Kilka lat temu mój przyjaciel w dość niespodziewany dla siebie sposób znacznie się wzbogacił. Wśród licznych perspektyw, jakie się przed nim wówczas otworzyły, pojawiła się i ta: zmiana niewielkiego mieszkania na duży dom. Rozpoczął poszukiwania i wkrótce natrafił na ofertę, która w zasadzie go zadowalała. Owszem, drogo, z mojego punktu widzenia – horrendalnie drogo, ale dla niego nie były to już sumy zapierające dech w piersiach. Nie zdecydował się. Pamiętam jego rozmowę z żoną: „Nie kupimy domu za tyle kasy”. „Dlaczego?” – zapytała. „Bo to grzech”.
Jeśli powyższy akapit zabrzmiał zbyt kaznodziejsko, dodam, że mój przyjaciel nie jest człowiekiem religijnym, tylko kimś, kto postanowił kierować się w życiu zdrowym rozsądkiem. I tak na zdrowy rozsądek uważał, że nawet jeśli ma mnóstwo pieniędzy, to w ich wydawaniu powinien zachować jakąś miarę. Inna sprawa, że akurat kontekst religijny przy rozmowie o transferze Kaki do Manchesteru City nie jest całkiem od rzeczy: mówimy przecież o człowieku głęboko ponoć wierzącym, deklarującym na koszulkach, a nawet… butach, że należy do Jezusa, co dumnie eksponowały rozmaite pisma chrześcijańskie na całym świecie. Jak może się czuć chrześcijanin, który ma kosztować ponad 100 milionów funtów i który ma zarabiać pół miliona funtów tygodniowo?

źródło: AFP/Onet.pl
Można patrzeć na tę sprawę przez pryzmat reguł rynku: jest podaż i popyt, jest ktoś, kto chce kupić i ktoś, kto – jak wszystko na to wskazuje – chce sprzedać. Tylko czy właściciele Manchesteru City działają jeszcze według reguł rynku? Czy ta inwestycja ma szansę kiedykolwiek się zwrócić? Ile MC może zarobić na kontraktach reklamowych albo na sprzedaży koszulek? Przez ile lat trzeba byłoby grać w Lidze Mistrzów, żeby zarobić na ten transfer? Już nie mówię, że zanim mowa będzie o Lidze Mistrzów, trzeba się utrzymać w Premiership…
Można również patrzeć przez pryzmat czysto sportowy: mówimy w końcu o wybitnym sportowcu, może rzeczywiście najlepszym piłkarzu świata (co wy na to, fani Cristiano Ronaldo? a wy, wielbiciele Messiego?), choć przecież jeden, najlepszy nawet zawodnik, nie wystarczy do osiągania sukcesów w sporcie zespołowym.
Ten wątek powinienem właściwie rozwinąć: wydarzenia ostatnich tygodni pokazują przecież, że Micah Richards i Richard Dunne, obrońcy Manchesteru City, zawsze będą w stanie zmarnować wysiłek kolegów z pomocy i ataku, choćby oprócz Robinho i Kaki byli nimi także Ronaldo, Messi czy Berbatow. Powinienem się również zastanawiać nad listą najpilniejszych zakupów dla zespołu Marka Hughesa (środkowi obrońcy właśnie? defensywny pomocnik? środkowy napastnik?) albo martwić przyszłością niezwykle zdolnych młodych piłkarzy (Stephen Ireland? Daniel Sturridge?), którzy dla obecnych właścicieli mogą się okazać nie dość galaktyczni, a których Kaka i jemu podobni wypchną ze składu. Powinienem pospekulować, jak pomocnik Milanu może wkomponować się w zespół (tylko jaki? jak MC będzie wyglądał za dwa tygodnie, gdy zamknie się okienko transferowe? przyjdą czy nie przyjdą Bellamy, Santa Cruz czy Parker?) i jak w ogóle będzie grało mu się na Wyspach. Weźmy jako kontekst takiego Deco: warto było się przenosić? A jak na przeprowadzce do Londynu wyszedł Andrij Szewczenko?
W gruncie rzeczy nie mam jednak na to wszystko ochoty. Od chwili, kiedy o tym przeczytałem po raz pierwszy, mnie również męczy poczucie, że nikt na świecie, NIKT, nie powinien dostawać dwudziestu pięciu milionów funtów rocznie za kopanie z miejsca na miejsce dmuchanej piłki. Jak pisze jeden z blogerów BBC, za takie pieniądze powinno się leczyć raka, wymyślać jakiś jeszcze większy zderzacz hadronów i w pojedynkę powstrzymywać kryzys finansowy…
To jeden z momentów, w których myślę, że za bardzo interesuję się piłką i że moje od niej uzależnienie – ilość poświęcanego jej czasu, myśli i pieniędzy – jest jedną z przyczyn, dla których takie rzeczy są możliwe. Jak pisał w jednej z naszych dyskusji ks. Andrzej Draguła, bez widzów nie byłoby przedstawienia (polecam tamten jego wpis: choć powstawał prawie osiem miesięcy temu, dziś brzmi proroczo).
Mam wielką nadzieję, że ten transfer nie dojdzie jednak do skutku.
PS Polemikę z tym tekstem podjął Rafał Stec. Generalnie pozostaję przy swoim, choć za tropiciela niemoralnych zarobków się nie uważam. Dziękuję za zwrócenie uwagi na kłopoty z arytmetyką – sto na dwadzieścia pięć w tekście powyżej zmieniłem.
