Archiwa tagu: Valdano

Barcelona-Inter: przyjemność, emocje, życie

Generalnie jednak żyjemy w całkiem niezłych czasach, przynajmniej jeśli idzie o piłkę nożną. Pamiętacie na przykład półfinały Ligi Mistrzów sprzed osiemnastu lat, między Liverpoolem a Chelsea, oba zakończone wynikiem 1:0 i rozstrzygnięte dopiero serią rzutów karnych? „Umieść gówno na patyku pośrodku szalonego, pełnego pasji stadionu, a znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to dzieło sztuki. Ale nim nie jest: to tylko gówno na patyku” – dosadnie komentował wówczas z Anfield argentyński mistrz świata z 1986 roku Jorge Valdano, dodając, że ówczesne Chelsea i Liverpool to najbardziej wyrazisty przykład kierunku, w którym zmierza futbol; że staje się on coraz bardziej intensywny, zespołowy, taktyczny i siłowy. „Krótkie podania? Co to, to nie. Zwody? O nie. Nagła zmiana tempa? Ależ skąd. Założenie siatki? Zagranie piętą? Nie wygłupiajcie się. Nic z tych rzeczy. Doprowadzona do skrajności kontrola i powaga, z jaką obaj trenerzy podeszli do tego półfinału, pozbawiła zawodników jakiejkolwiek licencji na kreowanie, uniemożliwiła popisanie się przez nich jakimikolwiek wybitnymi umiejętnościami”.

Wtedy trenerami byli José Mourinho i Rafa Benitez, ale dziś Simone Inzaghi i Hansi Flick nie poszli ich śladem. I nawet jeśli eksperci od piłkarskiej taktyki znów narzekać będą na skrajnie ryzykancką strategię Niemca, ustawiającego linię obrony Barcelony tak niebywale wysoko, albo skrytykują nieumiejętność zamknięcia półfinałów przez Włocha, mającego w przypadku obu meczów już dwubramkowe zaliczki, ja przelatywać będę ich teksty z nieuwagą, szukając raczej kogoś, kto pomoże poradzić sobie z trwającym ponad trzy i pół godziny dwuczęściowym futbolowym spektaklem, który obdarował mnie trzynastoma bramkami, na poziomie głębszym niż taktyczna analiza.

Często w takich przypadkach sięgam po Valdano, który po zakończeniu piłkarskiej kariery był nie tylko trenerem i dyrektorem Realu, ale także zajął się pisaniem o futbolu, zachowując zresztą należną tej dziedzinie sztuki pokorę („Pewien jestem, że potrafię opowiedzieć o golu Maradony lepiej niż on. Ale nigdy takiego bym nie strzelił”, pisał na przykład o słynnej akcji swojego najwybitniejszego kolegi z boiska). „Ludzie często powtarzają, że liczy się tylko wynik, że po latach pamiętamy sam rezultat. Bzdura. W pamięci pozostają poszukiwania wielkości i uczucia im towarzyszące” – stwierdził w innym miejscu i choć było to na wiele lat przed tym, jak Lamine Yamal trafił do La Masii, to zdania te pasują przecież do prób, jakim siedemnastolatek z Katalonii poddawał w obu półfinałach bramkarza i obrońców Interu. Fakt, że ostatecznie nie przyniosły one awansu Barcelony, nie oznacza przecież, że o nich zapomnimy: doprawdy, Messi może być dumny ze swojego następcy.

Zdecydowanie nie chodziło tu o taktyczną perfekcję, kontrolę i powagę – nawet jeśli przebieg meczu rewanżowego świadczył jednak, że trenerzy wyciągnęli wnioski z pierwszego spotkania, bo ani Dumfries, ani Raphinha nie mieli na San Siro aż tak wielkiej swobody, a kontaktowy gol dla Barcelony był efektem akcji, w której wzięli udział jej obaj boczni obrońcy. Inter również rozpoczął od wysokiego pressingu, a Yamal, który przed tygodniem na Montjuic dzielił i rządził, tym razem aż tak widoczny nie był – przynajmniej do zejścia Federico DiMarco. Można się zresztą zastanawiać, czy młody Hiszpan podjął najlepszą decyzję w 92. minucie, kolejny raz strzelając na bramkę Sommera, zamiast próbować przekształcić tamtą akcję w trening utrzymywania się przy piłce. Uderzenie było wprawdzie przedniej klasy, ale trafiło w słupek – a chwilę później futbolówka przeniosła się w drugie pole karne i 37-letni Acerbi, obrońca z potrzeby chwili zamieniony w napastnika, dał Interowi wyrównanie.

To nie był więc wieczór Yamala, jeszcze w dogrywce powstrzymanego przez tego z bramkarzy, który potrafił w półfinałowym starciu zrobić różnicę: Yanna Sommera. W sumie Szwajcar obronił w trakcie dwumeczu czternaście strzałów, a dziś nie wiem, czy nie był po prostu najlepszy na boisku. Fakt, że skłonny jestem przyznać to wyróżnienie komuś, kto wpuścił trzy gole, mówi coś chyba o jakości widowiska.

Tak naprawdę bowiem było w nim wszystko, czego od futbolu oczekujemy – z kontrowersjami sędziowskimi włącznie. Odrabianie strat. Gole w końcówce, w doliczonym czasie gry, a nawet w dogrywce. Dryblingi (samemu Yamalowi naliczono dziesięć udanych na dwadzieścia jeden prób), wślizgi i kartki. Kaskady strzałów, bramkarskie parady i rzut karny. Nieoczywiści bohaterowie: obok gwiazd, byli nimi wszak dublerzy i rezerwowi. Dwadzieścia lat różnicy między najstarszym i najmłodszym uczestnikiem meczu; generalnie zderzenie katalońskiej młodości z lombardzką rutyną. Z naszej perspektywy także: Polacy w rolach głównych, a do tego jeszcze rzęsisty deszcz, czyniący pejzaż, na którego tle toczyły się zmagania, zdecydowanie bardziej dramatycznym.

„Bakcyl efektywności zaatakował także futbol i niektórzy mają czelność pytać, jaki jest sens grać pięknie – to znowu cytat z Valdano. – Borgesa spytano kiedyś, po co jest poezja, a on odpowiedział: >>A po co wschodzi słońce? Po co są pieszczoty? Po co jest zapach kawy?<< Dla przyjemności, dla emocji, dla życia!”. Napisałem tych kilka akapitów chyba po to właśnie, żeby powiedzieć, że patrząc na wtorkowy bój w Lidze Mistrzów było mi przyjemnie, doświadczyłem silnych emocji i chce mi się żyć.

Cytaty z Jorge Valdano podaję w przekładzie własnym i Kuby Godlewskiego.