Szczęśliwe Burnley

A skoro podsumowujemy, to podsumowujemy: jeden z najbardziej dramatycznych meczów sezonu 2008/09 rozegrano na Turf Moor, niewielkim stadionie maleńkiego miasta w hrabstwie Lancashire, podczas straszliwej wichury. W rewanżowym półfinale Pucharu Ligi Burnley podejmowało Tottenham, a ponieważ w pierwszym spotkaniu Londyńczycy wygrali 4:1, wydawało się, że nie ma o co grać. Burnley jednak – które po drodze do półfinału wyeliminowało już Fulham, Arsenal i Chelsea – strzeliło trzy gole i w 118. minucie meczu było jedną nogą w finale. A wtedy rzeczywiście futbol okazał się okrutny: zdobyte w ciągu kilkudziesięciu sekund bramki Pawliuczenki i Defoe’a dały prawo występu na Wembley gościom. Aż za dobrze pamiętam własne zażenowanie z powodu tak niezasłużonego awansu; że był niezasłużony przyznawali zresztą piłkarze i trenerzy Tottenhamu.

Szczęśliwie Burnley zagrało jednak na Wembley w tym sezonie: dziś w finale play-off wyeliminowało Sheffield United i awansowało do Premiership. I nawet jeśli klub-założyciel ligi angielskiej wydaje się najsłabszym ogniwem przyszłorocznych rozgrywek, to czy nie podobnie mówiło się w ubiegłym roku o Hull czy Stoke, a jeszcze wcześniej o Wigan? Mała mieścina (tylko 88 tys. mieszkańców – dziś na Wembley była chyba połowa populacji), nieco ponad 13 tys. średniej frekwencji na stadionie (czwarty najgorszy wynik w Championship) i odważne gesty klubu, mające na celu jej zwiększenie: każdy, kto do 8 sierpnia 2008 zdecydował się wykupić karnet na cały sezon otrzymał obietnicę darmowego karnetu na kolejne rozgrywki w przypadku awansu Burnley do ekstraklasy (średni koszt przedsięwzięcia wyceniono na 2 miliony funtów; awans może być wart i 60 milionów)…

Nie o pieniądzach jednak powinniśmy tu pisać. Żeby wywalczyć awans musieli przejść cholernie dużo – znosić twardą rękę Owena Coyle’a (jeszcze jeden twardy Szkot wśród menedżerów Premiership – niedługo będą najliczniej reprezentowaną nacją w tym fachu) i rozegrać, licząc z meczami pucharowymi, 61 spotkań. Ciężka praca to klucz, ale duch zespołu, niezła organizacja gry i atrakcyjny dla oka, ofensywny futbol dopełniają charakterystyki. Już nie mówię o tym, że krytycy komercjalizacji angielskiej piłki otrzymali świetną odpowiedź na swoje zastrzeżenia: okazało się, że nie musisz być najbogatszy, najmodniejszy i mieć największy stadion, by grać w ekstraklasie. Hej, wy tam, w Newcastle, słyszycie?

15 komentarzy do “Szczęśliwe Burnley

  1. ~taichung

    Bardzo bym sie ucieszyl, gdyby Burnley nie okazalo sie tylko jednosezonowa ciekawostka i bohaterskim chlopcem do bicia. Czy sa juz jakies ploteczki o ich ewentualnych celach transferowych, czy za wczesnie na to?

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Ploteczek o transferach jeszcze nie ma i pewnie zresztą nowi piłkarze Burnley nie będą supergwiazdami (a jeśli już, to z przeszłości – taki Djibril Cisse jest np. do wzięcia). Są za to piłkarze, którzy – jestem o tym przekonany – zrobią karierę Premiership. Pierwszy i najważniejszy z nich to Paterson, Martin Paterson. Drugi, choć pewnie znany co bardziej uważnym kibicom MU – Chris Eagles. Trzeci – strzelec gola, który dał Burnley ekstraklasę, Wade Eliott. Jest jeszcze kilku weteranów, jak defensywny pomocnik Graham Alexander, dla którego wczorajszy mecz był siódmym w systemie play-off, choć pierwszym zakończonym sukcesem, albo napastnik-obieżyświat Robbie Blake, ale oni Premiership już nie podbiją – choć w pamięci wdzięcznych kibiców zostaną na zawsze.

      Odpowiedz
  2. ~Damian

    Co do Burnley to ja wiem o nich przedewszystkim to,ze należą(przynajmniej jeszcze pare lat temu tak było) do absolutnej czołówki na wyspach jeżeli chodzi o chuliganów (tzw.bojówki itp)-każda ekipa bała się tam jeździć-a biorąc pod uwagę ze to miasto niespelna 90-tysięczne to jest to najmocniejsze w tym względzie procentowo miasto w UK…

    Odpowiedz
      1. ~Damian

        heh-każda drużyna ma takie różne ekipy mocny wrażeń(np. w Manchesterze United są to mni.”Men in Black”(to właśnie oni walczyli z Ultrasami AS Romy) różnią się tylko mocą-siłą,ilością, stopniem spenetrowania przez policję itp-ale te silniejsze chuligańsko kluby charakteryzują sie tym ze cała masa kibiców lubi się tłuc-nie tylko pojedyncze „firmy” do tego powołane

        Odpowiedz
        1. ~zwz

          To jest przecież kompletny margines. Nie ma sensu zawracać sobie tym głowy. Burnley ma kapitalną, waleczną drużynę, a menedżer dokonał istnych cudów, zwłaszcza walcząc w systemie pucharowym (play offy a wcześniej oba puchary). Śledziłem ich poczynania i jakoś nikt przy okazji nie mówił o kibolach. Daj spokój, Damian.

          Odpowiedz
        2. ~raul

          Na jakim swiecie Ty zyjesz Damianku? Nawet jesli gdzies tam się bija to tym miejscem nie jest stadion. Czyli skoro nie biją się na stadionie to może nie warto w ogóle łaczyć ich z klubami nie sądzisz? Ostatnia głośniejsza awantura jaką pamietam to były derby Nwcastle – Sunderland incydentalny przypadek, ze dwa lata temu. Prawda jednak jest, że choćbys nie wiem ile pisał o chuliganach i bojówkach, nie zmieni to faktu, że idąc na mecz w Anglii czujesz się BEZPIECZNIE!. Możesz paradowac w tłumie kibiców przeciwnej drużyny w barwach swojego klubu i jeść bułki, które tak bardzo lubisz;-)Co więcej możesz usiąść z kibicami drużyny przeciwnej (również w barwach swojego klubu) i cieszyć się z gola Twojej drużyny mimo, iż wokół siedzą kibice drużyny przeciwnej. Bojówki haha dobre sobie;-)

          Odpowiedz
          1. ~Damian

            Nie bardzo rozumiem co chciałeś osiągnąć pisząc to w moim kierunku.Mnie chodziło o to ze bedzie dodatkowo ciekawie pozapiłkarsko ze względu na Burnley-dodatkowy smaczek i koloryt co mnie(i wielu innych znajomych) cieszy słoneczko ,a to ze na stadionach jest bezpiecznie i liczy sie tam mecz to oczywistość(w Polsce na meczach takze jest spokój w i czuje sie całkowicie bezpiecznie chodząc i jeżdżąc na mecze Legii w Ekstraklasie-połączenie piłki miłości do niej,dopingu na stadionie oraz honorowymi walkami poza stadionem to piękna rzecz i tyle-kto co kocha i lubi)

          2. ~Damian

            rozumiem -a już myślałem ze to dyskusja z kimś prawdziwie-poważnym

  3. ~mak

    Robin Hoodom takim jak Hull czy Burnley kibicuje się całkiem inaczej niż Szeryfom Nottingham z ich kuframi dukatów na transfery. Kiedy jesienią niemieckie Hoffenheim (którego kibice przychodzili na stadion z „cała wieś tu jest!” na koszulkach) dawało łupnia różnym nadętym Bayernom – serce rosło. Byłem kiedyś w Auxerre (Jeleń to jeszcze nie Szarmach, ale wyraźnie coś w nim drgnęło) i patrząc na to ciche, leniwe miasteczko, trudno było uwierzyć w 7:0 z Lyonem w latach 90., co prawda właśnie dobiegał kresu trenerski pontyfikat Guya Roux (prawie 40 lat!), ale i bez niego dają radę. Charakterne drużyny typu Burnley (u których stosunek funty/punkty wygląda całkiem inaczej niż u potentatów z Londynu) pozwalają zachować przewrotnie optymistyczny sens frazie z D.J. Enrighta (poety uznawanego w Anglii za ousidera): „Nie ma wprawdzie na świecie sprawiedliwości, ale jest niesprawiedliwość, która też jakoś działa”.

    Odpowiedz
  4. ~nth

    Uroczysta przepowiednia sprzed dziesięciu kolejek wypełniła się i Blackburn Rovers się utrzymali. Nawet grudniowy deszcz też jakby trochę już osłabł, a majowy Robinson jakby bardziej się wyprostował. Przejaśnia się. Zdaje się, że wyszło mu ostatnio parę meczy. Co prawda na te dziesięć kolejek przed końcem moimi kandydatami do spadku wciąż były jeszcze Stoke, Hull i WBA, ale nagle wydało mi się, że to Blackburn koniecznie chce kogoś na tej liście zastąpić. Pewnie mimo wszystko Stoke, bo Hull już sami lecieli na łeb, na szyję bez niczyjej pomocy. A tu na koniec okazało się, że to Newcastle ugrzęźli na dobre. Uważajcie, bo za rok zagracie z Burnley – tak mogło brzmieć potencjalne ostrzeżenie dla niegrzecznych dzieci lub znanej drużyny bez formy i zaangażowania. Teraz to już byłby nie lada komplement. A dziś gazety ironizują już o wyjeździe do Scunthorpe.

    Odpowiedz

Skomentuj ~taichung Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *