W tłumaczonej przeze mnie ostatnimi czasy znakomitej książce Jonathana Wilsona „Aniołowie o brudnych twarzach” – tyleż historii argentyńskiego futbolu, co w ogóle historii Argentyny ostatniego stulecia, mamy przekonujący wykład związków między stylem gry piłkarzy z tego kraju, a charakterem narodowym. Nie byłoby, mówiąc w skrócie, podwórkowego cwaniactwa i artystycznego kunsztu Diego Maradony bez wolnego ducha gauczów, bez klubów tanga i kultu pibe, wychowującego się na ulicach Buenos Aires łobuziaka i spryciarza, który przez życie musi przepychać się łokciami, a w szkolnej klasie siada zawsze w ostatniej ławce.
Czytając Wilsona nie mogę się nie zastanawiać, jak to jest z piłką i polskim charakterem narodowym. Patrzę przy tym na Roberta Lewandowskiego, za którym kolejny znakomity rok – rok bramek zdobywanych z regularnością porównywalną do najlepszych strzelców kontynentu, Ronaldo, Messiego czy, ekhem, Harry’ego Kane’a; rok, w którym plebiscyty na najlepszych piłkarzy świata lokują napastnika Bayernu już w pierwszej piątce. Patrzę i myślę, że tu zaszła zmiana.
Opowieść o Lewandowskim jest przecież opowieścią o polskim talencie, który nie został zmarnowany, który nie zapił się, nie skorumpował i nie sfrustrował na krajowych boiskach. Jest, owszem, opowieścią o polskim szczęściu (na przykład do ludzi – kolejnych trenerów, wśród których są najwybitniejsi w tym fachu Klopp, Guardiola czy Ancelotti, partnerów z boiska, agentów i last but not least żony), ale takim, któremu pomaga się ciężką pracą. Wytrwałością i zdolnością do zapomnienia o porażce czy odrzuceniu (spotkało ich w życiu całkiem sporo, zwłaszcza pierwszym etapie kariery). Konsekwencją. Żelazną dyscypliną wewnętrzną. Innowacyjnością (w niejednej książce o Bayernie, skądinąd od lat będącym jedną z ikon niemieckiej nowoczesności, podkreśla się, że np. w kwestii diety i dbania o własne ciało, Polak jest dla kolegów przykładem i nauczycielem, coś jak Ronaldo w Realu). Strategią, która odchodzi od arcypolskiego ponoć „jakoś to będzie”. Ambicją, która nie niszczy, tylko motywuje, i która opiera się nie na fantazjach o dawno minionej potędze, tylko ma pokrycie w rzeczywistości.
Opowieść o Robercie Lewandowskim ma jednak także pewien ważny morał. Jest opowieścią o Polaku-obywatelu Europy; takim, który coś do niej wnosi i który jakże wiele korzysta (a wraz z nim korzystają jego rodacy). Jeśli miałbym mieć jakieś życzenie noworoczne z gatunku nieosobistych, to takie, żeby rządzący dziś Polską nic w tej kwestii nie zmieniali.
Robert Lewandowski w Real Madryt
Stanisław,
co podpowiadają dziś runy, bo kompletnie nie mam pomysłu czego możemy się dziś spodziewać?
Królu,
Przepraszam za brak wcześniejszej odpowiedzi. Nie zaglądałem wczoraj, ale widziałeś sam jak jest. Nieustający western, strzelaniny (ostatnio ujrzałem w Arsenalu rysy Django, poszukującego swej ukochanej, czyli miejsca czwartego) i sceny tego rodzaju, że po ekscytującej kanonadzie przeciwnik pada, a twój bohater wyłania się zza chmury dymu, idzie kilka kroków, uśmiecha się, a następnie sam osuwa się na ziemię, albowiem i jego dosięgło powalające trafienie przeciwnika. Nie słyszałeś może, co z Ozilem? Jeśli on ma opuścić północny fort strzegący nas przed Apaczami Pochettino, to będę musiał z wyprzedzeniem wziąść kilka dni urlopu, żeby dojść do siebie, chlip, chlip. Na samą myśl łzami się zalewam.
Słyszałem tylko plotki, podobnie jak i Sanchezie, ale dziurę po nich dwóch ciężko byłoby zasypać, podobnie jak w Chelsea po Hazardzie. Pozostaje jedynie rzucić na tacę żeby cała trójka została w swoich klubach. Mnie bardziej martwi blok obronny Chelsea i Arsenalu – generalnie dramat. Jak czegoś z tym nie zrobią to z tym top 4 może być krucho w tym roku…