Nikt nie chce wygrać

„Jezu, przegraliście u siebie z Wolverhampton, ale obciach” – powiedziała, a kibic Tottenhamu delikatnie wypchnął ją za drzwi łazienki. Podobna sytuacja zdarzyła się jego znajomemu sympatykowi Manchesteru United – złośliwy komentarz dotyczył odniesionej na Old Trafford porażki z Aston Villą. Partner kibica Chelsea ironizował z powodu remisu z Evertonem, żona fana Sunderlandu przerwała lekturę książki, by zrobić uwagę na temat tracenia bramki w ostatniej minucie meczu z drużyną zamykającą tabelę, kibic Manchesteru City przez cały wieczór zmywał gary, przeżuwając usłyszane od dzieci opinie na temat remisu z Boltonem, a fani Liverpoolu, cóż… ci zdążyli się w czasie ostatnich miesięcy przyzwyczaić.

Kosmiczna kolejka, czyż nie? Jeśli by się zatrzymać przy samych wynikach, można by pomyśleć, że nikomu nie zależy na mistrzostwie kraju i na złamaniu monopolu Wielkiej Czwórki (no, może tym razem nie dotyczy to Aston Villi…). Chyba bardziej jeszcze niż w poprzednich sezonach w angielskiej Premiership każdy może wygrać z każdym, a pieniądze i nazwiska nie grają. To, oczywiście, zapisujemy na plus, generalnie jednak będziemy dziś wybrzydzać.

Będziemy wybrzydzać na momentami kuriozalną defensywę Chelsea i coraz bardziej niepewnego Petra Czecha. To już czwarty mecz Londyńczyków bez zwycięstwa, wliczając Blackburn, MC i Apoel w pucharach, a sceptycy przypominają, że także za Scolariego drużyna świetnie wystartowała, by w grudniu wpaść w dołek; w każdym razie kłopoty zaczynają się jeszcze przed Pucharem Narodów… Walcząc o mistrzostwo doprawdy trzeba wiedzieć, jak bronić się przy stałych fragmentach, a zwłaszcza nie można popełniać w kółko tego samego błędu. To właściwie niewiarygodne, że dwa tygodnie temu ten zespół tak zdominował w środku pola Arsenal – wczoraj Fellaini i Rodwell z rozbijaniem ataków Chelsea nie mieli większych kłopotów; strach pomyśleć, co by było, gdyby nie Anelka i Drogba. Czy wszystko tłumaczy kontuzja Essiena?

Będziemy też wybrzydzać na niezdolność piłkarzy Tottenhamu do rozbrojenia ambitnie broniących się gości (to kolejny tego typu przypadek, po meczu ze Stoke). Harry Redknapp miał do dyspozycji wszystkich najlepszych piłkarzy, włącznie z powracającym po kontuzji Modriciem, ale ani Chorwat, który pojawił się na boisku po godzinie , ani jego rodak Krajnczar, ani Huddlestone czy Lennon, o Keanie nie wspominając, nie znaleźli pomysłu na rozciągnięcie defensywy Wolves i obsłużenie jednym czy najlepiej dwoma podaniami Jermaina Defoe. Zaangażowania nie brakowało, nie brakowało wysiłku, brakowało pomysłu – co być może jest gorsze niż brak zaangażowania, bo gdzie tu myśleć o Lidze Mistrzów, jak się traci dwubramkową przewagę i nie wykorzystuje karnego (to przed tygodniem), a następnie przez 88 minut nie umie poradzić sobie z drużyną, która według opinii ekspertów powinna opuścić ekstraklasę w pierwszej kolejności.

Będziemy wybrzydzać na kilku piłkarzy Manchesteru United, a zwłaszcza na Andersona, wciąż niepotrafiącego udowodnić, że zasługuje na grę w tym wielkim klubie. Na Wayne’a Rooneya, nurkującego w polu karnym, na statycznego Owena, a także na Fletchera, choć przecież to nie jego wina, że znów musiał grać na prawej obronie i że tacy piłkarze jak Young czy Downing wysoko postawili mu poprzeczkę.

I wreszcie: na poziom sędziowania – mnie zirytował zwłaszcza Mark Clattenburg, usuwający z boiska Craiga Bellamy’ego (Walijczyk ewidentnie padł ofiarą swojej reputacji „złego chłopca” – drugą żółtą kartkę zobaczył za symulowanie, a przecież powtórki nie zostawiają wątpliwości, że był faulowany), ale rozumiem tych, którzy krytykują przede wszystkim Howarda Webba, który nie podyktował karnego dla Liverpoolu (to zresztą też może być skutek ubiegłotygodniowego nurkowania Gerrarda w polu karnym Blackburn, choć przecież oba incydenty dzielił tydzień i Webb powinien podejmować decyzję w oparciu o to, co widzi, a nie, co pamięta). Na zadyszkę Sunderlandu i pogłębiający się kryzys West Hamu. Na źle ustawionego bramkarza Stoke, choć uderzenie Figueroy było rzeczywiście kapitalne…

Dwie kwestie wymagają zatrzymania się na chwilę. Pierwsza: wysoka pozycja w tabeli Birmingham, beniaminka, którego menedżer Alex McLeish mówił przed sezonem, że nie ma drużyny zdolnej do konkurowania z zespołami Premiership. Dziś jego kadra nie wygląda wcale lepiej niż w sierpniu, ale napastnicy z innych klubów ekstraklasy nauczyli się już, że para stoperów Johnson-Dann stanowi twardy orzech do zgryzienia (że swój fach zna bramkarz Joe Hart wiedzieli już wcześniej i jest chyba kwestią najbliższej przyszłości, żeby przekonał się o tym także Fabio Capello). McLeish dał szansę zarówno piłkarzom gdzie indziej nie chcianym, jak Ridgewell, Larsson czy McFadden, a przede wszystkim doświadczeni Bowyer czy Carr, ale umiał też wypromować Christiana Beniteza czy Camerona Jerome’a. Niesamowity sezon rozgrywa zwłaszcza Bowyer – piłkarz, którego lubić nie sposób (w Leeds sądzono go za napaść na azjatyckiego studenta podczas imprezy w nocnym klubie, w Newcastle pobił się z kolegą z drużyny Kieronem Dyerem, o czerwonych kartkach i brutalnych faulach nie wspominam), ale który może wreszcie ma trenera potrafiącego go okiełznać. Przed sezonem wróżyłem im spadek, ale te wróżby (nie tylko zresztą moje; McLeish był faworytem bukmacherów do zwolnienia jako pierwszy menedżer Premiership, obok Paula Harta i Marka Hughesa) nakazało zweryfikować przejęcie klubu przez miliardera z Hongkongu. Jeśli pan Yeung wyłoży w przyszłym miesiącu trochę pieniędzy, a kupieni przez niego piłkarze zaaklimatyzują się równie łatwo jak Christian Benitez, kto wie: może Birmingham, a nie Sunderland namiesza w walce o awans do Ligi Europejskiej?

Kwestia druga to oczywiście dzisiejszy mecz zespołów z tradycyjnej Wielkiej Czwórki; mecz, po obejrzeniu którego czuję się właściwie bezradny. Nic się tu nie da uogólnić: ani dobrej gry gospodarzy przed przerwą, ani dobrej gry gości po przerwie. Ani faktu, że Liverpool przegrał z Gerrardem, Aquilanim i Torresem w składzie, ani faktu, że Arsenal wygrał bez van Persiego. Bohater Kanonierów, Arszawin, w poprzednich meczach zawodził, Almunia z kolei, który podarował gola Lierpoolowi, bronił nieźle. Wenger wrzeszczał w przerwie na piłkarzy (a po meczu był z siebie dumny, że po 13 latach wciąż potrafi ich zaskoczyć… rzeczywiście, Fabregas mówił, że nigdy nie widział go tak złego i że menedżer powiedział im m.in., że nie są godni nosić koszulek Arsenalu) – słowem same paradoksy. Pewnie gdyby nie fatalna ostatnio passa, piłkarze Liverpoolu nie przejęliby się tak bardzo samobójczym strzałem Johnsona, bo wyglądało na to, że nagle zaczęło im brakować pewności siebie, pewnie niepotrzebnie Rafa Benitez odwijał się na przedmeczowej konferencji Klinsmannowi i Sounessowi i pewnie niepotrzebnie deklarował, że sezon zaczyna się od nowa właśnie meczem z Arsenalem… A jednak – kolejny paradoks – postawę Liverpoolu z pierwszych 45 minut warto zapamiętać, bo tak dobrze w tym sezonie grali tylko raz, w październiku z Manchesterem United.

Arsenal traci do Chelsea 6 punktów i rozegrał mecz mniej, Liverpool ma do czwartego miejsca 5 punktów straty. No więc jak to jest z szansami na mistrzostwo Anglii i na pierwszą czwórkę? Nikt nie chce wygrać? A może niektórzy chcą za bardzo i paraliżuje ich to jak niejednego młodzieńca? Powiedzcie sami, a mnie darujcie ten pospieszny wpis: kończymy świąteczny numer „Tygodnika”, mam przyjemność być jego redaktorem prowadzącym, więc na ligę angielską patrzyłem tym razem w przerwach. Obiecuję, że jutro nadrobię i że będę się włączał do dyskusji…

18 komentarzy do “Nikt nie chce wygrać

  1. ~Mariusz_AFC

    To będzie sezon inny niż wszystkie. Nie potrafię ocenić czy z całą pewnością zostanie złamana dominacja Top4 (przewiduję, że tak), ale czuję, że będziemy wspominali te rozgrywki jako przełomowe.Wydaje mi się, że podobnych niespodzianek (jak te wczorajsze) będzie więcej. Wciąż nie jesteśmy jeszcze w połowie sezonu, a czołówka ma po 3-4 porażki na koncie. Będzie tych potknięć więcej. O mistrzostwie nie będe więc mówił przed wyraźnymi oznakami dosięgnięcia tytułu przez jedna z ekip (czyli gdzieś na wiosnę) 😉

    Odpowiedz
    1. ~zwz

      Największa sensacja to jednak wpadka Chelsea, niezrozumiała jak się patrzy na formę Evertonu. MU gra nierówno, Chelsea imponowała aż do grudnia. A w Liverpoolu wielką zagadką jest Aquilani. Czy ktoś widział drugiego takiego piłkarza, który tak długo wdrażałby się do gry po kontuzji? Chyba że Rafa kupował go na ławkę, to przepraszam. Tylko że trochę za drogi taki rezerwowy 🙂

      Odpowiedz
  2. Michał Okoński

    Aha, jeszcze a propos nurkowania i Gerrarda: na 10 ukaranych kartkami symulantów w tym sezonie, 7 pochodziło z Wysp, a 5 to Anglicy. Co każe zrewidować stereotypy, nieprawdaż? A na youtube dossier nurkowań kapitana Liverpoolu jest, rzeczywiście, całkiem spore. Co zauważam z przykrością, boć to przecież piłkarz wybitny.

    Odpowiedz
    1. ~zliv

      Gerrard nurkuje z taką samą częstotliwością, jak każdy inny ofensywny piłkarz. I naprawdę nie ma sensu komentować kolejnych wymuszeń Stevena, Drogby, czy też Rooneya. To jest niestety część tego sportu. Ja osobiście nie mogę ścierpieć Webba i nie ma to nic (!) wspólnego z gwizdniętym przez niego karnym w meczu Austria – Polska. Nie pamiętam meczu z udziałem tego sędziego, w którym nie popełniłby on jakiegoś znaczącego błędu. A że sędziuje bardzo często, to i błędów popełnia multum. Niestety są to błędy, które wypaczają wyniki meczów i wpływają na ich płynność. Jak FA może promować tego sędziego? Czy wiąże się to z brakiem innych talentów wśród angielskich sędziów? Powoli przypomina mi to sytuację z obsadą angielskiej bramki: z braku laku niech będzie choćby Almunia. Pozostaje mi tylko kibicować Anglikom w RPA. Jedynym gwarantem, że Webb nie będzie sędziował finału tego turnieju jest awans Anglików do finału…

      Odpowiedz
  3. ~michalj

    Cóź tu więcej dodać? Jak można było stracić taką szansę na dogonienie Chelsea? Nie zgodzę się, że MU grał w tym meczu słabo. To po prostu był jeden z tych dni, kiedy strzela się jak na kanonadzie, obija obrońców, poprzeczki i boczne siatki bramki, a nic za nic nie chce wejść w światło bramki. Takich meczy jest góra dwa w sezonie. I to był jeden z nich.Pozostaje jednak jedna optymistyczna rzecz po dzisiejszej kolejce – Chelsea jednak nie jest maszyną do nokautowania przeciwników, co można było sądzić jeszcze miesiąc temu. Im sezon dłużej trwa, tym pojawiają się coraz większe luki – powracająca jak bumerang kwestia Essiena, wałkowany na okrągło przez wszystkich (chyba z wyjątkiem obrońców The Blues na treningach) temat stałych fragmentów gry, spadek formy Czecha itd. Ale trzeba też przyznać, że Chelsea miała w tym meczu mnóstwo pecha. Co ciekawe, następny Wielki Sprawdzian dla dwójki MU, Chelsea, nadejdzie dopiero pod koniec stycznia kiedy MU zmierzy się z Arsenalem. Do tego czasu, ani jedni ani drudzy wielkich wyzwań nie mają. Czyżby status quo utrzymało się przez święta? Ferguson byłby bardzo zadowolny – twierdzi, że jeśli nie stracą dystansu do lidera do Nowego Roku, to potem będzie już z górki.

    Odpowiedz
    1. ~Tomas_h

      No i szkoda szansy. Rzeczywiście mogli już razem z Chelsea siedzieć sobie na górce i spokojnie grać dalej swoje. Ale nie wyszło …Na moje to zawiódł chyba najbardziej Valencia. Kilka świetnych spotkań z rzędu, a wczoraj nie szło nic a nic. Zaskoczył mnie też SAF sadzając na ławie Owena – z jednej strony zwariowane posunięcie mając na szpicy Rooneya z Parkiem, z drugiej wylanie kubła zimnej wody po hattricku w Niemczech. Ciekawe, jaki był tego cel, no i jeszcze bardziej ciekawe – jak mocną psychę musi mieć Owen, żeby sie nie wściec na takie rozwiązanie?Rooneya za nurka bym zlinczował. Tak jak w przypadku Gerrarda w następnym meczu jak Wayne naprawdę padnie ścięty równo z murawą, sędzia może machnąć continue, pls. Po co on to zrobił, to nie mam pojęcia. I na sam koniec, dośc prowokacyjnie – czy strzał na 1/0 nie był do obrony? Mam troche pretensji do Tomka, bo na powtórkach wyraźnie widać, że skoczył do przodu 2-3 metry, a potem stanął czekając co zrobi Agbonlahor i nie trafi go niechcący w rękę. Może zostając na linii, albo idąc pięściami do przodu dałoby się wyciągnąć?Ech, dywagacje, dywagacje ….

      Odpowiedz
      1. ~michalj

        Kuszczak nie miał przy golu nic do powiedzenia. Zostanie w bramce nic by nie dało. 1% winy leży po stronie Fletchera, który pozwolił w prosty sposób dośrodkować Youngowi, a 99% winy po stronie Browna, dla którego to nie pierwszy taki błąd. Jakoś kompletnie nie mogę się przekonać do tego obrońcy. Zawsze jak na niego patrzę to nie wiem, czy będzie miał interwencję fatalną, czy genialną.

        Odpowiedz
  4. ~Tomi

    Panie Michale, co do postawy Clattenburga to nalezy dodać, że pierwszy gol dla Boltonu padł ze spalonego, oczywiście winę za to ponosi w głownej mierze asystent sędziego ale wiadomo, że w takich przapadkach gromy sypią się na głównego. A Manchester City…hm, ależ grają, wiem, że efektów brak, ale rozgrywanie piłki doskonałe, koronkowe akcje, na które aż miło patrzeć i po których padają bramki, że wystarczy spojrzeć na ich ostatnie mecze z Hull, Arsenalem, Chelsea czy chociażby drugą bramkę z ostatniego spotkania.

    Odpowiedz
  5. ~Beszad

    A ja myślałem, że będzie w tym artykule mowa o pewnym nagminnym zjawisku absurdalnego nadużywania Imienia, które dla nas powinno byc ponad wszystkie inne: „Jezu, przegraliście…” Nie czujecie ironii tych słów? Pewnie tak już przywykliśmy, że w wielu sytuacjach nas nie drażnią. Ja jednak zawsze czuję jakby ktoś mi szpilkę wbijał, gdy któryś raz już w swoim otoczeniu słyszę: „Jezu, co ty wygadujesz!”… (a tak na marginesie, choć angielska liga to dla mnie chiński język, szacunek dla wszystkich kibiców!) ;-)www.beszad.blog.onet.pl

    Odpowiedz
  6. ~Lukas

    „Będziemy wybrzydzać na kilku piłkarzy Manchesteru United, a zwłaszcza na Andersona, wciąż niepotrafiącego udowodnić, że zasługuje na grę w tym wielkim klubie.”Co prawda, Anderson nie zachwycił w tym meczu, ale miał już też kilka naprawdę świetnych spotkań w tym sezonie w których był kreatorem gry i jednym z najlepszych graczy na boisku. Niestety, ale Brazylijczyk nie jest jeszcze w stanie utrzymać formy przez kilka następnych spotkań.Co do artykułu, to faktycznie można odnieść wrażenie, że w tym sezonie nikt za bardzo nie kwapi się do tego by jak najszybciej odskoczyć od rywali i zapewnić sobie Mistrza. Manchester zaprzepaścił szansę, by dogonić Chelsea- no cóż, zdarza się, ale trzeba zwrócić uwagę, że przyjezdni zaprezentowali się bardzo dobrze. Zdobyli bramkę, a później liczyli tylko na kontry i szybkość swoich ofensywnych przeciwników. Wiedzieli która strona obrony jest słabsza i konsekwentnie tamtędy przeprowadzali swoje ataki. Ponadto w obronie grali bez zarzutu (niemal całą drużyną) skutecznie przerywając ataki Diabłów.A sam Manchester nie grał źle, tylko zawsze czegoś zabrakło- czy to ostatniego podania, zdecydowania (Valencia mógł dwukrotnie pokusić się o strzał, zamiast kombinować), celnego strzału, czy też odrobiny szczęścia (poprzeczka Roo).Faktycznie trzeba przyznać, że do tej pory PL jest zaskakująca i przez to niesamowicie atrakcyjna. Mam tylko nadzieję, że na koniec sezonu nie będzie niespodzianki i majstra znowu zdobędzie Sir Alex i jego piłkarze:)

    Odpowiedz
    1. ~Bartek S.

      Też będę bronił Andersona. Tym razem słaby, ale bardzo się rozwija i miewa (często) bardzo dobre mecze. Gorszy był Valencia, który znowu przypomniał, dlaczego jakoś się nie mogę przekonać do jego stylu. Ale porażka MU to głównie kwestia ustawienia Villi i braku szczęścia. To było klasyczne ustawienie klubowego autokaru w obronie – przez całą drugą połowę dziesięciu chłopa z Birmingham grało na pierwszych 40 metrach od bramki. A diabłom brakło szczęścia (gdyby Berba lepiej się złożył, gdyby piłka po strzale Wayne’a odbiła się do środka bramki, gdyby…). Fascynująca jest w tym roku PL. Świetnie pokazał to wczorajszy mecz – znakomite 45 minut Liverpoolu i beznadziejne drugie. Słaby Arsenal i nagle bardzo dobry Arsenal. Wszystko to sprawia, że w czubie tabeli jest ciasno. I to dobrze. Chyba tylko we Francji mają podobny ścisk w czubie 🙂

      Odpowiedz
  7. ~mak

    Reputacja jest tym, co się pamięta, a nie tym, co się widzi. Gerrard ma grubaśną teczkę w IPN-e youtube’a, a więc i w zbiorowej pamięci sędziów (w ich jungowskiej „podświadomości klasowej”). Konkludując według schematu: „Walijczyk ewidentnie padł ofiarą swojej reputacji „złego chłopca” >>> „Webb powinien podejmować decyzję w oparciu o to, co widzi, a nie, co pamięta”, łatwo o wniosek, że im więcej będzie boiskowych oszustw, tym więcej pomyłek sędziowskich. Więc blefowane faule to kopanie dołków, w które samemu się wpada. Brukowanie piekła dobrymi chęciami rzutu karnego.

    Odpowiedz
  8. ~alasz

    Po pierwszej połowie, takiej zenady to ja dawno w naszym wykonaniu nie widziałem…Do czego to doszło ze ritchie de laet jest najlepszy na boisku…

    Odpowiedz
    1. ~Bartek S.

      Eeeee tam, pierwsza połowa. Druga to dopiero była popelina. 🙂 Jednym zawodnikiem, który wczoraj grał na poziomie (choć którąś z sytuacji mógłby wykorzystać) był Rooney. Ritchie też niezły. Ale i Wilki nie postawiły poprzeczki wysoko, przyjeżdżając na OT rezerwami, co może nie było zbyt sportowe, ale za to rozsądne. Po raz kolejny okazało się, że Gibbson może jeszcze czyścić buty Paulowi, a Obertan ma niezwykły potencjał, ale równie dobrze może go wykorzystać, jak zmarnować. Szkoda tylko, że przez 90 minut zaledwie jedna akcja mogła się podobać. Ta z golem Valencii – podanie od Berby było po prostu cudne. Zabawne było też, że wczoraj wszystkie gazety i telewizje podłapały artykuł o tym, że Kuszczak to już nr 1. 🙂 A on wciąż nie jest numerem jeden. Niepewne wyjście do jednej wrzutki, głupie i nieporadne wybicie piłki sprzed karnego i spod nóg kolegów – nie ma on jeszcze pewności i spokoju. Ale cieszy, że gra – może w końcu się uspokoi i będzie wyglądał bardziej przekonująco. A jak obstawiacie dzisiejszy hit Tottenhamu z MC?

      Odpowiedz
      1. ~alasz

        Ritchie de laet równiez mi sie podobał, robi postepy w grze, a wyciagnieto go z rezerw stoke by wzmocnił rezerwy MU…cóz ciezka praca przynosi u niego efekty. Co do meczu spurs-MC, najrozsadniej postawic remis XD, ze wzgeldu na city, chłopaki tak bardzo lubia sie dzielic, a takze ze wzgledu na dosc wyrównane siły moim zdaniem. Ogladac bede na pewno, po wczorajszym meczu niczym z ekstraklasy, napewno poziom juz spasc nie moze

        Odpowiedz
        1. ~Bartek S.

          Hehe, poziom spaść nie może. Ale do ekstraklasy to jeszcze było daleko – w MU podania zazwyczaj dochodziły do adresata, niektórym udawało się przyjąć piłkę, a co bardziej gorliwi nawet biegali. 🙂 Bardzo bym chciał, żeby dziś Koguty wygrały. Będzie im ciężko, ale może po wtopie z weekendu (niezasłużonej skądinąd) chłopaki dadzą upust ambicjom i zleją szejków. 🙂 Mecz najpewniej będzie cieniutki (zazwyczaj tak się kończą hity kolejki), ale liczę na Londyńczyków.

          Odpowiedz
  9. ~alasz

    Nie spodziewałem sie takiej przewagi Tottenhamu, mecz pod kontrola cąły czas, jedna jedyna okazja MC która zaprzepascił adebayor. Niko kranjcar zagrał fantastycznie, pal licho bramki (druga bramka piekkna, aczkolwiek obrona city zdecydowanie zaspała), kontrolował gre, przezuty miał najwyzszej mozliwej próby, precyzyjne, ale i stosowane w odpowoednim czasie. Co ciekawe wszystkie z lewej na prawa, czyli, jak mi sie zdaje, celem spursów było sciagniecie city na lewa strone, szybki przezut na prawa do lennona a ten mógł sie rozpedzic. To działało rewelacyjnie. Warto zwrócic uwage na meczarnie chelsea z portsmouth, a nawet nie liczyłem ze moze byc szansa strate punktów w tym meczu. Ciekawe czy kibice poolu schodzili na zawał po bramce kontakotwej? 😀

    Odpowiedz
    1. ~Bartek S.

      Kapitalny mecz Kogutów znowu wrzucił mi do głowy pewne pytanie, na które nie umiem odpowiedzieć: jak to się dzieje, że ta sama drużyna raz gra znakomicie, a kiedy indziej staje i grzecznie się godzi na bicie po tyłku. Wczoraj MC nie stawiło czoła Tottenhamowi. Robinho zobaczyłem po raz pierwszy w 58 minucie, gdy schodził. Teveza i Adebayora widziałem ze trzy razy w całym meczu. Z drugiej strony świetny mecz rozegrali gospodarze. Kranjcar był znakomity – „zwykłe” przerzuty nagradzane były brawami przez publikę, co pokazywało ich klasę. Fajnie grał też Crouch. Zawsze lubiłem tego zawodnika, a wczoraj grał świetnie. Pod koniec wprawdzie już szukał solówek, ale miał momenty. W pierwszej połowie strasznie fajnie zagrał do Lennona – piętą wypuszczając mu piłkę wzdłuż linii a pomiędzy obrońcami. Kiedy słucham polskich kibiców wyzłośliwiających się na temat jego rzekomej nieporadności, mam ochotę poprosić ich o pokazanie jednego polskiego zawodnika, który ma podobną technikę. Cieszy zwycięstwo Kogutów, ale i przegrany remis Kanonierów :). Szkoda jedynie, że Chelsea jednak strzeliła. 🙂

      Odpowiedz

Skomentuj Michał Okoński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *