Przyznawałem się Wam kiedyś, że zapominam mecze? Że szczegóły zacierają mi się po latach i że w przerwie między sezonami, kiedy wypełniam pustkę oglądaniem kolejny raz spotkań archiwalnych, nie pamiętam zwykle, co się w nich wydarzyło? Że zawsze, kiedy w którymś z tekstów mam zamiar zrobić retrospekcję, opóźnia mnie w pisaniu zaglądanie do fiszek? Obawiam się, cholera, że tego meczu prędko nie zapomnę. Że było to jedno z tych spotkań – jak Bayern-MU w finale Ligi Mistrzów 1999 albo Liverpool-Milan z 2005 – o których będę pamiętał nie tylko ja, ale i moi synowie – nawet jeżeli poszli spać jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Że z każdym kolejnym zdaniem i akapitem, tak samo zresztą jak wszyscy inni piszący o piłce, będę się przyczyniał do tworzenia jego mitu.
Nie jest to bynajmniej sprawa oczywista. Mityczne klęski, mecze, które się pamięta, nie są zwykle widowiskami aż tak jednostronnymi. Ktoś goni wynik, jest wymiana ciosów, są czerwone kartki, niewykorzystane rzuty karne i tak dalej. Jeśliby pozostać na gruncie brazylijskim, legendarne Maracanazo – klęska z Urugwajem, na mundialu w 1950 r. – byłaby tu dobrym przykładem. Na gruncie niemieckim przykładem byłby triumf nad Aranycsapat w finale mistrzostw o cztery lata późniejszych. Z drugiej strony: jednostronne widowiska o takiej skali rzadko zdarzają się jednak w półfinale mundialu i to z udziałem drużyn o takim jak Brazylia miejscu w historii piłki. Można by nawet spróbować potraktować to wydarzenie jako wypadek przy pracy, klęskę z gatunku tych, jakie Manchester United Aleksa Fergusona poniósł z rąk Manchesteru City (w październiku 2011 było 6:1), a Real Madryt Jose Mourinho z Barceloną (w listopadzie 2010 było 5:0); klęskę jednorazową, o której każda szanująca się drużyna zapomina niemal natychmiast, pokazując swoją prawdziwą wartość już w następnym meczu – gdyby nie skala społecznej traumy, ujawniającej się tej nocy nie tylko na ulicach Belo Horizonte. W przypadku reprezentacji kraju (pisałem niedawno, że mundial pokazuje, iż sprawa narodowa ma znaczenie), w dodatku kraju żyjącego futbolem w sposób ponadprzeciętny, kraju-organizatora turnieju, jego faworyta i pięciokrotnego zdobywcy mistrzostwa świata, przejście do porządku dziennego nad taką wpadką jest trudniejsze niż w przypadku drużyny klubowej.
O społecznych i politycznych konsekwencjach tej historycznej klęski (np. dla szykującej się do jesiennych wyborów pani prezydent Dilmy Rousseff, znieważanej dziś z trybun stadionu Mineirao) przyjdzie jeszcze pewnie pisać. Podobnie jak o tym, że i przebieg meczu z Chile, i kopanina z Kolumbią, musiały Brazylijczyków niepokoić. Na razie wypada odnotować łzy i przeprosiny trenera i zawodników oraz spróbować się zastanowić, co się stało i jak do tego doszło.
W tekście pisanym na gorąco dla Sport.pl wskazywałem na kluczową nieobecność w drużynie gospodarzy – nie, nie Neymara bynajmniej, tylko Thiago Silvy, organizującego w poprzednich meczach brazylijską defensywę. Dziś ta odpowiedzialność spadła na barki Davida Luiza – i dramatycznie go przerosła. Najdroższy obrońca świata był współwinny czterech goli, pozostałe trzy zawalił Marcelo, zbyt ofensywnie ustawiony i nieasekurowany ani przez defensywnego pomocnika Luiza Gustavo, ani przez mającego grać bliżej niego stopera Dantego.
Składniki sukcesu Niemców? Podobnie jak w ćwierćfinale zrównoważony skład, z Lahmem na prawej obronie, Schweinsteigerem i Khedirą przed linią defensywy oraz Klosem na szpicy – skład zapewniający balans między obroną a atakiem. Wspomniana linia defensywy ustawiona wysoko – niezbyt szybki Fred nie stanowił dla niej problemu, a po odbiorze piłki przejście do ataku odbywało się błyskawicznie. Perfekcyjnie wykonany stały fragment gry (jeszcze dwa lata temu Joachim Loew mówił podczas Euro, że nie dba o ten element treningu, bo jego piłkarze strzelają bramki z akcji), umożliwiający Niemcom przy stanie 1:0 przejście na grę z kontry. Hektary wolnego miejsca zostawione w środku pola Toniemu Kroosowi. Wspomniana dezorganizacja defensywy, a być może także decyzja Scolariego, by na zwolnione przez Neymara miejsce z przodu wszedł nie Willian, potrafiący pracować również w defensywie, tylko filigranowy Bernard. I wreszcie coś, co można by określić błogosławionym wpływem Guardioli na Bayern: mając już bezpieczną przewagę Niemcy bawili się piłką, swobodnie wymieniając podania, nie tracąc wszakże zabójczej skuteczności (Guardiola zresztą uczył również pochodzących z Bawarii członków tej reprezentacji, że stałe fragmenty są ważne).
Pisano już o tym tu i ówdzie przed rozpoczęciem tego meczu – Brazylijczycy i Niemcy zamienili się rolami, tradycyjnie przypisywanymi im przez futbolowe stereotypy. Ci pierwsi od dawna grają twardo, fizycznie dominując rywali (przypomina się triumf nad Hiszpanią na ubiegłorocznym Pucharze Konfederacji, żeby sięgnąć po jakieś przykłady pozamundialowe) i zwycięstwa raczej wymęczając niż idąc po nie tanecznym krokiem. Ci drudzy… Sami przecież widzieliście. To drużyna Joachima Loewa jest dziś symbolem jogo bonito.
Zwycięstwa Niemców się spodziewałem, ale nie w takich wymiarach (zresztą kto przy zdrowych zmysłach obstawiłby wynik 7:1?). Postawa ekipy Loewa zasługuje na oklaski, nie pamiętam, kiedy widziałem podobną dominację na tym etapie rozgrywek. Finał Euro 2012 to inna bajka, wszak przy prowadzeniu Hiszpanów 2:0 Włosi stracili zawodnika. A nawet wówczas przewaga wciąż aktualnych mistrzów świata nie była AŻ TAK miażdżąca.
W drugim półfinale możemy być świadkami meczu, w którym obie strony wolą przegrać, by nie musieć rywalizować z Niemcami (oczywiście żartuję, gdyby ktoś nie zauważył). Liczę na europejski finał, myślę, że będzie bardziej wyrównany – van Gaal zna osobiście większość reprezentantów Niemiec. Futbol znów ujawniłby swoje okrutne oblicze, gdyby po takim występie nasi sąsiedzi nie zdobyli złota (choć mam nadzieję, że się już dostatecznie rozstrzelali i jesienią będą bardziej łaskawi…).
Ciekawe czy u jakiegokolwiek buka ktokolwiek taki wynik był dostępny.
A może jogi bonito?
Panie Michale,
Wpis jak zwykle na poziomie, ale ja w innej sprawie – czy jest możliwość, aby umieszczał Pan na blogu linki do Pana artykułów z Onetu? Często ciężko się przebić przez gąszcz ploteczek transferowych i „niusów” na temat Lewego 🙂
Wszystkie informacje o moich aktywnościach okołopiłkarskich znajdzie Pan na profilu Facebookowym: http://www.facebook.com/FutbolJestOkrutny Podaję też regularnie informacje na Twitterze. Chyba nie wypada zamieniać bloga w jakieś linkowisko 😉
Dziękuję, nie omieszkam zlajkować! 🙂
zawsze można „zalajkować” profil Pana Michała na fejsbuku, tam będziesz na bieżąco. No chyba że nie masz konta na tym portalu :d
Nie mogę się zgodzić z rzekomym wpływem Guardioli na ten sukces – jeżeli już, to Niemcy osiągnęli ten wynik wbrew temu, co ten Pan wyczynia w Bayernie.
Loew na szczęście poszedł po rozum do głowy, zarzucił bzdurne założenia tiki-taki i wrócił do tego, co przyniosło sukces FCB w sezonie okraszonym potrójną koroną. Lahm znów gra na boku obrony, w środku jest dwóch defensywnych pomocników, a ofensywa opiera się na wysokim pressingu, kontrach, prostopadłych podaniach i akcjach oskrzydlających. Bez zbędnego klepania w środku pola i prób windowania posiadania piłki (z którego i tak nic nie wynika) do abstrakcyjnego poziomu,.
Jednak wczoraj korzystali także z tego… Oczywiście powrót sprawdzonej metody – w kolejnym meczu zresztą – niekwestionowany.
Korzystali kiedy nie miało to już większego znaczenia – przy 5:0 mogli sobie pozwolić na wszystko. A jak wygląda to przy mniej korzystnym wyniku pokazały wcześniejsze mecze, w których z Lahmem w środku i pomysłem na grę opierającym się na nieustannej klepaninie w środku pola męczyli się niemiłosiernie – Algieria, USA i Ghana.
Powrót Lahma do obrony był wymuszony brakami kadrowymi, spowodowanymi kontuzjami.
Niby od 1986 juz nie kibicuję Brazylii ale to boli.Tuż przed mundialem i później w jego trakcie powiedziałem, że bez Reusa Niemcy nie są aż takim faworytem. I nadal tak uważam, że jak rywal w finale dobrze to poustawia to będzie naszym sąsiadom ciężko. Współczuję tylko płaczącym brazylijskim dzieciom. Dl
Tiki – Taka czyli umiejętność utrzymania się przy piłce jest bardzo pomocna ale jeśli już się wygrywa. Niemcy mają ciąg na bramkę przeciwnika, a jednocześnie potrafią utrzymywać już uzyskaną przewagę. I o to chodzi.
A wczoraj po 5-0 przestałem oglądać dla mnie to już było niesmaczne, a brazylijczycy muszą mieć traume – bedą musieli to gdzieś rozładować – obalą rząd albo coś.
Nie mogę powiedzieć, że wynik nie był zaskoczeniem, lecz przed meczem zapytany o to jaki wynik przewiduje, odpowiedziałem 5:0 dla Niemców. Trochę kpiąco przyrównałem poziom Brazylii do poziomu Hondurasu 😉 Dla mnie Brazylia to był jeden wielki nadmuchany balon, a takie balony najlepiej przebijają Niemcy. Bez litości i wybaczania błędów. Obrona Brazylii to był żart od początku, oprócz Silvy nie widziałem tam zawodników, którzy są obrońcami z krwi i kości. O Fredzie może nie będę się wypowiadał… Brazylia powinna się cieszyć, że jakimś cudem grając kiepski futbol wyszli z grupy. Tak jak Pan piszę w poście „o takim jak Brazylia miejscu w historii piłki.”, no właśnie, historia przemija, obecnie oni wiele sobą nie prezentowali. Patrząc na tą reprezentacje okiem pozbawionym nostalgii i sympatii nie widziałem innego wyniku jak wysoka wygrana naszych zachodnich sąsiadów.
Co tu dużo mówić to była miazga. Mnie osobiście najbardziej zniesmaczyły rozpaczliwe i notoryczne próby wymuszania karnego przez Brazylijczyków, nawet gdy było już dawno po meczu. Nie rozumiem dlaczego sędzia nie dawał kartek za symulacje, w taki sposób nigdy się tego nie wykorzeni.
„Mnie osobiście najbardziej zniesmaczyły rozpaczliwe i notoryczne próby wymuszania karnego przez Brazylijczyków”
Ot właśnie to, tak jak zawsze Brazylijczyków lubiłem, tak na tym mundialu wręcz żołądek mi wywracało oglądając ich w akcji i nie o żałosny styl, ostrą grę i niewielkie umiejętności mi chodzi ale o:
a) te ciągłe padanie od podmuchu wiatru wraz z potrójnym saltem, Neymar to styl barceloński wyniósł do rangi sztuki.
b) płacze przed i po meczach wygranych, przegranych, i PRZED karnymi z Chile, toż stare baby na wsiach tak nie beczą,
c) czynienie z murawy kaplicy i nieustanne modły – myślałem, że wciąganie Pana Boga do polityki to szczyt sku***syństwa, ale okazało się, że Canarinhos nawet w zabawę dla wyrośniętych chłopców wcisnęli metafizykę, co przy ich symulowaniu i aktorzeniu zakrawa na jakąś groteskę. Pan Bóg najwyraźniej postanowił pokazać im środkowy palec za regularne łamanie 2 i 8 przykazania:)
Nie przesadzałbym z symulowaniem Neymara.
Był najlepszy w drużynie to go wycinali, jak Brazylijczycy Rodrigeza.
Ale trzeba przyznać, że Fred był naprawdę żałosny. Juz wolałem naszego Rasiaka, też drewno, ale przynajmniej się nie przewracał.
Marcelo tez robił to w żenujący sposób.
Najbardziej szkoda mi Davida Luiza, to gorąca głowa, ale też kawał dobrego piłkarza, choć ja bym nie wstawiał go na pozycję stopera 🙂
Podobały mi się jego szarże w meczu z Kolumbią, a po za tym widać że zostawiał serce na boisku, a nie o wszystkich jego kolegach można to powiedzieć.
Te próby wymuszania karnych przez Brazylijczyków były poniżej godności. Fred w meczu z Chile próbował tego z 5 razy. Wczoraj Marcelo wywraca się w polu karnym, przy czym nie wierzę, że nie widział, że Lahm trafił czysto.
Stawiam tezę, że dobrze, że w pierwszym meczu Japończyk dał karnego z kapelusza dla Brazylii. Zrobiła się chryja i to uczuliło wszystkich pozostałych sędziów na te sytuacje, dzięki czemu to całe udawanie nie przyniosło już potem rezultatów.
Nie zmieniły się przypadkiem przepisy z tymi żółtymi kartkami za symulowanie, bo nie kojarzę, by ktokolwiek na mundialu dostał kartkę za to, a jednak nurków było na pęczki.
Najdroższy obrońca świata był współwinny czterech goli, pozostałe trzy zawalił Marcelo, zbyt ofensywnie ustawiony i nieasekurowany ani przez defensywnego pomocnika Luiza Gustavo, ani przez mającego grać bliżej niego stopera Dantego – Panie Michale, ja też widziałem ten mecz i to nie Dawid Luiz czy Marcello są winni tej porażki. Tutaj psycholog był potrzebny a nie Tiago Silva czy Neymar. W mojej ocenie z taranującym Panzerkampfwagenem i tak Brazylia była skazana na porażkę, tyle że przy stanie 0:2 oni już w głowach mieli ten mecz przegrany i pozostałe bramki były efektem totalnego zamroczenia. To nie Luiza przerosło, to całą drużynę przerosło. I myślę, że w równie dużej mierze zabrakło zarówno Neymara jak i Silvy. Bo Neymar od początku mundialu kreowany był jako talizman, ten , który da zwycięstwo – co z resztą było widać w poprzednich meczach, kiedy to Neymar motywował drużynę do gry. Szkoda mi trochę Brazyli, bo przypominało to pojedynek mistrza Niemiec z naszą rodzimą B klasą ale, cytując klasyka, „futbol jest okrutny” 🙂
Pozdrawiam serdecznie
a w drogim polfinale to wygladalo to tak jakby zadna z tych druzyn nie chciala wygrac, bo wtedy musi grac przeciwko tym niesamowitym Niemcom. Onii zrobili wrazenie, tak jakby chcieli na wszelka cene do meczu z kanarkami.
Współpraca Lahm-Kroos-Muller, to była poezja.Kadry z trzonem opartym na jednym klubie, to przyszłość i recepta na sukces.
Wiąże się to z jednoczesną, postępującą marginalizacją znaczenia reprezentacji spoza europy, których kluby nie będą w stanie rzucić wyzwania największym firmom europejskim. Kto wie, może tytuł z 2002, będzie ostatnim Brazylii w ogóle.