Nie trafiają na okładki kolorowych magazynów, to nie o nich w pierwszym rzędzie mówią dziennikarze telewizyjni, a może po prostu jest tak, że przeciętny kibic spoza Wysp niewiele o nich słyszał. I może trudno się dziwić: nie prowadzą (przynajmniej do tej pory) klubów Wielkiej Czwórki, nie stoją za nimi pieniądze arabskich szejków, jako piłkarze nie stali się nigdy gwiazdami wielkiego formatu, choć jeden z nich był przecież kapitanem reprezentacji swojego małego kraju na mundialu w Hiszpanii i to w meczu, który zakończył się sensacyjną porażką gospodarzy. Szkot David Moyes i Martin O’Neill z Irlandii Północnej: nieangielskie nadzieje angielskiej piłki.
Napisałem wyżej, że nie prowadzą klubów Wielkiej Czwórki, zastrzegając: przynajmniej do tej pory. Mam bowiem silne poczucie, że to spomiędzy tej dwójki będzie się wybierać następnego menedżera Manchesteru United, oczywiście jeśli wcześniej nie skusi ich bajeczna oferta Manchesteru City albo nie okaże się, że Fabio Capello poniósł klęskę na mistrzostwach świata i angielska federacja szuka kolejnego selekcjonera. To dobry moment, żeby poświęcić im parę słów, tym bardziej, że w środowisku docenia się ich klasę nie od dziś: O’Neilla już sześciokrotnie wybierano menedżerem miesiąca (w Premier League, do tego trzeba doliczyć 9 podobnych wyróżnień w szkockiej ekstraklasie), Moyesa czterokrotnie, ale dwa razy był także menedżerem roku.
Niedzielny mecz między prowadzonymi przez nich drużynami, choć toczony bez udziału celebrytów rangi Gerrarda czy Ronaldo, mógł stanowić najlepszą reklamę Premier League. Gospodarze przegrywający już dwiema bramkami, a przecież podnoszący się i do końca walczący o zwycięstwo, rzut karny i pytania o kolejne (sędziował Howard Webb), cudowny gol z wolnego, fantastyczne rajdy lewoskrzydłowych (Ashleya Younga i Stevena Piennaara), parady bramkarzy i błędy obrońców, pasja żyjących przy linii menedżerów, sześć goli… Ten mecz miał wszystko z wyjątkiem zwycięzcy (chyba że za zwycięzcę uznać stale zwiększający przewagę w tabeli Arsenal).
A może za wcześnie na rozważania o przyszłości O’Neilla i Moyesa, skoro obaj nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa jako menedżerowie Aston Villi i Evertonu? Może w przyszłym roku nie powtórzy się znany aż za dobrze scenariusz: może po najlepszych piłkarzy obu klubów nie zgłoszą się kupcy, ich właściciele zaś, zachęceni udanym sezonem 2008/09 sami zdecydują się odważniej sięgnąć do portfela? A może nie będą musieli sięgać głęboko: kunszt menedżerski Davida Moyesa polega m.in. na niezwykle tanim wynajdywaniu piłkarzy, którzy wkrótce stają się objawieniem (przykłady: Cahill, Arteta, Lescott), i podpisywaniu z nimi niezwykle tanich kontraktów (w ubiegłym sezonie piąty w tabeli Everton był trzynasty w statystyce średnich pensji piłkarzy), zaś Martin O’Neill opiera drużynę na zawodnikach zdobywających dopiero doświadczenia w wielkiej piłce (przykłady: Young, Agbonglahor, Davies, Knight)?
Jeśli nawet kibice obu zespołów są dziś rozczarowani, jeśli po cichu liczyli na więcej, obiektywnie muszą przyznać: kończący się powoli sezon przyniósł im więcej fantastycznych momentów niż poprzedni, a o piątym i szóstym miejscu fani klubów teoretycznie większych mogą tylko marzyć. W Birmingham żałują wprawdzie, że podczas daremnej walki o awans do Ligi Mistrzów Martin O’Neill zdecydował się poświęcić Puchar UEFA. Muszą jednak przyznać, że menedżer AV przeprosił z wielką klasą za wystawienie w meczu z CSKA rezerwowego składu: fundując uroczysty obiad prawie trzystu kibicom, którzy pojechali ona pucharowy mecz do Moskwy.
A propos uroczysty: piszę tych kilka zdań, otumaniony nieco świątecznym jedzeniem i zamykaniem poświątecznego numeru „Tygodnika Powszechnego”, samemu czując się w gruncie rzeczy dość odświętnie. Minął rok, od czasu kiedy zadebiutowałem w roli blogera, i muszę powiedzieć, że był to dla mnie rok arcyciekawy. Jako dziennikarz nigdy nie doświadczałem tak bliskiego kontaktu z odbiorcami, nigdy nie musiałem tak szybko tłumaczyć się ze zdań zbyt okrągłych albo poprawiać sformułowania niejasne (ale też nigdy nie byłem tak komplementowany…). Wspominam szaleństwo Eurodziennika i wieczorów, podczas których zamykało się okienko transferowe, przeglądam pospieszne zapiski po meczach reprezentacji albo finale Ligi Mistrzów, i przeżywam jeszcze raz nadzwyczaj kłopotliwą sytuację oglądania w rodzinnym mieście Tottenhamu. Najlepiej pamiętam jednak długie dyskusje na tematy pozornie od sportu odległe, zatrącające np. o kwestie politycznej poprawności, w których do tablicy wywoływali mnie stali Czytelnicy: nth, Robert Błaszczak, Michał Zachodny, mewstg.blox.pl, Bartek S., Rafał Stec i tylu innych. Dziękuję i proszę o jeszcze, bo bynajmniej nie zamierzam przestawać.