Tak już teraz będzie, i to przez prawie dwa miesiące: niezbyt pięknie, w napięciu zwiększającym się z tygodnia na tydzień, z wielkim mozołem, z zabezpieczeniem tyłów, z szukaniem wytłumaczeń w błędach sędziego, w zmęczeniu zbyt długim sezonem, w kontuzjach, w braku wiary w siebie… Za nami wyjątkowo nudna kolejka, podczas której przecież nikt się nie nudził – i to mimo iż poza meczem Manchesteru City z WBA niemal nie padały bramki.
Rzecz w tym, że teraz już nie ma meczów bez znaczenia – i to dla wszystkich drużyn, bo te, które nie mają już szans na europejskie puchary, muszą walczyć o utrzymanie. No może Stoke po zwycięstwie nad Blackburn nie musi się już obawiać spadku, a strata do miejsca siódmego wydaje się zbyt wielka, ale to jeden zespół na dwadzieścia, i to bezpieczny zaledwie od wczoraj.
Zastanawiam się, na ile w tej sytuacji głównymi bohaterami naszych rozmów o mistrzostwie Anglii będą teraz nie piłkarze czy menedżerowie (chociaż ci ostatni robią wiele, by nie przestano o nich pisać: tym razem Alex Ferguson zaczął krytykować Rafę Beniteza…), ale lekarze i trenerzy odnowy. Przed Manchesterem United morderczy finisz: przez najbliższy miesiąc, aż do przedostatniej kolejki, będą grać w systemie środa-sobota (lub niedziela), później będą mieli tydzień oddechu zanim rozegrają ostatni ligowy mecz, ale po kolejnych trzech dniach odbędzie się finał Ligi Mistrzów (oczywiście wcześniej trzeba do niego awansować…). Trudno się dziwić Fergusonowi, że postanowił ulgowo potraktować Puchar Anglii – i wystawił w dzisiejszym meczu z Evertonem skład w zasadzie rezerwowy. Owszem, stracił w ten sposób szansę na słynne pięć trofeów, którymi epatowały media całego świata, ale od zawsze było wiadomo, że tak naprawdę dla Szkota liczą się te dwa: mistrzostwo kraju i wygrana w Lidze Mistrzów.
Kalendarz Liverpoolu wygląda oczywiście o niebo lepiej, a przynajmniej o trzy lub cztery mecze mniej do rozegrania. Jeśli mówimy o przestrzeni sześciu lub siedmiu tygodni, to naprawdę robi wielką różnicę. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy kapitan i podpora drużyny coraz wyraźniej nie wytrzymuje trudów sezonu. Wszyscy fani The Reds mówią dziś o zdrowiu Stevena Gerrarda: wiadomo już, że na wtorkowy mecz z Arsenalem nie będzie gotowy…
Sytuacja w dole tabeli zaczyna się natomiast klarować: dzielne West Bromwich powoli żegna się z ekstraklasą, w dramatycznej sytuacji jest również Middlesbrough. Garethowi Southgate’owi zostały arcytrudne mecze wyjazdowe z notującym zwyżkę formy Arsenalem, mającym również nóż na gardle Newcastle i wciąż walczącym o miejsce w Europa League West Hamem, na Riverside Stadium przyjadą zaś MU i Aston Villa. Jakkolwiek przykro to mówić, menedżer Middlesbrough będzie zapewne kolejnym w serii młodych trenerów, którym się w tym roku nie powiodło…
Alan Shearer, mimo fatalnego początku (jeden punkt w trzech meczach: kiepsko jak na aurę cudotwórcy…), wciąż ma szansę. Wprawdzie przez pierwszą połowę meczu z Tottenhamem jego piłkarze kompletnie nie wiedzieli, jak grać, ale w drugich 45 minutach, a zwłaszcza po wejściu na boisko rekonwalescentów Viduki i Martinsa, wyglądało to jednak lepiej. Sroki mają przed sobą trzy mecze u siebie (Portsmouth, wspomniane Boro i Fulham) – wszystkie do wygrania. Tych dziewięć punktów może już wystarczyć: w tym sezonie barierą bezpieczeństwa będzie właśnie 39-40 punktów, a Newcastle zgromadziło dotąd 30).
O Tottenhamie jakiś czas nie pisałem, więc pozwolę sobie na dwa akapity. Pierwszy na temat Toma Huddlestone’a, który w dzisiejszym meczu z Newcastle był najlepszy na boisku. Uważajcie, bo o młodego rozgrywającego Kogutów może się odbyć jedna z najgorętszych wojen transferowych zbliżającego się lata: sam nie chce wprawdzie odchodzić, ale wie, że być może będzie musiał, zwłaszcza po tym, jak Fabio Capello wymienił go obok Theo Walcotta i Joe Harta jako jednego z najbardziej obiecujących piłkarzy młodego pokolenia. Jego przegląd sytuacji i umiejętność celnego kilkudziesięciometrowego podania z pierwszej piłki porównuje się z Glennem Hoddlem, strzał z dystansu ma bodaj lepszy (a na pewno silniejszy) od Gerrarda – kłopot w tym, że do ubiegłego tygodnia prawie nie grał, bo miejsca w środku pola należały do Palaciosa i Jenasa. Teraz pomogły mu zawieszenie za czerwoną kartkę pierwszego i kontuzja drugiego – Huddlestone nie zawiódł, ale nie jest powiedziane, czy Harry Redknapp nie wróci do poprzedniego ustawienia…
Drugi akapit będzie o Redknappie właśnie, nazywanym przez angielskich dziennikarzy „dwa punkty w ośmiu meczach”, bo nie ma tygodnia, żeby menedżer Tottenhamu nie wypominał Juande Ramosowi fatalnego początku sezonu. Oczywiście trudno przypisywać odrodzenie drużyny jednemu człowiekowi – na rynku transferowym np. Redknapp otrzymał wyjątkowo silne wsparcie prezesa, w klubie świetnie odnaleźli się „synowie marnotrawni” Defoe i Keane, King grał częściej niż się spodziewano, życiową formę osiągnął Lennon, a Palacios z jego agresywną walką o piłkę okazał się pomocnikiem, którego od zawsze tu brakowało – ale z drugiej strony gdyby podzielić pozostałe 42 punkty przez 25 kolejek, dałoby to mocne szóste miejsce.
Nudna kolejka, jak widać po wpisie: statystyki dominują nad zachwytami. Szczęśliwie wydarzył się jeszcze półfinał Pucharu Anglii między Arsenalem a Chelsea. Może sobie Arsene Wenger narzekać na jakość murawy (zawsze to lepsze niż narzekanie na własnego bramkarza…), ale przede wszystkim powinien oddać sprawiedliwość Didierowi Drogbie: pomyśleć, że człowiek, który parę miesięcy temu grzał ławę i był niemal pewnym kandydatem do odejścia, w dziewięciu meczach strzelił osiem goli. I to jak ważnych…
A skoro o napastnikach z nazwiskami mowa: moment jest równie dobry jak każdy inny (a może nawet lepszy niż inny, zważywszy, że człowiek, o którym mówię, nie wykorzystał dziś karnego), żeby powiedzieć, że Dymitar Berbatow nie potwierdza, iż wart jest sumy, jaką za niego zapłacono… O co się chętnie pospieram.