No więc wyobraźcie sobie, że udało mi się znaleźć ten irlandzki pub, ale – o czasy! o obyczaje! – zamiast Pucharu Anglii puszczali w nim rugby. Mimo to całkowita izolacja okazała się niemożliwa: wszędzie gdzie się ruszyłem, z okładek gazet spoglądał na mnie Rafael Benitez jako kandydat do objęcia jednej z miejscowych drużyn. I choć, przyznaję bez bicia, na bloga nie zaglądałem, to twarz Hiszpana prowadziła mnie w kierunku kwestii podnoszonych i przez Was w dyskusjach pod poprzednimi wpisami.
Na przykład sprawa transferów: kto wydawał więcej, kto wydawał do sensu. Spieraliście się o to, przeciwstawiając Beniteza Fergusonowi albo Liverpool Tottenhamowi. Nie wchodząc w szczegóły, chciałbym zwrócić uwagę na kilka dość oczywistych kryteriów, które podważają ocenę opierającą się jedynie na prostym zestawieniu: w ciągu tylu a tylu lat w tym a tym klubie wydano tyle i tyle, co pozwoliło następnie na zajęcie tego a tego miejsca w lidze.
Po pierwsze, należy brać pod uwagę status drużyny: czy należy do elity, czy ma status ubogiego krewnego. Mnożenie wydatków niejednego ze słabszych zespołów wiąże się z niechcianymi i nieplanowanymi osłabieniami. Żeby trzymać się przykładu Tottenhamu: najpierw trzeba było załatać dziurę po Michaelu Carricku, potem zaś po Dymitarze Berbatowie i Robbiem Keane’ie; klub nie chciał się ich pozbywać, ale nie miał wyjścia (podobnie zresztą musiały postąpić MU i Liverpool po odejściu Cristiano Ronaldo i Xabiego Alonso – kluby należą wprawdzie do elity, ale natrafiły na gracza o jeszcze większych możliwościach).
Po drugie, trzeba rozróżniać między drużynami, w których od wielu lat pracuje jeden trener, a drużynami, które zmieniały szkoleniowców jak rękawiczki. W przypadku tych pierwszych (MU, Arsenal, Everton, także Liverpool, który zatrudnia Beniteza już od sześciu lat) można pokusić się o ocenę całościową: jak wygląda koncepcja budowania zespołu w wydaniu konkretnego menedżera. W przypadku drugich – traktować każdego z menedżerów oddzielnie, bo każdy ma nieco inną koncepcję drużyny i próbuje wcielić ją w życie sprowadzając pasujących do niej ludzi. Bywa zresztą (tak było w Tottenhamie przed Redknappem), że za transfery odpowiada nie menedżer, a dyrektor sportowy, co jest źródłem dodatkowych komplikacji: wiadomo, że Martin Jol nie życzył sobie części piłkarzy kupowanych przez Daniela Commolego. Także w Liverpoolu Rick Parry przez wiele miesięcy zaglądał Benitezowi przez ramię; pewnie nigdy nie ustalimy z całą pewnością, jak to było z fiaskiem transferu Barry’ego i sukcesem transferu Keane’a.
Po trzecie, skoro już padło to ostatnie nazwisko: oceniać same transfery. Rozróżnić między furorą, jaką robi piłkarz kupiony za 20 milionów (skoro już do klubu przychodzi ktoś klasy i ceny Fernando Torresa, raczej zakładamy, że okaże się strzałem w dziesiątkę), a furorą, jaką robi zawodnik sprowadzony za milion czy dwa. W przypadku pierwszym zachować umiar w pochwałach – w końcu po to się wydało kupę forsy, żeby mieć jednego z najlepszych piłkarzy ligi, w drugim – komplementować instynkt menedżera, który umie wzmocnić zespół nie rujnując budżetu (ostatni przykład to Krajnczar na White Hart Lane). I oczywiście piętnować kosztowne niewypały: przez lata najdroższym piłkarzem w historii Tottenhamu był Siergiej Rebrow, dziś trudno uznać za udany transfer Davida Bentleya.
Po czwarte, oceniając zakupy, pamiętać o możliwościach budżetowych klubu. Jeśli są ograniczone, bo właściciel właśnie zadłużył drużynę ponad miarę, wybaczyć menedżerowi to, że zawodnicy, których kupuje, zaliczają się do przeciętniaków. Gołym okiem widać, że na więcej go nie stać.
Po piąte, wyliczając piłkarzy, którzy okazali się nieporozumieniem: docenić fakt, że menedżer potrafił sprzedać ich z niewielkim zyskiem, a przynajmniej z niewielką stratą – ten punkt dotyczy zwłaszcza Rafy Beniteza, ale także Tottenhamu, który umiał zminimalizować straty związane choćby z Darrenem Bentem (o wyciśnięciu ostatniego funta z transferów Carricka czy Berbatowa już nie wspominam).
Jak by to można złożyć do kupy? Moim zdaniem najsensowniej z menedżerów Premiership powierzone im pieniądze wydają David Moyes i Arsene Wenger, którym depczą po piętach Martin O’Neill i Alex McLeish. Przypadku Harry’ego Redknappa nie należy utożsamiać z przypadkiem Tottenhamu i kompetencje Anglika na rynku transferowym ocenić wysoko.
I co najważniejsze: obraz Rafy Beniteza w świetle podanych wyżej kryteriów, a także dwóch wyszperanych w sieci analiz (linki tu i tu) nieco się komplikuje. Nadal mam wrażenie, że ławka rezerwowych tej drużyny jest mocno niesatysfakcjonująca i nadal twierdzę, że wielu transferów Hiszpana nie da się obronić, ale jeśli ostatecznie odejdzie on z Liverpoolu, to z powodów bardziej skomplikowanych niż tylko kiepska ręka do zakupów.
A więcej o transferach w poniedziałek. Tradycyjnie podczas zamykania okienka transferowego będziemy blogować na żywo.