Lads, it’s Tottenham

To było naprawdę wspaniałe i jeśli Mauricio Pochettino mówił kilka razy w trakcie tego sezonu o konieczności zrobienia przez Tottenham ostatniego kroku – tego, który dzieli drużynę od europejskiej elity – to dzisiaj jego piłkarze pokazali, że wciąż jest to możliwe. Że wciąż drzemią w nich rezerwy. Że są w stanie zagrać naprawdę dojrzałe spotkanie. Że nie tracą łatwo głowy i nie pękają w obliczu przeciwności. Że chociaż mają pod wiatr, idą.

Ten mecz był w gruncie rzeczy jak metafora całego sezonu, w którym lista problemów, z którymi przyszło się mierzyć Tottenhamowi była wyjątkowo długa nawet jak na standardy tego klubu. Przypomnijmy pokrótce: trzynastu zawodników pierwszego składu do początku lipca grających na mundialu. Brak wzmocnień w ciągu letniego i zimowego okienka transferowego – a w tym zimowym jeszcze odejście Dembele. Stadion, który miał być oddany we wrześniu, otwarty dopiero przed tygodniem – a w związku z tym konieczność grania na Wembley, na którym ani piłkarze, ani (zwłaszcza) kibice nie czuli się tak naprawdę u siebie. Spekulacje na temat przyszłości Mauricio Pochettino w kontekście zamieszania w Manchesterze United i Realu. Pomundialowy kryzys i alkoholowy eksces Llorisa. Kontuzje, kontuzje, kontuzje – z tymi najważniejszymi oczywiście, Harry’ego Kane’a.

Typowy ze mnie kibic Tottenhamu, nieprawdaż? Nasza drużyna dopiero drugi raz w historii gra w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, w pełni zasłużenie wygrywając z zespołem i lepszym, i bogatszym, i bardziej doświadczonym, a ja zaczynam od skarg na to, jak mamy ciężko i pod górkę. Z drugiej strony jednak wciąż mam w pamięci, że pierwszy godny zapamiętania incydent w tym spotkaniu to była VAR-owska analiza zakończona rzutem karnym dla Manchesteru City i że niezależnie od wygranej dziś bitwy, bój rewanżowy, a może i wojnę o pozostanie w pierwszej czwórce Premier League trzeba będzie toczyć bez Harry’ego Kane’a, bo wejście Fabiena Delpha w jego kostkę wyglądało naprawdę paskudnie i wygląda na to, że kapitan reprezentacji Anglii nie zagra już do końca sezonu. Dwa dobre powody, żeby spuścić głowy i się załamać – w obu przypadkach obrócone na korzyść.

No dobra, poszukajmy innej metafory. Może mogłaby nią być akcja bramkowa? Fakt, że Son nie przyjął czysto piłki, że gonił ją ostatkiem sił, że wygarnął ją jakimś cudem zza linii bocznej, a potem wypracował sobie pozycję strzelecką i trafił – bynajmniej nie jakoś pięknie – pod brzuchem Edersona? Nie był to, przyznacie, gol, który pokazywać będą do znudzenia w reklamówkach Ligi Mistrzów – ot, Koreańczyk wywalczył go tak, jak jego koledzy cały sukces w dzisiejszym spotkaniu: walcząc do upadłego.

Intensywność, z jaką Tottenham rozegrał mecz z Manchesterem City, była kluczem do zwycięstwa. Pochettino podjął ryzyko: zamiast trójki środkowych obrońców, która z pewnością zapewniałaby większą asekurację Trippierowi i Rose’owi, wystawił duet Vertonghen-Alderweireld, a przed nimi wykonujących tytaniczną pracę Winksa i Sissoko. Z pewnością miał ułatwione zadanie, bo Guardiola dokonał zbyt wielu zmian w składzie gości (na ławce zostali de Bruyne i Sane!) – choć z drugiej strony szkoleniowca Manchesteru City tłumaczyć może fakt, że jego podopieczni rozgrywali w sobotę półfinał Pucharu Anglii i nie mieli zbyt wiele czasu na regenerację. Kiedy jednak o ułatwionym zadaniu mówimy: czy tylko ja jeden miałem wrażenie patrząc na podchodzącego do rzutu karnego Aguero, że wiem, w który róg strzeli?

Mnóstwo krytyk spadło na Hugo Llorisa w związku z okolicznościami, w jakich przed tygodniem padł zwycięski gol dla Liverpoolu – dziś zresztą, po strzale Sterlinga, również nie łapał piłki, tylko odbijał ją przed siebie. Ale rzut karny obronił już po raz trzeci w tym sezonie, i w ogóle nie ulega kwestii, że to jemu zawdzięczamy fakt, że przygoda z Ligą Mistrzów wciąż nie chce się skończyć. Dziś równie wiele pochwał przyjąć powinien doskonale radzący sobie ze Sterlingiem Trippier: całkiem niedawno podczas spotkania z tym samym rywalem prawy obrońca Tottenhamu wypadł fatalnie, dziś był jednym z najlepszych na boisku, miał najwięcej wślizgów i odbiorów, a przecież hasał także pod bramką Edersona, dośrodkowując i podając pod nogi kolegów. Bohaterów w drużynie było jednak więcej – cała formacja defensywna i wspomniany duet środkowych obrońców, ale także Eriksen (wyjąwszy stałe fragmenty gry) i Alli, harujący ciężko Son, obijany niemiłosiernie od pierwszych minut – City grało dziś naprawdę ostro – Kane…

Naprawdę napisałem, że to było wspaniałe? No tak, jasne: nie był to ładny mecz. Rwane tempo było efektem tyleż fauli, co pressingu obu drużyn, niewielka liczba sytuacji bramkowych była efektem koncentracji obu defensyw. Z drugiej strony jednak: kiedy słuchało się trybun, można było mieć wrażenie, że widowisko jest kapitalne. Mówił wprawdzie w poniedziałek de Bruyne, że nie sądzi, by stadion mógł odegrać tu jakąkolwiek rolę, bo każdy zespół ma przecież swój stadion i swoich kibiców, ale Son na przedmeczowej konferencji wdał się z tym poglądem w polemikę, tłumacząc, że on i jego koledzy przez niemal dwa lata grali faktycznie na wyjeździe. Otóż i w ubiegłą środę z Crystal Palace, i dziś z Manchesterem City, na nowym White Hart Lane było tak głośno, że zawodnicy mieli kłopoty z usłyszeniem się nawzajem – i bynajmniej na to nie narzekali.

To, że jest się u siebie ma oczywiście swoje zalety, ale nawet najpiękniejszy stadion i najbardziej zażarty doping nie wystarczy, żeby wygrać mecz. Dla mnie więc wspaniałe było przede wszystkim to, ile serca, charakteru i woli walki zobaczyłem u piłkarzy prowadzonych przez Mauricio Pochettino. Oni nie dość, że wiedzieli, co mają robić, to jeszcze potrafili to zrobić. Lads, it’s Tottenham, to brzmi dumnie – napiszę to zdanie, nawet jeśli miałbym tego gorzko pożałować.

Nam się to zwycięstwo po prostu należało.

7 komentarzy do “Lads, it’s Tottenham

  1. Rafa

    Dla mnie świetny mecz. takie mecze walki pamięta i wspomina się dłużej.
    Tak się zastanawiam czy teraz bez Kane też złapią świetna serie gdzie Son będzie zdobywania bramek.

    Odpowiedz
  2. Pablo KSC & NUFC

    Z tym „tak głośno” to trochę Cię poniosło. Pewnie, że o wiele głośniej niż na Wembley ale „na Tottenhamie” od strony śpiewów jest niestety najsłabiej w Londynie.
    A zwycięstwo cieszy mnie bardzo.
    Gratuluję i Trzymam kciuki w rewanżu.
    City będzie miażdżyć atakami ale Maurizio powinien coś wymyślić.

    Odpowiedz
    1. FaWeLaRz92

      Najwyraźniej mało śledzisz PL, bo jeżeli uważasz, że Chelsea czy Arsenal ma lepszy doping na swoim stadionie, to w sumie nie chce mi się wyprowadzać ciebie z błędu, bo nic to w życiu moim nie zmieni. Nie pozdrawiam.

      Odpowiedz
      1. KrólJulian

        Nie wiem ja tam na Arsenalu, ale na Chelsea faktycznie, poza dwiema niezmiennymi pod tym względem od lat trybunami, reszta stadionu to raczej żywiołowo, przynajmniej w naszym rozumieniu tego słowa, nie reaguje, inna sprawa, że powodów do uniesień to generalnie widownia ma tam ostatnio niezbyt wiele…

        Odpowiedz
        1. hazz2

          Na Arsenalu jest najgłośniej tyle, że tym co slychać najbardziej to odgłos konsumowanego popcornu przez dzieciaki.

          Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *