Jeśli wierzyć wikipedii, będzie to tysiąc dwieście siedemdziesiąty szósty taki przypadek: 1275 to liczba przedmeczowych odpraw, poprowadzonych dotąd przez Alexa Fergusona z piłkarzami Manchesteru United. Samych spotkań finałowych – nieważne, czy pucharów krajowych, czy europejskich – było pewnie tyle, ile wszystkich meczów Barcelony pod wodzą Josepa Guardioli. Jeden z najstarszych, najbardziej doświadczonych i utytułowanych trenerów, którzy kiedykolwiek prowadzili swoją drużynę w finale Ligi Mistrzów, kontra jeden z najmłodszych: absolutny żółtodziób, który niejednego z obecnych piłkarzy MU i Barcelony miał okazję spotykać na boisku.
To oczywiście jeden z medialnych schematów, które zewsząd bombardują nas w związku z dzisiejszym meczem. Stara szkoła czy nowa fala? Stary lis czy młody zdolny? „Jeśli jesteś dobry – jesteś dobry, wszystko jedno, czy masz 35, czy 65 lat” – próbuje unieważnić tę akurat kwestię nieoceniony Jose Mourinho, ale schematy się mnożą. Najlepsza para stoperów Europy czy najlepszy europejski tercet ofensywny? A nade wszystko: Messi czy Ronaldo?
Dlaczego właściwie nie potrafimy obejść się bez takich opozycji? Czy dlatego, że pozwalają nadać nieprzewidywalności piłkarskiego widowiska jakiś narracyjny porządek? Czytam tekst za tekstem i budzi się we mnie przekora – zlekceważyć Argentyńczyka i Portugalczyka, by postawić na Anglika i Francuza… Ale i to już zrobiono, wychwalając pod niebiosa wreszcie dojrzałego Wayne’a Rooneya i odwieczny postrach Manchesteru, czyli Thierry’ego Henry’ego. Rooney wcale nie jest przegrany w walce o tytuł europejskiego piłkarza roku – ogłasza Henry Winter, jeden z najbardziej cenionych brytyjskich dziennikarzy sportowych – panowanie nad piłką nigdy nie sprawiało mu kłopotów, ale teraz nauczył się również panowania nad emocjami. Rzeczywiście: minione miesiące pokazały, że Rooneya pyskującego zastąpił Rooney pracujący, poświęcający się dla zespołu, świetnie podający albo wspierający bocznego obrońcę, jeśli akurat ustawiono go na skrzydle.
To ostatnie zresztą zarówno w przypadku Rooneya, jak w przypadku Henry’ego wydaje się mieć głęboki sens: o wiele łatwiej poradzić sobie z napastnikiem schodzącym do boku niż z fałszywym skrzydłowym pojawiającym się nagle na środku. Nie zdziwiłbym się, gdyby Rooney zaczął mecz po lewej stronie – tym bardziej, że w linii obronnej Barcelony zabraknie Alvesa.
Miało być o schematach i jest – tylko że nieoczekiwanie zniosło mnie w stronę taktyki. Powiem więc jeszcze i to, że nawet jeśli o wyniku zdecyduje akcja któregoś z megagwiazdorów, to kluczowy pojedynek rozegra się kilka sekund przed tą akcją, w drugiej linii. Prawdziwym motorem napędowym Barcelony jest przecież duet Iniesta-Xavi, ukryty za plecami przykuwającego uwagę w pierwszej kolejności tria Henry-Eto’o-Messi, a naprzeciwko nich stanie Michael Carrick, również mniej medialny niż piłkarze ofensywy MU.
W jednym z wywiadów Alex Ferguson powiedział, że Barcelona zabiera przeciwników na karuzelę i kręci im w głowie (tzn. przetrzymuje piłkę, wymieniając niezliczoną ilość podań) do czasu, aż zgłupieją. Żeby się nie pokręciło Czerwonym Diabłom, potrzebny jest właśnie Carrick, ustawiony blisko pary stoperów, przerywający ataki i rozpoczynający kilkudziesięciometrowym podaniem zabójcze kontry.
Środkowym obrońcom MU powinno się w zasadzie poświęcić osobny akapit. Ich fenomen najlepiej tłumaczy Davidowi Connowi (kolejna gwiazda brytyjskiego dziennikarstwa) sam Rio Ferdinand: „Ludzie myślą, że on kryje indywidualnie – mówi o Vidiciu – a ja go ubezpieczam, ale współczesna piłka już tak nie wygląda. On ma strefę do zabezpieczenia i ja ją mam, a reszta jest telepatią: on wie, gdzie ja pójdę, a ja wiem, gdzie ustawi się on. Takie partnerstwo zdarza się raz w życiu, może dwa, jeśli jesteś szczęściarzem”.
Tu jednak trzeba powiedzieć, że telepatyczne porozumienie cechuje niemal wszystkich piłkarzy ofensywnych Barcelony: Henry wie, gdzie pójdzie Eto’o, a Xavi zawsze znajdzie Messiego. To również schemat, tyle że oparty na braku jakichkolwiek schematów.
Jaka więc będzie 1276 przedmeczowa odprawa Alexa Fergusona? Czy Szkot jest jeszcze w stanie czymkolwiek zaskoczyć swoich podopiecznych? A może przed finałem Ligi Mistrzów (nawet jeśli wieńczy sezon złożony z 66 meczów) nikogo mobilizować nie trzeba, przeciwnie: trzeba studzić gorące głowy, przypominając o cierpliwości i koncentracji? W końcu każdy z zawodników może mieć nieco inną motywację – taki Berbatow np. wyznał „Guardianowi”, że wciąż nie czuje się w pełni piłkarzem Manchesteru, bo ten zespół zintegrowało ubiegłoroczne zwycięstwo w Moskwie, on zaś był wtedy piłkarzem Tottenhamu. Potrzebuje więc triumfu w Rzymie, żeby poczuć się w pełni „członkiem rodziny”, a zarazem – ostatecznie przekonać do siebie fanów. Ten temat wracał w naszych dyskusjach na blogu kilkakrotnie – odsyłam więc do materiału „Guardiana”, gdzie Bułgar odpiera zarzuty o lenistwo („To tylko tak wygląda, jakbym robił wszystko bez wysiłku…”) i podkreśla, że oprócz 13 goli ma w tym sezonie najwięcej asyst; to rzeczywiście imponujące, dowiedzieć się np., że na 29 jego podań w derbach z MC aż 26 trafiło do celu (a jedno było fenomenalną asystą przy golu Teveza). Tylko że coś mi się wydaje, iż Berbatow nie zagra w tym meczu od pierwszej minuty…
Podobnie z ławki może zaczynać Tevez, który również nie poczuł się dotąd „członkiem rodziny”, którego jednak – jeśli zagra – również nie trzeba będzie motywować: wiele wskazuje na to, że mimo ubolewania kibiców będzie to jego ostatni mecz w barwach MU. Jak widać stawiam na skład z Van der Sarem w bramce, O’Shea, Vidiciem, Ferdinandem i Evrą w obronie, Carrickiem, Andersonem i Giggsem w drugiej linii, oraz Rooneyem i Parkiem grającymi po bokach wysuniętego Ronaldo.
„To będzie piękna noc” – zapowiadają obaj trenerzy i nie mamy powodów im nie wierzyć, bo obaj nie lubią grać inaczej niż ofensywnie. Z drugiej strony Carrick przestrzega: może być zarówno 4:3, jak 0:0. Łatwo się domyślić, który z wyników wolelibyśmy, nawet jeśli Ronaldo przyznał, że piłkarze MU pilnie ćwiczyli rzuty karne. Ze względu na historię tych klubów i ze względu na teraźniejszość (rzeczywiście spotykają się dwie najlepsze dziś drużyny Europy), ale przede wszystkim ze względu na nas samych (sezon się kończy, niestety) życzmy sobie, żeby to rzeczywiście była piękna noc.
A zanim ta noc się rozpocznie, blogujemy do upadłego. Zapraszam do czytania i komentowania.
