Ci, którzy uwielbiają proste narracje i jasne objaśnienia, wiedzą od dawna: wszystkiemu winni są Żydzi. W tym przypadku konkretnie Awram Grant – facet, który w Chelsea wziął się znikąd i który rok temu spuścił już jeden zasłużony klub z Premier League. A ja mam ochotę skomplikować ten obraz. I nie muszę przy tym wracać do statystyk Izraelczyka ze Stamford Bridge, słupka, który dzielił go od wygrania Ligi Mistrzów czy faktu, że ubiegłoroczne losy Portsmouth zostały przypieczętowane poza boiskiem, na którym prowizorycznie klecona drużyna do końca toczyła heroiczny bój, także o zwycięstwo w Pucharze Anglii.
Pierwszymi winnymi są właściciele klubu – także za podminowanie autorytetu Granta kilka miesięcy temu, kiedy osiągnęli ten stopień nieprofesjonalizmu, że decyzję o ewentualnym zwolnieniu menedżera konsultowali z… piłkarzami. I za brak zdecydowania, bo kiedy sprawa przeciekła już do mediów, przestraszyli się własnej odwagi i ostatecznie zostawili go na stanowisku. Niejeden z komentujących spadek West Hamu z ekstraklasy przywołuje w tym kontekście zwolnienie również Bogu ducha winnego Roberto di Matteo z West Bromwich – następca Włocha, Roy Hogdson, wyprowadził klub z sytuacji równie beznadziejnej, co sytuacja Młotów.
W ubiegłym roku do utrzymania (a przypomnijmy: West Ham ledwo się utrzymał) wystarczyło 35 punktów, teraz może nie wystarczyć 40. Kolejne błędy właścicieli: deklaracja po tamtym sezonie, że na sprzedaż są wszyscy piłkarze poza Parkerem. Wątpię, by to zdanie zbudowało fantastyczną atmosferę w szatni (podobnie jak wyznanie, że nie jeżdżą z drużyną na mecze wyjazdowe, bo mają dość patrzenia na porażki). Oraz polityka transferowa: polecam lekturę porażającego zaiste tekstu o Barrym Silkmanie, agencie odpowiedzialnym za sprowadzenie do klubu zawodników tej klasy, co Benni McCarthy (przez półtora roku zagrał 14 razy, nie strzelił gola, kosztował klub – z pensjami włącznie – prawie 7 milionów), Mido (9 meczów, ani jednego gola), Ilan (zwolniony po 4 miesiącach) czy Barrera (14 meczów, bez gola, zapłacono za niego 4 miliony). Kieron Dyer i Frederick Ljunberg kosztowali klub, wliczając kontrakty, 34 miliony funtów, czyli tyle, ile wynosi przychód z biletów na Upton Park w ciągu dwóch (!) lat. A przecież o wieloletnich kłopotach ze zdrowiem tych zdolnych skądinąd piłkarzy wiedzą nawet początkujący fani angielskiej piłki.
Osobny punkt to wspomniana już szatnia: niezależnie od tego, czy menedżer należał do typów melancholijnych, czy wrzeszczących na zawodników, kilkunastu doskonale opłacanych profesjonalistów (wypożyczeni Keane i Bridge zarabiali grubo powyżej 60 tys. funtów tygodniowo, podobnie Upson, a taki Faubert – niemal 50 tys.), z których czterech mniej lub bardziej regularnie grywało w ostatnich miesiącach w reprezentacji Anglii, a kilku pozostałych błyszczało w reprezentacjach innych krajów, powinno mieć w sobie wystarczająco dużo charakteru, by nie poddać się bez walki. W Portsmouth walczyli do końca.
Dopiero tu dochodzimy do Awrama Granta, który rzeczywiście w stajni Augiasza nie okazał się Herkulesem. On także ponosi część winy za to, co się stało – z pewnością nie wszystko da się wytłumaczyć plagą kontuzji, np. Parkera, którego zabrakło w kilku ważnych meczach, Hitzlspbergera, o którego umiejętnościach przekonaliśmy się, kiedy wreszcie wyzdrowiał, a i Keane’a, który przychodził tu w styczniu strzelać bramki, a nie dołączać do listy niezdolnych do gry. Kwestią kluczową jest opisywana wielokrotnie bierność na ławce i nieumiejętność zareagowania na zmiany w taktyce rywala (zemściło się to choćby w dwumeczu z Birmingham w Pucharze Ligi, nie mówiąc o ostatnim meczu z Wigan, a przed laty – o finale Pucharu Ligi Chelsea-Tottenham). Widzę i opisuję 22 stracone punkty w sytuacji, gdy zespół prowadził (to pewnie tyle, ile zdobył Tottenham w spotkaniach, które zaczynał od utraty bramki…).
Mam do Awrama Granta sympatię za styl, w jakim umie przegrywać, ale widzę, że przegrywa. Chcę tylko przestrzec przed robieniem z niego kozła ofiarnego: Żydzi nie są wszystkiemu winni.