8.45
Mój redaktor naczelny, który niepostrzeżenie zamienia się na tym blogu w bohatera literackiego, mówi, że mamy do czynienia z wymarzoną sytuacją: za dwanaście godzin rozpocznie się mecz, w którym ucieszy nas każdy wynik. No, może poza bezbramkowym remisem albo jakimś mało przekonującym 1:0 (ale czy ktokolwiek z nas serio wierzy, że w tym meczu bramki nie padną albo padnie zaledwie jedna?).
Bo zważmy: po jednej stronie Barcelona, o której publicysta „Timesa” napisał wczoraj, że „jest więcej niż klubem – jest stylem życia”, po drugiej zaś Manchester United, który – w ogromnej mierze dzięki swojemu menedżerowi, ale także dzięki wspaniałym poprzednikom, choćby Mattowi Busby’emu i legendzie jego „dzieci”, dzięki tragedii Monachium, dzięki finałowi z Bayernem sprzed 12 lat i dwóch bramkach zdobytych w doliczonym czasie gry, dzięki śrubującemu wszelkie rekordy Ryanowi Giggsowi wreszcie – również jest „więcej niż klubem”. Komu ma życzyć zwycięstwa kibic niezaangażowany; ktoś, kto od lat ogląda przede wszystkim angielską piłkę i mając kłopoty z zaśnięciem przepowiada sobie pierwsze jedenastki wszystkich drużyn Premier League, ale kto uważa jednocześnie, że najpiękniejszy futbol świata grają dziś piłkarze Pepa Guardioli? Zwycięstwo Pięknej Piłki ucieszy go przecież równie mocno, jak zwycięstwo Pięknej Historii (zupełnie jakby Barcelona nie miała pięknej historii, albo Manchester nie grał pięknej piłki…). Zwycięstwo faceta, który trenerkę uprawia zaledwie od trzech lat (plus rok w Barcelonie B), ale już napchał klubową gablotę pokaźną liczbą pucharów i pucharków (tylko w 2009 r. zdobył 6 trofeów: mistrzostwo, puchar i superpuchar Hiszpanii, wygrał Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata) podobnie jak triumf faceta, który spokojnie mógłby być ojcem tego pierwszego, a wyliczenie jego osiągnięć musiałoby zająć parę akapitów. Piękni i bestie, jak ustawia to dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” (Puyol piękny? Hernandez bestia?), rzemieślnicy twardo stąpający po ziemi kontra drużyna, która utrzymując się przy piłce niemal lewituje… Schematów narracyjnych nasuwa się mnóstwo, ale wszystkie prowadzą nas do jednego wniosku: pal licho Obamę i korki, niż za oknem i nocne burze, to będzie wyjątkowy dzień.
9.20
Dla dziennikarzy sportowych dni i godziny przed takim wydarzeniem należą do najlepszych w roku. Owszem, na samych konferencjach prasowych jest przewidywalnie i nudno (chyba że ktoś zapyta Fergusona o Giggsa…), ale tym bardziej można się wykazać szperaniem w archiwach, tworzeniem sążnistych portretów głównych bohaterów i gruntownych taktycznych analiz, a choćby i poczuciem humoru.
Co do mnie, zawsze zaczynam lekturę od Jonathana Wilsona. Autor fundamentalnej książki o taktyce, „Inverting the Pyramid”, zaczyna z kolei od Ajaxu z lat 70., od którego wiedzie prosta linia do dzisiejszej Barcelony, przez Rinusa Michelsa i Johanna Cruyffa po Pepa Guardiolę, który przecież 20 lat temu grał w zespole prowadzonym właśnie przez Cruyffa. Nazwijcie to jak chcecie: futbolem totalnym, futbolem absolutnym (absolutem futbolu), czy co wam jeszcze przyjdzie do głowy, chodzi o to samo. Kiedy jest się przy piłce, wymieniać podania i pozycje (pass & move), a kiedy się jej nie ma – pressingiem dążyć do jak najszybszego odbioru. U angielskich dziennikarzy cenię zdolność formułowania prostych zdań, więc jedną z fraz Wilsona z przyjemnością przytoczę: „W końcu jeżeli utrzymujesz się przy piłce, musiałbyś mieć naprawdę cholernego pecha albo wykazać się całkowitą niekompetencją, żeby stracić gola”.
Oczywiście może być też tak, jak przed rokiem z Interem: Mourinho nie zamierzał grać piłką, chciał przetrzymać natarcie i skarcić Barcelonę z kontrataku, co się udało. Wyjątek potwierdzający regułę: naprawdę wielkie drużyny, te, które żyją w ludowej pamięci, zawsze myślą o ofensywie. A jeśli już się bronią, to na połowie rywala.
Do jednego zdania Wilsona wypada będzie wrócić: w finale przed dwoma laty, kiedy to Barcelona zabrała MU na karuzelę, przez pierwszych 10 minut Czerwone Diabły były lepszym zespołem. Wszystko skończyło się, kiedy Eto’o strzelił bramkę: Katalończycy po prostu nie oddawali piłki. Jak wylicza Opta, z roku na rok są w tym coraz lepsi: w Lidze Mistrzów, w sezonie 2006/07 przeciętnie utrzymywali się przy piłce przez 61,1 proc. meczu, a średnia rosła w każdych kolejnych rozgrywkach: 63,2, 65,6, 70,6 aż do 73,3 proc. w tym sezonie. Oto dlaczego niektórzy nazywają ich cyrkowcami i oto dlaczego pierwsza i najważniejsza przestroga dla Manchesteru brzmi: nie stracić szybko bramki.
10.05
Jak grać przeciwko Barcelonie? Może trójką środkowych obrońców, jak Bielsa z Chile na Mundialu, pyta Wilson, i zaraz odrzuca tę możliwość (choć może kiedy MU straci bramkę i nie będzie miał nic do stracenia, kto wie: wtedy boczni obrońcy staną się de facto skrzydłowymi – Mark Ogden pisze, że ten wariant ćwiczono na treningach w ciągu ostatnich dwóch tygodni). Z pewnością nie 4-4-2, które daje Katalończykom przewagę jednego piłkarza w środku, może więc 4-2-3-1 (z 27 zespołów, które grały przeciwko mistrzom Hiszpanii w tym ustawieniu, dwadzieścia wprawdzie przegrało, ale trzy wyszły zwycięsko? Powszechny konsens w tej sprawie mówi o 4-4-1-1, z Rooneyem za Hernandezem, choć są i tacy, którzy nie wykluczają niespodzianki – zwłaszcza że w gruncie rzeczy nie możemy być pewni, czy w środku pola zagra Ryan Giggs, którego formy w świetle sensacji obyczajowych z ostatnich dni naprawdę nie można być pewnym.
David Pleat nie wchodzi w detale ustawienia, mówi raczej o roli poszczególnych zawodników: Rio Ferdinanda, który będzie musiał podejmować ryzyko wychodzenia za Messim przed własne pole karne. Parka, powstrzymującego szarże Daniego Alvesa. Rooneya, utrudniającego życie rozpoczynającemu akcje Barcelony Busquetsowi. Hernandeza, dobiegającego do Valdesa, by wymusić na nim daleki wykop w miejsce rozegrania z obrońcami lub Busquetsem. W kwestii całej drużyny zaś: świetny przed laty menedżer, dziś ekspert telewizji i „Guardiana” apeluje o opanowanie i odporność psychiczną, żeby (to druga fundamentalna przestroga dla Manchesteru) nie dać się sprowokować i dograć mecz w jedenastu (na prawej obronie zagra pewnie któryś z braci da Silva: ich ta uwaga dotyczy w pierwszej kolejności…).
Żeby zaś wrócić do szczegółów taktycznych: wolna przestrzeń za plecami uwielbiających atakować bocznych obrońców to może być jeden z nielicznych słabych punktów Barcelony. Podobnie jak radzenie sobie z dośrodkowaniami i gra głową środkowych obrońców: wysoki Pique czasem się jednak myli, a wciąż nie wiemy, czy jego partnerem będzie Puyol, czy np. Mascherano (jeśli Puyol wystąpi na lewej obronie). Byle szybko nie stracić bramki, powtarzają pewnie kibice MU, to w końcówce uda się coś strzelić samemu. Barcelona przecież w końcówce traci siły…
11.10.
Przygotowania, przygotowania… Angielskie media donosiły w ciągu ostatnich tygodni, że w rozlicznych grach wewnętrznych, organizowanych w ośrodku treningowym w Carrington, Nani wykorzystywany był do odgrywania roli Messiego, Owen – Davida Villi, Scholes zaś – Iniesty. Że drużyna musiała jeszcze raz obejrzeć, ze szczegółowym komentarzem trenerów, finał sprzed dwóch lat. Że licząc się z niekorzystnym rozwojem wypadków, ćwiczono wspomnianą już grę trójką obrońców (ze Smallingiem zastępującym w wyjściowej jedenastce Parka, bocznymi obrońcami w roli skrzydłowych i Valencią przesuniętym de facto do ataku). Perfekcyjnie, z dbałością o detal (pamiętacie, jak przed dwoma laty w finale Pucharu Ligi Ben Foster przed serią rzutów karnych oglądał na iPodzie, jak poszczególni piłkarze Tottenhamu biją jedenastki?), nawet jeśli Alexowi Fergusonowi daleko do taktycznych obsesjonatów w stylu Mourinho czy Beniteza, a jego największym menedżerskim atutem jest umiejętność zarażenia piłkarzy wolą zwyciężania.
A przecież w tym roku przygotowania obu drużyn przebiegały w sposób daleki od ideału. Jeśli idzie o Barcelonę, wiadomo: dym znad Islandii skłonił zespół do wcześniejszego niż planowany wylotu do Londynu i odbywania ostatnich treningów na obiektach Arsenalu. W mediach i wśród kibiców trochę zamieszania wywołała też wypowiedź Johana Cruyffa na temat niepewnej przyszłości Guardioli. Jeśli idzie o MU, również wiadomo: tematem tygodnia nie tylko w prasie sportowej i plotkarskiej był romans Ryana Giggsa, a właściwie podjęta przez legendę Manchesteru próba sądowego zablokowania publikacji na ten temat. Z tysiąca powodów nie zamierzam w tę sprawę wchodzić, zauważę jedynie, że mimo iż przez wiele tygodni mogła czuć się krępowana, Fleet Street zachowała się szalenie powściągliwie, oszczędzając Walijczykowi łaźni, która niedawno stała się udziałem Terry’ego czy Rooneya. Dziennikarze nie chcieli osłabiać szans Manchesteru w finale Ligi Mistrzów? Nie stracili sympatii do może najwybitniejszego piłkarza Wysp ostatnich dwóch dekad? Tak czy inaczej, rytm przygotowań do meczu z Barceloną z pewnością został zakłócony, a Alex Ferguson ze współpracownikami musi się zastanawiać, w jakim stanie ducha jest tak naprawdę ich kluczowy zawodnik przed najważniejszym meczem roku.
12.05
I w ten sposób dochodzimy do tematu ulubionego: opowiadania ludzkich historii. Ile by się mówiło o ustawieniu, ile nie rysowało i nie ćwiczyło na treningach schematów poszczególnych akcji czy stałych fragmentów, ile nie apelowało o wywiązywanie się z tzw. założeń taktycznych, w końcu przychodzi ten moment, w którym ktoś nie wytrzymuje presji, zagapia się, odruchowo łapie piłkę w ręce lub w porywie frustracji odpycha przeciwnika, który wcześniej go sfaulował (albo – uwaga – który udawał sfaulowanego…) i wszystko bierze w łeb.
Opowiedzenie tego widowiska przez biorących w nim udział aktorów jest jednak ponad siły jednego blogera. Weźmy samego Edwina van der Sara, o którym napisano, że jest „zbyt normalny, jak na bramkarza”: starszy o rok od Guardioli bramkarz MU zakończył właśnie sezon, w którym bez dwóch zdań był najlepszym, spośród stojących między słupkami w Premier League, a który mimo to rozegra dziś ostatni mecz w karierze… Jakiż to będzie temat, zarówno jeśli (odpukać) przytrafi mu się jakiś koszmarny błąd, jak jeśli zostanie bohaterem meczu i jako pierwszy z piłkarzy MU podniesie w górę Puchar Mistrzów? Weźmy wspomnianego już Giggsa: 20 lat gry w pierwszym składzie MU (rekordowe 875 meczów), 12 mistrzostw kraju, dwie wygrane w Lidze Mistrzów, żywa legenda, wspaniały wizerunek, kompletnie nieoczekiwane zachwiany: wyobraźmy sobie, że to on przesądza o zwycięstwie lub przeciwnie: nie wytrzymuje presji i schodzi z czerwoną. Weźmy Rooneya, który swoją aferę przeżuwał przez długie miesiące, żeby wrócić jako piłkarz jeszcze doskonalszy niż przed rokiem (ale który wciąż zdolny jest do sporadycznych napadów szaleństwa, weźmy bluzg do kamery w meczu z West Hamem czy faul bez piłki w spotkaniu z Wigan). Weźmy Fletchera, który wiele miesięcy borykał się z tajemniczym wirusem. Pracowitego i niezawodnego w meczach o wielką stawkę Parka. Niemal nieznanego światu jeszcze rok temu Hernandeza. Berbatowa, znów skazanego na rolę rezerwowego, ale z potencjałem odmienienia losów meczu – podobnie jak Nani, który i tym razem znajdzie się w cieniu Valencii (kolejny, który przez długie miesiące nie grał w piłkę, po koszmarnej kontuzji z początku sezonu).
A cóż w takim razie powiedzieć o Barcelonie? O najlepszym na świecie Messim? O traktowanych niemal jak bliźniacy Xavim i Inieście, duecie rozgrywających jakich świat dawno nie widział i długo nie zobaczy, a który telepatyczną więź rozwijał już w słynnej szkółce La Masia, gdzie trafili jako 11- i 12-latek (Iniesta wieszał tam na ścianie wielkie zdjęcia Guardioli, mogącego – jak wspomina – rywalizować jedynie z Catheriną Zeta Jones? O Abidalu (pewnie będzie na ławce) i jego walce z chorobą nowotworową? O Busquetsie, którego Sid Lowe trafnie nazywa najlepszym aktorem drugoplanowym? Wspomniałem wcześniej, że dni i godziny przed takim finałem są dla dziennikarzy najlepszymi w roku – dowód pierwszy z brzegu to ten portret Iniesty, namalowany przez Sida Lowe’a, dowód drugi – ta sylwetka Evry, pióra blogującego teraz po drugiej stronie kanału Rafała Steca.
12.40
No to zaczynają się przecieki. Ian McGarry z radia 5Live ćwierka, że Darren Fletcher jest szykowany do gry od pierwszej minuty – zamiast Carricka lub Giggsa, jak sądzę. Jedna z najważniejszych decyzji w życiu Fergusona, miałem napisać, ale nie przesadzajmy: podjął takich dziesiątki…
12.50
A skoro wspomniałem już o Barcelonie, wypada mi wrócić do przywoływanego już w lutym na tym blogu wywiadu z Xavim, opowiadającym o filozofii gry swojej drużyny, o jej edukacji, o modelu wprowadzonym przez Cruyffa, a upostaciowionym w… grze w dziada („Najlepsze ćwiczenie: uczysz się odpowiedzialności i tego, jak nie tracić piłki. Jak stracisz, trafiasz do kółeczka. Pum-pum-pum-pum, zawsze bez przyjęcia. A jak jesteś w kółeczku, wszyscy się z ciebie nabijają. Lepiej nie być w kółeczku”). Pomocnik z Katalonii mówił o szukaniu na boisku przestrzeni, ale też porównywał spotykające się wówczas w grze o ćwierćfinał Arsenal i Barcelonę: „Różnica polega na tym, że u nas jest więcej piłkarzy, którzy myślą zanim zagrają, i robią to szybciej. Kluczem jest edukacja. Piłkarze ćwiczą tu 10-12 lat. Kiedy trafiasz do Barcelony, pierwsza rzecz, której cię uczą, to myślenie. Myśl, myśl, myśl. Szybko. Podnieś głowę, rozejrzyj się, znajdź wolne pole, popatrz, pomyśl. Rozejrzyj się, zanim jeszcze dostaniesz piłkę. Kiedy ją dostaniesz, musisz wiedzieć, który z kolegów jest nieobstawiony. Pum. Z pierwszej piłki. Weźmy takiego Busquetsa – najlepszego pomocnika w grze z pierwszej piłki. Przyjmuje, rozgląda się, gra z pierwszej piłki. Niektórzy potrzebują dwóch albo trzech dotknięć, ale zważywszy na to, jak szybki jest dziś futbol, to zbyt długo. Alves, z pierwszej piłki, Iniesta, z pierwszej piłki. Messi, z pierwszej piłki. Piqué, z pierwszej piłki, Busquets, ja… siedmiu albo ośmiu takich gości”.
To naprawdę nie jest cyrk. To myślenie na żywo.
14.15
Jak wygrać z Barceloną? Rafa Benitez w „Timesie” mówi o stałych fragmentach (wiadomo: duzi na małych), długich piłkach (szybka dystrybucja z obrony do ataku, najlepiej za plecy wybiegających do przodu bocznych obrońców – jeśli zagra, będzie to jedno z najważniejszych zadań Michaela Carricka) i dyscyplinie (również wiadomo: kartki).
Jak wygrać z Manchesterem? Tu człowiek, który wygrał Ligę Mistrzów z Liverpoolem, powtarza mantrę powszechną: być przy piłce, nieustannie się ruszać, z piłką i bez, a wreszcie próbować tego, co po angielsku zgrabnie nazywa się killer passes – zabójczych podań, które w istocie są znakiem firmowym Barcelony. W dotychczasowych meczach Ligi Mistrzów Katalończycy wymienili 9298 podań, z czego 91 proc. celnych. 5743 miały miejsce na połowie przeciwnika, 2473 – w okolicy i w obrębie pola karnego. Dodajmy do tego 334 dryblingi i rajdy, 86 celnych strzałów i 76 niecelnych, 27 goli – w każdej z tych statystyk Barcelona ma miażdżącą przewagę nad Manchesterem…
14.40
Przeciek numer dwa (trochę powiązany z tym pierwszym): że obecność Fletchera w pierwszym składzie nie będzie oznaczała absencji Carricka czy Giggsa, ale ławkę dla Hernandeza – wtedy rzecz jasna na szpicy grałby Rooney, wspierany przez Valencię i może w takim razie również typowanego dotąd na ławkę Naniego. Wiemy, że Ferguson nie boi się odważnych gestów, więc tak naprawdę żadna jego decyzja nas nie zdziwi. Szybki Meksykanin na podmęczoną obronę Barcy to również brzmi sensownie. Byle nie było za późno…
15.20
Okładki mediów niezorientowanych: Rooney kontra Messi. Niczego nie odmawiając geniuszowi Argentyńczyka: nawet jeśli to jego bramka (bramki?) w ostateczności rozstrzygną, mam poczucie, że o wszystkim, co najważniejsze w drużynie Barcelony zadecydują Xavi z Iniestą. Co innego w Manchesterze: nie negując roli Michaela Carricka (jeśli to na niego w końcu postawi Ferguson) w asekurowaniu obrony i rozpoczynaniu ataków precyzyjnymi podaniami w stylu tych, do których przyzwyczaił nas jeszcze w Tottenhamie, dzisiejsza forma Rooneya rzeczywiście może okazać się przesądzająca.
Miałbym w tym momencie ochotę raz jeszcze wrócić do kilkuakapitowego zaledwie tekstu Henry’ego Wintera, który jako pierwszy i długo jedyny zwrócił uwagę na znaczenie tamtej decyzji sir Alexa Fergusona o wysłaniu napastnika, który chwilę wcześniej naraził się opinii publicznej skandalem obyczajowym, a najwierniejszym kibicom – żądaniem wystawienia na listę transferową i krótkim flirtem z „hałaśliwymi sąsiadami”, na tygodniowe ładowanie akumulatorów w ośrodku sportowym Nike’a, ukrytym gdzieś w lasach Oregonu. To po powrocie zza Oceanu rozpoczął się proces odzyskiwania formy, a w ślad za nią – odzyskiwania zaufania kibiców, a końcówka sezonu w wykonaniu Rooneya okazała się zabójcza.
O tym, jak w tym czasie zmieniła się rola tego piłkarza na boisku możecie przeczytać choćby w znakomitej zapowiedzi finału na blogu kibiców… Barcelony: początkowo występował u boku Berbatowa w ataku, grając z nim niemal w jednej linii, później, kiedy Ferguson próbował ustawienia 4-2-3-1 często przypadała mu niezbyt lubiana rola atakującego z lewej flanki, aż wreszcie zaczął grać między liniami – właściwie nie tyle jako drugi napastnik, co jako dodatkowy gracz środka pola. To właściwie niewiarygodne, jak uniwersalny jest Rooney (pamiętamy przecież, że niemal cały poprzedni sezon to on był wysuniętym napastnikiem), ile ma energii, jak wiele potrafi przebiec za akcją, nie odpuszczając „swojego” piłkarza rywali i goniąc za nim nawet przed własne pole karne – wtedy o przewadze w środku boiska drużyn grających trójką pomocników nie może być mowy.
Dziś może mieć swój dzień. W 2008 r. z Chelsea został zmieniony, rok później z Barceloną uganiał się po lewym skrzydle (na szpicy miał straszyć, i nie straszył Ronaldo) – chciałoby się powiedzieć „do trzech razy sztuka” (a może „teraz albo nigdy”…), także po to, by w końcu egzorcyzmować ducha nieudanego mundialu. Stać go i na gole, i na kluczowe podania – zarówno do Hernandeza, jak do skrzydłowych, stać go na to, by zamienić życie Busquetsa w koszmar. I, co może najważniejsze: stać go z pewnością na opanowanie nerwów. Ten mecz nie został jeszcze przegrany.
15.55
To teraz dla odmiany trochę suchych faktów:
Manchester United w tym sezonie Ligi Mistrzów jeszcze nie przegrał, Barcelona poległa raz – na Emirates.
Barcelona strzeliła najwięcej goli (27), MU stracił ich najmniej (4).
Barcelona podawała najcelniej (ponad 90 proc.), Xavi i Busquets mieli ponad 1000 celnych podań.
Żaden z 18 goli MU nie został zdobyty głową.
Barcelona w każdym meczu zdobywała bramkę (ostatnio bez gola z Rubinem Kazań w 2009 r.).
Najlepsze statystyki wśród bramkarzy ma van der Sar (31 obronionych z 35 celnych strzałów). Skądinąd w przypadku zwycięstwa MU Holender będzie najstarszym zdobywcą Ligi Mistrzów/Pucharu Europy (w ogóle najstarszym finalistą był ponad 41-letni Dino Zoff).
O tym, od ilu minut w Champions League nie strzelił Berbatow nie chce mi się nawet pisać – nikt się nie spodziewa, że dziś wyjdzie w pierwszym składzie.
16.10
Napisałem, że to są dobre godziny dla dziennikarstwa? Sid Lowe z „Guardiana” kosi wszystkich. Cóż za genialny pomysł: Jak powstrzymać Messiego, historia opowiedziana przez sześciu obrońców, którzy próbowali…
W największym skrócie: Patrz na niego nawet, kiedy twoja drużyna ma piłkę. Spróbuj przewidzieć i uprzedzić podanie do niego (ale jak to, do licha, zrobić, kiedy wiele podań Barcelony zdaje się zaprzeczać regułom geometrii – jak gole Nasriego, nie przymierzając, strzelane z linii końcowej boiska), bo jak już ma piłkę, nie sposób mu jej odebrać. Wypychaj go poza własne pole karne. Nigdy nie zostawaj z nim w sytuacji jeden na jednego. Nie fauluj, nic ci to nie da. I wreszcie, co czyni rzecz już skomplikowaną prawie niemożliwą – obserwuj także jego kolegów, będą chcieli wykorzystać fakt, że to on skupia całą twoją uwagę.
Jak powstrzymać Messiego, kiedy jesteś Rio Ferdinandem?
17.15
Michał Zachodny pomieszcza na swoim blogu kawałek prozy o tym, jak może wyglądać ostatnia przedmeczowa odprawa Alexa Fergusona. Nie podejmę się przedstawić wizji alternatywnej, choć przypominam sobie natychmiast opowieść o tym, jak swoją odprawę przeprowadził Guardiola przed dwoma laty: dwadzieścia kilka minut przed rozpoczęciem meczu zdecydował o zakończeniu rozgrzewki. Wezwał piłkarzy do szatni. Zamknął drzwi. Zgasił światło.
Chwilę później rozpoczął się pokaz siedmiominutowego filmu – kompilacji najlepszych momentów kończącego się sezonu z fragmentami „Gladiatora”, podlanej muzyką Pucciniego („Nessun dorma”, a jakże…). Poszukajcie w sieci tego obrazu pasji i kunsztu, mobilizacji i wysiłku, radości i wyciszenia, a nade wszystko jedności grupy ludzi, która za chwilę miała grać najważniejszy mecz w sezonie; zwróćcie uwagę na te dłonie na herbie, Puyola całującego kapitańską opaskę i Russela Crowe idącego wśród zbóż, a w końcu na gladiatorów i piłkarzy stojących jeszcze w tunelu przed wyjściem na arenę; posłuchajcie brzęku mieczy i tenora śpiewającego „Vincerò! Vincerò!” (zwyciężę!).
Że kicz? Że nieznośny patos? Że Jerzy Engel też puszczał swoim piłkarzom filmy i nie podziałało? Na piłkarzy Barcelony podziałało. Co istotne, każdy z nich zobaczył na filmie swoją twarz, nawet niegrający od roku z powodu ciężkiej kontuzji Milito (podobno zresztą Argentyńczyk rozpłakał się, podobno nie on jeden, choć część piłkarzy krzyczała w uniesieniu). W istocie: bycie menedżerem wymaga czegoś więcej niż tylko wiedzy taktycznej. Czasem trzeba zabawić się w montażystę.
Darujcie autocytat, ale czas nas goni coraz bardziej. Jako się rzekło, Fergusona o pokazy wideo nie podejrzewam. Myślę raczej o tym, że jak przed każdym wieczornym meczem, po spacerze, lunchu i kilku godzinach na wyciszenie, zabiera właśnie zawodników na ostatni tego dnia lekki posiłek – co i mnie nakazuje odejść na chwilę od komputera i zająć się przygotowanym na tę okazję łososiem.
18.20
Syn Alexa Fergusona twierdzi, że tata świetnie wie, jak ograć Barcelonę i że jej słaby punkt to wolne sektory boiska wytwarzane w momencie, gdy Katalończycy tracą piłkę (czyli, jak tu już wspominaliśmy, głównie za plecami bocznych obrońców). Co jest dla mnie argumentem rozstrzygającym za występem w środku pomocy MU zarówno Giggsa, jak i Carricka: ktoś w końcu musi piłkę w te wolne sektory celnie zagrywać.
Sądząc bowiem z ćwierknięć docierających z centrum prasowego, Fleet Street jest podzielona: jedni obstawiają pięcioosobową drugą linię (z Fletcherem i bez Hernandeza, za to z Rooneyem w ataku), a drudzy 4-4-1-1 (bez Fletchera, z Rooneyem i Hernandezem z przodu); o wyjściową jedenastkę Barcelony nie ma oczywiście sporu. Mnie się wydaje, że możliwe jest pogodzenie obecności Szkota i Meksykanina, tyle że wtedy ofiarą pada ktoś z dwójki Giggs-Carrick. Zwłaszcza patrząc z perspektywy tego ostatniego byłoby szkoda: przed dwoma laty przyprawiony o zawroty głowy przez katalońską karuzelę, z pewnością marzy o rewanżu. Ale chodzi, myślę, o coś więcej: dla Carricka finał Ligi Mistrzów może być rozstrzygającym momentem w karierze, która wciąż daleka jest od stabilizacji. Mimo upływu lat Anglik nie jest pewny miejsca w pierwszym składzie MU, o reprezentacji nie mówiąc. Osobiście mam do niego wielki sentyment z czasów gry w Tottenhamie, ale co jakiś czas nachodzi mnie wrażenie, że wtedy grał lepiej niż teraz. Choć przecież i teraz zdarzają mu się bardzo udane występy, jak choćby z Chelsea czy z Schalke – w obu przypadkach w duecie środkowych pomocników z Giggsem. Problem właśnie w tym: dobry mecz, a potem klapa, dobry mecz, klapa, klapa, dobry mecz (skądinąd coś podobnego dzieje się chyba z Andersonem), a w tym wszystkim cierpliwość menedżera, który daje mu kolejne szanse, a potem klnie po cichu, bo niespodziewanie się pomylił.
W wymiarze osobistym Michaela Carricka czeka dziś arcyważne spotkanie: jeżeli zawiedzie, jeżeli nie spełni pokładanych w nim (przyznaję: niemałych) oczekiwań, myślę że Alex Ferguson zacznie myśleć o jego oddaniu.
18.45
Dwie godziny do meczu, trybuny się wypełniają, stan podgorączkowy przechodzi niepostrzeżenie w gorączkę. Przeciek pierwszy: sir Alex szykuje w składzie wielką niespodziankę. Przeciek drugi: Darren Fletcher jednak na ławce. Pospekulujecie, co to może być za niespodzianka? Berbatow od pierwszej minuty? Jednak trójka środkowych obrońców?
Powtórzmy: Guardiola nie ma takich dylematów. Jedyna niewiadoma to obsada lewej obrony: czy będzie to Abidal (ależ by to było piękne, swoją drogą…), czy Puyol, którego na środku zastąpi wówczas Mascherano.
19.15
Przed składami (ostatni przeciek: Berbatowa nie ma nawet na ławce, jeśli to nie kontuzja, z pewnością jest to zapowiedź odejścia z klubu…), czas na podsumowania.
Czas na mecz najlepszej klubowej drużyny Europy/świata z najlepszą drużyną Anglii. Czas na pojedynek młodego trenerskiego wilka ze starym lisem. Na zderzenie zwierzęcej siły Rooneya z finezyjną błyskotliwością Messiego. Na porównanie elegancji w grze obronnej Ferdinanda i Pique ze zdecydowaniem Vidicia i Puyola. Na pożegnanie van der Sara i przywitanie Abidala.
Czas też na najważniejszy w życiu test dla węgierskiego sędziego Viktora Kassai – młodszego od van der Sara, Giggsa czy Scholesa. Czy będzie potrafił zapanować nad sytuacją, kiedy piłkarze Barcelony zaczną wywracać się z podejrzaną łatwością? Warto zauważyć, że w tym sezonie Ligi Mistrzów nie pokazał jeszcze czerwonej kartki, a w meczu Arsenalu z Bragą nie podyktował ewidentnego karnego, czym naraził się na wściekłość Arsene’a Wengera. Pamiętam go z meczu Tottenhamu z Interem: byłem zdumiony, że do spotkania tej rangi wyznaczono młokosa z Europy Środkowej. Poradził sobie znakomicie, więc dziś się już nie dziwię. Choć w pewnym sensie nie zazdroszczę…
19.50
Szybko składy, szybko o składach.
Barcelona: Valdes – Dani Alves, Pique, Mascherano, Abidal – Busquets, Xavi, Iniesta – Pedro, Messi, David Villa
MU: Van der Sar – Fabio, Vidić, Ferdinand, Evra – Valencia, Giggs, Carrick, Park – Rooney – Hernandez.
W zasadzie bez sensacji, choć z dużym osłabieniem Barcelony (Puyol tylko na ławce, ciekawe czemu?), i z bijącą w oczy nieobecnością Berbatowa nawet na ławce. Szansa Manchesteru: szybki Hernandez naprzeciw Mascherano; Fabio ma mimo wszystko chłodniejszą głowę od Rafaela. Sądny dzień dla Giggsa i, jak pisałem, dla Carricka. Jeśli długo nie padną bramki, porównanie ławek rezerwowych daje nadzieję Czerwonym Diabłom.
Mimo wszystko jednak, z perspektywy United, mission impossible. Z drugiej strony, przekonywaliśmy się o tym setki razy, futbol nie jest nauką ścisłą. Hiszpańskojęzyczni, pisze Rafał, ponoć przejęci brakiem Puyola.
Bawcie się dobrze, zakończę tam, gdzie zacząłem: w tym meczu ucieszy nas każdy wynik. Wrócę, jak już będzie po wszystkim.