A może na koniec sezonu, kiedy Manchester United obroni już mistrzostwo Anglii, okaże się, że zdecydował o tym właśnie gol Berbatowa, strzelony w ostatniej minucie meczu z Boltonem? A może na koniec sezonu, kiedy Liverpool przegra zaciętą walkę o tytuł, przesądzi o tym porażka z Tottenhamem, odniesiona w ostatniej minucie? A może na koniec sezonu, kiedy Tottenham spadnie z Premiership, okaże się, że zabraknie mu punktów, traconych w ostatnich sekundach choćby podczas meczów z Wigan, West Bromwich czy Newcastle?
Oczywiście prowokuję: żaden z tych scenariuszy nie musi się spełnić, a Liverpool również cieszy się (zasłużenie!) opinią drużyny walczącej do ostatniej minuty. Jednak w kontekście ubiegłotygodniowej tyrady Rafy Beniteza, m.in. na temat tego, jak to sir Alex boi się jego drużyny, ta bramka z ostatniej minuty sprawiła mi wyjątkową frajdę: nie minęło 10 dni, a Manchester United znalazł się na pierwszym miejscu w tabeli, i to Hiszpan przystępuje do dzisiejszych derbów z poczuciem, że musi gonić Szkota.
Z kilku co najmniej powodów najuważniej oglądałem mecz Manchesteru City z Wigan. Po pierwsze, sprawa Kaki: jak wkomponowałby się w zespół gospodarzy i czy nie szkoda będzie np. Irelanda? Po drugie, trudno o większy kontrast między zespołem, który jest dziś na ustach całego świata, a drużyną, której mecze zazwyczaj zamykały Match of the Day. Po trzecie, Wilson Palacios, o którego bije się Tottenham… I tu otwiera się arcyciekawy, moim zdaniem, wątek, zatrącający jeszcze raz o sprawy transferowe. Wigan to przecież wystawa sklepowa, wybieg dla modeli i szansa na sukces w jednym. Zatrudniające albo emerytów, albo mało znanych piłkarzy z zagranicy, żeby tym pierwszym umożliwić przeżycie złotej jesieni (Mario Melchiot, a zwłaszcza Heskey!), a z drugich – uczynić gwiazdy. Proces, który zaczął się już w czasach Paula Jewella (kupionego za pół miliona Chimbondę wybrano najlepszym prawym obrońcą sezonu 05/06 i natychmiast sprzedano za ponad 6 milionów), w ostatnich miesiącach rozwija się w sposób niebywały. Bo tak z ręką na sercu: kto z Was wiedział cokolwiek o Winstonie Palaciosie, kiedy przed kilkunastoma miesiącami przyjechał do Anglii na serię testów? A o Zakim, który zanim stał się jednym z najgroźniejszych napastników na Wyspach (oceny tej nie zmienia nawet pudło w sobotnim meczu) nie zdołał rozegrać ani jednego meczu w Lokomotiwie Moskwa? Pod pewnymi względami Wigan to klub z przyszłością – nie dlatego, że jeśli sprzeda Palaciosa, to zainwestowane przed rokiem 700 tysięcy przyniesie mu 14 milionów. Także dlatego, że z ankiety Football Supporters’ Federation wynika, że tylko 14 procent posiadaczy karnetów na cały sezon w tym klubie rozważa rezygnację (dla porównania: o rezygnacji myśli aż 37 proc. season ticket holders West Hamu, Blackburn i Newcastle i 36 proc. Manchesteru United).
A propos niewiarygodnych pudeł: po meczu Tottenhamu z Portsmouth Harry Redknapp publicznie zrugał Darrena Benta, mówiąc, że taką sytuację zdołałaby wykorzystać nawet jego leciwa żona. Temu meczowi przyglądałem się równie uważnie nie tylko ze względów sportowych (tu zresztą nie mogłem czuć się rozczarowany: Tottenham, mimo kontuzji Kinga i Pawliuczenki i urazów Gomesa, Lennona i Czorluki, do końca walczyl o zwycięstwo ze znakomitym w bramce gości Jamesem). Pamiętacie sprawę rasistowskich i homofobicznych pieśni pod adresem Sola Campbella, wznoszonych podczas meczu na Fratton Park (policja niedawno aresztowała 11 prowodyrów tamtego zdarzenia)? Dawny kapitan Tottenhamu, który przed laty przeszedł do Arsenalu, dziś wrócił na White Hart Lane, tym razem wyjątkowo przypominającym twierdzę. Policja i ochrona obawiała się nie tylko o zachowanie kibiców gospodarzy wobec Campbella, ale także o to, jak fani Portsmouth potraktują Harry’ego Redknappa i Jermaina Defoe. Niesłusznie: na trybunach było hałaśliwie, nie obyło się bez buczenia, ale zakazanej pieśni o Campbellu nikt już nie śpiewał. A że na forum Rafała Steca dorobiłem się po ostatnim wpisie łatki moralizującego demagoga napiszę i to: fakt, że mimo otaczającej Campbella wrogości ulubieniec kibiców gospodarzy wymienił się z nim koszulką po meczu, przywróciło mi wiarę w sens kibicowania, nadwątloną kilka miesięcy temu przez piłkarzy Wisły.
Od tygodni zastanawiam się, czy to najlepszy sezon w historii Premiership. Argumentów za byłoby mnóstwo, ale najważniejszym pozostaje niezwykle wyrównany poziom tej ligi zarówno w czołówce, jak w dole tabeli. Porównajmy zresztą: w Hiszpanii sprawa mistrzostwa wydaje się rozstrzygnięta, tak gigantyczna jest przewaga Barcelony, a najsłabsza drużyna zgromadziła po 19 spotkaniach 13 punktów. We Włoszech po 19 kolejkach Chievo i Reggina mają również 13 punktów. W Premiership najlepsze cztery drużyny (nie ma wśród nich Arsenalu!) dzielą po 22 kolejkach zaledwie trzy punkty, podobnie jak drużyny między miejscem 12 a 20. Pięć ostatnich zespołów ma na koncie punktów 21, dziewiąty od dwudziestego oddziela punktów sześć. Już nawet w rewelacyjnym jesienią Hull muszą zacząć obawiać się spadku z ekstraklasy. Niebywałe.
Heh Michał,a mój kumpel z drugiego końca kraju ;)(kibic Katowickiej „Gieksy” i sympatyk Man United) ciągle biadoli ze obecny sezon Premiership jest słaby i narzeka na przecietnosc meczy oraz spadek poziomu :)-byście sobie pogadali sądze 🙂 😉
Rok temu chyba było więcej supermeczy, takich po 4:4 (Chelsea-AV albo Chelsea-Spurs czy AV-Spurs), i błyszczały jaśniej gwiazdy, zwł. Krystjano. A teraz każdy walczy z każdym do upadłego i nie oddaje się łatwo. Więc co kto lubi. Ci, którzy lubią walkę, muszą mówić, że to jest sezon nad sezony 🙂
Sezon jest rzeczywiście niesamowity, trochę wytarty juz slogan o wyrównanej lidze stał się rzeczywistością. Nie zamierzam polemizować z miłośnikami innych lig bo dla mnie pewne fakty co do przewagi tej ligi nad innymi nie podlegają dyskusji (zaznaczam że było tak również wtedy, kiedy zmuszony byłem wysłuchiwać piania nad ligą hiszpańską). MU jest już na prowadzeniu (mam nadzieję że go nie odda) bo Sir Alex wiele razy udowodnił, że jest fighterem, Rafa na angielskim podwórku dopiero musi to udowodnić. Na jego miejscu zamiast polemizować z Fergusonem na tym etapie sezonu skupił bym się na swoim zespole. Dwa zdania na temat Kaki: dla mnie biegający po boisku przyszły pastor (tak podobno deklaruje), pokazujący się wszystkim w koszulce „I belong to Jesus” i targujący się (podobno) o dodatkowe miliony w swoim przyszłym kontrakcie (tak czy siak kosmicznie wysokim) jest…żenująco nieszczery. Podobnie jak Beckham doradzający mu pozostanie w Milanie bo…pieniądze nie zawsze są najważniejsze. Jeszcze raz powtórzę, tak twierdzi DAVID BECKHAM. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten cały teatr służy czasem samym aktorom widzów mając w głębokim poważaniu. A jesli chodzi o White Hart Lane to dla mnie nie jest to żadna demagogia ale fakt: stwórzmy realne zakazy stadionowe, skuteczny monitoring, popierajmy prezesów którzy nie chowają głowy w piasek udając że nia ma problemu, zamykajmy w aresztach podszywających się pod kibiców przestępców. Może kiedyś do tego dorośniemy, a na razie tak często jak się da, po prostu o tym mówmy.
A co do MU, to jednak mają pecha z kontuzjami, i fakt że mimo to nie tracą puntów, tylko wygtywają mecze, te ostatnie 1:0 mogą się okazać baaardzo wazne. Bez Rio błyszczy Vidić, bez Rooneya swoją szansę ma Tevez. Drżyj Benitezie, bo ty nie masz tak dobrze – bez Torresa twój atak nie istnieje.
Możliwe, że Beckham odrobił swoje „zadanie domowe” za wielką wodą i może drugi raz na ten krok by się nie zdecydował. Może o tym świadczyć jego stała potrzeba wyzwań sportowych i chęć powrotu do kadry poprzez kluby europejskie nawet kosztem własnego wizerunku. Bo temu ewentualna ławka nie służy.
Beckham to świetny piłkarz, co tam żona i pieniądze. Ja też go bronię, że zmądrzał po amerykańskim ekscesie. Zresztą on cały czas dbał o siebie: jak MLS nie grała, przyjeżdżał do Anglii trenował z Arsenalem, dbał o formę. W Milanie zaczął nienajlepiej. Jestem jednak przekonany, że złapie formę, a Milanlab zadba o jego zdrowie. W końcu trafił tu w lepszym stanie niż Ronadlihno
Pudła Zakiego i Benta trochę ich dyskwalifikują. Zwłaszcza drugiego z nich. Nie twierdzę, że po przestrzeleniu główki Zaki już nie potrafi strzelać – potrafi (choć z 10 goli w lidze 4 były z karnego, co każe inaczej patrzeć na imponujący dorobek), ale nie ma tego szczęścia, żeby wykorzystać prostą okazję w meczu, który jest bardzo ważny i do wygrania. A napastnik musi mieć szczęście. To ponoć Napoleon wybierając dowódcę, który miał kierować armią, lubił pytać nie o zdolności, ale „Czy on ma w ogóle szczęście?”. Szczęście ma Berbatov – kolejny gol z gatunku cwaniackich. Dla mnie to trochę podobna kategoria zawodników co Ibra w Interze. Nonszalanccy, dobrzy technicznie, nie lubiący się przemęczać i cholernie fuksiarscy (99 na 100 zawodników nawet jak oddałoby strzał tyłem do bramki, z powietrza i piętą, na pewno nie trafiłoby do siatki, natomiast szczęściarz Ibra właśnie takie cudo wkleił). Tottenhamu szkoda. Powiem szczerze, że był to pierwszy od dawna mecz tej ekipy, kiedy zagrali bardzo ładny futbol. Szkoda Defoe, który bardzo się starał, szkoda kontuzjowanego Pawliczenki (dla mnie faul na czerwoną – bardzo ostro, od tyłu, z oczywistym zagrożeniem zdrowia). W moim odczuciu chłopcy z WHL byli jednak dużo lepsi od Portsmouth. Natomiast Gomes jest chyba największym drewnem, jakie widziałem w PremierLeague. Szkoda, że Przyrowski nie przejdzie do Kogutów, bo -wbrew pozorom – miałby duże szanse na grę w tym klubie. Jak widziałem biednego Harry’ego R. ciskającego się po niepewnych interwencjach Gomesa, miałem wrażenie, że niemal każdy bramkarz z dwiema rękami i nogami mógłby wygryźć teraz Brazylijczyka. Bo czasy, kiedy był najlepszy w Holandii, to przeszłość. A tylko sentymentalni kibice lubią rozprawiać o przeszłości. I to wyłącznie o przeszłości klubów walczących o trofea, a nie o utrzymanie.
Gomes to ta sama kategoria co Robinson a skoro z Anglikiem trwali to i z Brazylijczykiem będzie podobnie,a potem może ktoś nastepny,ale na taki klub(który spokojnie sobie egzystuje czasami awansując do P.Uefa i któremu walka o wielkie cele nie grozi) to wystarcza jak tak obserwuję
No tak – ale pamiętasz, ile zapłacili za Gomesa. Przecież za tą kasę powinni mieć przynajmniej dobrego bramkarza. Jeśli nie bardzo dobrego. A Gomes jest słaby. Po prostu.
Zaraz derby Liverpoolu, więc szybciutko. Najpierw w obronie Gomesa: nie dajcie się nabrać na dziennikarskie przyzwyczajenia. Od tamtych błędów z Udinese i Fulham minęły miesiące, podczas których Brazylijczyk broni… po prostu dobrze. Nawet wczoraj, nie w pełni sił (kontuzja uniemożliwiła mu nawet wybijanie piątek!) obronił przecież strzał Nugenta w sytuacji sam na sam, a gola puścił po rykoszecie – piłka odbiła się od nogi Garetha Bale’a. Gomes ma od niedawna nowego trenera, Tony’ego Parksa, odzyskał dobry humor i pewność siebie i mówi o grze w reprezentacji. Niech mu się wiedzie…Co się zaś tyczy Garetha Bale’a: kilka dni temu pochwalił go publicznie Jose Mourinho mówiąc, że będzie lepszy niż Ashley Cole. Równocześnie dziennikarze obliczają, że z Walijczykiem w składzie Tottenham jeszcze nie wygrał meczu ligowego – a zagrał już 21 razy… Wyobrażam sobie, jak to wpływa na samopoczucie tego chłopca.Wyobrażam sobie też, jak na samopoczucie Darrena Benta wpłynęła ta wczorajsza wypowiedź Redknappa. Albo menedżera Tottenhamu poniosło, albo zamierza Benta sprzedać, bo w ten sposób na pewno nie zmobilizował go do lepszej gry. Jeden z moich ulubionych dziennikarzy, Henry Winter, pisząc o meczu Tottenham-Portsmouth zestawił zresztą Benta z Solem Campbellem, pisząc o sposobach radzenia sobie z presją: obrońca gości, czując wrogość otoczenia, nie pierwszy raz zagrał znakomicie – na pewno w Portsmouth, a może i w całym meczu, wyżej ocenić można jedynie Jamesa. Napastnik gospodarzy, odkąd nie gra regularnie, znów wygląda na zagubionego…Tu urywam, bo w Liverpoolu zaczynają 🙂
Ja się upieram, że jednak Gomes nie broni dobrze. Fakt, gole nie wpadają z jego winy. Ale mam wrażenie, że gra bardzo niepewnie, że nie daje obrońcom pewności. A Liverpool – GENIALNY strzał Gerarda. Coś cudownego.
Spośród drużyn z drugiej „10” Premier League,Spurs mają najmniej straconych bramek.Biorąc pod uwagę fatalny start i ciągłe roszady w linii obronnej,do Gomesa nie można mieć pretensji.Owszem,zawsze może być lepiej-ale nie w przypadku,gdy zespół walczy o utrzymanie i każdy mecz to „walka o życie” i niesamowity stres.
Gomes był dla mnie wręcz bohaterem ostatnich kilku minut pierwszej połowy z Portsmouth. Miał kłopot z kopaniem i bieganiem, ale bronił, co trzeba. WYraźnie też lepiej rozumie się z obrońcami, mają do siebie wzajemne zaufanie, czytają swoją grę. On nie wychodzi do wszystkich dośrodkowań, bo Woodgate i Dawson wyczyszczą je przed nim, natomiast na linii jest znakomity, łapie, ma refleks. Redknapp odrzucił zresztą jakąś ofertę za niego.
No i 1:1 Jestem skłonny zaryzykowac i stwierdzic, że Liverpool zaprzepaścił właśnie szanse na mistrzostwo. Mimo że jestem kibicem M. United, jestem zły, wręcz oburzony na postawę zespołu z Anfield. Gerrard, chłopak z największym chyba sercem do gry w całej Anglii i do tego skuteczny, obdarzony wielkim talentem, stara się, walczy, gryzie trawę, od wielu lat daje się obijac dla ukochanego klubu, który nie potrafi mu się odwdźięczyc za najlepsze lata życia i wywalczyc jednego tytułu mistrzowskiego (finał LM podejrzewam nie wystarcza takiej klasy zawodnikowi na długo). Zal mi tego człowieka, bo jeśli w przeciągu kilku sezonów nie sięgnie po Puchar Mistrza Anglii, byc może pewnego dnia, na stare lata, siedząc w fotelu przed transmisją kolejnej niesamowitej kolejki Premiership, stwierdzi że zmarnował się piłkarsko, w mieście i drużynie, które najbardziej kocha.
Gerrard Gerrardem, ale ten Everton… David Moyes powiedział kilka dni temu, że gdyby punkty przyznawano za ducha zespołu, jego piłkarze byliby mistrzami Anglii. I rzeczywiście: drużyna praktycznie pozbawiona napastników potrafiła na Anfield bardzo groźnie atakować, nieźle się przy tym broniąc. A Liverpool sam sobie winny, bo po strzeleniu gola praktycznie przestał grać – fakt, że kibice zaczęli wychodzić jeszcze przed ostatnim gwizdkiem mówi najwięcej o postawie piłkarzy Beniteza. Mnie, oprócz Gerrarda, żal oczywiście Keane’a, który wciąż nie może wpasować się w ten zespół i który został kolejny raz zmieniony (i, paradoksalnie, dopiero po jego zejściu gospodarze objęli prowadzenie…).
PS Może już czytaliście gdzie indziej, ale wiadomość na tyle świeża, że ją podam: Kaka zostaje w Milanie. Świat jednak nie zwariował…
O tak – to był mecz :)) Zgadzam się proszę Pana – team spirit to jest co, czego napewno w Evertonie nie brakuje. I mimo, że LFC stworzył więcej lepszych sytuacji ( szczególnie w 2 połowie) to remis należał się Evertonowi. The Toffies nie murowali bramki, nie wybijali bezsensownie piłki do przodu, walczyli przez całe 90 minut całym serduchem- które jak Pan zauważył – mają olbrzymie. I myśle, że powoli zacznie kończyć się sen o mistrzostwie LFC. I LOVE TIM CAHILL !!!! :))))))
Everton to znakomity zespół. Oczywiście Howard czy Arteta mają swoją wartość, ale liczy się zespół. Choć ostatnio nic nie osiągają, nawet czwarte miejsce okazało się porażką, to ich zawsze kojarzę jako drużynę, zespół. Ponieważ Kraków odwiedzaja tabuny Anglików, kiedyś natknąłem się na piatkę kibiców Evertonu. W drużynie grał jeszcze A.Johnson i w ogóle połowa drużyny ogolona była na gołą pałę albo miała bardzo krótkie włosy. Podobnie wpomniani kibice. Wyglądali jak sklonowani w swoich niebieskich koszulkach. Nie chodzi o to żeby bezmyślnie to powtarzać, ale jak widzę zmieniające się w kółko fryzury zawodników Tottenhamu to czuję lekką zazdrość. Z powodu team spirit właśnie. I pomyśleć, że z Evertonem mieliśmy do niedawna najlepszy bilans spotkań w EPL.
Gdyby zrobić sondaż na temat najbardziej niewygodnego przeciwnika w lidze, i to nie tylko w tym sezonie, ale także w poprzednich, i wyłączyć z niego najlepszą czwórkę, jestem przekonany, że Everton wygrałby w cuglach (może Bolton Allardyce’a mógłby się jeszcze liczyć). Nikt nie lubi twardej gry, prostej piłki, świetnie wykonywanych stałych fragmentów (wczorajsze wyrównanie!) i roztaczanej na boisku atmosfery „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. I jeszcze jedno: Everton to zespół „poukładany”, od lat prowadzony przez tego samego menedżera i bez wielkich rewolucji w składzie czy ustawieniu. Piłkarze od dawna wiedzą, co mają robić, i efekty widać, a Jagielka i Baines grają jak piłkarze pierwszej jedenastki reprezentacji Anglii.Ale, powtórzę, za wczorajszą porażkę odpowiada przede wszystkim Benitez. Jego zmiany, jego polecenia dla piłkarzy po objęciu prowadzenia służyły jednemu: utrzymaniu wyniku. Ryzykowna strategia przeciwko takiemu rywalowi.
Nie Winston, a WILSON Palacios Panie Michale :)Pozdrawiam
Poprawione 🙂
Zaki pokazał się bardzo dobrze w ubiegłorocznym Pucharze Narodów Afryki, gdzie Egipt triumfował w finale z Kamerunem. Przez cały turniej był jednym z najlepszych zawodników „Faraonów” i przyćmił Mohameda Zidana. Raczej to zadecydowało o jego transferze do Wigan. Myślę, że właśnie dlatego ciężko uznać Zakiego za objawienie. Tak się teraz zastanawiam, dlaczego na mistrzostwach świata nie gra Egipt, tylko Togo, albo Angola?
Kaka zostaje w Milanie, a Man Utd znów będzie lepszy od Liverpoolu – świat rzeczywiście, na szczęście nie zwariował:)))
Dla mnie bohaterem wczorajszych derbów po stronie Evertonu był Steven Pienaar. Szczerze mówiąc, przed meczem dużo o nim nie słyszałem, ale wczoraj chłopak był wszędzie – bronił, kiwał (skutecznie!), strzelał, naprawdę duże miłe zaskoczenie.
Owszem, Steven miał naprawde niezły mecz, ale dla mnie zdecydowanie najlepsi w Evertonie byli: Jagielka ( na co czeka Capello? ), Cahill i tu zaskoczenie…Anichebe – niedoceniany troche przez Moyesa napastnik, który myśle dostanie teraz częściej szanse.W Liverpoolu trzeba przyznać, że dobry mecz zaliczył Gerrard, na plus Alonso. Już po raz ostatni o derbach ;)Co jeszcze wczoraj rzuciło mi się w oczy – otórz pierwszy raz od dawna Everton grając na Anfield nie zaryglował bramki, nie postawił tylko na defensywe a prowadził otwartą grę. Jak zauważył komentator na c + piłkarze The Toffies „nie pękli”. Groźne akcje były z obu stron, pewnie, że lepsze okazje miał Liverpool ( Torres). Ale jednak Everton potrafił zaatakować i stworzyć coś, po czym Reina musiał się napocić. I to nie jeden raz.Czy winny utraty punktów jest Benitez? Hm, wygląda tak z boku, jakby się facet pogubił. Tu jakieś podszczypywanie S.A.F., odrzuca propozycje nowego kontraktu, rzeczywiście fatalne zmiany w końcówce wczorajszego meczu, w meczu ze Stoke równie dziwna taktyka i ustawienie. Tak może kończyć się sen ( wyjątkowo długi w tym sezonie) The Reds o mistrzostwie Anglii. Płakać nie zamierzam.Co ważne, sytuacja w czubie Premiership jest wyrównana jak nigdy ostatnio. Lider ma ledwie 3 punkty przewagi nad czwartą drużyną. Piąty jest Arsenal, który pewnie w tym sezonie ostatniego słowa jeszcze nie powiedział. Zapowiada się pasjonująca walka o mistrzostwo.A na dole…? Nie mniej ciekawie. Bo chyba połowa drużyn w stawce jest na dziś zagrozona spadkiem. Wśrod nich bogacze ( MC, Tottenham) jak i żółtodzioby (Stoke). Czy ktoś jeszcze może się dziwić, dlaczego to najlepsza liga na świecie ?
Pewnie dziwia się tylko wielbiciele innych lig którzy na premiership-fanów patrzą z dystansowanym usmiechem politowania jak na dziwne stworki ;);) które w każdym swoim tekscie domagają się chwalebnych tekstów na czesc tej ligi i którzy nie mogą zrozumieć(wręcz oburzone zdziwienie to jest heh ;)) gdy ktoś się tym wszystkim nie podpala.Tak całkiem powaznie zaś to nie ma ligi najlepszej raz i na zawsze-jest tylko dana liga najlepsza w danym momencie-Obecnie jest to Premiership ,ale jeszcze niedawno przez dłuższy czas była to Primeradivision(hiszpańska) ,a jeszcze wczesniej od drugiej połowy lat 80 przez kilka dobrych lat w 90 Serie A(włoska) była przez wszystkim uważana za najlepszą… i dziwnym trafem każda z nich była w tym czasie ta najbogatszą-także pieniądze stety-niestety sa jednym z najistotniejszych czynników decydujących o poziomie
Bardzo się mylisz. Akurat jeśli chodzi o angielską to najpierw była tam walka, gra do końca, niepowtarzalna atmosfera, tradycja i historia a za tym przyszli ci, którzy stwierdzili, że można na tym zarobić. Powtarzam, że w czasach kiedy Europą rządzili Real, Barcelona, Valencja i Deportivo ja siedziałem na Loftus Road, oglądałem mecz QPR i miałem wypieki z wrażenia. I zapewniam Cię, że jeśli za 20 lat największe pieniądze będą w lidze chińskiej to ja na pewno nie będę tego oglądał!
Nigdy nie mów nigdy. Ale zauważyłem,że Damian tak ma. Na blogsport jest więcej takich. A może to ten sam?
A Ty, Kurek, jako kibic QPR, jak sobie radzisz teraz, kiedy klubem rządzą multimilionerzy? Czytałem parę miesięcy temu reportaż z ich meczu w „When Saturday Comes”. Wyglądało, że zdania tych najwierniejszych z wiernych są podzielone…
Chyba nie zostałem do konca dobrze zrozumiany, kibicem QPR nie jestem, zostałem zaproszony na mecz przez znajomych Anglików którzy kibicują tej drużynie od wielu lat. Nie zmienia to jednak faktu, że na angielskich stadionach zawsze czuję się wspaniale.
O kurcze kurek ;),ale ja nie o tym…tak samo zanim przyszły pieniadze do Serie A to w latach chocby 60,70 kibice takiego Torino klubu ze wspaniałymi tradycjami,sukcesami oraz kibicami i jednoczesnie historią tragiczną(słynna katastrofa lotnicza) także z wypiekami na twarzy oglądali swoich ukochanych idoli nawet gdy przezywali ciężkie chwile i byli na danie a potem rozkoszowali się tytułem mistrzowskim po latach(ostatnim zreszta).Włosi także maja wielkie tradycje i sukcesy sprzed ery pieniadza,ale ja nie o tym.Mnie sie rozchodziło o to ze w tych najnowszych czasach decydujacym czynnikiem w kwestii poziomu sportowego jest pieniadz i nic wiecej nie muiałem na myśli – a tak pozatym to i liga polska jest wspaniała(dla mnie najlepsza wrecz 😉 bo chodzi o miłosc do twojego,lokalnego klubu który zawsze jest najlepszy na swiecie 😉
Damian, ale tu nie chodzi o pieniądze właśnie. Jest kilka elementów, dla których oglądanie EPL jest najlepsza. Najważniejszy to sposób pokazywania. Nikt nie przeczy, że w Hiszpanii lub we Włoszech jest masa znakomitych piłkarzy, ale atmosfera spotkania jest nieporównywalna. Mniej dotyczy to tv hiszpańskiej (choć ja ciągle mam wrażenie, że siedzę za daleko, a do uszu dociera tylko jakiś przeciągły sygnał), ale tv włoska po prostu nie potrafi pokazać meczu piłkarskiego. Nie przypadek to, że najgorsze współcześnie MŚ odbyły się na Półwyspie Apenińskim. Pod względem organizacyjnymi widowiskowym właśnie. Oczywiście możnasię długo przekonywać i do niczego nie dojść. Zrozum jednak tych, którym to się podoba.
Odnosnie druzyny Wigan ;} Pierwszy raz dowiedzialem sie o istnieniu tej druzyny jak znajdowala sie w 3lidze angielskeij i pamietam ze robili cala lige gromadzac na finiszu ponad 100 pkt ;] Od razu zyskali sobei moja sympatie (choc wiadomo w 3 lidze ang jest masa zespolow ok 25, ale wynik i tak imponujacy ;] ) Pozniej przesli 2 lige chyba po dwoch sezonach albo nawte ejdnym i do tej pory graja sobie w Premiership. Bardzo fajny zespol, ktory dal angielskiej pilce kilku naprawde dobrych pilkarzy , i kolejni stoja w drodze po sukces, takie druzyny budza we mnie duzo sympatii ;] mam nadzieje ze niedlugo bedzie mozna ich ogladac w europejskich pucharach chocbyw PUEFA 🙂
Ha! Ktoś podjął zasadniczy temat tekstu! Oprócz słusznych komplementów pod adresem tej grupy piłkarzy, osobne należą się Steve’owi Bruce’owi. Nie wiem, czy ze wszystkich dawnych podopiecznych sir Alexa to on nie okaże się w końcu najlepszym menedżerem. Konkurencja wprawdzie duża, ale wyniki Bruce’a, zarówno sportowe, jak finansowe – imponujące.
A ja na temat poboczny. Szczerze mówiąc miałem już trochę nadzieję, że odpuścisz i kiedyś przestaniesz określać to co Spurs śpiewają o Campbellu: rasistowskimi i homofobicznymi pieśniami. Ha, ale skoro ja nie odpuszczam to czemu miałbyś niby zrobić to ty? Nie chciałbym ci oczywiście odbierać poczucia satysfakcji z sukcesu w eliminowaniu złych zachowań ze stadionów oraz przywróconej wiary w sens kibicowania, jak to sam określasz, ale … No właśnie – przyznaję – słów owej pieśni w niedzielę na stadionie nie było. Ale była melodia i było la-la-la w miejsce obraźliwego tekstu. Korzystając z podanego przez ciebie linka do jednego ze starszych wpisów, chciałbym przywołać jeszcze raz pytanie, które zadałem w swoim komentarzu. Dotyczył on wtedy kibiców Wisły. Teraz wykorzystuję go w sprawie Campbella: „Czy zadowolą cię puste gesty a niezmienione umysły i serca?”. Otóż nie ma już języka nienawiści – jest tylko la-la-la (a może nawet tra-la-la i to zagrane na nosie). A że wyrażono tym, dokładnie to samo… Tym razem sprytnie. Bez aresztowań. Bez napiętnowań. Na razie… I choć wie o tej mistyfikacji każdy kibic, wie prezes, wie policja i dziennikarz, wie i sam Sol. Ale widocznie la-la-la nie obraża. Oficjalnie jest wszystko w porządku. Z punktu widzenia policji oczywiście. Ale chyba nie z punktu widzenia bloggera, który szczerze troszczy się o kibicowską kondycję za co w zasadzie cenię ten blog. Ale o tym za chwilę. A tymczasem to la-la-la zaświadcza raczej, że poprzednio mieliśmy do czynienia jednak z zachowaniem nieobyczajnym i nieprzyzwoitym a nie z rasistowskim czy homofobicznym. Po wyeliminowaniu bowiem brzydkich słów, kibicom już nagle daje się spokój. Nikt zdjęć poszukiwanych i podejrzanych o murmurando, w internecie nie umieszcza, nikt nikogo nie ściga. Na razie… Tylko nienawiść pozostaje, ale co tam …Ja wciąż uparcie twierdzę, że klucze do rozwiązania sprawy pozostają w rękach Campbella. Szczere i trudne przepraszam. Ale idąc tropem rozważań religijnych, o których tak wiele w poprzednim wpisie, nie przypadkowo młodzieniec odchodzi zasmucony, gdy pada panajezusowa propozycja rozdania majątku. W tym wypadku nie o majątek chodzi, ale o przywiązania i obawy, których nie umiemy się wyzbyć. Bo to generalnie wstyd przepraszać. Nie dziwię się Campbellowi, że woli współpracować z policją w ściganiu zamiast szukać prawdziwych rozwiązań. Tacy to już ludzie jesteśmy. No bo jak piszą niektórzy, za co niby miałby przepraszać? No i racja. Zatem powtarzam, że mu się nie dziwię, bo po ludzku to trudne przyznać, że coś było nie w porządku. A było? Nie było? OK. Ale skoro tak to pokoju nie będzie. Tych parę ostatnich zdań ironicznych. Przepraszam. Ale nie to ostatnie, o pokoju. To akurat było smutne.Co do wymiany koszulek między Defoe a Solem to traktuję to jako normalne, bo gdybym to przyjął jakoś niezwyczajnie to osobiście znalazłbym się w nieakceptowanym przeze mnie świecie obowiązkowych gestów. Kolejny terror obowiązkowych wymian koszulek, obowiązkowych oświadczeń, ekspresowych potępień czy tremujących zwrotów piłki przeciwnikowi (oby tylko się nie pomylić, oby nie zapomnieć…) gdy ten wybija ją na out widząc kontuzję kolegi zawodnika. I nie dlatego, bo chcę, bo to dobre, ale bo trzeba, bo tak chce reżym. A wszystko w stylu: (wielki skądinąd) klub Chelsea oświadcza, że Drogba przeprasza. W każdym razie nie zaskoczyłem się tym gestem bardziej niż darowaniem życia Zygfrydowi de Lowe przez Juranda gdy czytałem Krzyżaków Sienkiewicza …oczywiście po raz pierwszy. A prześmiewcy już wydrukowali w poniedziałkowej prasie fotomontaż z Defoe, stylizowany na to słynne zdjęcie z Kaka. Tym razem to Jermain w białej koszulce z napisem: „I belong to Judas”. No i to tyle, wydaje się, osiągnięto. Foto oczywiście z Harrym w tle. Judas bowiem krzyczeli na Redknappa kibice Portsmouth ale fakt, że niezbyt nachalnie, a zaniechali całkiem po golu na jeden zero. Aha, ten gol Defoe dla Spurs to między nogami Campbella. Dosłownie.I ogólnie, ale szczerze: ci co czytają ten blog regularnie – znają twój styl i bezbłędnie wyczuwają, że tego Kaki to nie krytykujesz, a tylko jesteś, jak sam piszesz, ciekawy co może myśleć. Co do łatki demagoga – nie przejmowałbym się tym zbytnio. We wrażliwości na bolesne sprawy tego świata nie ma nic demagogicznego. A posądzenie o demagogię, to często tak naprawdę znak, że coś jest po prostu na rzeczy. Czasami odzywa się to dotkliwe sumienie. A potem pokusa by go zagłuszyć. A słowo demagog jest wystarczająco kompromitujące aby kogoś zniechęcić, nie tylko w świecie publicystyki. Nie zniechęcajcie się jednak łatwo Redaktorze. Inna sprawa, że wnioski jakie się przez tę wrażliwość wyciąga demagogiczne być już jak najbardziej mogą. Jak pisał bowiem jeden z komentatorów, pieniędzy na leczenie raka przybyłoby właśnie więcej gdyby jednak ten kontrakt Kaki doszedł do skutku, a nie odwrotnie. O tym zderzaczu nawet nie wspominam, bo takie inwestycje są w stanie pożreć każde pieniądze i co za nie praktycznie dają? Rozumiem jednak, że to ten przywołany blogger użył pierwszy akurat tych przykładów. A co do potencjalnego psucia rynku przez podobne, stumilionowe transfery (jak komentowano), to jestem przekonany, że wolnego rynku w żadnej mierze popsuć się nie da ( można się jednak na niego jak najbardziej obrazić). Chyba, że się go zniewoli albo ręcznie wyreguluje. Trzeba tylko uznać, że istnieje coś takiego jak jego rozchwianie, a wszystko prędzej czy później wraca do równowagi. Tylko mało kto w to wierzy. A sprawa Kaki, na przykład, już się prawie zbalansowała. I to prędzej chyba niż później. Generalnie, choć nawet i podzielam niepokoje i refleksje ostatnich wpisów, trudno jak zwykle zaakceptować mi sugerowane rozwiązania.I powiedz proszę co dalej będzieZ napastnikiem Darrenem Bentem?
A dla mnie to wcale nie jest temat poboczny i chętnie do niego wrócę jeszcze raz. I najpierw – także w kontekście naszej poprzedniej dyskusji – fakty. Z szesnastu poszukiwanych przez policję śpiewaków przed sądem stanęło jedenastu. Sędziowie uznali, że udowodniono winę czterem i skazali ich na trzyletni bezwzględny zakaz stadionowy. To ważne także w kontekście wątpliwości, jakie pojawiły się w związku z publikacją wizerunku podejrzanych: tylko co czwarty z nich, zdaniem wymiaru sprawiedliwości, okazał się winny.Teraz co do samego Campbella: owszem, uważam, że zamieniając nienawistną pieśń na „tra-la-la” zrobiono krok do przodu. Niewielki, ale zawsze. A gest Defoe’a opisuję, bo uważam, że nie był rytualny ani obowiązkowy, ale miał aspekt wychowawczy. To jest właśnie to, czego zabrakło mi wtedy u Wiślaków, schlebiających swoim kibicom: odwaga postawienia swojej popularności na szali i powiedzenia „patrzcie, oto człowiek” (uwaga, nie nawiązuję do słów Piłata). W Anglii po meczu ligowym piłkarze nie wymieniają się koszulkami; Defoe nie musiał tego robić. Zrobił, bo – mam nadzieję – chciał tym od murmuranda coś pokazać. Jak przed laty Martin Jol, który po meczu Tottenhamu z Arsenalem objął ramieniem schodzącego z boiska Campbella i wdał się z nim rozmowę.O tym mówiliśmy poprzednim razem: ja nie mam do Campbella pretensji, a w każdym razie uważam, że nie zasługuje na nienawiść. Różnicę między nami pewnie dałoby się sprowadzić do Twojego podejrzenia, że polityczna poprawność to jedno wielkie oszustwo i teatr pozorów, i mojego przypuszczenia, że może jednak świat dzięki niej staje się choć trochę lepszy. Że nie zmienimy ludzi w aniołów, zgadzamy się obaj. Owszem, marzy mi się kibicowanie bez nienawiści. Owszem, nie wyeliminujemy jej akcjami policyjnymi. Co pozostaje? Może właśnie takie gesty, jak Defoe’a?Do sprawy Kaki wrócę chyba osobno (mało mi…). A Darren Bent? Cóż, nie sądzę, żeby połajanka Redknappa mu pomogła (skądinąd menedżer Tottenhamu powiedział, że wcale jej nie żałuje), podobnie jak wiadomość, że mimo przyjścia do klubu Defoe’a i mimo obecności Pawliuczenki i Fraziera Campbella, Redknapp szuka kolejnego napastnika. A że nie ma na niego kupców, Bent pewnie wróci na ławkę. Z powodu kilku centymetrów, o które się pomylił.
Trochę z opóźnieniem, ale spróbuję się jeszcze odnieść do tej wymiany koszulek. Obejrzałem sobie jeszcze raz skrót z meczu Spurs-Portsmouth. Na marginesie: to bardzo przyjemny dla oka był mecz. A takie skróty tylko to podkreślają. Tak ze dwadzieścia konkretnych prób zdobycia bramki przez Spurs. Niezależnie od wyniku – tego nie może się źle oglądać! I ten doping zaraz po stracie bramki. Chyba najmocniejszy od początku sezonu na Lane. Ale wracając do tej wymiany. Po obejrzeniu migawki mogę powiedzieć, że są trzy możliwości. Campbell poprosił o to Defoe, bo widać, że coś mu tam szepcze pierwszy nad uchem. Albo zaproponował to Jarmain, by ostudzić buczenie fanów Portsmouth. Albo najzwyczajniej się tak umówili, nawet i przed meczem. I nie mam nic przeciw żadnej z tych możliwości, nawet jeśli nazwiemy je tą podejrzaną polityczną poprawnością. Pod warunkiem, że rozumiemy przez nią, to nieprzymuszone porozumienie dwóch ludzi, którzy decydują się tak postąpić aby ułożyć w cywilizowany sposób swoje stosunki i w taki też nieprzymuszony sposób wysłać jakiś komunikat do publiczności. Brzydzi mnie jednak terror politycznej poprawności. Czyli na przykład w tej konkretnej sytuacji, gdyby prasa i opinia rzuciły się następnego dnia na zawodników za to, że do takiej wymiany koszulek, jako klarownego gestu, akurat z jakichś przyczyn nie doszło. Bo na przykład minęli się jakoś w drodze do szatni czy cokolwiek innego, choć obaj odbyli przyjacielską rozmowę akurat już poza kamerami na przykład. O, właśnie w tak naturalny sposób, gdy przed laty, jak piszesz, Martin Jol wdał się w rozmowę z Campbellem. Ale jak wnoszę z twojej poprzedniej wypowiedzi, wyczuwasz doskonale ten niuans mojego rozumowania.
mewstg.blox.pl – to że Premiership jest najlepiej realizowaną telewizyjnie liga to fakt bezsporny i dlatego tez najprzyjemniej jest ja glądać w TV z tego wzgledu choćby i ok.Jednak ja uwielbiam w piłce kreatywnosc i róznorodnosc – dlatego ogladam tez lige Argentynska czy Brazylijska nawet niekiedy i sie ta całoscia ogólna autentycznie zachwycam niezaleznie od jakosci przekazu(oczywiscie chciałbym aby był lepszy ale cóz…nadzieja pozostaje -a pozatym to naprawde nie za wielki problem jest).Inna sprawa ze bardzo dobrze realizowana jest takze liga polska w ostatnich latach i gdy sie to oglada w TV to wydaje sie ze naprawde wysoki poziom prezentuja przy którym taka SerieA wysiada ,a jak jest naprawde wszyscy wiedza(telewizja sprytnie „kłamać” potrafi ;);).Pozatym w tej mojej tyradzie 😉 nie chodzi ani o pieniadze ani o jakosc „produktu” a o miłosc do piłki i całej otoczki wokół niej.
No dobra, czy to znaczy, że ci co lubią piłkę angielską mniej kochaja futbol? Frekwencja na stadionach moim zdaniem temu przeczy. A we Włoszech? Puuuchy.
Nie wiem o co chodzi-ja kocham piłke ogólnie i kreatywność,różnorodność piłkarską i to mnie zachwyca(także angielska jako jedna z wielu) i o tym piszę
Wilson Palacios. Ach, gdzie to on nie był przymierzany… Na stronie Spurs oficjalnie potwierdzono jego transfer – jest „Kogutem”.Ps. I cena jakaś taka normalna, nie?
a gdzie potwierdzili to na stronie Spurs? Nie było ani oficjalnej prezentacji, ani tym bardziej podanej ceny.