego typu sponsora mundialu, najczęściej wskazują właśnie Nike’a (około 70% wskazań, o ile dobrze pamiętam), mimo, iż w reklamie ani razu nie pojawia się logo MŚ ani jakikolwiek inne, bezpośrednie odniesienie do MŚ (zresztą, gdyby się pojawiło, to Nike musiałby się liczyć z procesem sądowym i wielomilionowych odszkodowaniem). „Klątwa Nike” jest więc na rękę specjalistom od PR Adidasa (a może nawet została wymyślona przez nich), nawet pomimo tego, iż traktować ją należy wyłącznie w kategorii żartu – mimo wszystko wzbudza jakieś negatywne skojarzenia z marką konkurenta.
Dwie największe sportowe firmy mają trochę pod wiatr. Z jednej strony klątwa Nike’a (kto napisałby taką przyszłość dla słabego Cannavaro, beznadziejnego Ribery’ego, bezbarwnego Drogby, bezsilnych Rooneya i Ronaldo?), z drugiej ta parszywa Jabulani. Pamiętam, że jako dzieciak chorowałem zawsze, żeby dostać piłkę z mundialu. Podrobioną, bylejaką, ale podobną do tej prawdziwej. Dziś, po absolutnej krytyce piłki adidasa, niemiecka firma na pewno nie zrobi interesu na sprzedaży jabulani. Interes zrobi za to jeden z klubów z RPA. Bo jednym z odkryć tego mundialu jest z pewnością Tshabalala. Nie jest to odkrycie epokowe, ale na pewno piłkarz o potencjale większym niż gra w południowoafrykańskiej lidze.
Jest jeszcze Umbro, które ubiera reprezentację Anglii: żeby było śmiesznie grający w reklamie Nike’a Rooney i Walcott są w strojach Umbro i widać logo…
Jabulani… Czy ktoś poza mną zauważył, że celnych strzałów z dystansu (zazwyczaj z prostego podbicia) jakby coraz więcej? Chyba to kwestia przyzwyczajenia. Goli za wiele z tego jeszcze nie ma, ale stawiam, że w fazie pucharowej będą już „strzały życia”.
Nike która się żacha.
Dodam jeszcze (i już kończę temat reklam), że może warto poszukać „klątwy Pepsi”. Ta sama sytuacja – oficjalnym sponsorem MŚ jest Coca Cola, jednak to Pepsi wystrzeliło (i to na długo przed mundialem) z piłkarsko-afrykańską reklamą (również żadnego bezpośredniego odniesienia do MŚ nie ma) i też się ludziom Pepsi zaczęło bardziej kojarzyć z mundialem. Wystąpili w niej: Henry, Drogba, Kaka, Lampard o ile dobrze pamiętam, no i Messi 😉
Zgadza się, Tshabalalą na pewno zainteresuje się jakiś solidny, europejski klub. Szkoda by tylko było, gdyby został kupiony na takiej zasadzie, na jakiej na ogół kupowani są nasi polscy piłkarze (jako „jedna z opcji”, „piłkarz, który ma prawie pewne miejsce w pierwszym składzie” i takie tam). Tshabalala zasługuje na to, by być trwałą podporą porządnej drużyny, chociaż na pewno nie będzie gwiazdą na miarę na przykład Messiego. W Europie miałby szanse rozwinąć swoje umiejętności, które są niemałe. Szkoda, że wczoraj nie zachował w kilku momentach zimnej krwi i nie pożegnał się z mundialem jeszcze jednym golem.To prawda, Adidas ma problem z jabulani i nie pomoże fakt, iż opinie na jej temat są mocno podzielone, a wielu piłkarzy (nie tylko tych związanych kontraktem, którzy dostali wytyczne, że mają jabulani chwalić na każdym kroku), wskazuje, że jabulani zła nie jest, może jedynie wymagać pewnego ogrania się nią i przyzwyczajenia. Na pewno po raz pierwszy na taką skalę spotykana jest sytuacja, iż po błędzie bramkarza czy też kiksie lub nieopanowaniu prostej piłki przez piłkarza uznanego powszechnie za jednego z lepszych, komentator wypowiada z namaszczeniem słowo „jabulani” i od razu rozpoczyna się dyskusja o wadach piłki, zaletach, przyśpieszeniu po odbiciu, itp., co wielkiej kariery jabulani nie wróży. Umbro też dotknęła klątwa Nike? No cóż, na miejscu reżysera reklamy, scenarzystów, kamerzystów, montażystów zaczęłabym się obawiać o zawodowy byt 😉
No tak, G. Innaritu nakręcił najlepsze trzy minuty w swojej karierze (jak zauważył pewien krytyk filmowy), ale sponsorów do następnych projektów raczej nie zdobędzie łatwo. No chyba że dziś Wayne nagle zacznie grać jak zwierz i reklama okaże się prorocza 🙂
Dziś na Wyspach dzień roboczy (kiedy grali z Algierią i z USA było wolne), więc większość szkół i firm przeorganizowała zajęcia, by dało się oglądać. Ja tak nie mogę, redaguję jakiś reportaż do następnego numeru, ale ktoś będzie go musiał po mnie przeczytać: nie mogę już myśleć o niczym innym poza Anglikami. Czytałem rano angielskie gazety, od lewa do prawa, poważne i tabloidy, i oczom nie wierzyłem: zewsząd przeziera strach. Oni się zwyczajnie boją meczu ze Słowenią, krajem, który ma zaledwie 2 miliony mieszkańców i o którym wypowiedzieli tyle lekceważących opinii zaraz po losowaniu. Fascynujące, ciekawe, w zasadzie niezależnie od tego, jak to się skończy…
Nie czas szlifować reportaże, gdy płoną angielskie nadzieje. 🙂 Po tym, co pokazali dotąd podopieczni Capello, strach Brytyjczyków wydaje się jak najbardziej zasadny. I choć wolę nie dopuszczać do siebie myśli o pożegnaniu mojej ulubionej drużyny z mundialem, szansa na to jest niemała. Mam tylko nadzieję, że Capello da wreszcie pograć Crouchowi. Jestem pewien, że wniesie do gry więcej niż Heskey, a nawet Defoe. No i jeszcze jedno skryte marzenie – że wieczorem Niemcy zremisują z Ghaną i wrócą do domów. 🙂
Niestety, jak się ma nóż na gardle, to i przed San Marino można trząść portkami… Myślę, że jednak Anglicy bardziej boją się sami o siebie, o swoją formę, swoją motywację (chociaż może akurat z motywacją będzie najmniejszy problem), o wytrzymałość na presję, niż w rzeczywistości obawiają się Słoweńców, chociaż nie należy ich lekceważyć. Ja obawiam się tego, że jeśli Słoweńcy będą się trzymać obranej taktyki i nie dadzą Anglikom rozwinąć skrzydeł, to zacznie się robić coraz bardziej nerwowo. Moim zdaniem, pierwsza połowa będzie w miarę spokojna, ale jeśli Anglicy nie strzelą w niej bramki, to w drugiej odsłonie meczu może być ostro. Mam jednak nadzieję, że w związku z tym, że to są profesjonalni piłkarze i nieraz grali o wysokie stawki w meczach „o życie”, to będą trzymać nerwy na wodzy, nie nałapią kartek za głupie faule i do ostatniego gwizdka będą robić swoje.Dobre pytanie – czy po dzisiejszym meczu wszystkie noworodki płci męskiej będą otrzymywać imię „Wayne”, czy może jednak obejrzymy reportaż o człowieku, który kiedyś był wielkim piłkarzem, a teraz mieszka w przyczepie kempingowej… Ps. Nie wiedziałam, że reżyserem „Write the Future” jest Inarritu 🙂
To w ramach autoreklamy: inspirując się tą, nomen omen, reklamą, duży tekst: http://tygodnik.onet.pl/31,0,47684,planeta_kibicow,artykul.htmlA w kwestii składu, o którym napomyka Bartek, wiadomo już, że Crouch nie dostał szansy, natomiast Defoe jak najbardziej.
No i znowu Crouch poza składem. Nie rozumiem Capello. On zapewne wie, co robi, pewnie też ma rację, sadzając Petera na ławie. Wydaje mi się jednak, że Crouch byłby dobrym rozwiązaniem twórczej bezpłodności Anglików. W ostatnich dwóch meczach widać było, że nikt nie wie, co ma grać. Skrzydłowi rzadko urywali się w bocznych sektorach, obrońcy nie włączali się zbyt często, piłka w środku krążyła bez celu, a napastnicy nie wychodzili na pozycje tak, jak powinni. W tym zagubionym stadku Crouch byłby dobrym akceleratorem. Nie wiesz, co grać? – grasz długą piłkę, a on raczej wygra główkę i zapewne zgra celnie do kolegi. Granie z wysokim (lub w tym przypadku – bardzo wysokim) napastnikiem niesie ryzyko banalizacji, schematyzmu i zaniku piłkarskiej urody. Ale Anglikom potrzeba dziś skuteczności. I Crouch byłby chyba dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że on potrafi więcej niż tylko toporna gra na szpicy – przynajmniej kilka razy w tym roku pokazywał, że ma dobrą technikę i głowę na karku, że myśli, dużo widzi. A poza tym ma szczęście – kiedy gra w kadrze, często wpisuje się na listę strzelców. Nawet wtedy, kiedy wymaga to wepchnięcia do bramki golkipera i strzelanie barkiem (jak – bodajże- z Meksykiem).
MIja w tej chwili 20 minuta meczu i jakoś słabo to widzę dla Anglików.
Ups… ledwo napisałem posta i JD ratuje na razie sytuację. Ale jeśli jeszcze skomentuję grę Anglików to powiem siła * gwałt. Nie wróży to wiele dobrego na przyszłość
Bardzo trafny tekst. Ja bym tam jeszcze do pana Hornby’ego i jego stanu gorzkiego rozczarowania dodała jednak wieczne nadzieje, bo gdyby nie one, nie byłoby rozczarowania. Na przykładzie naszych chłopaków – co z tego, że każdy wiedział, że przegramy z tą nieszczęsną Hiszpanią (czyli zaczynamy od stanu gorzkiego rozczarowania), skoro najpierw mieliśmy nadzieję, że może jednak sprawimy niespodziankę i hiper ofensywny futbol Smudy da naszym sławę na całą Europę (nadzieja nr 1). Gdy zobaczyliśmy, jak wygląda pierwszy kwadrans meczu, mieliśmy nadzieję, że może jednak uda nam się uratować remis, co będzie dużym sukcesem (nadzieja nr 2). Po pierwszej połowie tak się nam tliło w podświadomości, że może jednak remisu to nie będzie, ale jeśli strzelimy bramkę i nie damy sobie wbić kolejnych, to będzie dobrze – 2:1 z faworytami mundialu, to prawie jak wygrana (nadzieja nr 3). Gdy okazało się, że nie damy rady utrzymać liczby strzelonych nam bramek na niezmiennym poziomie, mieliśmy nadzieję, że może chociaż strzelimy tego honorowego gola, bo pasowałoby jednak nie mieć zera z tyłu (nadzieja nr 4). Pod koniec meczu to już po prostu modliliśmy się o to, by nie dostać dwucyfrowej liczby goli, bo wstyd byłby jeszcze większy (nadzieja nr 5). W związku z tym, że spełniła się tylko ostatnia nadzieja, a niestety, nijak ona nie była dla nas satysfakcjonująca, to znów wracamy do gorzkiego rozczarowania. Jednak, gdyby tydzień po mundialu przyszło naszym znów grać z Hiszpanią, a Smuda kategorycznie by stwierdził, że on nie ma zamiaru brać przykładu ze Szwajcarów i nie będzie tu naszych „ryglował” w obronie i tak byśmy usiedli tłumnie przed telewizorami (narzekając, że nie będzie co oglądać, bo i tak przegramy), mając nadzieję, że akurat tym razem uda się sprawić tę niespodziankę… Tak więc u kibica gorzkie rozczarowanie ciągle miesza się mimo wszystko z „następnym razem nam się uda na pewno” tudzież „kiedyś nam się uda na pewno”, czego najlepszym przykładem jesteśmy my, jako kibice naszej reprezentacji.
Ależ artykuł ….Majkel, gratulacje – palce lizać !!!
Znowu się zrobiłem nadaktywny. Ale… Jak tak czytam Pańskie teksty i artykuły Marka Bieńczyka, marzy mi się, by Tygodnik wprowadził stałą rubrykę sportowo-piłkarską. Intelektualiści by się nie obrazili, a czytelnictwo mogłoby wzrosnąć. Przede wszystkim natomiast – moglibyśmy regularnie czytać teksty o sporcie pisane z innej perspektywy. Pisarstwo dziennikarzy sportowych bywa wyrafinowane, ale zazwyczaj grzęźnie w banałach, statystykach i gazetowej nawalance. A kiedy czyta się np. Marka Bieńczyka, ma się wrażenie, że autor zna się na piłce i kocha ją okrutnie, pozostając intelektualistą o niezwykłej przenikliwości i erudycji. Oj, przedmeczowe emocje sprawiają, że nie mogę się skupić na porządnej pracy.
Crouch – moja ulubiona Tyczka, poza składem? Szkoda, ale może Capello chce najpierw zaskoczyć jakąś sekretną taktyką, a po proste środki sięgnie, gdy będzie to absolutnie konieczne (oby nie za późno). Inna sprawa, że faworyci tych MŚ (może powiedzmy, drużyny które były uznawane za faworytów przed ich rozpoczęciem) jakby upierają się, że trzeba koniecznie grać futbol skomplikowany, z mnóstwem krótkich podań, bardzo oczywiście widowiskowy (jeśli się piłki nie traci), ale trochę mało skuteczny niestety, szczególnie przeciwko drużynom, które za punkt honoru obierają sobie trzymanie żelaznej taktyki w obronie. Dobrym przykładem jest Hiszpania – co z tego, że ładnie grali, kombinowali, odgrywali do siebie jeszcze w polu karnym rywala po kilka razy, skoro ze Szwajcarią się skończyło totalną katastrofą i zerową zdobyczą punktową, a z Hondurasem zamiast gonić rekord Portugalii przystanęli na 2:0. Należy wyważyć efektowność z efektywnością, nie widzę sensu pchania się z piłką samemu na pięciu obrońców przez środek, skoro na skrzydle stoi niepilnowany kolega i aż się prosi, żeby mu podać piłkę do dośrodkowania. Wspomniani już dziś (i nielubiani :)) Niemcy w meczu z Serbią zaczęli stwarzać najbardziej realne zagrożenie w tych momentach, w których w końcu postanowili pograć porządnie skrzydłami i klasycznie podośrodkowywać (Lahm z prawej, z lewej się zdaje Podolski coś tam zaczął w pole karne kopać). Na szczęście Anglicy dziś nie mają czasu na myślenie o wrażeniach artystycznych i mam nadzieję, że nie będą przebierać w środkach, a Crouch pojawi się już po 45 minutach, gdyby do tej pory ich gra była nieskuteczna.
Anglia rozgromiła Słowenię 1:0 🙂
SZKODA, ŻE NIEMCY GRAJĄ DALEJ!!Skoda chyba tym większa, że teoretycznie są w stanie, swoją oklepaną grą wysłać Anglików do domu- na szczęście Capello ma jeszcze czas by ten bajzel poukładać, albo przynajmniej odpowiednio zmotywować tych najbardziej walecznych- za te bombardowania Londynu i bunkry w Normandii. Ja już nie chcę Niemców dalej oglądać, ich „niemieckie” nazwiska i twarze wcale nie dają poczucia, że „nasi” grają dalej- wręcz przeciwnie, czas by Capello rozszyfrował Enigmę i wykończył Niemców w ULTRA sposób.