Biednemu wiatr w oczy

Stare socjalistyczne odruchy mocno dały mi się we znaki na cztery minuty przed końcem meczu Crystal Palace z Aston Villą: zadłużony i zbankrutowany klub z Londynu był bliski sprawienia wielkiej niespodzianki i – co w tym kontekście równie ważne – pozyskania premii finansowej za awans do ćwierćfinału Pucharu Anglii. Wszystko to oczywiście jest nadal możliwe, ale na boisku w Birmingham będzie znacznie trudniejsze. Nawet jeśli dla Aston Villi powtórka będzie poważnym problemem: odbędzie się w tygodniu poprzedzającym finał Pucharu Ligi z Manchesterem United…

To zresztą nie tylko kwestia socjalistycznych odruchów (odzywały się również podczas meczów Portsmouth, Cardiff i Notts County), ale także zwykłego w takich sytuacjach zwyczaju kibicowania słabszym, no i, jeśli miałbym być już całkowicie szczerym, liczenia po cichu na wyeliminowanie z Pucharu Anglii kolejnego zespołu ze ścisłej czołówki Premier League, żeby zrobiło się więcej miejsca dla Tottenhamu, oczywiście… W sytuacji, gdy Chelsea natrafi w ćwierćfinale na zwycięzcę rywalizacji MC-Stoke (tu również dojdzie do powtórki, na Britannia Stadium, gdzie w poprzedniej rundzie nie poradził sobie Arsenal, ale gdzie nie tylko Kanonierom grało się ciężko), szanse na kolejny w ostatnich latach mecz na Wembley rosną.

Tyle że najpierw trzeba pokonać Fulham, a jeszcze wcześniej rozstrzygnąć na swoją korzyść powtórkę z Boltonem na White Hart Lane. Mój kłopot z drużyną Owena Coyle’a sięga jeszcze czasów, gdy trenował ją Sam Allardyce, napisałem nawet przed laty felieton „Wykopmy Bolton z futbolu”, w którym narzekałem na styl gry oparty na długiej piłce oraz łokciach Daviesa, Nolana czy Dioufa (nie bez związku był pewnie fakt, że w konfrontacji z tymiż łokciami piłkarze Tottenhamu zazwyczaj tracili ochotę do gry…). Teraz już bym tak nie napisał: Davies, owszem, wciąż ma zwyczaj rozpościerać szeroko ramiona, kiedy startuje do główki, ale poza tym widać już efekty pracy szkockiego menedżera: Bolton, jak całkiem niedawno Burnley, gra piłką i w piłkę. Kilku akcji – nie tylko przecież tej zakończonej golem dla gospodarzy, z szesnastoma podaniami – nie powstydziłby się Arsenal. Naprawdę: broniąca się przed spadkiem z Premiership drużyna wypracowała tyle sytuacji, że około 50 minuty mogło spokojnie być po meczu.

Co się zaś tyczy Tottenhamu, który w drugiej połowie przeszedł modelową metamorfozę Jekyll-Hyde, parę kwestii się potwierdziło, od najbanalniejszej – że po odejściu Robbiego Keane’a nie ma kto w tej drużynie strzelać karnych (miejmy nadzieję, że powtórka nie zakończy się remisem…), po znacznie poważniejszą: że Luka Modrić nie potrafi wrócić do formy sprzed złamania nogi. W kratkę grają Palacios (dziś dobry) i Huddlestone (dziś nienajlepszy), z pozostałych piłkarzy trudno mówić o jakichś powodach do zachwytu – może jeden Gareth Bale z meczu na mecz pokazuje, dlaczego przed kilkoma laty tak walczył o niego Alex Ferguson. Wielkie pytanie, w kontekście wznowienia treningów przez Assou-Ekotto: czy Walijczyk obroni swoje miejsce na lewej obronie? I czy jeszcze jeden dodatkowy mecz do rozegrania w najbliższych tygodniach nie zachwieje i tak już skomplikowaną rywalizacją o czwarte miejsce w tabeli Premiership? Ani Redknappowi, ani Coyle’owi (skądinąd także Manciniemu, a najbardziej – jak wspomniałem – O’Neillowi) kolejny mecz pucharowy w końcu lutego nie jest na rękę. Inna sprawa, że z tym, co pokazały oba zespoły w pierwszej połowie, to raczej Bolton moglibyśmy podejrzewać o walkę o Ligę Mistrzów…

Wróćmy jednak do meczu Crystal Palace z Aston Villą: dobrze było znów zobaczyć na boisku Darrena Ambrose, a przy linii bocznej Neilla Warnocka, choć temu ostatniemu trzeba współczuć – podobnie jak Awramowi Grantowi – że równie często jak o piłce nożnej musi myśleć o ekonomii. Ani on, ani jego piłkarze nie potrafią powiedzieć nic pewnego o przyszłości, klub nie jest w stanie zapłacić pensji wszystkim pracownikom, w związku z kłopotami finansowymi odjęto mu 10 punktów w tabeli Championship i sprzedano Victora Mosesa, przed kilkoma dniami reklama oferująca sprzedaż Palace ukazała się w „Financial Timesie” – ćwierć miliona funtów z kolejnego transmitowanego przez telewizję meczu będzie więc jak znalazł.

Mówienie tylko o pieniądzach byłoby jednak krzywdzące; jeśli gdzieś odżywa magia Pucharu Anglii (trudno o niej mówić, patrząc np. na puste trybuny Reebok Stadium…), to właśnie w takich przypadkach. Przez długie fragmenty meczu piłkarze Crystal Palace wcale nie byli gorsi, przeciwnie: przyciskali, biegali, starali się, jak mogli na ciężkim boisku, świetnie bronił Speroni – naprawdę, niewiele brakowało, żeby dowieźli zwycięstwo, tym bardziej, że gol na 2:2 padł po rzucie rożnym, a gospodarzom w tej sytuacji należał się aut bramkowy…

Weekend tak się ułożył, że – przynajmniej do tej pory – nie zdołałem obejrzeć bodaj najciekawszego meczu Manchester City-Stoke (jeśli ktoś z Was widział, zapraszam na forum). Przeciętnego, mimo wysokiej wygranej, spotkania Chelsea-Cardiff nie komentuję: oprócz wielu błędów w obronie, zwróciła moją uwagę szybka zmiana wyjatkowo niedysponowanego Joe Cole’a – jakoś nie mogę zapomnieć, że jego kontrakt dobiega końca w czerwcu…

4 komentarze do “Biednemu wiatr w oczy

  1. ~zwz

    Warnock strasznie pojechał z sędzią. Cały on… Jako trener Sheffield United był wyrzucany na trybuny, dyskawalifikowany czy karany pieniężnie. Brakuje go w Premiership. Gdyby nie ta 10-punktowa kara, mogliby być w tabeli koło 8 miejsca, z niedużą strata do baraży. Powstaje pytanie, czy za nieswoje błędy sprzed lat powinni płacić obecni piłkarze Palace. Gdyby nie to zamieszanie, walczyli by przecież może walczyć o powrót do ekstraklasy. Z taką grą jak dzisiaj nie byłoby to wcale dziwne.

    Odpowiedz
  2. ~taxi_rock

    Ja mu się wcale nie dziwię, wszyscy są przeciwko nim i gdy zagrają dobry mecz przeciwko coby nie było, świetnej ekipie z wyższego szczebla rozgrywek – sędzia praktycznie zabiera im awans. Jasne – mogli wybronić ten rożny, ale przecież gdyby nie błąd sędziego – rożnego by nie było. Meczu City ze Stoke nie oglądałem, ale oglądałem Chelsea. pewnie wszyscy zwrócili uwagę co wyprawiali wydawałoby się dobrze stoperzy – Carvalho i [zwłaszcza] Alex, pod nieobecność Terry’ego. To tylko pokazuje jak Terry ma wielki wpływ na grę formacji defensywnej i nie wiem czy wygwizdywanie go przez własnych [angielskich] kibiców pomoże im na mundialu. Chelsea grała bardzo przeciętnie, ale Cardiff raziło nieskutecznością, w końcu The Blues wykorzystali swoje okazje i stąd wysoki wynik, choć z taką grą The Blues nie wróżę obrony trofeum. Liczę, że City przejdą Stoke, bo pojedynek Terry vs Bridge [at the Bridge :P] zapowiada się pasjonującą.

    Odpowiedz
    1. ~sky17

      Obrona Chelsea bez Terrego dziurawa jak ser ze Szwajcarii. Aż niesamowite. A jeszcze grali – i będą grali bez Ashleya Cola. Całe szczęście, że Cech wrócił do formy (choć tu akurat nie grał). Tylko jeden Drogba wyrastał ponad obie drużyny o trzy głowy, dla mnei najlepszy piłkarz ligi bez wątpliwości, choć widzę że fan klub Rooneya jest mocny.

      Odpowiedz

Skomentuj ~zwz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *