To, że drużyny Premier League nie umieją się bronić, już wiemy (choć Gary Neville twierdzi, że na szczęście w tej lidze grają wszyscy, poza Neuerem, najlepsi bramkarze świata). Przykre, ale jakoś można z tym żyć – przynajmniej bramek pada więcej. Znacznie trudniej żyć z pomyłkami sędziów – najstraszniejsza w ten weekend padła oczywiście w pierwszej połowie meczu Southampton-MC, kiedy faulowany w polu karnym gospodarzy przez Jose Fonte Sergio Aguero zobaczył żółtą kartkę za symulowanie; z kolei w ostatnich minutach spotkania Tottenham-Everton arbiter nie dał karnego gościom za rękę Federico Fazio. Żaden z arbitrów nie popełnia takich błędów specjalnie, ale po każdym z nich powstaje pytanie o poziom szkolenia, ostrość kryteriów, równe traktowanie wszystkich drużyn, a zwłaszcza o wyjęcie sędziów spod obowiązku tłumaczenia się nam z decyzji, jakie podjęli.
Pierwszy krok w tym ostatnim kierunku zrobił Howard Webb w ubiegłotygodniowym Monday Night Football: przyciskany przez Gary’ego Neville’a i Jamiego Carraghera dyrektor techniczny związku angielskich sędziów zawodowych robił wprawdzie wszystko, by nie skrytykować konkretnych arbitrów, ale pokazał kontekst ich decyzji. Ciekawe były np. rozważania o różnicy między niedopuszczalną przemocą, a tolerowaną jeszcze agresją na przykładzie incydentu z meczu Arsenal-MU, w trakcie którego Wilshere usiłował zaatakować z byka Fellainiego (Webb przyznał przy okazji, że przy uderzeniu rywala od szyi w górę, czerwona kartka jest pewna – pomocnik Arsenalu, szczęśliwie dla siebie, tak wysoko nie sięgnął…). Człowiek, którego przed laty chciał zabić polski premier, pokazywał, jak trudne decyzje i w jak trudnych warunkach muszą podejmować sędziowie – i co do tego oczywiście nie ma sporu. Jest natomiast pytanie, czy można im pomóc, korzystając z postępującego rozwoju technologii.
Nie chcę tu otwierać kolejnej dyskusji na temat powtórek wideo: konieczności przerywania w związku z tym meczów, ryzykiem związanym ze sprawnością telewizyjnej realizacji albo bezstronnością jej realizatorów. Wiem jednak, że są sporty, w których to może działać. Oglądam też wczorajszy mecz Manchesteru United z Hull, widzę gola Smallinga, uznanego dzięki elektronicznemu systemowi informującemu sędziów o znalezieniu się piłki za linią bramkową, i trudno mi się pogodzić z faktem, że tak długo trzeba było czekać na jego wprowadzenie. O to akurat Neville z Carragherem Webba nie zapytali, ale myślę, że sędziowie marzą o kolejnych innowacjach.
W interesującej nas kwestii z meczu Southampton-MC Webb miał do powiedzenia tyle, że liczba incydentów związanych z symulowaniem systematycznie się zmniejsza (podał nawet statystyki: w poprzednim sezonie było ich o 30 proc. mniej niż sezon wcześniej – ciekawe skądinąd, jaki to miało związek z opuszczeniem Anglii przez Garetha Bale’a…) i że w tym sezonie sędziowie pokazali już siedem żółtych kartek za symulowanie. No ale Sergio Aguero do nurków nie należy i tym razem także próbował utrzymać się na nogach…
Chociaż tyle, że wyrzucenie Mangali za faul na Tadiciu nie podlegało dyskusji. Przyznam, że ze wszystkich nieudanych transferów ostatniego okienka, Mangala wydaje mi się najbardziej nieudany, zważywszy na kwotę, jaką za niego zapłacono. Nie był to zresztą weekend, z którego zapamiętalibyśmy zawodników sprowadzonych do Premier League tego lata. W MU kontuzja di Marii (czterdziesty pierwszy uraz piłkarza tego klubu od czasu objęcia w nim rządów przez van Gaala – za to kolejny popis Rooneya i przełamanie krytykowanego przed tygodniem przez szkoleniowca Czerwonych Diabłów van Persiego), w Chelsea Costa i Fabregas tym razem bez gola i asysty, w Liverpoolu wszyscy, poza Lambertem, nowi piłkarze siedzący na ławce rezerwowych… Nie licząc Danny’ego Welbecka, który dał zwycięstwo Arsenalowi, był to raczej weekend, w którym przypominali o sobie zawodnicy ostatnio skreślani: Joe Cole, Glen Johnson, Chris Smalling czy Roberto Soldado.
PS Hiszpan po strzeleniu gola Evertonowi, słysząc skandujące jego nazwisko trybuny, był bliski łez, co dobrze koresponduje z tonem poprzedniego wpisu. Nie chcę jednak zamieniać tego bloga w monotematyczny: w kwestii występu Tottenhamu aż zanadto aktywny byłem na Twitterze, a i po meczu z Chelsea będzie okazja przekonać się, na ile wystarczyło Kogutom energii. W każdym razie wreszcie grali szybciej, wreszcie walczyli o odbiór piłki jeszcze na połowie rywala i wreszcie o ich obliczu stanowili młodzi wychowankowie: Mason, Bentaleb i Kane. Oczywiście Everton bramki nie murował, jak inne przyjeżdżające na White Hart Lane zespoły, ale wątpliwości zostawmy do środy – tak dobrze za Pochettino jeszcze nie grali.