Śledzę tę historię od wielu lat, a że wydaje mi się ciekawa i w pewnych kwestiach pionierska, pokrótce ją opowiem. Otóż Tottenham Hotspur będzie miał nowy stadion. Samo w sobie nie jest to dziwne: dotychczasowy ma nieco ponad 36 tysięcy miejsc, które co tydzień są wyprzedane. Kolejka kibiców oczekujących na całoroczny karnet przekracza 22 tysiące, liczba zarejestrowanych i opłacających składki członków klubu – 70 tysięcy. W normalnym kraju dochody z biletów stanowią znaczący procent budżetu każdego zespołu (w przypadku Tottenhamu to ok. 18 milionów funtów rocznie, przy dochodach z transmisji telewizyjnych wartych 40 milionów, umowach sponsorskich przynoszących 27 milionów i własnej działalności komercyjnej, dzięki której klub zyskuje kolejne 9 milionów): żeby móc finansowo konkurować z potentatami po prostu trzeba mieć duży stadion.
Ba, kłopot w tym, że dotychczasowa siedziba klubu, położona w przemysłowej i od dziesięcioleci zaniedbanej dzielnicy północnego Londynu, nie rokuje – zdawałoby się – żadnych szans rozwoju. Kto kiedykolwiek spędził trochę czasu w ścisku i korkach na okalających stadion wąskich uliczkach, ten wie, o czym mówię. Stacje metra nie należą do najbliższych, autobusy kursują zbyt rzadko: jednoczesne pojawienie się w tym miejscu kolejnych dwudziestu tysięcy ludzi musi oznaczać wielogodzinny paraliż okolicy.
Odkąd więc pamiętam, kiedy mówiło się o nowym stadionie Tottenhamu, to najczęściej w kontekście przeprowadzki. Klub rozważał użytkowanie nowego Wembley albo stadionu lekkoatletycznego budowanego na Olimpiadę 2012, szukano też alternatywnej lokalizacji w innych częściach stolicy. Przez cały czas trwało jednak sondowanie kolejnych burmistrzów Londynu i władz dzielnicy Haringey, czy w przypadku zostania klubu na White Hart Lane można liczyć na inwestycje w transport publiczny i sieć dróg.
Medialna bomba wybuchła rok temu: prezes Daniel Levy ogłosił, że klub zostaje przy High Road, obecny stadion zostanie rozbudowany do 56 tys. miejsc, a w jego sąsiedztwie powstaną także hotel, supermarket, ponad czterysta domów (w tym luksusowe apartamentowce) oraz klubowe muzeum i siedziba Tottenham Hotspur Foundation. Co ważne: mimo prac budowlanych zespół będzie rozgrywał mecze tam, gdzie dotąd – większe roboty będą wykonywane w przerwach między sezonami, kibice będą się przenosić ze zburzonych części trybun na części już wybudowane, nie trzeba będzie dzierżawić znienawidzonych Upton Park czy Emirates. Za jedną z bramek stanie odróżniająca się od innych, wyższa trybuna, przypominająca nieco słynną The Kop. Miejsca siedzące znajdą się maksymalnie blisko linii bocznej – jak twierdzi klub, bliżej niż na jakimkolwiek innym stadionie Europy. Nad akustyką (ma być GŁOOOŚNO!), pracuje specjalna ekipa projektowa. Kibice są zachwyceni.
Jednak sprawa wydaje mi się ciekawa nie tylko z powodów etosowych (Tottenham gra w tym miejscu od 127 lat), ale także jako przykład biznesowego myślenia. Zanim decyzję o przebudowie ujawniono, przez lata mozolnie (i bardzo dyskretnie) wykupywano okoliczne domy i place, publicznie akcentując raczej nieuchronność przeprowadzki. Etycznego i skutecznego lobbingu wobec lokalnych polityków mogliby się uczyć nasi przedsiębiorcy, podobnie jak działań PR wobec mieszkańców dzielnicy – ci niezainteresowani futbolem dostaną w ramach Northumberland Development Project wiele obiektów użyteczności publicznej (w tym amfiteatr), od początku przypomina się im o nowych miejscach pracy, punktach usługowych, handlowych czy gastronomicznych, które będą musiały powstać dla obsłużenia kilkudziesięciu tysięcy ludzi; od początku organizuje się też publiczne konsultacje i wystawy projektów architektonicznych (pojawienie się każdego kolejnego szkicu jest wydarzeniem). O deklaracji zmniejszenia o 40 proc. emisji dwutlenku węgla, i o milionach funtów, inwestowanych co roku przez fundację Tottenhamu w działania na rzecz zaniedbanej młodzieży z północnego Londynu już nie wspominam. Przesłanie jest proste: jesteśmy waszym największym pracodawcą i waszym największym atutem, nie zaś czymś, co kojarzy się z agresywnymi i podpitymi fanami futbolu.
Skąd na to pieniądze? Tu punkt może najciekawszy. Budowa ma się zakończyć przed rozpoczęciem sezonu 2012/13; mówi się o kosztach rzędu 400 milionów funtów (globalny kryzys paradoksalnie sprzyja, bo wymusił spadek cen materiałów, a firmy budowlane nie narzekają na nadmiar zamówień). Część środków przyniesie kolejna emisja akcji klubu, część – sprzedaż sponsorowi nazwy stadionu (normalka, przećwiczona choćby przez Arsenal czy Bolton), ale część może pochodzić od kibiców, którzy – klub rozważa tę koncepcję – po zawarciu umowy hipotecznej i wpłaceniu z góry odpowiedniej, z pewnością niemałej sumy, zyskają kilkudziesięcioletnie lub nawet dożywotnie prawo do własnego krzesełka na przebudowanym stadionie. Kwestią otwartą jest, czy będą mogli czerpać zyski z jego udostępniania innym chętnym – tak czy inaczej będzie to kolejny zastrzyk pieniędzy przeznaczonych na budowę, i kolejny mistrzowski zabieg PR. Pomyślcie tylko: zamiast narzekać, że klub podnosi ceny, wychwalacie go pod niebiosa, bo daje wam możliwość kupna własnego krzesełka…
PS Wrzucam jedno zdjęcie; komplet informacji i inne wizualizacje znajdziecie tutaj.