Jak mawia Woody Allen, wszystko da się przewidzieć, z wyjątkiem przyszłości. Frazę Reżysera przywołał Marek Bieńczyk w swoich „Kronikach mundialu”, publikowanych od minionej środy na łamach „Tygodnika Powszechnego”. „Pierwsze trzy dni pokazały, że średni, słabi lub niespełnieni są jeszcze słabsi, jeszcze bardziej średni i jeszcze bardziej niespełnieni, niż można było sądzić. A mocni z kolei, mocniejsi niż się spodziewano” – pisał w otwierającym cykl tekście „Kopnąć jabulani”. Po dzisiejszym dniu należałoby zweryfikować ten opis, bo średni, słabi lub niespełnieni zabrali się ostro do pracy, a mocni (mam na myśli Niemców oczywiście, nie Anglików) dosyć nieoczekiwanie się potknęli. Można by nawet mówić o odzyskaniu wiary w mundial, gdyby nie…
Nie lubię krytykować sędziów. Przez lata, także na tym blogu, raczej ich broniłem, z przekonaniem, że wykonują zawód, w który ryzyko błędu jest wpisane nieporównanie bardziej niż w zawód kogokolwiek z nas. Dziś jednak mam poczucie, że hiszpański arbiter negatywnie wpłynął na wynik meczu Niemcy-Serbia i to nie za sprawą niezauważenia jakiegoś incydentu, ale po prostu zbyt łatwo rozdając żółte kartki. Wbrew tytułom niektórych depesz, to nie był najbrutalniejszy mecz mundialu – to był mecz, w którym sędzia niemal każdy faul uznawał za godny żółtej kartki i w ten sposób już w 33 minucie usunął z boiska Miroslava Klose, niebędącego przecież futbolowym zabijaką. Niemcy, podobnie zresztą jak w pierwszym meczu, nie wykorzystali wielu sytuacji – szczególnie Łukasz Podolski, który nie strzelił karnego (kolejny na tym mundialu obalony stereotyp: Niemiec, a karnych nie umie strzelać…), podyktowanego za kuriozalne zagranie ręką Vidicia. Podobnie jak w pierwszym meczu świetnie grał Ozil – dla mnie na razie najjaśniejsza gwiazda mistrzostw, momentami wyglądający jak klon Messiego, z którym nawet duet Stanković-Kuzmanović nie dawał sobie rady.
W ogóle, mimo porażki, młody zespół niemiecki komplementuję: przez godzinę grali w dziesiątkę, a przecież mieli absolutną przewagę, zarówno w posiadaniu piłki, jak w liczbie stworzonych sytuacji. Oczywiście pamiętam, że także grający z kontry Serbowie dwukrotnie trafili w słupek – ale to świadczy tylko o tym, jak ciekawy był to mecz. Kibice Liverpoolu, których los ostatnio nie rozpieszcza, powinni mieć pociechę z Jovanovicia, a kibice niezaangażowani – zacierać ręce, że w tej grupie nadal wszystko jest możliwe i wszystkie strony kalkulują: czy Niemcy zajmą drugie miejsce i za chwilę wpadną na… no właśnie, na kogo? Anglia, której się obawiają, może w ogóle nie awansować.
Czy mecz Słowenii z USA był najlepszym meczem mundialu? Z pewnością najbardziej emocjonującym. Wydawało się, że na tym poziomie nie powinny się już zdarzać takie pościgi, jak amerykański. Piłkarze Boba Bradleya, nie dość, że odrobili dwubramkową stratę z pierwszej połowy, w której Słowenia zagrała koncertowo, to jeszcze – kolejny dziś błąd sędziego – strzelili gola, który powinien zapewnić im wygraną; problem w tym, że nie został uznany. Napisałbym o tym więcej, ale pędzę do Anglików; Anglików, którzy w beznadziejności gry zdołali przewyższyć nawet Francuzów.
Problematyczne w tym meczu – niewątpliwie najgorszym za kadencji Fabio Capello – było wszystko, począwszy od ustawienia. Powrót do składu Garetha Barry’ego miał zapewnić ochronę dość wolnej parze stoperów, ale równocześnie oznaczał zmarginalizowanie po lewej stronie boiska Stevena Gerrarda – najlepszego w drużynie podczas spotkania z USA. Pozostawienie w składzie Emila Heskeya oznaczało, że zamiast gry kombinacyjnej spodziewać się należy górnych piłek na napastnika Aston Villi, zgrywającego je do piłkarzy wchodzących z drugiej linii – ale było to przewidywalne, a przede wszystkim: odbywało się zbyt wolno. Ociężały Rooney, który miał być przecież motorem napędowym tej drużyny, co i rusz tracił piłkę. Między napastnikami a pomocnikami ziała wielka dziura, którą zapełniali Algierczycy, nie bez kozery ustawieni w systemie 3-4-2-1. To oni wygrywali niemal każde starcie o bezpańską piłkę, to oni potrafili szybko przemieszczać się pod bramkę rywala, to oni kilka razy zmusili do błędu nieruchawą obronę angielską.
Problematyczne były decyzje personalne. Dlaczego Fabio Capello nie zdecydował się np. na skorzystanie z usług Joe Cole’a – najjaśniej błyszczącego w sparringach? Dlaczego nie postawił na Defoe’a od pierwszej minuty, a widząc impotencję Rooneya nie zmienił go na Croucha? Dlaczego do samego końca zostawił na boisku Lamparda i nie spróbował np. zdrowego już Jamesa Milnera? Dlaczego w ogóle tak późno zaczął wprowadzać zmiany, przy pierwszej (Wright-Philips za Lennona) utrzymując zespół w wyraźnie niefunkcjonalnym ustawieniu? Lista pytań wydaje się niewyczerpana, bo w zasadzie nie było wśród reprezentantów Anglii piłkarza, którego można byłoby pochwalić za ten mecz, a w rywalizacji o miano najgorszego Rooney idzie łeb w łeb z Heskeyem.
Stara prawda na temat Anglików: pod skorupą pewności siebie (czy wręcz argogancji), skrywają charaktery delikatne (by nie powiedzieć kruche). Im dłużej trwał ten mecz, tym częściej oglądali się na siebie, bojąc się podjąć odpowiedzialność i wybierając rozwiązania bezpieczne. Brakowało pasji, odwagi, wyobraźni, tempa, a wreszcie umiejętności, czyli tego wszystkiego, co pozwala wygrywać mecze. Nie chcę zamieniać tego wpisu w podsumowanie a la Dariusz Szpakowski, ale na miejscu Wayne’a Rooneya nie robiłbym kibicom zarzutu, że ośmielili się buczeć, a na miejscu Stevena Gerrarda nie rozgrzeszałbym się tłumaczeniami w stylu, że dla Algierczyków ten mecz był jak finał mundialu.
Tu bowiem dotykamy sedna sprawy. Wayne Rooney mówił przed kilkoma dniami, że nawet nie grająca na sto procent możliwości Anglia jest w stanie pokonać Algierię. Może gdyby mówił, że każdy mecz jest jak finał mundialu, nie obawiałby się teraz, że w środowy wieczór będzie musiał pakować walizki. Po dwóch seriach spotkań Anglia jest poważnie zagrożona odpadnięciem z mistrzostw świata. Czego właściwie należałoby jej życzyć, bo – żeby sparafrazować jednego z bohaterów Jaroslava Haska – tak idiotycznej monarchii nie powinno być na mundialu.
Zresztą, skomentujcie to sami. Wszystkie grepsy dozwolone.
