„W klubie doszło do zmiany właściciela. Nowy prezes uznał, że woli na Twoje miejsce zatrudnić kogoś bardziej znanego. Game over” – czy taki komunikat jest do pomyślenia nawet w najbardziej realistycznym „Football Managerze”? A taki: „Zarząd za Twoimi plecami decyduje się na sprzedaż wycenianego na dwanaście milionów funtów skrzydłowego, nie daje Ci tych pieniędzy i kupuje niechcianego przez Ciebie napastnika”?
Wczoraj nieoczekiwanie podał się do dymisji menedżer West Hamu Alan Curbishley, wszystko wskazuje na to, że w jego ślady pójdzie menedżer Newcastle Kevin Keegan. To kolejne echa szalonego dnia, w którym zamykało się okienko transferowe i kolejne zamieszanie w klubach, które bardziej niż czegokolwiek potrzebują stabilności (następny menedżer Newcastle będzie ósmym w ciągu dziesięciu lat, następny menedżer West Hamu – piątym w ciągu siedmiu lat, gdy poprzednich sześciu przepracowało łącznie 88 lat).
Te historie wydają się podobne. Obaj panowie to klubowe legendy: Alan Curbishley był wychowankiem West Hamu i choć największe sukcesy menedżerskie odnosił w Charltonie, zawsze pozostał kibicem „Młotów”. Kevin Keegan w Newcastle skończył karierę piłkarską i zaczął menedżerską, a kiedy w styczniu wrócił do pracy z tą drużyną, kibice uznali, że to drugie przyjście Mesjasza. Obaj początkowo wydawali niemałe pieniądze na transfery, obaj mieli kłopoty z kontuzjami kluczowych zawodników, obaj stracili zaufanie kapryśnych właścicieli i obu podminowali dyrektorzy sportowi, których kompetencje zatrącały o ich kompetencje.
Konflikt menedżer-dyrektor to coraz częstszy problem na Wyspach. Kluby stały się tak wielkimi przedsiębiorstwami, że trudno powierzać jednemu człowiekowi kontrolę zarówno nad grą i treningiem pierwszego zespołu, jak transferami i kontraktami zawodników, nie mówiąc już o funkcjonowaniu drużyny rezerw czy juniorów. System bardziej zbliżony do europejskiego (za prowadzenie pierwszego zespołu odpowiada trener, za całą resztę – dyrektor sportowy, który oczywiście konsultuje z trenerem politykę transferową) przebija się z trudem i nawet jeśli tu i ówdzie został wprowadzony, wciąż wywołuje napięcia. Jednym z przykładów są relacje między poprzednim trenerem Tottenhamu Martinem Jolem, a dyrektorem sportowym Damienem Commolim, sprowadzającym do klubu piłkarzy, na których Jol nie miał ochoty.
Curbishley i Keegan są kolejnymi ofiarami podobnej sytuacji. Kiedy zaczynali pracę, zapewniano ich, że będą mieć kontrolę nad polityką transferową. Tymczasem pierwszy bezsilnie przyglądał się, jak w ostatnich tygodniach odchodzą kolejni piłkarze (Ferdinand i McCartney przedwczoraj, wcześniej m.in. Pantsil i Zamora), a na ich miejsce kupuje się tylko Valona Behramiego. Drugi wpadł w furię z powodu niewystarczających wzmocnień, usankcjonowania sprzedaży Jamesa Milnera i negocjowania bez jego wiedzy i zgody kolejnych odejść.
Główną przyczyną konfliktu między Keeganem a właścicielem klubu Mike’em Ashleyem była osoba Joeya Bartona, piłkarza kupionego z Manchesteru City przed rokiem i nieschodzącego przez ten rok z pierwszych stron gazet – niestety z przyczyn pozasportowych. Jeszcze w Manchesterze Barton pobił na treningu kolegę z drużyny, wcześniej usiłował zgasić cygaro w oku jednego z juniorów podczas klubowego przyjęcia, w czasie tournee po Azji zaatakował kibica… Potem przyszła bójka w centrum Liverpoolu, za którą skazano go na sześć miesięcy więzienia. Czy komuś takiemu powinno się dać jeszcze jedną szansę? Keegan stwierdził, że tak i że spróbuje wyprostować ścieżki zdolnego skądinąd piłkarza. Mike Ashley uznał, że lepiej pozbyć się kłopotu i skoro zgłaszają się kluby zainteresowane Bartonem – natychmiast go sprzedać.
Szczerze mówiąc nie wiem, kto ma rację. Czy sam Barton odbiera wsparcie menedżera jako przyzwolenie: rób, co chcesz, byleś dobrze grał w piłkę? A może przeciwnie: wie, że jeśli nie chwyci wyciągniętej przez Keegana ręki, pójdzie na dno? Pochodzący z rozbitej rodziny, wychowywany przez babcię, mówił w jednym z wywiadów, że tam, skąd pochodzi, miało się dwa wyjścia: albo harować w szkole, albo szukać ucieczki przez sport. „Inne opcje – dodawał – to hazard, przestępstwa, narkotyki i więzienie”. Ale czy na jeszcze jedną ucieczkę przez sport nie jest już za późno?
Zostawmy jednak Keegana i Bartona: w Newcastle trwa trzęsienie ziemi, ale obaj nadal mają pracę. Bardziej mi żal Alana Curbishleya. W maleńkim Charltonie robił świetną robotę – awansował do Premiership i przez lata bronił miejsca w elicie. Później, gdy odpoczywał od piłki, mówiło się nawet, że może zostać trenerem reprezentacji Anglii. W końcu zdecydował się na powrót do ukochanego West Hamu i padł tam ofiarą zakulisowych rozgrywek, zanim tak naprawdę zaczął budowanie drużyny. Zdecydowanie nie przypomina to gry komputerowej, niestety.
PS Keegan również zrezygnował, o czym mowa poniżej, w komentarzach.