A może mamy właśnie do czynienia z najciekawszym sezonem w dziejach Premier League? Tak, wiem, odpowiecie zapewne, że stawiam podobne pytanie średnio raz do roku, ale skoro tak, to dlaczego nie miałbym tego zrobić po raz kolejny? Zważcie zresztą, że powody mamy coraz to nowe i że nawet kandydatów do mistrzostwa kraju namnożyło się w tym sezonie ponad miarę, a wyścig o miejsca w Lidze Mistrzów też zapowiada się na wyjątkowo zacięty. Nawet jeśli po Bożym Narodzeniu odpadnie z niego Leicester, i tak wspominać będziemy z rozmarzeniem rozgrywki, podczas których klub prowadzony przez Claudio Ranieriego (kto traktował go serio po tym, jak trenowana przezeń Grecja przegrała u siebie z Wyspami Owczymi?) nie tylko nie spadł z ligi, ale zdołał namieszać w czołówce, kreując nowe wielkie gwiazdy ligi – Vardy’ego (dziesiąty gol w dziesiątym meczu z rzędu – wyrównał właśnie rekord van Nistelrooya…) czy Mahreza. Nawet jeśli Chelsea zdoła ostatecznie odrobić straty do czołówki, i tak wspominać będziemy z rozmarzeniem rozgrywki, podczas których oglądaliśmy upokorzonego Jose Mourinho. A Manchester City, na zmianę gromiący i gromiony? A Manchester United, na trwałe powrócony już do ligowej czołówki, ale nadal zwyczajnie nudny? Arsenal, nie schodzący poniżej pewnego poziomu, co oznacza arcypiękną w większości przypadków grę (w tym roku dyrygowaną przez znakomitego Ozila), ale i zdumiewające wpadki, których symbolem może być karny Cazorli w sobotnim meczu z WBA? Tottenham, od sierpnia aż do dziś niepokonany w lidze, ze składem wyczyszczonym z przepłacanych gwiazdek (te, które zostały, Dembele i Lamela, w końcu mogą stanowić wzór do naśladowania), pełnym wychowanków i młodzieńców nareszcie nauczonych biegania za piłką i walki o jej odbiór? O Kogutach, po znakomitym zwycięstwie nad West Hamem, można by się właściwie w tym momencie potężnie rozpisać, wspominając na dobre odzyskaną skuteczność Kane’a (ale też jego znakomitą grę bez piłki – porównania z Teddym Sheringhamem dawno już przestały być na wyrost…), odrodzenie Dembele (ta zdolność utrzymania się przy piłce i rozpoczęcia akcji mimo asysty dwóch czy trzech przeciwników…), asysty Eriksena (po odbiorze, a jakże, na połowie rywala) i Sona, kolejną bramkę Alderweirelda po stałym fragmencie gry, świetną grę pod obiema bramkami Rose’a i Walkera, stuprocentową skuteczność wślizgów Diera… Można by się rozpisać o tym, że byli nie tylko szybsi, ale i silniejsi fizycznie (sic!) niż West Ham i w ogóle zastanawiać się nad piękną przyszłością, gdyby nie znana aż za dobrze każdemu kibicowi Tottenhamu obawa, że można w ten sposób zapeszyć. I gdyby nie Liverpool z Jurgenem Kloppem, jednym z najbardziej charyzmatycznych trenerów Europy, który – jeśli wolno sądzić po wczorajszym występie na Etihad Stadium – w błyskawicznym tempie odcisnął swoje piętno na drużynie z Anfield Road. Czytaj dalej →