I znowu zrobiło się ciekawie. I znowu Chelsea ma tylko dwa punkty przewagi nad Manchesterem United, i znowu mający mecz zaległy Arsenal przybliżył się do prowadzącej dwójki… I znowu wygrywały drużyny z końca tabeli: Wolverhampton i Portsmouth, i znowu stracił punkty Liverpool, i znowu Tottenham zremisował wygrany, zdawałoby się, mecz, i znowu mnóstwo bramek stracił West Ham, i znowu w bramce Manchesteru City zabłysnął Shay Given…
Oglądałem tę kolejkę mając w tyle głowy piątkowe losowanie mundialu: Anglicy poznali pierwszych przeciwników, a skoro tak, to grupa trzydziestu kilku ludzi, którzy mniej lub bardziej racjonalnie myślą o wyjeździe do RPA, namacalnie poczuła, że to już bardzo niedługo… Jak to poczucie wpłynęło na ich postawę w piętnastej kolejce Premiership? Dawali z siebie wszystko, czy przeciwnie: dziwnie nie mogli się skoncentrować? Och, nie chcę bynajmniej powiedzieć, że Frank Lampard czy Jermain Defoe nie wykorzystali jedenastek, bo byli myślami w RPA albo że z tych samych powodów nieskuteczni byli Steven Gerrard, Darren Bent czy Peter Crouch. Pomyślałem jednak o reprezentantach Anglii szukając narracyjnego klucza do tej kolejki – jak zwykle obfitującej w gole, dramatyczne momenty i kontrowersyjne decyzje, ale co do samych rozstrzygnięć poszczególnych meczów – bynajmniej nie zaskakującej.
Nam najłatwiej mówić oczywiście o tych, o których najtrudniej mówi się Fabio Capello: o bramkarzach. David James, wiadomo: kontuzjowany. Na papierze może najlepszy bramkarz Anglików wciąż się leczy, a nawet kiedy jest zdrowy – nie jest w stanie trenować przez cały tydzień (pamiętamy, że selekcjoner twardo zapowiedział, że piłkarzy nie w pełni sił do RPA nie zabierze…). Chris Kirkland zszedł z kontuzją – jego wprawdzie ostatnio nie wymieniano w pierwszej trójce kandydatów do reprezentacyjnej bramki, ale w meczach Wigan prezentował się całkiem dobrze i kto wie, czy jego uraz nie kosztował zespołu straty punktów. Robert Green od pierwszych minut meczu z MU czuł się źle i również opuścił boisko przed końcem, a wcześniej zawalił co najmniej jednego gola. Ben Foster w ogóle nie wystąpił – po serii kiepskich meczów w pierwszej fazie sezonu Alex Ferguson woli stawiać na Tomasza Kuszczaka i musimy przyznać: Polak go nie zawodzi. Joe Hart wpuścił dwie bramki… Jedynym, który zachował czyste konto, był widniejący na blogowej winiecie Paul Robinson, ale jego Włoch powołuje niezwykle rzadko. Może powinien zmienić zdanie?
Jedno jest pewne: w drodze do półfinału (z pierwszych symulacji wynika, że jest w zasięgu ręki, bo wcześniej Anglicy nie powinni wpaść na żadnego z groźnych rywali) sen z powiek Fabio Capello będzie spędzać przede wszystkim kwestia obsady bramki. A może by tak ekspresowe powołanie dla Manuela Almunii, który po tylu latach pobytu w Anglii może już starać się o brytyjski paszport?
Nie ma jednak sensu zamienianie tego wpisu w analizę poszczególnych formacji. Powiem tylko, że wobec kontuzji trapiących nieustannie środkowych obrońców (Ferdinand, Upson, Woodgate, Jagielka, doliczmy do tego nierówną formę Lescotta i fakt, że także Terry opuścił boisko narzekając na jakiś uraz) nie wykluczam, że Capello będzie zmuszony próbować nie tylko Gary’ego Cahilla, ale i Michaela Dawsona czy Michaela Turnera. W reprezentacyjnej formie jest James Milner, dziś chyba kandydat numer jeden do miejsca na lewej pomocy (choć tym razem zagrał w środku), mimo iż do zdrowia wrócili Joe Cole i Stewart Downing. Capello ma w tych dniach wiele powodów, żeby oglądać mecze na Villa Park (do składu AV wrócił Heskey, oprócz Milnera są jeszcze Ashley Young czy Gabriel Agbonglahor) i, oczywiście, na White Hart Lane.
Fabio Capello podczas losowania mundialu Fot. AFP/Onet.pl
Bohaterami meczów kolejki byli jednak Irlandczyk, którego szansy wyjazdu na mundial pozbawił Thierry Henry, i Amerykanin, który za pół roku znów będzie powstrzymywał angielskich napastników. Shay Given, niezawodny w bramce MC od tylu miesięcy, tym razem obronił karnego Franka Lamparda (co jak co, ale karne Lampard strzelać umie: wcześniej nie spudłował przy jedenastu okazjach) i Chelsea przegrała. Tim Howard powtrzymał w podobnej sytuacji Jermaina Defoe i Tottenham nie zdołał wygrać.
W meczu MC-Chelsea gwiazdy gospodarzy stanęły na wysokości zadania – i skuteczny Adebayor, i harujący Tevez, i błyskotliwy Wright-Philips (kolejny, który liczy na powołanie, choć na prawej pomocy są przecież Lennon, Walcott, no i pewnie Beckham), i niezawodny Barry, do spółki z de Jongiem wygrywający boje z Essienem – zawiódł jedynie przywrócony do pierwszego składu Robinho. Chelsea, która nie straciła gola od blisko 9 godzin i która w sposób tak bezapelacyjny zdemolowała przed tygodniem Arsenal, i tym razem nie grała źle (może z wyjątkiem Petra Czecha…) – a przecież przegrała zasłużenie.
W zasadzie spierać się można tylko o błędy Howarda Webba. Carlo Ancelotti mimo porażki podał Hughesowi rękę, Hughes zaś kolejny raz uciekł spod gilotyny: spisywany na straty po serii siedmiu remisów wygrał dwa kluczowe mecze (licząc środowe zwycięstwo nad Arsenalem w ćwierćfinale Pucharu Ligi). Jedyne, co przeszkadza mi w tej sekwencji, to fakt, że galaktyczna drużyna mobilizuje się najwyraźniej jedynie na mecze z najsilniejszymi rywalami – w ten sposób trudno serio myśleć o Lidze Mistrzów.
Podobnie trudno serio myśleć o Lidze Mistrzów kontrolując mecz do tego stopnia, jak robił to Tottenham na Goodison Park, i aż dwukrotnie dając sobie wydrzeć zwycięstwo (pierwszy raz trwoniąc dwubramkową przewagę, drugi – nie wykorzystując karnego w doliczonym czasie gry). Niełatwo mi to pisać, bo przez większą część spotkania Harry Redknapp mógł być dumny ze swoich piłkarzy: nikomu nie gra się łatwo na Goodison Park przede wszystkim ze względu na siłę fizyczną podopiecznych Davida Moyesa, ale goście podjęli wyzwanie także na tym poziomie. To już nie tylko szybkość Lennona, elegancja Krajnczara i strzelecki instynkt Defoe’a świadczą o obliczu tej drużyny, ale nieustępliwość Palaciosa, z którego przykład biorą inni. Aż dziw, że przy takiej liczbie wślizgów i wysoko uniesionych łokci obyło się bez czerwonej kartki.
Być może zresztą w obawie przed nią Redknapp zdjął w przerwie Benoit Assou-Ekotto i wprowadził Garetha Bale’a – w każdym razie nie była to fortunna zmiana, bo młody Walijczyk dwukrotnie nie poradził sobie z nieco tylko starszym Irlandczykiem, Seamusem Colemanem (w ogóle o przebiegu meczu decydowały właśnie trzy zmiany: najpierw wejście Colemana, później zejście Assou-Ekotto, a wreszcie pojawienie się na boisku Sahy i Yakubu). Lekcje dla Fabio Capello: najlepszym wykonawcą rzutów karnych wśród angielskich napastników jest… Michael Owen; Jermain Defoe, mimo gola, zdradza chyba objawy zmęczenia, bo tym razem obrońcy (zwłaszcza Hibbert) częściej go doganiali. Crouch pracowity i nieźle odgrywający kolegom, kilka razy pogubił się przed bramką, nie zawiedli Lennon oraz pukający do kadry Huddlestone i Dawson.
W meczu Aston Villi z Hull reprezentanci Anglii grali aż miło – pięciu w drużynie gospodarzy, m.in. niechciany kiedyś na Anfield Stephen Warnock (ponieważ grę Wayne’a Bridge’a wielokrotnie krytykowano, a wczoraj odniósł kontuzję, być może to lewy obrońca Blackburn będzie w RPA zastępcą Ashleya Cole’a), choć ja nastawiałem się na oglądanie tego szóstego. Występujący w zespole gości Jimmy Bullard całkiem niedawno wrócił do gry po wielomiesięcznej przerwie, odzyskał formę, być może zaczął myśleć także o powrocie do kadry i… już w pierwszej fazie meczu ze łzami w oczach opuścił boisko. Jego kontuzja wyglądała poważnie, choć uraz dotknął drugie, zdrowsze dotąd kolano. Jeśli Bullard szybko się nie wyleczy, Hull znów może mieć kłopoty.
Liverpool kolejny raz zawiódł, a rozgrywający pięćsetny mecz w barwach tej drużyny Steven Gerrard wyróżnił się, niestety, próbą wymuszenia rzutu karnego. Trenerzy Blackburn (Allardyce właśnie wrócił do pracy po operacji serca) poukładali defensywę, a na własnym stadionie przegrywają niezwykle rzadko – gdyby jeszcze ich piłkarze nie tracili głowy pod bramką rywali… Z drugiej strony w jednym przypadku Robinsona uratowała poprzeczka. W Liverpoolu jednak po staremu: bez Torresa, czyli bez zębów.
Lista kontuzji piłkarzy Manchesteru United robi wrażenie nawet jeśli zważyć na długość ławki tej drużyny – w dodatku niemal wszystkie te kontuzje dotknęły piłkarzy defensywy. Z różnych powodów po sobocie nie mogą grać lub trenować Gary Neville, Nemanja Vidić, Rio Ferdinand, Jonny Evans, John O’Shea, Rafael i Fabio, Edwin van der Sar, Wes Brown i Owen Hargreaves – a we wtorek trzeba przynajmniej zremisować z Wolfsburgiem, żeby obronić pierwsze miejsce w swojej grupie Ligi Mistrzów. Z West Hamem przez moment grali z Giggsem i Fletcherem na bokach obrony oraz Evrą i Carrickiem w środku. Na Niemców może wyleczyć się Vidić, ale jest więcej niż prawdopodobne, że jego partnerem będzie ponownie Carrick. Rozmiary zwycięstwa nad West Hamem imponujące, choć niemal do końca pierwszej połowy mecz był bardzo wyrównany. Z kadrowiczów błysnął Carrick, na swoim poziomie grał Rooney, w West Hamie boleśnie brakowało Carltona Cole’a. Ciekawe, czy w Niemczech znów wystąpi Darron Gibson, który w dwóch ostatnich meczach zdobył trzy gole. No i ciekawe, co z tym Owenem: czy ma jeszcze szanse na Mundial?