Chelsea Schrödingera

Właściciele klubu chcą rozwijać projekt i mieć wyniki jednocześnie. Chcą piłkarzy przyszłości i trenera przyszłości – i sukces w czasie teraźniejszym. Najśmieszniejsze, że rozstając się z Mauricio Pochettino, lądują w czasie przeszłym.

Była to praca herkulesowa, jak powiedział pisecki rotmistrz do Szwejka w trakcie przesłuchania zakończonego odesłaniem dobrego wojaka z powrotem do budziejowickiego pułku. Mauricio Pochettino w Chelsea miał oczyścić stajnię Augiasza i dalibóg: wywiązał się ze swojego zadania. Kiedy przychodził do klubu, zawodnicy, których miał do dyspozycji, nie mieścili się w jednej szatni ośrodka treningowego, ale zdołał tę kadrę odchudzić i nadać jej tożsamość, a z grupy rozpieszczonych wieloletnimi kontraktami gwiazdek i gwiazdeczek zrobił w końcu drużynę. Zgoda: wystartował kiepsko, tracił mnóstwo bramek, a plaga kontuzji nie może tłumaczyć go do końca, bo nie jest przecież powiedziane, czy po części nie przyczynił się do niej swoimi (niektórzy mówią: przestarzałymi) metodami treningowymi. Zgoda: w kwietniu przegrał 5:0 z Arsenalem, ale był to już raczej wypadek przy pracy. Od Bożego Narodzenia punktował bowiem z regularnością, która – gdyby rozciągnąć ją na cały sezon – faktycznie dałaby Chelsea coś, do czego został wynajęty, czyli miejsce w Lidze Mistrzów. Fakt, że nie skończył w pierwszej czwórce, był zresztą jednym z powodów decyzji właścicieli klubu o rozwiązaniu w połowie dwuletniego kontraktu: od początku sam Pochettino powtarzał, że jest świadom, iż został zatrudniony w miejscu, w którym wyniki trzeba mieć natychmiast i nie można zasłaniać się opowiadaniem o budowaniu wieloletniego projektu.

Wyniki to jedno (Pochettino przegrał też finał Pucharu Ligi z Liverpoolem, a na końcówkę tego meczu Jurgen Klopp wstawił zawodników jeszcze młodszych niż kadra Chelsea), drugie zaś to poziom kontroli, jaką ma się nad stanem klubowych spraw. Na te drugie Pochettino chciał mieć wpływ większy, niż gotowi byli mu przyznać panowie Boehly i Eghbali. Wiele jego wypowiedzi na konferencjach prasowych brzmiało jak stawianie właścicieli pod presją, szczególnie w ostatnich tygodniach, kiedy drużyna była już wyraźnie rozpędzona, a Argentyńczyk czuł się pewniej. Nikt nie lubi być naciskany, a zwłaszcza miliarderzy o wielkim ego. Koledzy ze studia Viaplay świadkami, że podobnego zakończenia przygody Pochettino z Chelsea spodziewałem się w ostatnich tygodniach niezależnie od tego, że na boisku drużyna wygrywała efektownie, strzelając arcypiękne (Caicedo!) bramki.

Racjonalnie tłumacząc powody rozwiązania umowy (chociaż tyle, że za porozumieniem stron…) można by więc powiedzieć, że Pochettino nie pasował do profilu trenera odpowiadającego korporacyjnemu ładowi. Takiego, który niezależnie od poprawnych relacji z właścicielami, utrzymywałby je również z dyrektorami sportowymi i przebudowywanym pionem skautingu. Który byłby trybikiem w sprawnie funkcjonującej maszynie, jak nie przymierzając Graham Potter. Nie opierałby się przeciwko poszerzeniu niezmienianej od czasów pracy w Tottenhamie grupy współpracowników o specjalistę od stałych fragmentów. Potulnie godziłby się z faktem wystawienia na listę transferową lidera i kapitana drużyny Connora Gallaghera, bo pieniądze ze sprzedaży tego wychowanka wydatnie pomogą zbilansować księgi.

Problem w tym, że takich trenerów na rynku ze świecą szukać, zwłaszcza jeśli szuka klub z najwyższej półki, wymagający nie tylko dopasowania się do struktury i rozwijania młodych zawodników tak, by ich wartość rynkowa nie zmniejszała się z latami upływającego kontraktu (w języku Chelsea nazywa się to amortyzacją), ale także walki o najwyższe cele. I tu dochodzimy do umieszczonego w tytule paradoksu.

Pochettino nie był elastyczny; wyobrażam sobie, że podczas jego spotkań z Laurencem Stewartem i Paulem Winstanlayem iskrzyło. Ale to wszystko przecież właściciele Chelsea wiedzieli jeszcze przed jego zatrudnieniem. Zatrudniając go, sprawili, że ta kompromitująca siebie, klub, ale także ich zbieranina (w ubiegłym roku zajęli dwunaste miejsce, pamiętajmy) zaczęła grać w piłkę. Oglądaliśmy drużynę skuteczną w pressingu i nieźle radzącą sobie w rozegraniu, dobrze przygotowaną fizycznie, rozstrzygającą wiele spotkań w ostatnich minutach meczów. Oglądaliśmy postęp poszczególnych zawodników: nie tylko najlepszego młodego piłkarza ligi, Cole’a Palmera, ale też wspomnianego Gallaghera, Malo Gusto, Jacksona, Madueke, a nawet często wyśmiewanego Cucurelli. Naprawdę, po pierwszych miesiącach turbulencji, rozpęd osiągnięty w końcówce sezonu 2023/24 roku kazał myśleć o kolejnych rozgrywkach z optymizmem. Było na czym budować.

Teraz jednak budować się będzie od zera. W korporacyjnych tabelkach pojawią się (już się pojawiają) nazwiska szkoleniowców równie obiecujących, jak obiecujący są zawodnicy Chelsea. Tyle że ktoś taki już w klubie pracował (mam na myśli Grahama Pottera), a jak to się skończyło – pamiętamy. Wydawałoby się, że na tamtym błędzie panowie Boehly i Eghbali zdążyli się nauczyć, że nie można jednocześnie rozwijać projektu i mieć wyniku, choćby było nim nie mistrzostwo kraju, a „tylko” awans do Ligi Mistrzów.

Pochettino z pewnością na tej historii nie stracił i w sierpniu zobaczymy go na ławce któregoś z największych klubów Europy. Najgorsza w niej wydaje mi się natomiast sytuacja owych młodych obiecujących zawodników. Zaufali kolejnemu trenerowi. Awansowali pod jego okiem do europejskich pucharów. Po miesiącach paraliżu związanego z kwotami, jakie za nich zapłacono, zaczęli na nowo cieszyć się grą. Teraz jednak zostali znów sprowadzeni do roli klubowego kapitału, o którym mówi się w kategoriach stopy zwrotu z inwestycji. Czy mam dodawać, że przy takim poziomie chaosu i zmiennych decyzji (od września 2022 Chelsea miała już pięciu szkoleniowców) inwestycja wydaje się wyjątkowo niepewna?

Jeden komentarz do “Chelsea Schrödingera

  1. Pedro

    Kibicuję im od 97, będąc Hastings kupiłem koszulkę Chelsea – takich turbulencji przez większość życia nie widziałem (amatorka to mało powiedziane zawodnicy dają temu wyraz i się nie dziwię). Wywalili dobrego trenera rokującego na przyszłość – fakt Roman też tak potrafił ale u niego na końcu były praktycznie zawsze wyniki. A tu dwa lata bałaganu. Jaki cel postawić nowemu trenerowi? Przecież postawienie znowu czegoś więcej niż awans do jakichkolwiek pucharów byłby błędem. Jeżeli sprzedadzą Conora to powinno zaorać się SB..bo na prawdę nie da się już więcej s%$#%$lić od 2022. Ręce opadają!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *