Jeżeli dziś środa, to jesteśmy we Francji. A konkretnie, jakby powiedział Dariusz Szpakowski, w Lyonie. Jeżeli dziś środa, to jesteśmy w Lyonie i piszemy o kryzysie Liverpoolu.
Podejmuję ten temat po raz trzeci w ciągu ostatniego miesiąca i w ten sposób mój blog zmienia się poniekąd w kronikę oblężonego miasta. Wszystko zaczęło się od przegranej potyczki w miejscu zwanym White Hart Lane, później pod mury miasta podeszły oddziały z Birmingham, siejąc popłoch wśród mieszkańców (złą sławą cieszy się od tamtej pory zwłaszcza machina oblężnicza nazwana Ashley Young). Ale prawdziwe pasmo klęsk zaczęło się dopiero gdy na mury wdarły się kolejno pułki fioletowe, niebieskie i biało-czerwone (kolory sztandarów zmieniały się jak las na horyzoncie), te ostatnie posługując się przy tym niesioną przez wiatr straszliwą bronią wypełnioną gazem. Po biało-czerwonych nadciągnął desant z Francji i cóż z tego, że wycieczka za mury zmusiła potem do odwrotu żołnierzy marszałka Fergusona, skoro niemal natychmiast srogi rewanż wziął generał Hodgson, a jeszcze wcześniej spustoszenia w szeregach obrońców dokonała dziecięca krucjata prowadzona przez wielebnego Arsene’a. Sytuacji oblężonych nie poprawiają rany, jakie odnieśli w boju kapitan Gerrard, sierżant Riera, a także młody plutonowy Johnson oraz kaprale Aurelio i Skrtel. Ludność z trwogą nasłuchuje pogłosek o obrażeniach, jakie odniósł uwielbiany tu porucznik Torres, wiele mówi się również o nienajlepszej dyspozycji podporucznika Carraghera. Prasa w oblężonym mieście podlega cenzurze, ale na ulicach tym łatwiej rodzą się plotki: ostatnio o tym, że kupcy korzenni zamyślają zdymisjonowanie komendanta twierdzy, pułkownika Beniteza…
Zastanawiam się, czy od poprzedniego wpisu zmienił się nasz sposób widzenia sytuacji. Ale nawet jeśli nie, nawet jeśli powiedzieliśmy już wszystko np. o sensowności polityki transferowej hiszpańskiego menedżera, warto do tematu wrócić, bo zmienił się ton komentarzy: niejeden angielski dziennikarz uznawał w tych dniach odejście Beniteza za przesądzone – pytanie nie brzmiało już „czy”, tylko „kiedy”. Nawet Alan Hansen, przed laty ikona klubu, dziś ikona telewizji, tłumaczy się z przedsezonowego typowania Liverpoolu do mistrzostwa kraju, a przy okazji zadaje cios może najboleśniejszy: kwestionuje wolę walki w drużynie podczas meczu z Fulham. Morale w Liverpoolu nie może być dobre, skoro Jamie Carragher na pytanie, kim można by zastąpić kontuzjowanego Torresa, odpowiada: „Nikim”. Dziś w pierwszym składzie znów wybiegł Woronin – pokażcie mi drużynę z górnej połowy tabeli Premiership, która w tak ważnym meczu korzystałaby z piłkarza tak przeciętnego.
Jakie zresztą może być morale w drużynie, która po 83 minutach ciężkiej pracy strzela wreszcie gola, po czym – już bez swojego najlepszego napastnika (Benitez, jak w sobotę, znów postanowił oszczędzać Torresa) – ma dogodne sytuacje do podwyższenia wyniku, ale zamiast je wykorzystać, daje sobie wydrzeć zwycięstwo w ostatniej minucie po prostym błędzie defensywy? Kolejne, obok Woronina, najsłabsze ogniwo nazywa się Kyrgiakos…
Rafa Benitez nie wypada w ostatnich wywiadach przekonująco: z jednej strony odwołuje się do słów „You’ll Never Walk Alone”, z drugiej apeluje, byśmy widzieli pełny obraz. „Jestem pewien – powiada – że sytuacja zmieni się w ciągu kilku tygodni, kiedy nasi kontuzjowani piłkarze wrócą do zdrowia”. Problem w tym, że za kilka tygodni Liverpool może ostatecznie stracić szanse na awans do kolejnej rundy Ligi Mistrzów, o mistrzostwie Anglii nie mówiąc.
A skoro mamy widzieć pełny obraz: David Conn, dziennikarz wybitny i wybitnie znający się na ekonomii futbolu (jego książka „The Beautitful game? Searching the Soul of Football” to już klasyk) wziął kalkulator i zaczął podsumowywać. Po remisie w Lyonie i zwycięstwie Fiorentiny nad Debreczynem awans do kolejnej rundy Ligi Mistrzów stał się mało prawdopodobny. Liverpool, jak na standardy Wielkiej Czwórki ma stadion nie największy, a ceny biletów w tym przemysłowym mieście nie mogą być porównywalne z londyńskimi. To dlatego dochody z Ligi Mistrzów są dla klubowego budżetu tak ważne i dlatego tak ważny jest również awans do przyszłorocznych rozgrywek. Utrata kilkudziesięciu milionów funtów byłaby dla zadłużonego Liverpoolu katastrofą – również w perspektywie negocjacji z chętnym do przejęcia klubu arabskim miliarderem.
Z sobotniego Match of the Day utkwił mi w pamięci jeden przejmujący obraz: zbliżenie na twarz Rafy Beniteza, po której długo spływa pojedyncza kropla potu. Komendant twierdzy wie, że lada chwila może się załamać kolejna linia obrony?