4 maja 2010, 21.00
Zaczynam to pisanie dwadzieścia cztery godziny przed pierwszym gwizdkiem – i tak długo się trzymałem, patrząc na te wszystkie nagłówki. „To będzie dla nas jak finał pucharu” – mówi Roberto Mancini. „Mecz o trzydzieści milionów” – piszą dziennikarze prasy uchodzącej za poważną. „Mecz o sześćdziesiąt milionów – piszą dziennikarze prasy uchodzącej za brukową, mnożąc trzydzieści przez dwa; brzmi lepiej niż mecz o sześć punktów, nieprawdaż?
Jutro mogą, choć nie muszą, rozstrzygnąć się losy ostatniego miejsca uprawniającego do gry w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów (najpierw w eliminacjach do tejże): piąty w tabeli Manchester City podejmuje czwarty Tottenham. W tabeli oba zespoły dzieli punkt, oba oprócz bezpośredniego pojedynku zagrają jeszcze po jednym meczu wyjazdowym: MC z ledwo uratowanym przed spadkiem West Hamem, Tottenham ze zdegradowanym Burnley.
4 maja 2010, 21.30
Byłem już w takiej sytuacji dwukrotnie. Za pierwszym razem w 2001 roku, kiedy w Cardiff Tottenham grał w półfinale Pucharu Anglii z Arsenalem. Mecz decydował nie tylko o awansie do finału – w przypadku Tottenhamu także o grze w Pucharze UEFA, bo drugi finalista miał już zapewniony awans do Ligi Mistrzów. Oraz, jak się wtedy łudziłem, o pozostaniu Sola Campbella w klubie: jeśliby drużyna kierowana wówczas przez Glenna Hoddle’a wywalczyła sobie prawo występów na europejskich boiskach, jej ambitny kapitan zapewne podpisałby nowy kontrakt, zostając na White Hart Lane. Pamiętam noc poprzedzającą tamten mecz, pamiętam, że w którymś momencie zrozumiałem, że nie zasnę, wstałem z łóżka i zacząłem przenosić na papier kolejne scenariusze przebiegu wydarzeń na boisku (w gruncie rzeczy coś podobnego robię i teraz). Pamiętam również, niestety, sam mecz: nieoczekiwane prowadzenie Tottenhamu po golu Gary’ego Doherty’ego (kibice irocznicznie ochrzcili Irlandczyka mianem „Ginger Pele”, a kolejni trenerzy nie mogli się zdecydować, czy ma grać w obronie, czy w ataku – w obu formacjach wypadał równie słabo), później kontuzję Sola Campbella i wyrównującą bramkę Arsenalu, która padła akurat w momencie, kiedy nasz obrońca przebywał poza boiskiem, a wreszcie zwycięskiego gola Roberto Piresa w drugiej połowie, w której piłkarze Hoddle’a właściwie nie istnieli. Wyrównanie dla Arsenalu i asysta przy bramce Piresa były udziałem niejakiego Patricka Vieiry.
Za drugim razem o włos od wielkiej przyszłości Tottenham znajdował się przed ostatnim meczem sezonu 2005/06. W tabeli miał punkt przewagi nad Arsenalem: do zajęcia czwartego miejsca w lidze i prawa gry w eliminacjach Ligi Mistrzów wystarczyło wygrać na wyjeździe z West Hamem. Tamtą noc również pamiętam dobrze, ale lepiej pamiętam wczesne popołudnie następnego dnia, z napływającymi z Londynu wiadomościami, że cała drużyna walczy z tajemniczym wirusem; że piłkarze i trenerzy na przemian wymiotują i mają rozwolnienie; że klub apeluje o przełożenie meczu, a policja ze względów bezpieczeństwa zgadza się jedynie na opóźnienie go o godzinę. Pamiętam późniejsze protesty, policyjne śledztwo, pamiętam nazwę pięciogwiazdkowego hotelu, w którym doszło do zatrucia lazanią, a nawet to, że w hotelowej kuchni pracowała Polka. Co w kontekście jutrzejszego wieczoru ważniejsze: tamte wydarzenia, porażkę z West Hamem i gorycz poczucia, że wysiłek całego sezonu poszedł na marne, pamiętają również Ledley King, Michael Dawson, Jermain Defoe, Tom Huddlestone, Jermaine Jenas czy Aaron Lennon. Jak ta pamięć może na nich wpłynąć?
4 maja 2010, 22.20
Autoterapeutyczne jak dotąd to pisanie (do analiz taktycznych, sytuacji kadrowej etc. dojdziemy, obiecuję), więc wspomnę i to, że kiedy jako uczeń podstawówki wybierałem się na mecz Cracovii, nie mogłem usiedzieć w domu i już wczesnym rankiem wyruszałem po kolegów (piechotą przez całe miasto, żeby zabić trochę czasu), a potem razem wyruszaliśmy na stadion, by następnie czekać przed nim długie minuty na otwarcie bram, i kolejne minuty, zanim z głośników ruszy muzyka, a piłkarze pojawią się na rozgrzewce. To z tamtych czasów datują się rozliczne drobne rytuały, związane z nadzieją na dobry wynik. Nie ma chyba drugiego równie przesądnego plemienia, jak piłkarscy kibice. Zaglądam na forum kibiców Tottenhamu i natrafiam na zażartą dyskusję w sprawie strojów wyjazdowych: czy szczęśliwsze są te żółte, czy może granatowe, a w ogóle, skoro barwy MC są jasnobłękitne, to może lepiej zagrać w białych koszulkach? Czy Harry Redknapp powinien mieć garnitur, dres czy może płaszczyk? W jakim kolorze buty ma wybrać Jermain Defoe?
W gruncie rzeczy lepiej teraz myśleć o tym, niż zastanawiać się, czy Heurelho Gomes i Ledley King mają szansę wystąpić – tego nie dowiemy się jeszcze przez prawie 20 godzin. Bramkarz Tottenhamu odniósł kontuzję pachwiny w ostatniej minucie sobotniego meczu z Boltonem, obrońcy chroniczna kontuzja kolana nie pozwala trenować między meczami, które powinno oddzielać od siebie sześć dni – tyle potrzeba na zniknięcie opuchlizny. Ale… ale był już w tym sezonie przypadek, że King zagrał po czterodniowej przerwie. Może udałoby się i tym razem?
Jak powiadam: na razie dyskusja jest akademicka. Harry Redknapp uważa występ obu piłkarzy za wątpliwy, choć niewykluczony. Kibice wierzą, że obaj zagrają, nawet jeśli Gomes nie będzie wykopywał autów bramkowych.
4 maja 2010, 23.55
Temat występu Gomesa fascynuje głównie headlinerów. Byłoby zaiste zabawne, gdyby w meczu tej rangi w bramkach stali zawodnicy o dwie klasy gorsi od wszystkich pozostałych na boisku – w dodatku w miejsce fachowców uważanych za najlepszych w Anglii. W Manchesterze City zabraknie Shaya Givena, który nie zagra do końca sezonu. Kiedy przed ponad tygodniem wyeliminowała go kontuzja, klub uzyskał specjalne zezwolenie Premier League i wypożyczył z Sunderlandu Martina Fulopa; w sobotę z Aston Villą Węgier bronił mocno niepewnie, zwłaszcza w pierwszej połowie. Harry Redknapp mówił wówczas, że on o nic nie prosiłby ligowych władz, bo gdyby już znalazł się w podobnej sytuacji, postawiłby po prostu na Bena Alnwicka, dawnego reprezentanta angielskiej młodzieżówki. Czy teraz żałuje tamtych słów? Alnwicka widziałem w akcji w kilku meczach pucharowych, w poprzednim sezonie i podczas jednego z licznych wypożyczeń; delikatnie mówiąc nie sprawiał wrażenia pewnego własnych umiejętności.
Żeby było ciekawiej: Alnwicka Tottenham kupił z Sunderlandu za 1,2 miliona funtów. Do kasy na Stadium of Light wpłynęła nieco ponad połowa tej sumy – w rozliczeniu do Sunderlandu trafił również Marton Fulop; ten sam, który zagra jutro przeciw dawnemu pracodawcy.
No dobra, ja też uważam, że Gomes zagra.
5 maja 2010, 00.12
Statystyki mówią, że obie drużyny nie są w tym miejscu tabeli przypadkowo. Przez cały sezon Tottenham zajmował miejsca od pierwszego do siódmego, MC natomiast – od drugiego do szóstego. Gospodarze przez dziewiętnaście kolejek mieścili się w pierwszej czwórce, goście – przez siedemnaście.
MC jest ulubionym ligowym rywalem Tottenhamu: dostarczył londyńczykom 58 punktów w 25 spotkaniach w dotychczasowej historii Premier League. W ubiegłym sezonie na tym stadionie zwyciężyli piłkarze Redknappa, podobnie w tym sezonie na White Hart Lane.
Szczegółowo tabela:
4 Tottenham 36 20 7 9 64-37 27 67
5 Man City 36 18 12 6 72-43 29 66
(dwie ostatnie pozycje to stosunek bramek i punkty).
I jeszcze jedno: po porażce Arsenalu z Blackburn istnieje teoretyczna możliwość, że któraś z grających dziś drużyn zajmie TRZECIE miejsce w tabeli. Warunkiem niezbędnym jest jednak zwycięstwo, a później wygrana w meczu niedzielnym i liczenie na kolejną wpadkę Kanonierów.
5 maja 2010, 00.27
„Mind games” zaczął Harry Redknapp. „Presja ciąży na Manchesterze” – powiedział, jeśli ktoś zastanawiał się przed sezonem nad szansami poszczególnych drużyn na złamanie monopolu Wielkiej Czwórki, to musiałby wskazać na City z ich bajecznymi pieniędzmi. My już nic nie musimy, dodał menedżer Tottenhamu, w końcu i tak mieliśmy fantastyczny sezon.
Jeżeli idzie o presję, ma niewątpliwie rację: w kontrakcie Roberto Manciniego jest klauzula o możliwości zwolnienia, jeśli nie zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów. Z drugiej strony Włoch ma w drużynie piłkarzy, którzy wiedzą, jak presję wytrzymywać, grających już nieraz w Champions League, znających również smak mistrzostwa kraju. W tym sensie piłkarze Tottenhamu to żółtodzioby, które pod presją wielokrotnie zawodziły – przypomnijmy choćby ich przygodę z Pucharem UEFA przed dwoma laty i porażkę z PSV Eindhoven po rzutach karnych (w bramce PSV stał wówczas niejaki Heurelho Gomes…).
Ale Redknapp idzie dalej: opowiada o swoich ubiegłorocznych rozmowach z Patrickiem Vieirą o potencjalnym transferze z Interu do Tottenhamu i o tym, że Francuz miał na te przenosiny wielką ochotę mimo swojej kanonierskiej przeszłości. Mancini, jak mi się zdaje, mówił jeszcze w weekend, że liczy na dobrą postawę swojego pomocnika, dodatkowo umotywowanego faktem, że będzie grał przeciwko tradycyjnemu rywalowi Arsenalu (skądinąd kanonierską przeszłość mają także Emanuel Adebayor i Kolo Toure).
No i niezbyt przyjemny wątek przedmeczowej wypowiedzi Redknappa: kasa, Misiu, kasa. Że w MC mają forsy jak lodu, że kiedy chciał sprowadzić na White Hart Lane Bellamy’ego, to mu go podkupili, w dodatku grożąc, że jeśli nie wycofa swojej oferty, podkupią mu jeszcze Palaciosa z Wigan. Komunikat ukryty, adresowany do kibiców neutralnych, jest taki: nie kibicujcie im, kibicujcie nam. W interesie angielskiej piłki jest to, żebyśmy to my awansowali, a oni i tak za trzy-cztery lata kupią sobie mistrzostwo.
Nie żeby nie miał racji, ale jakoś nie wydaje mi się, że jego słowa podnoszą kulturę debaty publicznej. Inna sprawa, że wielu angielskich komentatorów nie kryje, że myśli dokładnie tak samo.
Zaczynacie komentować. Taxi_rock najsłuszniej w świecie przywołuje mnie do porządku, mówiąc, że MC jest faworytem, bo świetnie gra u siebie, kiedy tymczasem Koguty na wyjazdach nie błyszczą. Święte słowa, niestety. Stawiam kropkę w duchu realizmu. Do blogowania wrócę rano.
5 maja 2010, 00.51
Jednak jeszcze słówko, bo z obozu MC dochodzą słuchy, że jakiegoś urazu na treningu doznał Tevez. Mind games Manciniego?
5 maja 2010, 07.35
A skoro wczoraj zakończyłem Argentyńczykiem, Argentyńczykiem też rozpocznę. Chociaż innym. Jest rok 1981, w finale Pucharu Anglii Tottenham mierzy się z Manchesterem City. Piłkę przed polem karnym otrzymuje Ricky Villa. Wciąż mam w uszach głos Johna Motsona: „Villa. And still Ricky Villa. What a fantastic run, he scores; amazing goal!”, choć w tym klipie na Youtube komentuje ktoś inny.
Do porannej kawy, na dobry początek dnia.
5 maja 2010, 09.50
Zanim przejdziemy do tematów poważnych (taktyka) zauważmy jeszcze, że w tym sezonie los kolejnych menedżerów MC zależy od piłkarzy Tottenhamu. Grudniowa porażka 3:0 na White Hart Lane przesądziła o zwolnieniu Marka Hughesa, każdy inny wynik niż zwycięstwo może zakończyć manchesterską przygodę Roberto Manciniego. Nie sądzę jednak, by Włocha przesadnie to zajmowało: w tym zawodzie musiał się przyzwyczaić do życia pod presją, a że łaska szejków na pstrym koniu jeździ wiedział już zimą, podpisując z nimi umowę.
Porozmawiajmy więc raczej o taktyce obu zespołów, zaczynając – tak wypada – od gospodarzy. Spodziewam się ustawienia 4-4-2 przechodzącego w 4-2-3-1, opartego na tych samych mniej więcej zawodnikach. W bramce z braku Givena Fulop, w obronie od prawej: Zabaleta, Toure, Kompany (Lescott jest kontuzjowany) i Bridge, w środku pomocy dwóch piłkarzy z trójki de Jong, Vieira, Barry (raczej dwóch pierwszych), na skrzydłach Johnson i Bellamy, z przodu Tevez i Adebayor. Dwaj środkowi pomocnicy grają bliżej linii obronnej, cały ciężar rozegrania akcji zostawiając skrzydłowym i często cofającemu się do środka Tevezowi. Obłędna siła ataku, wielkie nadzieje wiązane z Adamem Johnsonem, który – jak wynika ze statystyk „Timesa” – kreuje średnio 2,2 szanse bramkowe w ciągu meczu (Bellamy i Tevez – 1,7), szybkością Bellamy’ego, siłą fizyczną Adebayora i pracowitością Teveza… Jest się czego bać.
Ale podobnie w przypadku Tottenhamu, choć tu niewiadomych jest więcej. Czy od pierwszej minuty wystąpi Lennon, przyprawiając Wayne’a Bridge’a o szybsze bicie serca? Czy Bale zagra w drugiej linii, licząc na zamiłowanie Zabalety do wślizgów (i jego tendencję do wślizgów nietrafionych)? Co z drugą linią: czy i tym razem zostawić Palaciosa poza składem, czy liczyć na to, że będzie asekurował obrońców? Do głowy przychodzi mi wiele wariantów, łącznie z tym, że Redknapp zagęści środek, wystawiając tylko jednego, za to wysokiego napastnika, a bezpośrednio za nim Gudjohnsena lub Modricia. Najbardziej prawdopodobne jest jednak tradycyjne 4-4-2, z Gomesem w bramce, w obronie od prawej Kaboulem, Kingiem (a jeśli nie wyzdrowieje: Bassongiem), Dawsonem i Assou-Ekotto lub Balem, w pomocy z Bentleyem lub Lennonem (rozsądniej byłoby zostawić tego ostatniego znów na ławce, wpuszczając dopiero na podmęczonego Bridge’a, a Bentleyowi polecić częste schodzenie do środka, by zrobić miejsce na rajdy Kaboula), Palaciosem, Huddlestonem i Modriciem lub Balem (jeśli z Walijczykiem, to Palacios usiądzie na ławce, a Chorwat wystąpi w środku), Defoem i Crouchem lub Pawluczenką w ataku (spodziewam się raczej wysokiego Anglika – wygra więcej główek z niższymi obrońcami MC).
Jak widać Harry Redknapp ma więcej możliwości niż Roberto Mancini (i więcej możliwości dokonania dobrych zmian). Albo więcej pokus. Np. wspomnianej gry z jednym napastnikiem, w zasadzie jeszcze nie próbowanej, choć menedżer Tottenhamu wspominał, że w przyszłym sezonie będzie jej próbował w meczach wyjazdowych; odpowiedni piłkarze są do dyspozycji. Pamiętajmy, że Tottenham nie musi wcale wygrać tego meczu – taka myśl pewnie będzie się kołatać gdzieś w tyłach głów sztabu szkoleniowego, podobnie jak myśl o znalezieniu na boisku miejsca dla Palaciosa i o stworzeniu Bale’owi asekuracji przez Assou-Ekotto: pędzący do przodu Walijczyk zostawia za sobą wolne miejsce i aż się prosi, żeby po przejęciu piłki Vieira czy de Jong kierowali ją właśnie tam.
O taktyce mógłbym bez przerwy: że Modrić i Huddlestone będą często strzelać z dystansu, zwłaszcza w pierwszych minutach, kiedy Fulop będzie nie rozgrzany. Że jeśli Gomes zagra, to przy każdym rzucie rożnym będzie go osaczać kilku rywali, licząc, że w tłoku źle oceni sytuację i że przy jakimś upadku może odnowić mu się kontuzja. Że Bellamy będzie szukał rzutu karnego podczas pojedynków z Kaboulem. Nawet najlepsza strategia przecież nie wystarczy, jeśli któremuś z piłkarzy zagotuje się głowa.
Paradoksalnie obie drużyny najmocniejsze są tam, gdzie rywale są najsłabsi: Kaboul i Assou-Ekotto będą mieli problemy z Bellamym i Johnsonem, a Zabaleta i Bridge z Balem i Lennonem. Padną bramki.
5 maja 2010, 11.10
No ładnie. me262schwalbe pisze, że dziś już nic nie potrafi zrobić w firmie: „Tak mnie ten mecz pobudził, mam nadzieję, że przełożeni to zrozumieją, a zaległości odrobię w najbliższym czasie” (a ja, nieszczęśliwy, prowadzę numer „Tygodnika”, i muszę jakoś pogodzić obsesję z obowiązkiem). Michał A. czeka na każdy kolejny wpis na tym blogu „jak narkoman” i chce przejść przyspieszony kurs portugalskiego, żeby dowiedzieć się, co z Gomesem. Moim zdaniem niepotrzebnie: od Brazylijczyków nic się nie dowiemy, pozostaje analiza języka ciała Harry’ego Redknappa na wczorajszej konferencji – mnie natchnęła optymizmem, bo podobnie jak taxi_rock myślę, że z Alnwickiem w bramce Tottenham nie ma żadnych szans.
Kto jest moim kandydatem na bohatera spotkania, pyta Michał Zachodny. W świetnej formie są Johnson i Bale, więc to pierwsze kandydatury (przy okazji: o tym, że Bale może się nie spełnić, pisałem z wielkim smutkiem, bo osobiście zawsze wiązałem z nim wielkie nadzieje – ale pomyśl Michał, co by było, gdyby zimą Assou-Ekotto nie złapał kontuzji?). Kolejne nazwiska to Vieira, który jako eks-Kanonier ma dodatkową motywację, oraz – jeśli zagrają – King i Gomes. Wszystkie media skupiają się na pojedynku Teveza z Dawsonem, Argentyńczyk powiedział zresztą, że uważa Anglika za najlepszego obrońcę, przeciwko któremu kiedykolwiek grał. A Harry Redknapp rzuca wyzwanie Jermainowi Defoe: że czas najwyższy, aby znów zagrał na poziomie z pierwszej połowy sezonu… To rzeczywiście jest problem Tottenhamu: napastnicy ostatnio pudłują straszliwie – przede wszystkim Pawluczenko, który w drugiej połowie sezonu przejął pałeczkę od Defoe’a. A może napastników wyręczy i bohaterem zostanie Aaron Lennon? Skrzydłowy gości na pewno pali się do startu, bo ma niewiele czasu na udowodnienie Fabio Capello, że jest gotowy do wyjazdu na mundial…
Zatrzymajmy się w tym punkcie: emocje emocjami, ale zwierzęcy obiektywizm każe mi przyznać, że to Manchester City jest faworytem tego spotkania. Oni bardziej muszą, to prawda, ale z drugiej strony piłkarze tacy jak Vieira czy Tevez bardziej wiedzą, jak to osiągnąć: bywali już w podobnej sytuacji, i wychodzili z niej zwycięsko.
5 maja 2010, 11.50
Tymczasem „Times” donosi, że przedstawiciele Manchesteru City, wściekli za wczorajszą wypowiedź Redknappa o kulisach transferów Bellamy’ego i Palaciosa, rozważają kroki prawne przeciwko menedżerowi Tottenhamu. Jakby emocji wokół tego spotkania było mało…
A przy okazji: warto przyjrzeć się zamieszczonej przez dziennik infografice.
5 maja 2010, 12.30
Słówko o rachunkach: 52 proc. obrotów Tottenhamu to pensje piłkarzy, w przypadku MC ostatnie znane dane mówią o 94 proc., ale dziś z pewnością jest to jeszcze więcej. Oto dlaczego Michel Platini apeluje o finansowe fair play: z takim właścicielem, jak szejk, można zarządzać klubem w zasadzie nie przejmując się rachunkiem ekonomicznym.
Z drugiej strony pieniądze to nie wszystko: można zaoferować kolejne setki milionów za Torresa czy Gerrarda (padają takie nazwiska, podobnie jak np. nazwisko Ibrahimovicia) – pytanie, czy gwiazdy tego formatu będą chciały grać na City of Manchester Stadium, jeśli klub nie awansuje do Ligi Mistrzów? Oto jeszcze jeden powód, dla którego gospodarzom tak zależy. I oto jeszcze jeden powód, dla którego trzeba z nimi wygrać: jeśli awansują, w przyszłym roku mogą być już nie do zatrzymania.
A przy okazji ciekawostka z bloga Dana Roana: jeśli awans do Ligi Mistrzów może przynieść klubowi 30 milionów, to meczem związanym z o wiele większymi pieniędzmi jest finał play-off o… awans do Premier League. Za grę w angielskiej ekstraklasie można dostać od sponsorów 40-50 milionów za sezon, plus 22 miliony wypłacanego w ciągu dwóch lat zabezpieczenia w przypadku degradacji, a ta kwota może się jeszcze zwiększyć.
5 maja 2010, 14.10
W tej chwili myślę, że Gomes jednak nie zagra. Na stronie Tottenhamu informacja o wezwaniu z wypożyczenia do Shrewsbury młodego bramkarza Davida Buttona. Czy byłby wzywany, gdyby Brazylijczyk był w pełni sił? W tej sytuacji pozostaje mi zacytować początek niedzielnego wpisu: „A gdyby ten i tak wyjątkowo nieprzewidywalny sezon potrzebował jeszcze mocnego akcentu dramaturgicznego na koniec, to kontuzja Heurelho Gomesa byłaby jak znalazł – w dodatku kontuzja odniesiona w okolicznościach tak absurdalnych”…
5 maja 2010, 14.35
Jednak na innych portalach nie brzmi to aż tak dramatycznie, jak na stronie Tottenhamu: Button nie został wezwany, tylko skończył mu się okres wypożyczenia. Jamie Redknapp, syn menedżera i ekspert Sky Sports, powiedział w radiu TalkSport, że Gomes powinien zagrać.
5 maja 2010, 15.35
Bukmacherzy nie mają wątpliwości: czwarte miejsce zajmie Manchester City, a w dzisiejszym meczu padną co najmniej trzy gole. A mnie ciągle chodzi po głowie miażdżące zdanie Alana Hansena, że Tottenham jest taką drużyną, która jeśli może coś spieprzyć, to na pewno spieprzy, wszystko jedno, czy na ostatniej prostej, czy wcześniej. Tyle że w tym sezonie, choć Kogutom zdarzały się nieoczekiwane wpadki (porażki u siebie z Wolverhampton czy Stoke to przykłady najbardziej bolesne), to pojawiały się również sensacyjne wzloty – ze zwycięstwami nad Arsenalem czy Chelsea w pierwszym rzędzie. Wiele razy piłkarze Redknappa potrafili również zrobić to, co do nich należało – bez wielkich fajerwerków, ale skutecznie (patrz choćby sobotni mecz z Boltonem). Może dlatego Alan Hansen stawia tym razem na Tottenham?
Padło pytanie o sędziego. Moim zdaniem Steve Bennett jest OK. Przy incydentach w polu karnym raczej puści grę w sytuacji wątpliwej niż da się nabrać na jakieś nurkowanie. Zabaleta i Kaboul muszą mieć się na baczności, żeby nie wylecieć z boiska. Uleganie presji trybun raczej w tym przypadku nie grozi, a pyskowanie się nie opłaci. Bałbym się, jak wszyscy kibice Tottenhamu (karny z kapelusza dla MU przed rokiem na Old Trafford) i jak wszyscy Polacy, Howarda Webba.
5 maja 2010, 15.45
Jako że zaczynam myśleć o obiedzie, to powiem, że tym razem zatrucie pokarmowe piłkarzom Tottenhamu nie grozi. Harry Redknapp od dawana zapowiadał, że w Manchesterze zaordynuje im kuchnię koszerną : rosołek i jakąś rybkę. Żartował oczywiście, ale te żarty również były elementem odczarowywania stawki tego meczu. „Nie mówię piłkarzom ani słowa o Lidze Mistrzów”, mówił, „nie mam zamiaru doprowadzić do ich paraliżu”. Nie będzie nagrody za pierwszą prawidłową odpowiedź, czy użył także swojej ulubionej frazy o „dwóch punktach w ośmiu meczach” (które Tottenham miał w momencie, gdy HR przejmował drużynę).
5 maja 2010, 16.30
A propos komentarza Miszy i wątku kardiologicznego: już w pierwszym wpisie na tym blogu pisałem, że z badań przeprowadzonych przez Lloyds Pharmacy wynika, że kibice Tottenhamu najbardziej ze wszystkich fanów Premiership są zagrożeni ryzykiem ataku serca i Lloyds oferuje im nawet darmowe badania kardiologiczne. Przykład bardzo a propos dzisiejszego meczu: IV runda Pucharu Anglii 2004, mecz z Manchesterem City. Do przerwy Tottenham prowadzi 3:0, jeszcze w ciągu pierwszych 45 minut MC traci najlepszego napastnika po kontuzji i groźnego rozgrywającego po czerwonej kartce, a prowadzący wówczas tę drużynę Kevin Keegan pyta swojego asystenta, gdzie jest najbliższe biuro pracy. A potem jego piłkarze wychodzą na drugą połowę i strzelają cztery gole (skrót z tego wydarzenia znajdziecie tutaj – zwróćcie uwagę na wyraz twarzy Ledleya Kinga w okolicy piątej minuty i czterdziestej sekundy; oprócz Kinga tamto spotkanie pamięta Shaun Wright-Philips). Jak to jednak dobrze, że nie gramy już trójką obrońców…
5 maja 2010, 17.30
Teraz już bez złudzeń: przez najbliższe dwie godziny nie dowiemy się niczego nowego, skazani będziemy na powtarzanie tych wątłych wiadomości, które mamy, i równoczesne nakręcanie spirali emocji. Tevez zagra, wszystko wskazuje na to, że zagra również Gomes. King zdecyduje w trakcie rozgrzewki – podkreślam, zdecyduje sam King, nie Redknapp czy lekarze. Lennon pali się do gry i zdaje się, że wystąpi od pierwszej minuty. Na pytanie Michała Zachodnego o mój własny scenariusz odpowiem, że stworzyłem ich zbyt wiele, aby teraz zdecydować się na któryś. Ale o epickości pojedynku jestem przekonany.
Jeśli między moimi słowami widzicie zdenerwowanie, to widzicie dobrze 🙂
5 maja 2010, 20.10
Wszystkie obowiązki pozapiłkarskie za mną. W samą porę, bo przyszedł właśnie skład Tottenhamu: Gomes; Kaboul, Dawson, King, Assou-Ekotto; Lennon, Huddlestone, Modric, Bale; Crouch, Defoe. A w MC Barry za Vieirę.
5 maja 2010, 20.15
Co to znaczy? To znaczy, że w najważniejszym meczu sezonu w pierwszym składzie wychodzą wszyscy najlepsi poza Czorluką – pytanie oczywiście, na ile zdrowi. A to z kolei oznacza, że Harry Redknapp był, właściwie zresztą jak zwykle (łapię się na zdziwieniu: menedżer i nie manipuluje), szczery. Tottenham będzie walczył o swoje, będzie chciał strzelać bramki i nie zamierza murować dostępu do swojej, co byłoby z góry skazane na niepowodzenie. Wielka odpowiedzialność przed Modriciem i Huddlestonem, którym przypadnie wiele obowiązków obronnych. Wysoki Crouch ma być zmorą stoperów, Bale ma wkręcać w ziemię Zabaletę, a Lennon Bridge’a. Jeśli się nie spalą, jeśli człowiek, który jest menedżerem od 27 lat, rzeczywiście potrafił dać im mieszankę koniecznego rozluźnienia i niezbędnej mobilizacji, może być dobrze.
Manchester City, które – powtarzam – pozostaje faworytem, rozpocznie w składzie: Fulop, Zabaleta, Kompany, Toure, Bridge, Barry, de Jong, Johnson, Bellamy, Adebayor, Tevez.
5 maja 2010, 20.30
Będę się powoli wyłączał – choć nadal zachęcam do komentowania. Cieszę się, że zawitał tu Angamoss, kibic MC, na którego bloga zaglądam – zaglądnijcie i Wy, żeby zobaczyć, jak rzecz wygląda z perspektywy drugiej strony. A że Rafał Stec napisał mi przed chwilą na twitterze „Good luck, ale sam wiesz: Tottenham jak Cracovia w narracji Pilcha, gdy ma wygrać – remisuje, gdy ma zremisować – przegrywa”, przypomnę jeszcze, że tytuł „Arcyważny mecz o wszystko” jest od Pilcha właśnie. Dobrych parę lat spędziliśmy w jednej redakcji, dzieląc kibicowską niedolę (skądinąd gdziekolwiek w świecie wiążę serce z jakąś drużyną, z czasem okazuje się, że jest to Cracovia Kraków: z piękną przeszłością, od lat bez sukcesów, a w dodatku uważana za żydowski klub), potem on kilka razy zmieniał barwy klubowe, wciąż jednak żywiąc niejaki sentyment do redakcji, której był wychowankiem.
Przyjmijmy, że Tottenham ma wygrać i niech zremisuje.
5 maja 2010, 23.00
Nie znajduję słów. Może zresztą poszukam ich jutro, a teraz będę się po prostu cieszył. Tottenham zagra w eliminacjach Ligi Mistrzów. Ten cholerny kibic we mnie, kibic Tottenhamu rzecz jasna, jamnik wychowany pod szafą, mówi mi natychmiast, że w tych eliminacjach zawsze można odpaść (Everton świadkiem), ale nakazuję mu milczeć. Myślę sobie raczej, że w tych eliminacjach wcale nie trzeba grać : w niedzielę można jeszcze przeskoczyć Arsenal i zająć trzecie miejsce.
Był rok 1999, ostatnia minuta finału Pucharu Ligi, prawą stroną urwał się Steffen Iversen i zagrał piłkę wzdłuż bramki Leicester. Kesey Keller instynktownie odbił ją przed siebie, wprost na głowę Alana Nielsena. Dzisiejsza akcja Kaboula, niepewna interwencja Fulopa i główka Croucha były niemal kopią tamtej akcji.
Ale widzę, że znowu zaczynam się wymądrzać. Wymądrzał się będę jutro. Dzisiaj otwieram wino, najlepsze, jakie mam, śpiewam kibicowskie piosenki i triumalnie esemesuję do redaktora Mucharskiego, który siedzi gdzieś w Toskanii i nie ma pojęcia, co się porobiło.
Dziękuję za gratulacje. Myślę, że nie byliście rozczarowani. Ja z pewnością nie byłem.