„Zawsze jest inaczej”. Używałem już, jak mi się zdaje, tej użytecznej frazy, którą chętnie posługiwał się jeden z moich najstarszych kolegów redakcyjnych. Ci, którzy zwolnili już Chrisa Hughtona, Roberto Manciniego czy Roya Hodgsona mają za swoje – podobnie jak ci, którzy stawiali wykrzykniki przy mistrzowskiej formie Chelsea i Arsenalu (Tottenham chwalony był raczej za wzloty w Lidze Mistrzów; to jednak inna sytuacja). Byli też tacy, którzy grzebali Fernando Torresa albo ogłaszali narodziny Łukasza Fabiańskiego. Jak mają się teraz?
„Zawsze jest inaczej”, i dlatego blogowanie o Premier League przypomina trochę typowanie jej wyników przez Marka Lawrensona – trafienia zdarzają się rzadziej niż można by się spodziewać, rzadziej zdarzają się też konkluzje i przepowiednie trwające dłużej niż tydzień-dwa. Nie znaczy to oczywiście, że pewnych rzeczy nie warto racjonalizować. Tłumaczyć np. powrót do formy Liverpoolu powrotem do składu Kuyta – i to do linii ataku, gdzie przed laty radził sobie tak znakomicie – albo tłumaczyć odrodzenie MC obecnością na boisku Teveza – podobnie jak usprawiedliwiać słabość Chelsea brakiem w drugiej linii Essiena (o Lampardzie zdążyłem zapomnieć podczas serii zwycięstw) albo faktem, że Drogba pojawił się na boisku dopiero w 46. minucie, kiedy trzeba już było gonić wynik. To, że Tottenham traci bramki niemal we wszystkich meczach tego sezonu również można zrozumieć, skoro na środku obrony próbowano już jedenastu odmiennych kombinacji, a podstawowi stoperzy, King i Dawson, wciąż leczą kontuzje.
Jest jednak coś jeszcze: niech się nie obrażą kibice Arsenalu, jeśli napiszę, że coś jednak łączy ich drużynę z moją. Wiem, oczywiście, że oni w ostatnich latach nazbierali trofeów co niemiara (no może w latach przedostatnich, w ostatnich było z tym trochę gorzej…), a my po kroku do przodu odnotowywaliśmy zwykle dwa do tyłu, ale w końcu teraz obie drużyny grają w Lidze Mistrzów, co czyni zestawienie mniej naciąganym. Zasadniczo chodzi mi o dwie rzeczy: przywiązanie do pięknego, ofensywnego futbolu, i zaskakującą umiejętność strzelania sobie w stopę.
Co do Łukasza Fabiańskiego: jakkolwiek dobrze lub przynajmniej poprawnie grał w poprzednich meczach, prawda o okrucieństwie bramkarskiego fachu jest odbiciem tej o fachu sapera. Polakowi z pewnością nie brakuje techniki, a ostatnio nie brakuje mu chyba także wiary w siebie, zaufania trenera i kolegów – pytanie natomiast, czy nie brakuje mu koniecznego w tym sporcie pierwiastka zdrowej agresji; czy wychodząc do dośrodkowania Bartona minimalnie się nie zawahał, może w obawie przed starciem z potężniejszym od niego Carrollem? Niech mnie wyprowadzą z błędu kibice Arsenalu, ale wydaje mi się, że Łukasz, zresztą jak wielu jego kolegów z zespołu, jest po prostu miłym i grzecznym chłopcem…
Jakkolwiek długo rozpędzał się Arsenal w pierwszej połowie (o co trudno winić polskiego bramkarza), drugie 45 minut grało mu się nieporównanie trudniej; gol do szatni musiał zmotywować i szalenie ułatwić zadanie piłkarzom gości: skoro bramka wyrównująca nie padła zaraz po wznowieniu gry po strzale Walcotta, w tym szalenie nieskomplikowanym sporcie z minuty na minutę stawało się jasne, że jedni coraz mocniej wierzą w siebie, a drudzy coraz mocniej się denerwują. Chris Hughton, któremu w piłkarskiej i menedżerskiej karierze kibicowałem od zawsze, wyciągnął wnioski z lania w Pucharze Ligi (choć i tam Sroki miały momenty bardzo dobrej gry): teoretycznie wystawił dwójkę napastników, ale praktycznie Ameobi harował w drugiej linii, będąc pierwszym, od którego zaczynało się zakłócanie słynnej „passing game” Arsenalu. Obecność takich twardzieli jak Joey Barton czy Tiote zdawała się deprymować Wilshere’a i Fabregasa – po sprawiedliwości dodam jednak, że sędzia pozwalał pomocnikom Newcastle grać nieco zbyt ostro.
Jeżeli idzie o Tottenham, to nie wiem, czy mam do napisania cokolwiek, czego byście już nie wiedzieli. Przekłucia balonu nadmuchanego we wtorek spodziewali się właściwie wszyscy, zwłaszcza że przeciwnikiem był Bolton: z Kłusakami Koguty w Premier League nie wygrywają, przynajmniej na Reebok Stadium. Nieunikniona rotacja w składzie spowodowała konieczność wystawienia w środku pomocy wciąż nieznającego angielskiej piłki Sandro (trochę podobnie wprowadzał się do Chelsea Ramires…), który w głupi sposób stracił piłkę przed własnym polem karnym i na przerwę schodziliśmy z jednobramkowym prowadzeniem gospodarzy. To z kolei wymusiło na Harrym Redknappie wprowadzenie drugiego napastnika, a tym samym – odsłonięcie i tak nie najlepiej asekurowanej obrony. Kwestię, że pierwsza bramka dla Boltonu padła ze spalonego, pomijam: po pierwsze, gdyby nie gapiostwo Sandro, nie byłoby problemu spalonego, po drugie – znacznie poważniejszy błąd sędzia popełnił w końcówce meczu, nie zauważając chamskiego nadepnięcia Huddlestone’a na pierś Elmandera. To nie pierwszy raz, kiedy pomocnikowi Tottenhamu puszczają nerwy – i liczę na ostrą rozmowę wychowawczą z menedżerem, nie mówiąc o nałożonej przez Football Assotiation dyskwalifikacji. Może chłopak przyjdzie do używania rozumu…
Obrona Tottenhamu bez Dawsona i Kinga w starciu z Kevinem Daviesem kompletnie sobie nie radziła. Obserwowany przez Fabio Capello „Wielki Łokieć” wygrywał wszystkie pojedynki główkowe z Kaboulem, doskonale rozprowadzając słabo pilnowanych kolegów z drugiej linii. Przy drugiej bramce nikt nie przeszkadzał stojącemu w szesnastce Steinssonowi, przy trzeciej – Assou-Ekotto bezmyślnie popchnął wbiegającego w pole karne Lee. Owszem, Tottenham zdołał wrócić do gry, dzięki pięknym golom Huttona i Pawluczenki (wolej Rosjanina w iście vanbastenowskim stylu!), a nawet miał szansę na wyrównanie: czwarta bramka dla Boltonu padła po kontrze, kilka sekund wcześniej Gallas o mały włos nie wyszedł sam na sam z Jaskalaainenem. Ale prosimy bez złudzeń: wyższość gospodarzy nie podlegała dyskusji, Owen Coyle potrafił ocalić to, co było taką siłą jego drużyny pod Allardycem (długa piłka na Daviesa, a dalej się zobaczy), ale nauczył ją także rozgrywać po ziemi. Krycie Garetha Bale’a było niemal przez cały czas podwojone, a Walijczyk i tak kilkakrotnie zdołał uciec opiekunom i znakomicie dośrodkować – to obserwacja dla tych, którzy wyrażali po meczu rozczarowanie występem największej ostatnio gwiazdy angielskiej piłki. „Zawsze jest inaczej” – Bale też będzie się musiał nauczyć, że po naznaczonych nadmiernością pochwałach będą go spotykały naznaczone nadmiernością krytyki.
Jednym ze wzorów do naśladowania może być w takim przypadku Fernando Torres. Jeszcze rok temu wymieniany wśród najlepszych napastników świata, ostatnie miesiące miał fatalne (podobnie zresztą jak inny filar Liverpoolu, Steven Gerrard, który przyznał właśnie, że kończy się najgorszy rok w jego karierze) i przez wielu został skreślony. No i proszę: obie bramki – pierwsza po bajecznym podaniu cichego bohatera meczu Dirka Kuyta (choć i Lucas, i młody Kelly również mogli się podobać…) – były klasy światowej. Wróciła kondycja, wróciło czucie piłki, wróciła pewność siebie: obrońcy drżyjcie.
Czy następnym, który wróci, będzie Wayne Rooney? Na razie musi wrócić w sensie ścisłym, nie metaforycznym, bo sir Alex wysłał go na kilka tygodni za ocean, by doleczył kontuzję – a właściwie, jak pisze Henry Winter, by oczyścił głowę i, korzystając z innego powietrza i innych krajobrazów, oddał się rozważaniom na temat własnej przyszłości. Bez powrotu do formy Rooneya nie wróżę Manchesterowi wielkich szans na odzyskanie tytułu mistrza Angli, nawet w obliczu dzisiejszej porażki Chelsea i faktu, że wszystkie drużyny z czołówki zaskakująco często tracą punkty. Wczoraj Wilki postawiły osłabionym chorobami i kontuzjami gospodarzom nadspodziewanie trudne warunki i przez kilkanaście minut można było odnieść wrażenie, że walczą nawet o komplet punktów (tak interpretuję ofensywne zmiany McCarthy’ego); oczywiście najważniejsze w tym meczu (oprócz zwycięstwa MU, rzecz jasna, zapewnionego po raz kolejny w doliczonym czasie gry) było pojawienie się na boisku po dwuletniej przerwie Owena Hargraevesa i jego zejście z tegoż boiska, już w szóstej minucie, z kontuzją. Chociaż tyle, że tym razem nie o kolano idzie.
Wróćmy jeszcze raz do Liverpoolu i Chelsea. Postawa drugiej linii gości w pierwszej połowie była zaskakująco pasywna – może trudno się dziwić, skoro (jak zauważył na twitterze Michał Zachodny) przypominała nieco formację Manchesteru City, z trójką defensywnych pomocników? Inna sprawa, że w City jest Yaya Toure, zawodnik bardziej typu „box-to-box”, niż klasycznie defensywny; coś jak Essien, którego dziś zabrakło. Liverpool bronił się głęboko, zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy stąpał po kruchym lodzie i dwukrotnie musiał liczyć na znakomite interwencje Reiny, ale w sposób zorganizowany. Nie wykluczam, że ustawienie, w którym za Torresem z przodu gra Kuyt, a Steven Gerrard operuje nieco głębiej, jak przed laty Xabi Alonso, jest w tym momencie optymalne. Kibice Chelsea nie mają jednak powodów do niepokoju – choć daje do myślenia fakt, że ani Liverpoolowi, ani MC, ani AV ich pupile nie strzelili gola, to przecież dziś stworzyli co najmniej dwie kapitalne sytuacje, a po wejściu na boisko Drogby i Bosingwy potrafili zdominować przeciwnika. No i w końcu żaden dyshonor, przegrać na Anfield Road.
PS Pytał mnie K.Cieślik, gdzie można przeczytać esej Salmana Rushdiego o Tottenhamie. W „Tygodniku Powszechnym”, oczywiście, a gdzieżby indziej? Kłopot w tym, że pozyskaliśmy prawa jedynie do wersji papierowej, więc w sieci tekstu nie znajdziecie. Ale z pewnością w każdej porządnej czytelni czasopism życzliwy bibliotekarz lub bibliotekarka wynajdzie dla Was numer 22 z 2003 roku. A potem, kto wie, w poszukiwaniu kolejnych tego typu perełek zaczniecie nas czytać co tydzień?
„…nie wróżę Manchesterowi wielkich szans na odzyskanie tytułu mistrza Angli…”Zawsze jest inaczej.
Napisałem „bez powrotu Rooneya do formy”… Mógłbym spokojnie dopisać: bez styczniowych wzmocnień, zwłaszcza bardziej przekonujących od Bebe, i zwłaszcza w drugiej linii.
Mimo tylu kontuzji, wirusa gnębiącego drużynę, afer pozaboiskowych, to wciąż ten zespól trzyma sie czołówki, ci piłkarze, nie inni, zdominowali angielskie i europejskie boiska, może jednak nie są tacy słabi? Nie przeczę, chciałbym pomocnika, ale trzeba posprzedawać, gdyż mamy wielu zawodników, bardzo szeroki skład, byc może oglądamy ostatki andersona czy Hargo (oby nie). Przez lata nasłuchałem się całej masy bzdur, regularnie słysząc o upadku imperium, odszedł ronaldo, „zespoł uzależniony od rooneya”, bez weteranów nie pograją, scholes gra co drugi mecz, w lidze tylko końcówki, Giggsa nie ma od miesiąca, neville zanotował 1 mecz. MU zawsze udowadniało że jest klubem który wygrywa przeciw wszystkiemu i wszystkim. Im większa krytyka tym lepiej. Mamy problemu, ale sobie z nimi damy rade, jak zawsze.Różnica miedzy MU a innymi zespołami, jest taka że media w angli wykorzystają każdą możliwa okazje żeby kopać MU. Maja do tego prawo, nawet dobrze, zawsze trzeba coś udowadniać, nie pozwalają spocząć na laurach.Oglądałem sobie dziś Newcastle-Arsenal, i potwierdzam co pisałem wcześniej. Brak jakiegokolwiek postępu, wciąż jest to samo, czyli ładne klepanie piłki, warto byłoby zauważyć że w piłce gramy na bramki, czasem mam wrażenie że w ich podawanie nie ma na celu strzelić bramke tylko podawać dla samego podawania.Rozumiem ze Wilshare’a tylko i wyłącznie można chwalić po dobrych meczach, słabe zapominamy.
Wilshere faktycznie dziś słabiej. Ale na tle Andersona czy Carricka wypada tej jesieni rewelacyjnie. W MU błysnął Park, który wcześniej nie błyszczał, Fletcher też wraca do osiągów ubiegłorocznych. To jest może szczęście SAF-a, że jak trzeba, budzi się jeden-dwóch piłkarzy i wygrywa mecz. Tylko że długi sezon przed nimi…
Jacek w moim przekonaniu był jednym z lepszych w drużynie Arsenalu, bardzo często wygrywał pojedynki z dużo większym i silniejszym Carrollem. Odnośnie Fabiana, ja bym go nie winił za porażkę. Popełnił błąd, ale …. Fabregas co chwile tracił piłkę. Po godzinie gry miał najgorszą skuteczność podań ze wszystkich piłkarzy Arsenalu i jego nikt nie wini. To znowu Fabian jest tym złym. Gdyby piłkarze z pola zagrali na swoim poziomie (albo gdyby szczęście dopisało – m.in 2 poprzeczki) to błąd Fabiana przeszedłby bez echa.
Nie wiem, czy był w tym sezonie trudniejszy rywal dla pomocników AFC niż Tiote.
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o porażce Arsenalu na genialnym blogu Michaela Coxa:http://www.zonalmarking.net/2010/11/08/newcastle-arsenal-tactics/
Generalnie rzadko oglądam mecze, w których nie grają Spurs. Tym razem został mi jeszcze browar po meczu Kłusaków z Kogutami, a właśnie zaczynał się mecz Diabłów z Wilkami, więc zostałem i obejrzałem jeszcze jeden mecz. Świetnie się złożyło, gdyż Alasz nie oglądał tego meczu, po krótce opiszę co zapamiętałem. MU było zdecydowanie lepsze nie tylko 85 min ale całe 95 min wszystko było pod całkowitą kontrolą, w strzałach celnych 10-6 totalna deklasacja, posiadanie piłki 59-41 mówi samo za siebie. Wilki nie stworzyli sobie żadniej sytuacji, a bramka została strzelona zupełnie przypadkowo. Fantastyczny występ Parka. Zespół bardzo pewnie strzegący dostępu do własnej bramki, niosący zagrożenie z każdej akcji i dysponujący piekielnym przyspieszeniem. Ponadto dodatkowo MU musiało grać przeciw sędziemu, który zamiast podyktować ewidentnego karnego za faul Hannemana na Hernandezie ukarał tego ostatniego yellow card za symulowanie. Powoli MU zmierza w dobrym kierunku. Jako, że nie byłem zaangażowany emocjonalnie sądzę, że obiektywnie oceniłem ten mecz. pzdr
Się nabijasz. Wilki po wyrównaniu naprawdę mogły z nami pojechać.
Grunt że browar był dobry 😀
Dzięki, trochę gorzki, przed meczem brałem 0-0 w ciemno, po bramce Pava myślałem, że coś jeszcze ugramy, niestety, taki koguci los …
Mi się mimo wszystko wydawało, że karnego na Hernandezie nie powinno być…Co do Wolverhampton – zdecydowanie za dużo miejsca w środku boiska United im zostawiło. Bramka Ebanks-Blake’a faktycznie padła z niczego, chociaż mógł się przy niej lepiej zachować Vidic. Warto podkreślić, że to kolejny już świetny mecz Fletchera – dyrygował środkiem pola – rewelacyjnie asystował przy pierwszej bramce Parka, celnie podawał i jak to on – solidnie grał w destrukcji.
Hehehe – no przyznam szczerze, że w głos się roześmiałem :-))))) Dooobre !
Doprawdy nie jestem w stanie pojąć dlaczego wszyscy tak uczepili się Bebe – jak na 20 letniego chłopaka, który wchodzi do drużyny gra naprawdę nieźle, fakt w meczu z Wolves wystrzelił praktycznie wszystkie dośrodkowania w trybuny*, ale poza tym miał dwie świetne sytuacje bramkowe (w jednej został świetnie zablokowany, w drugiej lepszy okazał się Hahnemann), wyprowadził kilka kontrataków, miał kilka niezłych podań, kilka razy fajnie przetrzymał piłkę. Naprawdę nie zdziwię się jeśli za rok, lub dwa zacznie grać na naprawdę sensownym poziomie* oprócz jednego którego przyjęcie zepsuł Obertan, a gdyby nie zepsuł to miałby wręcz idealną pozycję do strzału
No i strzelił juz 2 bramki, ale trzeba go zbesztać bo jest zawodnikiem MU. Mi on wygląda na materiał na świetnego gracza, bo chłopak jest piekielnie szybki, dożo widzi, dobra technika, świetny strzał. Jeszcze wiele pracy przed nim, ale to będzie kawał gracza.
Zawsze jest inaczej…Fabiański to faktycznie grzeczny chłopiec. Ktoś napisał dzisiaj, że bramkarzowi Arsenalu łatwiej wychodzi łapanie „czołówek gazet” niż czegokolwiek innego. Coś w tym jest. W ostatnich dniach miałem wrażenie, że Fabian naprawdę złapał formę i pewność siebie, ale dzisiaj z szafy wyszedł jego stary kościsty znajomy. Co do Tottenhamu, to wydaje mi się, że łatwiej będzie im awansować z grupy niż zająć miejsce w czwórce ligi, chociaż Bolton Away to zawsze ciężki dzień, więc jeszcze zobaczymy.Jednego jestem pewien. 20 listopada na Emirates zobaczymy znakomity mecz. Może najlepszy w ostatnich latach.
O Bale’u miałam napisać coś podobnego pod poprzednim wpisem (jeszcze przed meczem) – że mam nadzieję, że będzie się on umiał zdystansować do całego zamieszania wokół jego osoby i faktu, iż w związku z jego ostatnimi występami w LM nadmuchano bańkę, którą teraz wszyscy będą z chęcią przekłuwać przy pierwszej lepszej okazji. Tottenham nie wygrał? Bale nie strzelił bramki? Gorący temat dla mediów, już widzę te nagłówki pod tytułem: „Czy Bale przeżywa kryzys?” albo „Czy Bale myśli już o odejściu do Realu/Barcelony/City (tu można wstawić dowolną inną nazwę wielkiego europejskiego klubu) i się przez to nie przykłada do gry?”. Nikt nie będzie się specjalnie przejmował faktem, że zagrał po prostu poprawnie lub dobrze, chwilowo atmosfera wokół jego osoby jest taka, że wszystko będzie balansowało od skrajności do skrajności, tak, jak Pan napisał – i pochwały i krytyka.Co do weekendowych wyników, to w pierwszej chwili miało się ochotę mówić (i pisać) o niespodziankach i takich tam, ale po głębszym zastanowieniu, to wcale tych niespodzianek nie było tak dużo. Tottenham z Boltonem – żadna sensacja, może dla kibiców ukierunkowanych głównie na oglądanie LM i mierzenia wszystkiego tą miarą. Dla nich niezrozumiałe będzie, jak można wygrać z Interem, a potem przegrać w tym samym tygodniu z „jakimś” Boltonem. Porażka Chelsea na Anfield – Liverpool to mimo wszystkich problemów ciągle wielki klub, a wielkie kluby mają to do siebie, że choćby się waliło i paliło, miejsce w tabeli było kiepskie, połowa klubu „rozsprzedana” przez media, a sprawy własnościowo-finansowe skomplikowane, to są zawsze groźne, zwłaszcza w szczególnych meczach, a ten z Chelsea niewątpliwie taki był. Arsenal z Newcastle – szczerze mówiąc, to przy całej mojej sympatii dla tych „miłych i grzecznych chłopaków”, jak ich Pan nazwał, to nie do końca rozumiałam, czemu wiele osób skazuje Newcastle na pewną porażkę i dopisuje Kanonierom trzy punkty przed tym meczem. Z West Ham United wymęczyli zwycięstwo, w LM ponieśli porażkę z Szachtarem, a ich sposób gry (często niestety bardziej efektowny niż efektywny) powoduje, że nigdy nie można niczego być pewnym – nawet jeśli mają wyraźną przewagę na boisku i wydaje się, że zdobywanie goli przyjdzie im z łatwością. Obawiam się, że czeka ich więcej takich spotkań, jak dzisiejsze.Jeszcze o Łukaszu Fabiańskim – błąd popełnił (chyba właśnie zabrakło zdecydowanej, męskiej decyzji, pewnie jeszcze w locie się zastanawiał, czy aby na pewno wyjść do tego dośrodkowania. Plus dekoncentracja – mało się działo pod jego bramką), ale meczu sam nie przegrał, o co już został niestety posądzony (w naszych mediach pojawiły się tytuły, że „zawalił” mecz). Nie oglądałam tego spotkania, ale skoro gol padł w pierwszej połowie meczu, to Arsenal miał jeszcze sporo czasu do odrobienia strat – na dyspozycję formacji ofensywnych Fabiański wpływu nie ma. Poza tym, Caroll chyba nie został upilnowany, a Kanonierzy mieli na niego szczególnie uważać, więc ktoś też zaspał w obronie. Szkoda, że znów ma jakieś akcje tego typu, zdecydowanie lepiej byłoby dla niego, gdyby strzelono mu gola w sytuacji, w której byłby bez szans (albo wcale). Mam nadzieję, że mu to nie odbierze pewności siebie, której trochę nabrał po ostatnich, dobrych występach.
Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam. W 2003 roku nie czytałem tygodnia, teraz mi się to już zdarza. Zapraszam przy okazji, jeśli miałby Pan wolną chwilę, na stronę literatki.com (choć nie o piłce, a o literaturze, to myślę, że może się Panu spodobać; obiecuję więcej nie linkować).
Miało być „Tygodnika”, a wyszło „tygodnia”. Cóż, to był szalony tydzień, szczególnie dla kibiców Tottenhamu. A może raczej tydzień zupełnie zwyczajny? Raz jeszcze pozdrawiam.
„„Zawsze jest inaczej”. Używałem już, jak mi się zdaje, tej użytecznej frazy”Zdaje się, że nie używał Pan jeszcze, a bloga czytam uważnie i to od dawna. Jednak muszę przyznać rację fraza użyteczna i świetnie opisuje tą kolejkę. Napisałem to pod poprzednią notką – wpiszę jeszcze raz pod tą. Do 93 minuty meczu United byłem niemalże pewien, że United będzie miało siedem punktów straty do lidera po tej kolejce… ale to nie byłoby United gdyby nie zaczęło wygrywać w końcówkach. Zawsze jest inaczejJeżeli chodzi o Chelsea myślę, że ta kolejka nic nie zmienia, dalej to The Blues wyglądają na najlepszą drużynę w lidze, pomimo drugiej już porażki. W drugiej połowie momentami mieli przytłaczającą przewagę nad Liverpoolem, w pierwszej połowię L’pool wrzucił piąty bieg i nie dał pograć dla Niebieskich.Tottenham zawiódł mnie trochę – owszem wyjazdy na Reebok Stadium to zawsze bardzo ciężkie mecze, ale myślałem, że Koguty zaprezentują się lepiej. Czy tylko ja odniosłem wrażenie, że piłkarze Redknapa momentami wyglądali na zmęczonych i zniechęconych trudnymi warunkami jakie postawił przeciwnik?Szkoda mi trochę Arsenalu – kolejny raz już głupio traci punkty. Natomiast Andy Carroll podoba mi się coraz bardziej – na tym polega właśnie piłka, świetnie wykorzystał moment zawahania Fabiańskiego i wbił już szóstą w tym sezonie bramkę.
Artykuł Rafała Steca o Harrym Redknappie, którego link podaje niżej. Moim zdaniem, spłycono w nim postać managera spursów, bo jak pisąłem wcześniej, dla mnie to człowiek z tej samej gliny co Alex Ferguson.http://www.sport.pl/pilka/1,65080,8627999,Jaskiniowiec_w_Lidze_Mistrzow.html
Sporo o tym akurat wczoraj wieczorem było na twitterze… Ja po prostu myslę, że Harry się na takiego kreuje, a media chętnie taki oryginalny (bo w tych czasach komputerowe ignoranctwo, mimo że nie całkowite, oryginalne jest) wizerunek przyjmują – ile już było tych młodych gniewnych co milion danych analizowali co tydzień, prawda? Redknappowi z kolei wizerunek pasuje bo ma wytłumaczenie choćby na takie występy jak pierwsza połowa z Interem czy YBB. No ale potem też mówi, że na czuja zrobił zmiany i jego zespół gra wspaniale (patrz rewanże z tymi rywalami). Już nie wspominam, że dzięki temu może używać tych swoich anegdotek, których ma pełno.
Tylko na chwilę o Owenie H.. Jego kontuzja, tylko z pozoru, wydaje się nic nie mieć wspólnego z kolanem. Anglik naciągnął sobie mięsień dwugłowy uda, a właśnie ten mięsień przytrzymuje wiązadła krzyżowe w kolanie. Stąd tak szybka zmiana, bo była obawa, że kolana znów się odezwą/
Bzdura, wiĘzadła to połączenia między kośćmi, natomiast mięśnie z kością łączą się za pomocą ścięgien. Kontaktu anatomicznego tu nie ma, miejsca przyczepu więzadeł krzyżowych i mięśnia dwugłowego też są inne ;)Co oczywiście nie zmienia faktu, że Hargo nie mógłby kontynuować spotkania. Pamiętamy go jako walczaka, cały czas podkreślaliśmy, że wyczekujemy jego powrotu, ale on sam nie jest jeszcze psychicznie gotów, by grać na 110% i ryzykować grę z najdrobniejszą kontuzją. Sam Ferguson mówił, że Owen po prostu się przestraszył, że ten uraz może się przenieść na kolano i chciał jak najszybciej opuścić boisko.Miało być wielkie wyjście z cienia, jest jeszcze więcej powodów do zmartwień. Za rok Hargo mija kontrakt. Wróżę rychły powrót do wyliczanki ile to pieniędzy Anglik zarobił podczas rehabilitacji.
Raz juz podawałem dane wskazujące że liverpool wydawał na transfery więcej niż MU, teraz okazuje sie że w pensjach piłkarskich kluby wydały praktycznie tyle samo…
Przed derbami Manchesteru MU walczy z wirusem, nie wiadomo czy skleja zdrowa 11… Remis w takiej sytuacji byłby wspaniałym osiągnięciem, ale diabły, mam nadzieje wyjda i dadza z siebie wszystko, więcej nie oczekuje.
Ja wciąż się łudzę, że to zasłona dymna. Pewnie częściowo prawdziwa, ale wierzę, że nie do końca. Z doniesień gazetowych wynika, że nie zagrają Scholes, Vida, Evra, Berbatov, może Nani. No i kontuzjowani: Valencia, Giggs, Rooney, Owen, Owen H. i Anderson. Wychodzi więc na to, że zagra skład cokolwiek eksperymentalny. VDS, O’Shea, Ferdinand, Evans, Silva, RafaelPark, Bebe, Carrick, Fletch,Hernandez, Macheda, Tylko kibicowska naiwność pozwala wierzyć, że skończy się dobrze. Więc wierzę.
Jesli to prawda to będzie katastrofa. Po prostu strach będzie patrzeć …
http://trelik.blox.pl/2010/11/Zywot-Zywotki.html Tekst o najbardziej utytułowanym polskim trenerze za granicą, który został zapomniany i obecnie jest prawie w ogóle nieznany. A szkoda, bo sukcesy, także międzynarodowe miał bardzo liczne.Męczy mnie Fabiański z tą swoją delikatnością i byciem sympatycznym, dobrym chłopcem.
Ależ walka – widać że chłopaki się kochają, a Toure z Vidicem oraz Tevez z Rafaelem to w ogóle… Normalnie „fumfle”.
no i 0-0. w sumie wynik sprawiedliwy, mecz malo pociagajacy jesli chodzi o sytuacje pod bramkowe, troche fajnej gry defensywnej zobaczylismy za to.obie linie obronne prezentowaly sie dzisiaj na poziomie rock solid. i trzeba powiedziec, ze kompany od paru(nastu) meczow zaczyna nam wyrastac na jednego z czlowych obroncow EPL. z toure tworza naprawde porzadny duet.chcialbym rowniez zworcic uwage na kolejny kompletnie bezproduktywny wystep d.silvy w lidze angielskiej. rozumiem, ze mancini sie pogniewal na adama, ale ten gosc na chwile obecna efektywnoscia przerasta silve o klase.
Trzeba pochwalić linie obrony city, naprawdę świetnie grali, ale w drugiej połowie wydawało mi sie ze jesteśmy bliscy zwycięstwa, stało sie inaczej, choć grać tak bojaźliwie na swoim stadionie to oznaka strachu. Chwalić rafaela chyba nie ma sensu, bo gra na równym, dostępnym nie licznym, poziomie.Michael Carrick wrócił!! No takie występy to ja rozumiem, najlepszy na placu boju, zdominował środek pola, stary dobry Michaś wraca :DDobry mecz Berby, szkoda że hernandez wszedł za niego, 2 napastników mogliśmy wyciągnąć to zwycięstwo, ale przez pryzmat choroby remis to świetny wynik.
skończ z tą chorobą, bo się twoich tekstów czytać nie da. Jaka choroba? 1 skład united grał, może oprócz Rooney’a
Nazwiska były, ale nie byli w pełni zdrowi, poczytaj sobie najpierw potem sie wypowiadaj.
„- Wykonaliśmy dobrą robotę, by móc zestawić na boisku mocną ekipę. Najwięcej problemów stanowiła kondycja Paula Scholesa, a także Darrena Fletchera. Scholes przez dwa ostatnie dni nie trenował i przyjmował leki. Darren trenował dopiero rano, w dniu meczu. Borykał się z urazem kostki, ale na szczęście udało się to przezwyciężyć.”Jak widać alasz sobie niczego nie wymyślił. W zeszłym tygodniu wirus dopadł nawet sir Alexa. W sobotę ma być jeszcze ciężej, bo wypadają Evra i Rafael.Martwi mnie to, że trzeci rok z rzędu borykamy się z taką plagą urazów i choróbska. Jednak 50+ meczów w sezonie, szczególnie po lecie mundialowym, daje o sobie znać. Rafał Stec pisał niedawno o tym, że piłkarze Interu przekonują się na własnej skórze o „dobrodziejstwach” potrójnej korony. Treningi Beniteza ponoć im w tym nie pomagają, ba, Wesley Sneijder w ostatniej kolejce doznał objawów anemii. W życiu nie pomyślałbym, że profesjonalny sportowiec może się borykać z tak poważnym problemem. Futbol jak widać to nie tylko zwichnięcia i stłuczenia. Pamiętam jak w zeszłym sezonie Evra i Nani zwymiotowali na boisku z powodu upału.Derbów nie oglądałem, przemogłem się i poszedłem na imprezę i chyba niewiele straciłem. Wszyscy wychwalają za wczorajszy występ Michaela Carricka, a ja zastanawiam się na ile te oceny wynikają z założeń taktycznych i nastawienia zawodników City. Gra formacjami nastawionymi na defensywę raczej sprzyja „passerom” takim jak Michael, stąd wyśrubowana celność podań (bodajże 2 niecelne z 60). Nie śledziłem wszystkich komentarzy, ale podobno wreszcie w jego grze było widać pewność siebie. Oby to pomogło mu w ustabilizowaniu formy. Sam pisałem o tym jak ważnym jest ogniwem:http://blog.mufc.pl/artykuly/230/po-co-nam-michael-carrick/
Rusinka, na alasza lekko przymruż oko :-))))) I ciekawe, że Rooneya jeszcze zaliczasz do 1go składu ……
City zadowoliło się remisem, o czym najlepiej świadczy zmiana w 94 minucie… koniec końców – najnudniejsze derby jakie pamiętam. Szkoda kontuzji Evry i Rafaela – mam nadzieję, że to nic poważnego
Zgadzam się z przedmówcami – nic wielkiego to rzeczywiście nie było, natomiast pod względem taktyczno obronnym to było po prostu COŚ. Pod tym względem mogło się to podobać, chociaż chyba nie tego wszyscy się spodziewali. W mojej opinii to chyba jednak zwycięski remis MU, wiadomo że na tym stadionie wszystkim gra się bardzo trudno. Tak jak Stef, mam nadzieję że skrzydła obrony nie zostały uszkodzone na dłużej
Ja tam nie narzekam, Kogutom na CoMS gra się dobrze …
pozwole sobie jeszcze na taka uwage typu ogolnego – czy patrzac z perspektywy czasu, nie wydaje wam sie rowniez, ze united mimo wszystko brakuje firepower’a?jednak dziura po odejsciu teveza i ronaldo nie zostala zalatana do konca.gra united do przodu wydaje mi sie 'zmeczona’. brakuje mi graczy, ktorzy sa w stanie co tydzien grac na rownym najwyzszym poziomie.mam troche wrazenie, ze fundamentem gry ofensywnej sa przeblyski geniuszu czy to scholesa, berby, giggsa, naniego, czy, ze tak to ujme 'pomniejszych graczy’.brakuje mi takiego consistent performer jakim generalnie jest rooney. goscia, ktory ciagnalby ataki w kazdym meczu w wiekszym lub mniejszym stopniu (nani mimo wszystko wciaz jest w mojej opini graczem zbyt chimerycznym, a do tego ma charakter ronaldowo-primadonnowy).
To prawda, tylko że na rynku raczej nie ma zbyt wielu takich graczy. Uważam że kibice MU zostali rozpieszczeni ostatnimi sukcesami, nie mozna zawsze wygrywać. Co do teveza, to jego odejście jest dla mnie nie zauważalne, a już ustawianie w lini z ronaldo wydaje mi się wręcz śmieszne. Ronaldo to wielki zawodnik, od teveza w Mu widziałem dziesiątki lepszych, nigdy nie lubiłem jegogry, biegął jak żyd po pustym sklepie, inteligentnych, przemyślanych podan, otwierających drogę do bramki u niego nie uświadczysz, strzelał w MU równiez za mało (no chyba ze liczymy puchar ligi) no i te jego fochy. City to klub dla niego, tam jest najlepszym piłkarzem, gwiazda i wtedy pokazuje na co go stac u nas był zmiennikiem.Ronaldo to inna bajka, najlepszy gracz świata, trudno go zastąpić, właściwie to niemożliwe.
Chimeryczność Naniego to mit, który nie wiedzieć czemu jest nagminnie powtarzany. W tym roku(nie sezonie!) ten facet ma średnią w granicach 1 asysta bądź bramka na mecz. Czego chcieć więcej ?Brakuje Valencii i Rooney’a, ale jak na drużynę jednego gracza( 😉 ) United wygląda całkiem dobrze.
Troche z innej beczki.Wyglada na to ze Capp wreszcie wzial sie za odmladzanie kadry, i do seniorow powolania dostana Wilshere, Sturridge, Henderson, Carroll i Phil Jones. Angielska mlodziez nie jest mniej zdolna od tej niemickiej, ale Capp nigdy nie bedzie mial tej odwagi co Loew.