Kult jednostki

Są i takie weekendy, podczas których zamiast o drużynach, trenerach i sędziach, najpierw chce się mówić o piłkarzach. To znaczy oczywiście tamte tematy nie tracą na znaczeniu, ba: wręcz się narzucają, skoro Arsenal pod Wengerem zagrał właśnie tysięczny mecz, Chelsea Mourinho kompletnie go rozgromiła, a sędzia w trakcie tego spotkania wyrzucił z boiska Gibbsa zamiast Oxlade-Chamberlaina. Zapewne do wszystkich tych kwestii warto wrócić – także do czerwonej kartki, co do której sensowności można mieć także i tę wątpliwość, że piłka po uderzeniu Hazarda mijała bramkę i karny byłby karą w zupełności wystarczającą. Zacznijmy jednak od jednostek.

1. O tym, jak źle idzie w tym sezonie Manchesterowi United, napisano dziesiątki tekstów. We środę, mając nóż na gardle zdołali wygrać z Olympiakosem i awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, ale stracili van Persiego – w meczu z West Hamem nie mogli zagrać również kontuzjowany Ferdinand i zawieszony Vidić. Niejeden kibic Czerwonych Diabłów bał się więc spotkania na Upton Park: żeby nie skończyło się tak, jak wiele pozornych odrodzeń w tym sezonie. Odpowiedzią na długie piłki do Andy’ego Carrolla było – jak zapowiadał przed meczem David Moyes – wystawienie na środku obrony Carricka, którego miał wspierać (czy wręcz się z nim zmieniać) Fellaini. Trudno się dziwić nerwom fanów. I to jest właśnie moment na rozmowę o indywidualnym geniuszu. W ósmej minucie znajdujący się wówczas tuż przy linii środkowej Wayne Rooney dostrzegł źle ustawionego bramkarza gospodarzy, przepchnął obrońcę, podciął piłkę, która pofrunęła te kilkadziesiąt metrów w powietrzu, ominęła cofającego się Adriana i wpadła do bramki. David Beckham, który kilkanaście lat wcześniej strzelił podobną bramkę Wimbledonowi, bił brawo z trybun, co ważniejsze jednak: dzięki tej cudownej bramce piłkarze MU poczuli, że nic złego w tym meczu stać im się nie może. Po to są właśnie supergwiazdy: na moment biorą losy meczu w swoje ręce, podnosząc morale pozostałych, którzy od tej pory grają zdecydowanie lepiej. Po drugiej bramce Rooney został trzecim najlepszym strzelcem w historii MU; wszystko wskazuje na to, że ustanowi kolejne rekordy, zwłaszcza że pod nieobecność van Persiego David Moyes znalazł miejsce w drużynie i dla Maty (wreszcie „na dziesiątce”), i dla Kagawy. Obaj zagrali dobrze, obaj jeszcze w tym sezonie niejedną bramkę dla Rooneya mogą wypracować.

2. Do bicia liverpoolskich rekordów wszechczasów Luisowi Suarezowi wprawdzie sporo brakuje, ale jego bieżące wyniki – zwłaszcza po kontuzji Sergio Aguero – nie zostawiają wątpliwości: oglądamy piłkarza roku; zawodnika, który już – strzelając 28 bramek w jednym sezonie Premier League, w dwudziestu pięciu zaledwie spotkaniach – wyrównał klubowy rekord Robbie Fowlera. A dopiszmy do tego dziesięć asyst i zważmy, że bynajmniej nie zawsze jest tym najbardziej wysuniętym, służącym do wykańczania akcji zawodnikiem Liverpoolu. Jego współpraca ze Sturridgem jest czymś niebywałym: przypomnijcie sobie telepatię, której wymagało odegranie piętą w ciemno od Anglika do wbiegającego w pole karne Urugwajczyka… Do końca osiem spotkań, a oni z 47 bramkami już są na trzeciem miejscu wśród najlepszych snajperskich duetów Premier League, za Beardsleyem i Colem z sezonu 1993/94 (55 goli) oraz Suttonem i Sherarem z sezonu kolejnego (49 bramek). W połowie drugiej dekady XXI wieku, kiedy wszyscy grywali już jednym napastnikiem, o ile kompletnie z niego nie rezygnowali, to niebywały zwrot. Liverpool, powtórzmy to po raz kolejny, ma słabe punkty – i licznie tracone bramki to pokazują. Zachowanie pomocników i obrońców, zwłaszcza Allena i Flanagana przy golu Mutcha oraz Aggera i Flanagana przy bramce Campbella, wymagałyby analizy Alana Hansena, z nieśmiertelnymi frazami „shambolic” oraz „all over the place” – Cardiff, mające skądinąd kłopoty ze skutecznością, zdołało zdobyć aż trzy gole, a Liverpool „krył na radar”. Cóż z tego, chciałoby się powiedzieć, skoro i tym razem bez żadnych problemów strzelił dwa razy więcej goli od przeciwnika? Ręka w górę, kto spośród niezaangażowanych fanów angielskiej piłki, mając do wyboru jeden z zestawu meczów przeciętnej kolejki Premier League, nie będzie szukał spotkania Liverpoolu, licząc nie tylko na bramki duetu SAS, ale także klasę dograń Coutinho, Gerrarda czy Hendersona (ach, ta jego piłka do Glenna Johnsona na sekundę przed pierwszym golem Suareza…).

3. Kiedy zaś mówimy o grze zespołowej, nieuchronnie musimy wrócić do meczu, który rozpoczął tę kolejkę, i lania, jakie na Stamford Bridge otrzymał Arsenal. Lania niepierwszego w tym sezonie, bo z MC i z Liverpoolem Kanonierzy polegli w sposób nieco tylko mniej upokarzający. Jak i dlaczego było to możliwe? Czym usprawiedliwić bezwarunkowość tej kapitulacji albo gdzie leży sposób na Arsenal? Zauważmy: zanim rozpoczęła się masakra, Kanonierzy zdołali przeprowadzić składną akcję, Gibbs podał do Rosicky’ego, ten wypuścił w uliczkę Giroud, którego strzał zatrzymał Czech. Kluczowy moment? Gdyby Francuz trafił, Arsenal zamurowałby bramkę, jak przed tygodniem na White Hart Lane? Wolne żarty. Kiedy 38 sekund później Oxlade-Chamberlain stracił piłkę na połowie gospodarzy, ruszyła druga już w tym spotkaniu kontra Chelsea. Odtwarzam ją sobie teraz, pauzując co pół sekundy. Widzę rozpędzonego Schürlle, przed nim schodzącego do boku Eto’o, a między nimi a bramką jedynie, cofających się pospiesznie, Mertesackera i Koscielnego (Arteta jest dobry metr za Schürrlem, a winowajca, Oxlade-Chamberlain, na równi z Oscarem). Później Koscielny niemrawo próbuje przeciąć podanie – strzał jest oczywiście niezwykłej urody, podobnie jak kolejny, Schürrlego, dwie minuty później, ale także i tym razem katastrofa zaczyna się od straty w okolicy połowy boiska: Matić odbiera piłkę Cazorli. Niezwykłe: było dokładnie tak samo, jak podczas spotkania z Liverpoolem. Zderzenie z pressingiem przeciwnika, strata piłki, szybkie wyjście rywali, gol, potem drugi. „Zjawiliśmy się tu, żeby zabijać” – podsumował nastawienie swoich podopiecznych Jose Mourinho. Nie, tak naprawdę nie ma sensu mówić o czerwonej kartce, pomyłce sędziego itd. Tak naprawdę mecz został przegrany wcześniej – być może zanim Arsenal i Chelsea wyszły na boisko, a na pewno w ciągu pierwszych dziesięciu minut (Mourinho mówił potem, że jego analiza spotkania właśnie do dziesięciu minut się ogranicza). Dlaczego został przegrany? Dlaczego Arsene Wenger nie wyciągnął wniosków z liverpoolskiej lekcji, skoro mógł się spodziewać rywala zdolnego do równie szybkich kontr, a jeszcze bardziej bezwzględnego w walce o piłkę? Dlaczego nie wybrał strategii, która przyniosła sukces przed tygodniem, albo jesienią w meczu z Borussią w Dortmundzie? Dlaczego nie kazał swoim piłkarzom cofnąć się i samemu kontratakować? Dlaczego nie miał odpowiedzi na wysoki pressing, dlaczego jego piłkarze nie zaczęli ostrożniej, dlaczego w środku pola z Artetą nie zagrał Flamini? Jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, brzmi banalnie: on naprawdę bardzo wierzy w swoich chłopców. Być może miał w tyle głowy początek meczu z Bayernem, kiedy gości udało się kompletnie zdominować – być może myślał, że skoro ma walczyć o mistrzostwo kraju, nie powinien się chować, zwłaszcza że miał się skonfrontować ze szkoleniowcem, który niedawno podważył jego kompetencje na całej linii („fear of failure”). Szkoda, że sam nam tego nie wyjaśni, przeżuwając porażkę w samotności. Niby żadnego z komplementów, którymi obficie obdarowałem Arsene’a Wengera w Sport.pl, mu ona nie odbiera, niby szans na sukces w tym sezonie jeszcze nie przekreśla, ale… kiedy frazę „kult jednostki” odnosimy do trenerów, ma ona w Londynie tylko jeden obiekt: Jose Mourinho.

4. Wróćmy do piłkarzy. Gdzieś na samym początku sezonu popełniłem tekst zestawiający ze sobą Mesuta Özila i Christiana Eriksena, z każdym miesiącem jednak porównanie wydawało się coraz bardziej absurdalne. Niemiec wprawdzie po genialnym początku stopniowo przygasał, ale Duńczyk, w pogrążonym w chaosie Tottenhamie, wypadał jeszcze gorzej. Kontuzja, zmiana trenera, nieustanne żonglowanie przez Tima Sherwooda ustawieniami i składem, trzymanie Eriskena na ławce albo ustawianie go nie jako „dziesiątkę”, ale np. na lewej pomocy (choć oczywiście z prawem szukania sobie miejsca w środku pola), długo sprowadzonemu z Ajaksu piłkarzowi nie służyły. Do tego sposób, w jaki przegrano mecz z Chelsea, błędy w kolejnych spotkaniach, każące myśleć o tym, że ten sezon dla Tottenhamu jest skończony… Stać go na więcej i zasługuje na więcej – potwarzałem sobie – więcej uwagi ze strony trenera, więcej zaufania kolegów, więcej czasu przy piłce. Aż tu nagle zaczęło działać. Z tygodnia na tydzień i z meczu na mecz Eriksen stopniowo powiększa liczbę goli, już nie tylko dzięki cudownym rzutom wolnym, asyst i kluczowych podań. W całym otaczającym go chaosie, on jeden wydaje się zachowywać spokój. Nie robię sobie wielu nadziei przed następnym sezonem Tottenhamu, ale tę jedną chciałbym zachować: że zostanie i że kolejny trener będzie organizował grę drużyny wokół niego.

25 komentarzy do “Kult jednostki

  1. ~janusz

    Z tygodnia na tydzień i z meczu na mecz Eriksen stopniowo powiększa liczbę goli, już nie tylko dzięki cudownym rzutom wolnym, asyst i kluczowych podań. – nie rozumiem tego zdania

    Odpowiedz
    1. ~lastiel

      Już tłumaczę: wyciągamy to co w nawiasie, w sensie między przecinkami, „Z tygodnia na tydzień i z meczu na mecz Eriksen stopniowo powiększa liczbę goli, asyst i kluczowych podań.” i mam nadziej, robi się to bardziej zrozumiałe dla przeciętnego Janusza.

      Odpowiedz
  2. ~gomez

    Chelsea zdobędzie mistrzostwo. Wtedy zapewne zlecą się hieny podważające wygraną w lidze, wypominające błędy w trakcie na korzyść drużyny ze SB.

    Odpowiedz
    1. ~płakałem po Mourinho

      ciężko będzie o to mistrzostwo, ale trzymam kciuki żeby się udało. a hieny to się zbiegną niezależnie od tego kto mistrzostwo zdobędzie, bo na każdego coś tam się znajdzie. poza tym coś niepokojąco mało tych pomyłek sędziowskich na niekorzyść chelsea ostatnimi czasy, oby nie pojawiły się one w końcówce sezonu, bo przy tym poziomie sędziowania to w końcu kiedyś muszą nastąpić. akurat w tym meczu pomyłka sędziego raczej wyniku nie wypaczyła, może jedynie rozmiary zwycięstwa.

      Odpowiedz
      1. ~Ruta

        Nie rozumiem was, mecz wygrany , Arsenal upokorzony a wy juz szukacie sobie przeciwników. Czyżby przywództwo Wielkiego Wodza i jego słowa tak bardzo juz wpłynęły na wasze postrzeganie rywalizacji ?, lol.
        Zastanówcie się, że na City jakos nikt nie napada, moze dlatego, że ich trener nie szuka wojenek, nie podburza swoich kbiców i nie buduje atmosfery oblężonej twierdzy?
        Poza tym jak mówią kibice Arsenalu, dopóki o nas tyle mówią ( nie wazne, że źle) to znaczy, ze sie z nami liczą. Jak przestaną mówić to wtedy bedzie naprawde tragicznie .

        Odpowiedz
        1. ~płakałem po Mourinho

          nikt tu nie szuka żadnych przeciwników, kilku dyżurnych hejterów jest na podorędziu… pozwolisz, że sami będziemy decydowali o tym z kogo brać przykład.
          rozumiemy Twoje wzburzenie Ruta, ale wyluzuj-to tylko piłka… daj przykład swojemu Wielkiemu Wodzowi, że człowiek potrafi pozbierać się po takiej klęsce, bo on jednak wciąż rozbity, nawet biedak na konferencjach się nie pojawia…
          chciałem się upewnić, czy to przypadkiem nie Ty pisałeś kiedyś o najlepszej defensywie w lidze jaką podobno miał posiadać Arsenal???

          Odpowiedz
          1. ~Ruta

            Spokojnie , ja nie jestem wzburzony, nie wiem skad ten wniosek? Gratuluję wpełni zasłuzonej wygranej.
            Faktycznie ciekawy przypadek ze zniknieciem Wengera. Inni cisze medialne zarządzali, on zawsze wystawiał sie na ostrzał. Defensywa Arsenalu jest trudna do oceny, bo ilosc czystych kont duża, z jednej strony kilka udanych ” obron Czestochowy” jak ze Spursami ostatnio tez było, z drugiej strony 3 wielkie wielobramkowe kleski. Za ostatni mecz to jednak chyba wina lezy po stronie Wengera, bo to ofensywna pomoc zawaliła sprawe a nie stricte 4-osobowy blok obronny.

          2. ~płakałem po Mourinho

            dziękuję za gratulacje, za jego rozmiary dodatkowych punktów się jednak nie przyznaje.chyba niepotrzebnie wenger, monreal, itd., podgrzewali atmosferę, „najważniejszy mecz sezonu”, itp., bo stawianie wszystkiego na jedną kartę to jednak spore ryzyko. wenger to nie moja bajka, ale żeby przyznać, że jest się zbyt rozbitym, by wziąć udział w konferencji to jednak duża rzecz … zobaczymy jak sobie poradzi z młodszą i gniewną konkurencją, łatwo na pewno mieć nie będzie.

  3. ~erictheking87

    Bądźmy szczerzy Panie Michale – to bardziej Southampton przerżnął (tak, to właściwe słowo) niż Spursi wygrali. To co Lovren odwalił, to jest po prostu porażka… Soldado go lekko popchnął i poleciał do przodu, jakby nogi miał z waty. A później ta próba blokowania strzału Sigurdssona – wyskakuje obiema nogami w powietrze, a piłka przelatuje pod nim… ehh…
    Jako kibic Southampton, uważam, że drużyna powinna co najmniej zremisować, albo wygrać na WHL.
    Lovren to dobry gracz i naprawdę udany zakup. Jednak wczoraj nawalił.

    Tak szczerze mówiąc, to wydaje mi się, iż pierwszym ruchem jaki Spursi powinni wykonać na rynku transferowym po zakończeniu sezonu, to wywalenie Sherwooda z roboty. Ten facet nadaje się do trenowania klubów z Sunday League, a nie z Premiership.

    Odpowiedz
    1. ~hazz2

      Bądżmy szczerzy to co zrobił Naughton przy obu bramach dla Swiętych to patologia i kryminał…i chyba ogladaliśmy inne mecze , bo 2 połowa to raczej Soton nie istniał w zasadzie przez jakieś 90% czasu gry ale może się czepiam

      Odpowiedz
  4. ~adipetre

    Eriksen jest jeszcze niedojrzaly, mysle ze kto by tym nowym trenerem Dunczyka przed wahaniami formy powstrzymac nie zdola. Jesli juz mowimy o nastepnej kampanii – marzy mi sie spokojne lato, kadra jest silna, szeroka w niektorych miejscach nawet zbyt szeroka. 2,3 transfery, madry trener i spokojny rozwoj. Moim zdaniem glownym powodem kleski Tottenhamu w obecnych rozgrywkach jest przeprowadzona w zbyt krotkim odstepie czasowym rewolucja kadrowa, i na pewno lekarstwem na to nie beda kolejne, letnie masowe roszady. Zespol nim jeszcze odnalazl swoja tozsamosc, odnalazl alternatywe dla Modricia juz zostal ustawiony w gronie pretendentow do tytulu.
    Jesli idzie o Arsenal to poniesli oni kleske bardzo podobna w stylu do tych w ktorych specjalizowal sie swego czasu Andre. Do tej pory nie jestem w stanie dociec dlaczego uparcie wystawia w srodku pola Alexa Chamberlaina. Dla mnie to decyzja malo rozsadna przynajmniej z dwoch powodow – po pierwsze, mimo niewatpliwego talentu jest to pilkarz po prostu nieodpowiedzialny (i Wenger juz po meczu z Bayernem powinien to wiedziec…), po drugie wreszcie, Arsenal cierpi na brak dynamiki w przodzie, Alex moglby te braki w jakims stopniu zaradzic. A tak jego wrodzone, naturalne atuty sa neutralizowane juz na starcie.

    Odpowiedz
  5. ~przecinek

    W obecnym sezonie Arsenal cierpi na przypadek Gołoty, w starciach ze średniakami prezentuje się jak niekoronowany król ligi angielskiej, w starciach mistrzowskich przegrywa tak błyskawicznie i spektakularnie, że aż prosi się by arbiter przerwał spotkanie przed czasem, by oszczędzić piłkarzom i kibicom wstydu.

    Przy całym swoim talencie, Ozil przez 3 lata w Realu nie rozwinął się ani na jotę, i nie spodziewałem się by stało się to teraz. W Madrycie też przeplatał okresy imponujące z fatalnymi. Nigdy natomiast nie był piłkarzem, który miał w zwyczaju brać na siebie ciężar gry. Strata Ramseya była dla Kanonierów kluczowa.

    Kiedy myślę o Suarezie, zawsze przypomina mi się ta jednoosobowa cieszynka, jaką odstawił po golu, gdy nikt z zespołu nie podbiegł by z nim świętować. To skojarzenie świetnie obrazuje jakim piłkarzem Suarez był, i ogrom pracy Rogersa.

    Odpowiedz
  6. ~pablo

    Dobry wieczór Państwu ;). Uwielbiam czytać tu komentarze. Szkoda tylko, źe bez podkładu, bo muszę odstawić wino na parę tygodni. Autorowi dziękuję za kolejny tekst.
    PS
    Mr. Rodgers , Pan znowu mnie nakręca. Niechźe Pan to zrobi i skasuje Jose M., bo senor Manuel P. jakoś chyba się boi

    Odpowiedz
    1. ~KrólJulian

      Przypomnę, że Rodgers jest właśnie wynalazkiem Mou, który wyciągnął go z otchłani niebytu, no i jego kumplem, więc nie będzie chyba zbytnio zainteresowany „skasowaniem” Żoze.
      Co pojawi się jakiś nowy, względnie młody trener to z miejsca zostaje uznany za supertalent i staje się bożyszczem tłumów.
      Tu już w połowie sezonu niemal odtrąbiono mistrzostwo Arsenalu, teraz przyszła kolej na L’pool-faktem jest, że idzie im nadspodziewanie dobrze, ale może lepiej nie zapeszać…

      Odpowiedz
      1. ~m

        Jeśli Liverpool zdobędzie mistrzostwo z tak słabą obroną to nie będzie najlepsza wizytówka dla tej ligi.

        Odpowiedz
  7. ~mruz

    Fajny artykuł ale nie doczytałem do końca… za długi jak dla mnie zwarzając na fakt, że tez pisze bloga o piłce i czasu aż tyle nie mam. Co do Arsenalu to fakt że nie idzie im z najlepszymi i chyba odstaje z 4 drużynowego peletonu walczącego o tytuł … i to na ostatniej prostej. Arsene dostał od Mourinho w twarz takim wynikiem szczególnie na tysięczny wystep ale cóż wygrał lepszy.

    Odpowiedz
    1. ~Maciek

      a ja powiem, że większość kibiców United to właśnie trzymała kciuki dziś za City. United punkty już w tym sezonie nie potrzebne, a mistrzostwo ma zdobyć ktokolwiek, byle nie Liverpool…

      paradoksalnie kibice Liverpoolu dziś wspierali United:P:P

      Odpowiedz
    2. ~erictheking87

      Sorry, ale ostatnio mam takie wrażenie, że dawanie Moyesowi 200 baniek na transfery, to jak dawanie małpie kluczyków do Ferrari. Co z tego, że dostanie Ferrari, skoro i tak do niego nie wsiądzie?

      Odpowiedz
      1. ~erictheking87

        Chociaż nie, po chwili namysłu, to byłby wariant optymistyczny – znaczy z tą małpą… że nie wsiądzie.
        Ona skasuje to Ferrari na pierwszym zakręcie. Tak jak Moyes 200 baniek w pierwszym okienku transferowym.

        Odpowiedz
        1. ~Maciek

          póki co transfery Moyesa – Mata i Fellaini – to chyba nie najgorsza wizytówka. nie sprowadził jeszcze piłkarza który by sie do United nie nadawał, jak na przykład Bebe czy Djemba-Djemba wcześniej…

          Odpowiedz
          1. ~darkk

            Mata i Fellaini zagrali wczoraj jak przywoływani przez Ciebie Bebe czy Djemba-Djemba. Kolejny mecz w którym impotencja taktyczna Moyesa została ujawniona.

Skomentuj ~przecinek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *