Odgrzeję temat powrotów – trudno, żebym go nie odgrzał, skoro przed tygodniem gola strzelił Thierry Henry, a wczoraj zrobił to Paul Scholes. W obu przypadkach były to przecież momenty czystej magii, coś z gatunku najpiękniejszych chwil w życiu kibica.
Wyznawałem już, zdaje się, że kibic we mnie pozostaje niedorastającym nigdy chłopcem. Choć moi rówieśnicy są już za starzy na grę w Premier League (Brad Friedel jest ostatnim z rocznika 1971…) i choć mam świadomość, że gdybym 20 lat temu prowadził żywot nieco swobodniejszy, to dwaj moi synowie byliby może rówieśnikami Danny’ego Welbecka czy Jacka Wilshere’a – nie zmienia to faktu, że gdy patrzę na uganiających się po boisku piłkarzy, wciąż widzę ludzi dużo ode mnie starszych, z których każdy jest kandydatem na idola, mistrza i przewodnika. Może wręcz jest tak (skoro już się odsłaniam, to do końca), że całe to blogowanie jest rozpaczliwą próbą wydostania się z pułapki niekończącej się niedojrzałości, na którą wszystkich nas skazuje kontakt z piłką nożną; że opisując, próbuję tę rzeczywistość zobiektywizować, a tym samym wyrosnąć wreszcie z krótkich spodenek.
Na co dzień udaje mi się chyba nieźle (tylko kiedy zaczynam grać w kolejnego Football Managera, w pierwszym okienku transferowym sprowadzam do klubu którąś z jego dawnych gwiazd). Ale przychodzą takie momenty jak te z Henrym i Scholesem, i wszystko bierze w łeb. W końcu kiedy oni strzelali dla swoich drużyn po raz pierwszy, ja naprawdę byłem sporo młodszy i całe życie było jeszcze przede mną (przed nimi zresztą też…).
No dobra, również i tym razem spróbuję wyrwać się z pułapki. Momenty były magiczne i wzruszyłem się jak jasna cholera, ale to jeszcze nie powód, by zamykać oczy na rzeczywistość. A rzeczywistość jest taka, że powrót do gry w angielskiej ekstraklasie Thierry’ego Henry’ego i Paula Scholesa to jeszcze jeden dowód na kryzys tejże ekstraklasy. Fakt, że dwaj zaawansowani wiekowo faceci z zaległościami treningowymi, bez czucia piłki (dowody: wypowiedzi Arsene’a Wengera o Henrym, ale też błędy popełnione przez Scholesa i Henry’ego w obu spotkaniach – dziś to Francuz stracił piłkę na moment przed trzecim golem dla Swansea, a dodatku stało się to kilkanaście sekund po wyrównującej bramce Kanonierów; wczorajsze pomyłki Scholesa wypunktował Alan Hansen w Match of the Day, także po jego stracie przed tygodniem MC zdobyło gola) i może nawet z lekką nadwagą, tak łatwo mogą wejść do pierwszego składu drużyn z absolutnej czołówki tej ligi nie świadczy przecież dobrze o jej poziomie.
Pewnych umiejętności nie traci się nigdy, zgoda. Obecność kogoś z tak gigantycznym doświadczeniem w szatni i w ośrodku treningowym również może być bezcenna – zwłaszcza w momentach, gdy drużynie nie idzie. Dla młodych piłkarzy Scholes czy Henry – podobnie jak np. Beckham trenujący przed rokiem z Tottenhamem – mogą być wzorem w podejściu do obowiązków, zwłaszcza jeśli nawet teraz zostają dłużej po zajęciach, by np. poćwiczyć strzały albo dośrodkowania. Jednak ich obecność na środku pomocy MU albo na skrzydle Arsenalu jest jednym wielkim wołaniem o podjęcie jakichś sensowniejszych działań: o zapełnienie dziury po dawnym Scholesie w przypadku Alexa Fergusona i np. o przywrócenie Andrieja Arszawina do formy z jego pierwszego sezonu na Wyspach w przypadku Arsene’a Wengera. Albo po prostu o sensowne zakupy. Żeby trzymać się tylko Manchesteru United: ta drużyna (i cała angielska ekstraklasa) zasługuje na sprowadzenie Wesleya Sneijdera; żeby to sobie uświadomić, nie trzeba naruszać legendy Paula Scholesa.