Tym razem nie będzie parkowania klubowego autobusu w polu karnym gospodarzy – zapowiada Harry Redknapp, nawiązując do słynnej już wypowiedzi Jose Mourinho po tym, jak Chelsea nie zdołała pokonać defensywnie ustawionego Tottenhamu kierowanego przez Jacquesa Santiniego. Przede wszystkim, mówi menedżer Kogutów, nie leży to w naszym stylu, po drugie – nie mamy piłkarzy, którzy by to potrafili. Redknapp wie, jak gra Chelsea („diament” w środku pola i ofensywne wejścia bocznych obrońców), i – podejrzewam – chce szukać miejsca do gry Tottenhamu w sektorach, które zwalniają idący do przodu Bosingwa i Ashley Cole. Portugalczyk i Anglik są wprawdzie asekurowani przez Essiena, jednak piłkarzowi z Ghany może utrudnić życie inteligentna gra bez piłki Robbiego Keane’a. Myślę, że również Redknapp będzie chciał zagęścić środek, ustawiając Irlandczyka za Jermainem Defoe i powierzając mu rolę piątego pomocnika, schodzącego do drugiej linii i wyciągającego za sobą Ricardo Carvalho (wtedy Defoe czyha na prostopadłe podania Huddlestone’a, a Crouch po prostu siedzi na ławce).
Chelsea pozostaje oczywiście żelaznym faworytem. Już nie chodzi o to, że przez lata kibice Tottenhamu przywykli do batów, jakie ich ulubieńcy zbierają na Stamford Bridge (a także, niestety, na White Hart Lane) – to się akurat w ciągu ostatnich kilku sezonów trochę skomplikowało. Bardziej o brak Luki Modricia z jednej strony, z drugiej zaś – o bieżącą formę piłkarzy Ancelottiego: choć ich ostatni mecz w Lidze Mistrzów zdradzał lekkie objawy zadyszki, to na prawdziwą kolkę jeszcze za wcześnie. Dziś tak właśnie myślę: może losy tytułu mistrzowskiego zdecydują się podczas Pucharu Narodów Afryki, kiedy przyjdzie grać bez Drogby, Essiena czy Mikela, może zmęczenie dopadnie tę stosunkowo niewielką i zaawansowaną wiekowo kadrę w dalszej fazie rozgrywek w systemie środek tygodnia – weekend, ale z pewnością nie w połowie września, kiedy wszystko ledwo co się zaczęło.
Tym, co ujmuje w kontekście derbów Londynu, jest generalna atmosfera kurtuazji: Redknapp docenia klasę rywala, komplementując przede wszystkim Lamparda i Joe Cole’a, a jeśli nawet mówi, że Chelsea nie jest jeszcze klubem tego formatu, co MU, to Carlo Ancelotti bynajmniej się nie obraża – przeciwnie, mówi, że taka wypowiedź jest dodatkową motywacją, a sam wychwala umiejętności Defoe’a i Lennona. To trochę inaczej niż w przypadku derbów Manchesteru, gdzie sir Alex kolejny raz dał się sprowokować (wcześniej była reakcja na billboard witający Teveza w Manchesterze). Różnie można wypowiedź Szkota interpretować, zważywszy na jego doświadczenie w prowadzeniu wojen psychologicznych – moim zdaniem ujawnia ona jednak, że menedżer MU traktuje rywala serio. W niedzielę sprzyjać mu będzie oczywiście absencja czołowych snajperów MC: Adebayora, Santa Cruza, Robinho i Teveza. Czy Bellamy z przodu, z Petrowem po lewej, Wrightem-Philipsem po prawej i wchodzącym z drugiej linii Irelandem wystarczą na znakomicie sobie radzącą w meczu z Tottenhamem defensywę? Osobiście wątpię. Skądinąd: jak wiele w postawie Czerwonych Diabłów zmienia fakt, że na środku obrony grają Ferdinand z Vidiciem…
Nie zachwyca mnie fakt, że o derbach Manchesteru tak mało mówi się w kategoriach czysto sportowych. Z drugiej strony może nie ma się co przejmować i warto przyjąć po prostu, że ten mecz rozgrywa się już w tej chwili, tylko zamiast strzałów, wślizgów i parad bramkarskich mamy spory-polemiki?
No i jeszcze jedno: tak samo jak tam Chelsea, tu Manchester United pozostaje żelaznym faworytem…