Trzy pytania o porażkę Tottenhamu w Newcastle

Czy widziałem ten mecz w wykonaniu tej drużyny pod tym trenerem już wielokrotnie? Dominacja i kontrola (pozorna, jak się okazuje). Gra na połowie rywala, ba: w jego polu karnym. Sytuacje i szanse, nawet strzały. Popisy technicznego kunsztu, ale też – przyznajmy – podparte ciężką pracą na całym boisku. A przy tym dwa momenty gapiostwa, wykorzystane przez przeciwnika, który większą część meczu bronił się w dziesięciu w obrębie i tuż przed własnym polem karnym. Na końcu: niedosyt i frustracja, również spowodowane myślą, że gdyby w tej drużynie mógł zagrać środkowy napastnik z prawdziwego zdarzenia, jeśli nie Solanke, to Richarlison, naprawdę wyglądałoby to zupełnie inaczej.

Czy szukam, jak każdy rasowy kibic, okoliczności łagodzących? Owszem, wiele razy podczas meczu Tottenhamu z Newcastle patrzyłem z poczuciem narastającej bezsilności, jak futbolówka krąży po obwodzie, gdzieś na dwudziestym-trzydziestym metrze przed bramką Pope’a, zupełnie jakbym patrzył na mecz piłki ręcznej, w trakcie którego drużyna atakująca nie może zdecydować się na rzut. Z drugiej strony: zwłaszcza początek drugiej połowy w wykonaniu Tottenhamu oglądało się z wielką przyjemnością, a statystyka celnych podań gospodarzy (zaledwie 75 %) wskazuje jasno intensywność, z jaką doskakiwali do nich piłkarze Ange’a Postecoglou. Częściej niż w poprzednich spotkaniach zawodnicy Spurs próbowali uderzeń z dystansu – i nie były to, zwłaszcza w wydaniu Sarra i Maddisona, złe uderzenia. Czasami prosiło się o szybszą wymianę podań, zagranie z pierwszej piłki, „na ścianę”. Czasami prosiło się o podniesienie głowy realizującego jakiś schemat zawodnika, zwłaszcza Johnsona w drugiej połowie, kilkakrotnie zagrywającego wzdłuż bramki z założeniem, że na dalekim słupku akcję zamknie lewoskrzydłowy. Czasami niezłe skądinąd schematy rzutów rożnych mogłyby zostać zrealizowane precyzyjniej.

Czy poziom mojej frustracji zmniejszył się w trakcie oglądania meczu Manchesteru United z Liverpoolem? Jak widać: zdecydowanie tak. To nie jest przecież tak, że Tottenham nie miał okazji, że grał ospale czy na jałowym biegu, to nie jest tak, że został rozgromiony równie straszliwie, jak w trakcie dwóch poprzednich wizyt na St. James’ Park. Owszem, pigułka porażki jest gorzka do przełknięcia – ale przecież widzę, że Tottenham gra lepiej, że się uczy i rozwija, a nawet że (patrz: kontuzja Van de Vena i świetny występ zastępującego go Dragusina) jest mocniejszy kadrowo. Gdyby jeszcze ci dwaj środkowi napastnicy nie kontuzjowali się w jednym momencie…

4 komentarze do “Trzy pytania o porażkę Tottenhamu w Newcastle

  1. erictheking87

    Brzmi trochę jak powrót „it’s Tottenham lads”. Z drugiej strony, Panie Michale… nie jest tak źle. Jesteśmy po 3 kolejce sezonu, a na Old Trafford już się zastanawiają kiedy Ten Hag wyleci i czy pół składu to talenty, z których wyrosną gwiazdy, czy jednak szrot, przy którym będzie trzeba złomowisko otworzyć.

    Porażka z Newcastle jakkolwiek bolesna, pewnie wytłumaczalna – w końcu przeciwko innej, mocnej (pomimo braku transferów) drużynie Premier League, której się marzy ponownie Liga Mistrzów.

    Mecz United z Liverpoolem sprawia, że się odechciewa oglądać piłki. Jak sobie dodam do tego, że Southampton radzi sobie – przy zachowaniu proporcji – równie wspaniale co United, wyglądając jak murowany kandydat do spadku, tak zaczynam żałować, że się całkiem pozytywnie nakręciłem na rozpoczęcie tego sezonu.

    Odpowiedz
  2. me262schwalbe

    Wg mnie Ante jest doskonalym motywatorem, tego troche brakowalo MP. Mozna to bylo zreszta stwierdzic juz w ubieglym sezonie. Czy pod wzgledem sportowym rowniez? Moze. Niemniej jednak z posiadanym skladem, nie wiem czy osiagnie jakis sukces. Chyba za malo jakosci i zbyt waska kadra. Przemawia przeze mnie nostalgia za nieodleglymi czasami. Moze gdyby ktorys z napastnikow bylby dostepny byloby inaczej, oby to byla prawda. Kiedys jak Hurricane wchodzil do pierwszej jedenastki, tez nie wrozylem, ze z tej maki bedzie chleb, a jednak

    Odpowiedz
  3. Pingback: Derby północnego Londynu, czyli historia się powtarza | Futbol jest okrutny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *