Archiwa tagu: Fabrizio Romano

Where we go: cztery myśli na zamknięcie okienka transferowego

Jeszcze nigdy w historii futbolu nie wydano tylu pieniędzy jednego lata: łącznie 6,5 miliarda funtów w pięciu czołowych ligach Europy. Rozmowa o tym, który klub najbardziej się wzmocnił albo który zarobił najwięcej, mija się jednak z celem. Cały ten ambaras służy czemuś innemu.

1. Naprawdę lubiłem piłkę nożną, wiecie: taki sport, w którym gra się po jedenastu i w którym chodzi o strzelanie goli. Uspokajał mnie zielony kolor murawy i wyrysowane na niej białe linie. Uwielbiałem odgłos futbolówki uderzającej o siatkę. Cieszyły mnie leniwe rozmowy na trybunach, zanim jeszcze drużyna wyszła na rozgrzewkę: kto zagra i czy może któryś z młodych wychowanków dostanie szansę debiutu. Z czasem zacząłem również doceniać ponure dyskusje pomeczowe: dlaczego znów przegrali i czy przypadkiem trener się nie pomylił, eksperymentując z trójką obrońców i wahadłowymi, zamiast postawić na stare poczciwe 4-4-2. W trakcie samego meczu lubiłem nudę powoli rozwijających się akcji, które śledziłem jednak niezwykle pilnie w przekonaniu, że jeśli choć na chwilę odwrócę wzrok, może mnie ominąć coś bardzo ważnego.

Nuda, to jest to słowo. Słowo tak złowrogie dla możnych tego świata, przekonanych najwyraźniej, że pokolenia wychowane już w sieci, przyzwyczajone do zmieniającego się nieustannie na ekranie feedu, potrzebują pobudzeń szybszych, intensywniejszych, a przede wszystkim częstszych niż te, które zapewni jakiś tam mecz.

A to już nie jest tylko kwestia modyfikacji przepisów czy uatrakcyjnienia telewizyjnych transmisji (kto patrzył latem na Klubowe Mistrzostwa Świata, ten wie), to już nie tylko kwestia handlu koszulkami lub kolekcjonerskimi kartami z wizerunkami piłkarzy, wprowadzanymi na rynek tak szybko, że w zasadzie nie sposób wypełnić albumu z jednego sezonu, albo gier typu fantasy – to przede wszystkim kwestia transferów.

2. Nie jestem oczywiście aż tak odklejony, by kwestionować ich potrzebę. Zawodnicy się starzeją i łapią kontuzje, nawet zwycięskie kluby – wiedział to znakomicie sir Alex – muszą co jakiś czas pozbyć się gwiazdy czy dwóch, żeby utrzymać pozostałych w stanie uniemożliwiającym spoczęcie na laurach.

Nie mogę jednak nie zauważyć, że rynek transferowy – rynek tyleż realnego handlu między klubami, co towarzyszących temu plotek oraz (co naprawdę nie jest tu bez znaczenia) zakładów, w których można obstawić, kto zmieni barwy klubowe – przyciąga uwagę konsumentów futbolowej rozrywki w stopniu porównywalnym z tym, jaki budzą mecze jako takie, a czasami może nawet w stopniu większym.

Jednym z najważniejszych dostarczycieli futbolowego, przepraszam za wyrażenie, kontentu, stał się w związku z tym Fabrizio Romano, którego „Here We Go” to bodaj najpopularniejszy dziś branżowy slogan, on sam zaś jest postacią pojawiającą się nawet w reklamach tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, nie mówiąc o oficjalnej komunikacji coraz większej liczby klubów.

Oczywiście trudno nie podziwiać człowieka, którego – w ogromnej większości wiarygodne – informacje z transferowego cyrku wyprzedzają wieści dostarczane przez tradycyjne media. Trudno też nie opisywać samego rynku transferowego, wciąż nie do końca okiełznanego przez reguły PSR i FFP, zważywszy np. na aktywność takiej Chelsea. Patrząc jednak na sposób, w jaki choćby klub z zachodniego Londynu co pół roku pozbywa się piłkarzy, których dopiero co sprowadził, trudno nie stawiać pytań o pozafutbolowy kontekst całego tego cyrku.

3. W listopadzie 2024 r. na łamach „The Atlantic” ukazał się tekst Annie Lowrey o zjawisku tzw. bro-economy. W świecie, którego postać zmieniał podówczas polityczno-ekonomiczny sojusz Muska i Trumpa, w świecie młodych mężczyzn fantazjujących o pójściu w ich ślady, furorę zaczął robić całkowicie nowy sposób myślenia o zdobyciu fortuny – sposób oparty o aplikacje do szybkiego inwestowania na giełdzie, grę w kasynach online czy handel kryptowalutami. Sposób, dla którego kluczem była i jest skłonność do ryzyka, łudząca niecierpliwych klientów obietnica łatwego zarobku, a przede wszystkim uzależnienie od kolejnych dawek dopaminy; dodajmy na marginesie, że wspomniane aplikacje, kryptowaluty, kasyna i strony bukmacherskie są obecne w świecie futbolu za sprawą wszechobecnego sponsoringu.

Przyznam, że Lowrey dała mi klucz do patrzenia na zamknięte właśnie okienko. Ciężka praca na treningu? Metodyczne stawianie na rozwój młodych talentów w akademii? Sami słyszycie, jak to nieefektownie brzmi w porównaniu z entuzjastycznym „Here We Go!” rudobrodego włoskiego influencera, powtarzanego stale i wciąż w mediach społecznościowych, opatrzonego emotikonami i generowanymi przez AI fotografiami zmieniających barwy zawodników w koszulkach swoich kolejnych klubów. Przecież nie tylko Fabrizio Romano korzysta na całym tym zamieszaniu: korzysta cały futbolowy świat, hodujący niewolników dopaminy, to jest, najmocniej przepraszam, konsumentów i klientów (dawniej: kibiców).

4. Po europejskim niebie latały przez ostatnie dni dziesiątki awionetek, z których agenci zawodników wysyłali do Fabrizio Romano zdjęcia swoich podopiecznych. Ilu z nich za rok będzie nadal w miejscu, do którego właśnie zmierzali? Dla ilu przeprowadzka oznaczała sportową szansę? Ilu z ich nowych pracodawców sprowadzało ich z myślą o sportowym sukcesie drużyny, a nie po prostu dlatego, żeby interes się kręcił, a konsument i klient (dawniej: kibic) był zadowolony? Ilu niewolników dopaminy zresztą znajduje się także wśród ludzi decydujących o transferach?

Z tej perspektywy najważniejszym wydarzeniem tegorocznego okienka było dla mnie niepowodzenie, jakie poniósł Tottenham przy próbie wykupienia z Nottingham Forest Morgana Gibbsa-White’a. I nie chodziło mi o to, jak bardzo ów pomocnik pasowałby do drużyny, której kibicuję, tylko o to, co powiedział, kiedy transfer spalił na panewce: że wraz ze swoją partnerką czekali na drugie dziecko, że w ciąży pojawiły się powikłania i że nie chciał narażać swoich najbliższych na dodatkowy stres.

Tam w tych awionetkach, na lotniskach, a potem w ośrodkach treningowych, z koszulkami nowych klubów w dłoni, przy stolikach z długopisami, pozują do zdjęć prawdziwi ludzie, których życie właśnie kolejny raz wywróciło się do góry nogami. Pomyślmy o tym przez chwilę, kiedy zamknięte okienko ograniczy nam nieco liczbę dopaminowych strzałów.