„Argentyńczycy to neurotyczne społeczeństwo, którego członkowie czują się niespełnieni i odczuwają potrzebę działań autodestrukcyjnych”, napisał kiedyś eseista i ekonomista Enrico Udenio, i cytat ten, zamieszczony w książce „Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarskiej historii Argentyny” Jonathana Wilsona, pasuje jak ulał do tego, co zobaczyliśmy dzisiaj podczas meczu w Niżnym Nowgorodzie. Pytanie tylko, czy frazę o działaniach autodestrukcyjnych możemy ograniczyć jedynie do bramkarza Willy’ego Caballero (gdyby nie kontuzja Sergio Romero pozostałby oczywiście na ławce rezerwowych), który sprezentował Chorwatom pierwszą bramkę, czy rozszerzyć – w pierwszym rzędzie na selekcjonera Jorge Sampaoliego, który mając do dyspozycji najlepszego piłkarza świata i grupę innych, w większości świetnych zawodników, nie potrafił zbudować z nich drużyny.
W jednym z wywiadów przed mistrzostwami świata Sampaoli mówił, że Messi jest absolutnie niedotykalny – w sensie, że pozostaje kluczowym punktem drużyny – i że „jego wizja jest o wiele bardziej rozwinięta niż nasza”. Po zakończeniu tego turnieju będziemy musieli się jednak zastanawiać, czy nie lepiej byłoby i dla legendarnego piłkarza Barcelony, i dla jego kolegów z reprezentacji, by nie zmieniał decyzji o zakończeniu występów w drużynie narodowej (pamiętam oczywiście, że gdyby nie jego świetna gra w meczu z Ekwadorem na zakończenie eliminacji, Albicelestes mogliby w ogóle do Rosji nie pojechać…). Przykład Szwecji, która zaczęła mundial od zwycięstwa, choć grała bez Zlatana Ibrahimovicia, pokazuje, że w sporcie zespołowym można poradzić sobie nawet bez narodowej ikony.
Jorge Sampaoli – obok Caballero i niewidocznego w meczu z Chorwacją Messiego – główny kandydat na argentyńskiego kozła ofiarnego, jest uczniem Marcelo Bielsy, zwolennikiem intensywnej gry, agresywnego pressingu i wysoko ustawionej linii obrony. Jako selekcjoner Albicelestes musiał iść jednak na rozliczne kompromisy. Po pierwsze, jego środkowym obrońcom brakowało szybkości, a w związku z tym nie mogli grać wysoko. Po drugie, musiał znaleźć miejsce dla Messiego. Do gry w pierwszym spotkaniu wydelegował drużynę z czwórką obrońców – czyli w ustawieniu, które bardziej odpowiadało piłkarzom – ale w efekcie tylko zremisował z Islandią, a Argentyńczycy niemal w każdej akcji próbowali złożyć odpowiedzialność za wygranie meczu na barki Messiego. Dziś Argentyna zagrała trójką z tyłu i – przynajmniej do pierwszej bramki strzelonej przez Chorwatów – próbowała walczyć jako zespół, choć za cenę wyjątkowej swobody, jaką mieli rywale na skrzydłach i niemal całkowitej izolacji swojego kapitana, który mówił trenerowi przed turniejem, że za taką formacją akurat nie przepada. Tak źle, i tak niedobrze.
Napisałem o tym mnóstwo słów, a przełożyłem jeszcze więcej, a i tak najlepiej ujął to ktoś inny. Martin Caparros, autor „Głodu” i – nawiasem mówiąc – gość tegorocznego festiwalu Conrada, w wywiadzie dla „Przekroju”, na temat różnicy między Messim a Maradoną powiedział tak: „Diego sprawiał wrażenie, jakby potrzebował pomocy. I cały naród chciał mu pomóc. Gdy biegł z piłką, my wszyscy, 43 miliony Argentyńczyków, biegliśmy razem z nim i mu pomagaliśmy. Messi niczego od nas nie potrzebuje. Nie jesteśmy mu potrzebni. Od dziecka jest w jednym z największych klubów świata, który gra porywający futbol. Nie ma żadnych problemów w życiu prywatnym, nie jest narkomanem, nie przyjaźni się z mafiosami i gangsterami… Maradona nawet dziś, wiele lat po zakończeniu kariery, wciąż potrzebuje pomocy Argentyńczyków”.
Tylko czy na pewno Lionel Messi nie potrzebował pomocy rodaków? Po meczu z Islandią, kiedy wszyscy reprezentanci kraju szukali resetu biorąc udział w zorganizowanym przez federację rodzinnym przyjęciu z okazji Dnia Ojca, zamknął się w pokoju. „Jestem odpowiedzialny za to, co się stało”, mówił wcześniej dziennikarzom z ponurą miną. Dziś pewnie już tak mówić nie musi (nawet jeżeli rzut oka na tabelę tej grupy przydaje jego niewykorzystanemu karnemu jeszcze większego znaczenia), choć niemal każde zbliżenie na jego twarz, począwszy od tego pierwszego, kiedy zasłaniał dłonią oczy podczas argentyńskiego hymnu („Harry’ego Pottera boli blizna”, skomentowała moja żona) wskazywało, że udział w tym meczu naprawdę sprawia mu ból.
W tekście, jaki napisałem do ostatniego numeru „Tygodnika Powszechnego” cytuję znamienną wypowiedź Carlesa Rexacha, a więc człowieka, który przed laty sprowadził Messiego do Barcelony (znamienną nie tylko w kontekście Messiego, ale np. naszego Roberta Lewandowskiego): niezależnie od związanego z upływem lat starzenia się organizmu, z każdym kolejnym rokiem zwiększa się ciążąca na zawodniku presja, a zmniejsza się radość, jaką daje udział w sportowym widowisku. „Gdy masz 20 lat, grasz z pełną swobodą – mówi Rexach. – Wygłupiasz się, ile tylko dusza zapragnie. Potem stopniowo spada na ciebie odpowiedzialność za wygrywanie meczów. Musisz wygrywać je w pojedynkę”.
Zjawisko to, towarzyszące Messiemu od lat, obserwowaliśmy podczas mistrzostw świata w Brazylii, zwłaszcza gdy w trakcie finału (z wysiłku? ze stresu?) wymiotował na boisko. Obserwowaliśmy i w Rosji. Z pierwszego meczu zapamiętałem jego zlaną potem twarz, kiedy w samej końcówce wykonywał rzut wolny, który mógł Argentyńczykom dać prowadzenie (trafił w mur). Narzucający się kontrast z Cristiano Ronaldo, uspokajającym oddech przed swoim rzutem wolnym z ostatniej minuty meczu z Hiszpanią, nie mógł być większy. Z meczu dzisiejszego zostanie mi w głowie ta zasłonięta dłonią twarz podczas hymnów i smutne oczy po drugim golu Chorwatów. Znamienne: Luka Modrić strzelił właśnie jedną z najpiękniejszych bramek na tym turnieju, a realizator transmisji, zamiast pokazywać chorwacką radość, skupiał się na argentyńskim bólu.
Zaiste można to zrozumieć, choć przecież trudno pominąć milczeniem fantastyczny mecz Chorwatów; mecz, który kazałby widzieć w ich w gronie faworytów turnieju, gdyby nie prezenty, jakie środkowi obrońcy – Dejan Lovren zwłaszcza – dawali rywalom. O sile tej drużyny świadczy fakt, że świetny w Realu Kovacić tutaj jest tylko rezerwowym. O kompetencji trenera świadczy fakt, że potrafi znaleźć miejsce na boisku i dla Rakiticia, i dla – ustawionego tu wyżej niż w Realu, fenomenalnie odnajdującego się między argentyńskimi liniami – Modricia; Sampaoli nie potrafił wymyślić, jak zmieścić w jednej drużynie Messiego i Dybalę.
O tym, jak wielkim graczem jest Luka Modrić chciałoby się napisać więcej, ale wszystko wskazuje to, że w trakcie tego turnieju będziemy mieli jeszcze okazję. Inaczej niż z Messim.
Sampaoli się pogubił na mundialu. Po pechowo zremisowanym meczu z Islandią, chociaż chyba wszyscy byliśmy za tą reprezentacją, zmienił ustawienie mocno ograniczające najlepszych zawodników i pozbawił się atutów w środku pola, którą to formację Chorwaci mają bardzo silną. Oddał całkowicie tę przestrzeń, mając nadzieję, że uda mu się ją ominąć bokiem. Mogliśmy wczoraj zobaczyć po jego zachowaniu, że po pewnym czasie zauważył, jak duży błąd popełnił.