„Głupie pytanie” – odpowiedział Robbie Keane, nagabywany przez dziennikarzy, na kogo głosował w plebiscycie na piłkarza roku. To, że głosował na Cristiano Ronaldo było oczywiste – wszyscy na niego głosowali. A jednak im bliżej finału Ligi Mistrzów tym częściej mówi się, że w tym jednym, jedynym meczu piłkarza Manchesteru może przyćmić ktoś inny – Michael Ballack z Chelsea. Czy to nie paradoks, że w przeciwieństwie do Portugalczyka, Niemiec w minionym roku raczej nie przekonywał, choć akurat w rozegranym przed miesiącem ligowym meczu z MU to jego gole przesądziły o zwycięstwie Londyńczyków?
Mecz z Chelsea ma być dla Ronaldo zwieńczeniem bajecznego sezonu – w historii Premiership nie było chyba podobnej dominacji jednego piłkarza (41 goli, z czego 31 w lidze). Z drugiej strony im dłużej trwały rozgrywki, tym częściej mówiono, że w najważniejszych meczach piłkarz MU wypadał słabiej, że nie potrafił udźwignąć odpowiedzialności (najlepszym przykładem oczywiście dwumecz z Barceloną i niewykorzystany karny). Sam wprawdzie nadrabia miną: „Kiedy słyszę, że nie gram dobrze z wielkimi drużynami, nie złości mnie to, bo wiem, że i tak jestem najlepszy” – mówił dziennikarzom kilka dni temu, ale oznacza to tylko świadomość presji, jaka dziś na nim ciąży.
Od dawna powtarzam, że mam z Ronaldo kłopot, bo jak w nikim innym widzę w nim dwie twarze futbolu: pierwszą, za którą ten sport kocham, i drugą, o której chciałbym zapomnieć. Portugalczyk ma fenomenalne przyspieszenie, świetny drybling, precyzyjne dośrodkowanie, atomowy strzał z woleja i rzut wolny, po którym lecąca nad murem piłka ląduje w okienku. Henry Winter podaje, że na 41 jego bramek 6 padło z rzutów karnych, 5 z wolnych, 35 z pola karnego, a 6 zza szesnastki; 8 zdobył głową, 25 prawą, 7 lewą nogą (jeden gol wpadł po odbiciu się od pleców) – słowem jako piłkarz Cristiano Ronaldo umie wszystko. Lubię też jego pantomimy radości i bólu, jego oczy wzniesione ku niebu po strzale w słupek i łzy dziecka po przegranej. Ale pamiętam niestety, że w ćwierćfinale mundialu zmusił sędziego do usunięcia z boiska Wayne’a Rooneya, a potem triumfalnie puścił oko do portugalskiej ławki. Mam przed oczami, jak zwija się z bólu udając sfaulowanego, jak wymusza karne, prowokuje rywali, nagabuje sędziów… W jakimś sensie Ronaldo jest ucieleśnieniem współczesnej piłki: nienagannym technicznie, szybkim, o uśmiechu jak z reklamy pasty do zębów i, niestety, nie całkiem uczciwym. A może ten sport nie może się już obyć bez ludzi takich jak on albo – by dla równowagi użyć przykładu z drugiej strony – Didier Drogba? Może w jakiś paradoksalny sposób są potrzebni nie tylko po to, by budzić uwielbienie, ale także koncentrować nienawiść tłumu?
Jeszcze rok temu powiedziałbym, że to nie finał Ligi Mistrzów ma się odbyć, tylko finał mistrzostw świata w nurkowaniu. Szczęśliwie i Ronaldo, i Drogba trochę się jednak zmienili, więc można o tym meczu pisać w kategoriach czysto sportowych. Czy nowa Święta Trójca Manchesteru (Ronaldo, Tevez, Rooney) okaże się na miarę Trójcy poprzedniej – Lawa, Charltona i Besta? Czy kończący powoli karierę Scholes i Giggs – symbole ostatnich dwóch dekad tej drużyny – przeżyją jeszcze jeden wielki moment w swojej wspaniałej karierze? To pytania kibica. Czy Alex Ferguson nie postąpił zbyt pochopnie, obiecując Scholesowi miejsce w wyjściowej jedenastce? To jedno z pytań dziennikarza. „Takich pytań sto / Bardzo dużo to / Ale nie spoczniemy my / Aż sprawdziemy czy…” – śpiewali Wiesław Michnikowski, Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora w „Kabarecie Starszych Panów”. Jeszcze kilka godzin.