Dlaczego jest tak źle, skoro miało być tak dobrze – tradycyjne pytanie kibiców Tottenhamu brzmi w przeddzień meczu z Wisłą bodaj najmocniej od miesięcy. Na krakowskiej konferencji prasowej Juande Ramosa, w której miałem okazję uczestniczyć, nie zostało wprawdzie sformułowane w ten sposób, ale ton innych pytań angielskich dziennikarzy nie pozostawiał wątpliwości. O kryzysie na White Hart Lane świadczy nie tylko miejsce w tabeli i nie tylko fatalna prasa (fatalna nawet jak na mocno zaniżone standardy tego zespołu), ale przede wszystkim postawa drużyny w ostatnich meczach. Doprawdy: jeśli Wisła chce awansować do fazy grupowej Pucharu UEFA i pokazać się przy tym na tle przeciwnika z najsilniejszej ligi świata – nie będzie miała lepszej okazji.
Dlaczego jest tak źle? Przecież jeszcze sześć tygodni temu wielu fachowców uważało Tottenham za najpoważniejszego kandydata do przełamania hegemonii Wielkiej Czwórki i wywalczenia awansu do Ligi Mistrzów. Przecież – pisano – to już nie tylko dobrze zarządzany klub o mocnych podstawach finansowych (obroty i dochód zwiększają się z roku na rok, mimo iż Tottenham nie żałuje pieniędzy na transfery), to nie tylko drużyna, w której gwiazdy świecą przykładem zdolnej młodzieży; to nie tylko najbardziej brytyjski zespół Premier League (był taki moment, że w pierwszym składzie grało ośmiu angielskich kadrowiczów), ale drużyna, która wreszcie ma trenera zdolnego rywalizować z najlepszymi. Juande Ramos po zaledwie czterech miesiącach pracy zdobył Puchar Ligi, w drodze po to trofeum wygrywając taktyczne pojedynki z Arsenem Wegnerem i Awramem Grantem. Kiedy podczas przedsezonowych sparingów gromili Romę, Celtic czy Borussię Dortmund optymizm sięgał szczytu.
Jest w Anglii pojęcie „nearly team”, jak ulał pasujące do Tottenhamu. Miało być przecież tak dobrze, kiedy Ramos wreszcie pozbył się piłkarzy, którzy zawalili niejeden mecz: Robinsona i Kaboula. Miało być tak dobrze, gdy jeszcze przed Euro sprowadzał Lukę Modricia, gdy w Barcelonie znalazł cudowne brazylijsko-meksykańskie dziecko – Giovani dos Santosa, a w PSV Eindhoven – świetnie grającego na przedpolu Heurelho Gomesa… Miało być tak dobrze, skoro po wielomiesięcznej przerwie w miarę regularnie grać zaczął King, skoro wyleczył się Bale, skoro drugą linię wzmocnił kolejny reprezentant Anglii – ekspert od stałych fragmentów gry Bentley…
Dlaczego więc jest tak źle? Szukanie odpowiedzi na to pytanie to jeden z najpopularniejszych tematów angielskiej prasy w ostatnich dniach. Niektóre intuicje dziennikarzy są oczywiste, inne grzeszą pewną nadmiernością. Spróbujmy to uporządkować, pamiętając, że – jak mówił dziś Ramos – wystarczą trzy zwycięstwa, by przestano narzekać, a jego samego znów traktowano jak króla.
Pierwszy powód kryzysu: niejasny podział kompetencji na szczytach władzy, a może nawet brak tych kompetencji u jednej z kluczowych dla klubu postaci. Tottenham jako pierwszy w Anglii wprowadził system kontynentalny, w którym trener odpowiada za selekcję, taktykę i treningi, a dyrektor sportowy – za kontrakty i transfery. Działało to nieźle, kiedy z Martinem Jolem pracował dyrektor Frank Arnesen, ale Duńczyka szybko podkupiła Chelsea i w klubie pojawił się Damien Comolli. Cieszący się zaufaniem prezesa Francuz sprowadzał piłkarzy wbrew opinii Jola i na pozycje, które były już nieźle obsadzone, w innych miejscach (defensywny pomocnik, lewoskrzydłowy…) zostawiając luki. Tego lata to w pierwszym rzędzie Comolliego obwinia się za nieudolną politykę transferową, a nazwiska kosztownych nieudaczników (Boateng, Kaboul) lub zdecydowanie przepłaconych średniaków (Bent kosztował Tottenham tyle co Henry Barcelonę!) biją po oczach. Patrzyłem na Comolliego podczas dzisiejszego treningu Tottenhamu przy Reymonta: stał na środku boiska ponury jak noc i samotny jak palec. W drodze na szafot?
Powód numer dwa: odejście nie tylko Dymitara Berbatowa, ale i Robbiego Keane’a (o ile sprzedaży Bułgara spodziewali się wszyscy, transferu Irlandczyka, który niedawno przedłużył kontrakt – nikt). Ten duet napastników zdobył wspólnie 44 bramki w ubiegłym sezonie, a 46 w poprzednim; ich forma doprowadziła do sprzedania jeszcze w styczniu Jermaina Defoe (nie godząc się na bycie wiecznym rezerwowym, odrzucił propozycję nowego kontraktu, więc klub „niechętnie” przyjął ofertę Portsmouth – a Defoe w następnych 18 meczach strzelił 13 goli dla nowego pracodawcy). Słuszny zarzut do zarządu to usankcjonowanie tych transferów przed znalezieniem następców – w przypadku Keane’a miał to być Andriej Arszawin, ale negocjacje z Zenitem okazały się dramatycznie trudne. Prezes Daniel Levy ma opinię twardego biznesmena, który potrafi walczyć o swoje – udowodnił to, uzyskując za Berbatowa ponad 30 milionów funtów, cóż z tego, skoro porozumienie z MU osiągnął za pięć dwunasta ostatniego dnia okienka transferowego i dziury po Bułgarze również nie udało się załatać (a wcześniej – jak zauważył Terry Venables – sfrustrowany Berbatow niszczył atmosferę w szatni). Owszem, kupiono Pawliuczenkę, ale po występach w Spartaku Rosjanin nie może grać w tegorocznej edycji Pucharu UEFA, a poza tym – zdaniem drugiego trenera Tottenhamu Gusa Poyeta – jego styl gry jest zbyt podobny do tego, który prezentuje Darren Bent, więc obaj nie mogą razem występować na boisku. Kiedy zapytałem dziś o tę kwestię Ramosa, częściowo przyznał Poyetowi rację, ale zaznaczył zarazem, że po większej liczbie wspólnych treningów Anglik i Rosjanin powinni znaleźć wspólny język. „Oni potrzebują czasu” – mówił, nie po raz pierwszy akcentując to, czego i on sam potrzebuje najbardziej.
Mimo wszystko zbyt wielka wydaje się liczba dokonywanych w lecie zmian personalnych. Szkoda bramkostrzelnego Malbranque’a czy pracowitego Tainio; nie wszyscy ich następcy przekonują, a w gruncie rzeczy – dotąd nie przekonuje żaden, zważywszy na sumy, jakie wydano (Bentley i Modrić kosztowali po kilkanaście milionów funtów). Dziewięciu sprzedanych piłkarzy, siedmiu sprowadzonych, nieraz w ostatniej chwili – toż to budowanie zespołu praktycznie od nowa.
Juande Ramosowi zarzuca się nadmierne żonglowanie składem, ale w tym przypadku Hiszpana można częściowo usprawiedliwić. Kilku piłkarzy leczyło kontuzje, a sytuację dodatkowo komplikuje konieczność zastępowania w meczach Pucharu UEFA Pawliuczenki i Czorluki (Chorwat również zdążył wystąpić w tegorocznej edycji rozgrywek, w barwach MC – dlaczego wydano ponad 20 milionów na piłkarzy, którzy nie wesprą kolegów w europejskich bojach, to kolejne pytanie do Comolliego). Trudniej zrozumieć ciągłe poszukiwanie rozwiązań w drugiej linii, gdzie Bentley, Lennon czy Giovani ustawiani są nie na swoich nominalnych pozycjach, a zdarza się również, że jako skrajni ofensywni pomocnicy grają boczni obrońcy – Bale i Gilberto.
Kolejny problem to negatywna taktyka, niedająca nadziei na strzelanie goli i sprowadzana coraz częściej do długiej piłki (pamiętajmy, że Tottenham zawsze słynął z gry kombinacyjnej). Wiadomo, że w Sewilli i w pierwszych miesiącach w Londynie Ramos preferował ustawienie 4-4-2, kłopot w tym, że skoro boi się powierzyć miejsca w ataku Bentowi i Pawliuczence, nie bardzo ma inne rozwiązanie. Poza tym, nawet jeśli w systemie 4-4-2 funkcjonują skrzydła (Bentley po prawej, Lennon od biedy radzi sobie po lewej stronie), Tottenham przegrywa walkę o środek pola (w duecie Jenas-Modrić żaden nie nadaje się na defensywnego pomocnika; jeśli gra Zokora, to owszem – asekuruje obrońców, ale nie wspiera ataków swojej drużyny i rywale tak czy tak osiągają przewagę). Nie dziwię się Hiszpanowi, że w tej sytuacji wybiera 4-5-1: tak przynajmniej łatwiej się bronić, a przed Zokorą można wystawić dwóch kreatywnych pomocników. Nadal pozostaje jednak problem braku wsparcia dla osamotnionego napastnika (w meczu z Portsmouth Tottenham miał gigantyczną przewagę w posiadaniu piłki, ale nie był w stanie stworzyć sytuacji bramkowej, a pomocnicy niemal się nie ruszali; o szybkim ataku nie było mowy). Kiedy zapytałem o to Ramosa, przyznał, że zawsze wolał 4-4-2. Problem w tym, że gdy stosowali to ustawienie na początku sezonu – przegrywali, później pokonali Newcastle grając w systemie 4-5-1, ale ta sama taktyka nie pozwoliła ustrzec się porażki z Portsmouth; z odpowiedzi Hiszpana wnioskuję, że wciąż nie wie, co dla tej grupy piłkarzy lepsze.
Do tego dochodzi problem z dziedziny psychologii: drużynie brakuje lidera. Odszedł Keane, walczący o każdą piłkę i jeśli trzeba krzykiem motywujący kolegów, zabrakło rutynowanego Davidsa, który wcześniej spełniał podobną rolę u Martina Jola. Kiedy dziś Tottenham traci bramkę, wszyscy spuszczają głowy. W czasie częstych nieobecności Kinga kapitanem jest Jermaine Jenas, który, owszem, próbuje mobilizować resztę, ale sam robi okropne błędy (karny dla Portsmouth po jego ręce to przykład najświeższy).
I tu pojawia się kwestia może najpoważniejsza: każdy z tych piłkarzy indywidualnie jest za dobry, żeby spaść z Premier League, ale w grupie zbyt często wyglądają jak przestraszone kurczaki. Zwłaszcza teraz, kiedy stali się pośmiewiskiem całej Anglii, kiedy buczą na nich właśni kibice i kiedy w gazetach mogą przeczytać, że ich trener marzy o powrocie do Hiszpanii, świeżosprowadzony napastnik żałuje wyprowadzki z Moskwy, a prezes przymierza się do sprzedaży klubu. Nawet jeśli część z tych informacji jest wyssana z palca, atmosfery to nie poprawia. W dzisiejszej piłce trudno już mówić, że drużyna potrzebuje czasu na zgranie – czas jest ostatnią rzeczą, jaką daje się trenerom i menedżerom; wyniki mają być natychmiast, a jeśli ich nie ma… W ciągu siedmiu lat rządów Daniela Levy’ego w Tottenhamie pracowało już pięciu menedżerów.
Skorża zapowiada, że Wisła rzuci się do ataku od pierwszej minuty. No to wystarczy jedna kontra, w miarę szybko strzelony gol i będzie po kryzysie. Koguty odzyskają pewność siebie i dadzą Wiśle lekcję.No chyba, że będzie odwrotnie: Wisla strzeli szybko, a w oczach piłkarzy Tottenhamu obudzą się demony. Strasznie dużo zależy od przypadku w tej grze…A czy ktoś wie, czy Tottenham ćwiczył karne? Przed rokiem odpadli, bo nie umieli strzelać jedenastek – zawalił zresztą Jenas…
Nie wierzę w ataki Wisły. Będzie tak jak z Barcą – nieustępliwa, fizyczna walka z tyłu i wyczekiwanie na śmielsze zapędy Kogutów. Mam nadzieję, że Wisła wygra, ale opowiadanie o huraganowych atakach Białej to bajdurzenie Skorży. Zresztą strzelenie gola w drugiej połowie byłoby korzystniejsze, bo wtedy Tottenham mógłby się spalić. A o to może im być zaskakująco łatwo. 🙂
Faktem jest, że Malbranque’a bardzo tej drużynie brakuje. I kiedy oglądam mecze Kogutów ostatnimi czasy, to coraz bardziej kibicuję Wiśle. Dla nas, Polaków, 🙂 awans Wisły będzie dużym sukcesem, pokonaniem słynnego zespołu z najmocniejszej ligi, a zarazem paroma potrzebnymi punktami do rankingów. A Tottenham raczej UEFY nie zwojuje, będąc w takiej formie. Dlatego fajnie by było, gdyby dziś wygrała Wisła. 🙂
Chociaż to Malbranque zawalił gola, który kosztował Tottenham awans do półfinału Pucharu UEfa w starciu z Sewillą Ramosa. Wkopał piłkę do bramki stojąc przy słupku podczas jednego z rogów i zrobiło się 0:1. Więc on też zawalał
Ken: [looking at a surreal Bosch painting] It’s Judgment Day, you know?Ray: No. What’s that then?Ken: Well, it’s, you know, the final day on Earth, when mankind will be judged for the crimes they’ve committed and that.Ray: Oh. And see who gets into heaven and who gets into hell and all that.Ken: Yeah. And what’s the other place?Ray: Purgatory.Ken: Purgatory….what’s that?Ray: Purgatory’s kind of like the in-betweeny one. You weren’t really shit, but you weren’t all that great either. Like Tottenham.[pause]Ray: Do you believe in all that stuff, Ken?Ken: About Tottenham?
Ramos miał wczoraj rację: wygrają dziś z Wisłą, wygrają w niedzielę z Hull i zamiast o kryzysie będzie się mówić o renesansie, a krytykowani tak piłkarze i trenerzy okażą się geniuszami. Ile kompementów spadło na trenera Tottenhamu po wygranym finale Pucharu Ligi? Przecież nie zapomniał swoich umiejętności.