Derby z dystansu

W pierwszych słowach mego wpisu chciałbym serdecznie przeprosić panią sprzedawczynię jednej ze stacji benzynowej w Kotlinie Kłodzkiej (nazwy reprezentowanej przez nią sieci nie podam, nie chcąc narazić się na zarzut kryptoreklamy; parówki w hot dogach mają wszak nienajgorsze) za to, że płacąc przedwczorajszego popołudnia za kawę, wodę mineralną i kilka innych drobiazgów wpatrywałem się równocześnie w ekran telefonu, a jakby tego mało – przekazywałem natychmiast wyczytane tam informacje synowi. W słowach kolejnych chciałbym przeprosić ją za gapiostwo: będąc pod wrażeniem wieści z Old Trafford i Britannia Stadium, zostawiłem przy ladzie butelkę wody i musiała za mną wołać; właściwie to cud, że przy ekspresie do kawy nie zapomniałem portfela albo kluczyków do samochodu.

Inna sprawa, że nawet nie zauważyłem, jak minęło kolejne kilkaset kilometrów podróży: w odtwarzaczu mruczał coś Mark Knopfler, a ja fantazjowałem o Raheemie Sterlingu, Kevinie de Bruyne, Marcusie Rashfordzie i o tych, którzy – o ile zdążyłem się zorientować – nie wypadli najlepiej, Henriku Mchitarjanie i Claudio Bravo. Później, już w domu, usiadłem przed ekranem, obejrzałem mecz, przeczytałem kolejne dziesiątki i setki stron na jego temat (pierwsze przeczytałem w tygodniach przed jego rozpoczęciem, a nawet sam powiększyłem ich liczbę), i z dystansem, jaki daje perspektywa kilkudziesięciu godzin, zobaczyłem rzecz kompletnie inaczej.

To znaczy jasne: wciąż był to pojedynek zasługujący na wielką opowieść. Starcie najbardziej utytułowanych i najlepiej opłacanych osobowości trenerskich współczesnego futbolu, zarządzających zapewne najdroższymi jedenastkami, jakie kiedykolwiek rywalizowały w piłce klubowej. Patrząc na grę Manchesteru City zwłaszcza, trudno było nie myśleć z uznaniem o efektach pracy trenerskiej Pepa Guardioli – szczególnie wybrany piłkarzem miesiąca Raheem Sterling byłby tu fantastycznym przykładem, bo przecież dopiero co, podczas Euro we Francji, ów młody skrzydłowy był uosobieniem wszystkiego, co złe w angielskiej piłce. Z tyłu bardzo dobrze grał Stones (nie sposób powiedzieć tego o Baillym w MU), Silva i de Bruyne rządzili między liniami – inna sprawa, że w pierwszej połowie Manchester United Mourinho niezbyt w tym przeszkadzał. Jeśli ktoś się spodziewał, że Czerwone Diabły zaczną ten mecz ostrym pressingiem, musiał być wielce rozczarowany.

Bo w sumie przecież ten mecz, choć emocjonujący, choć pełen tak zwanych okazji bramkowych i kontrowersyjnych decyzji sędziego (karny i czerwona kartka dla bramkarza City?), nie okazał się arcydziełem, które w przyszłej książce o rywalizacji Mourinho i Guardioli w Premier League zasłuży na osobny rozdział. Owszem, można nadal dywagować, czy Pogba nie przeszkadza w grze Rooneyowi, albo czy występ Bravo faktycznie należy oceniać tak negatywnie, jak np. wskazywałaby analiza w Match of the Day. Zdania wypowiadane na ten temat przez samego Guardiolę (że był to jeden z najlepszych meczów bramkarza, jakie widział, i że właśnie dlatego, iż Chilijczyk wszedł w rolę sweeper-keepera, zespół grał tak dobrze) można oczywiście uznać za mydlenie nam oczu i próbę dodania nowemu nabytkowi MC otuchy. Sami widzieliśmy przecież zachowania, które w innych okolicznościach można by uznać za komiczne; brak komunikacji między Stonesem a Bravo także wydawał się ewidentny. Z drugiej strony jednak płynność rozegrania MC – rozegrania, w którym Bravo uczestniczył na równi z pozostałymi zawodnikami; od jego podania zaczęła się jedna z bramkowych akcji, była faktycznie imponująca. Podobnie trudne początki miało w Premier League więcej golkiperów z Europy – żeby nie sięgać daleko, Hugo Lloris.

Co w takim razie zobaczyłem z dystansu? Ano zapewne to, że nawet jeśli starcie Mourinho-Guardiola zdominuje opowieść o rozpoczętym dopiero co sezonie Premier League, to najciekawsze historie tego roku zostaną opowiedziane gdzie indziej. Zapytajcie Carlo Ancelottiego.

6 komentarzy do “Derby z dystansu

  1. pablo

    And the winner is … Manuel Pellegrini :).
    Ściągnął Sterlinga i przede wszystkim de Bruyne. Ja bym za Belga nie chciał nawet dwóch Zlatanów i Pogbów (choć ten drugi jeszcze odpali, spokojnie).
    Niech Jose wyda dodatkowo z 300 baniek to może mu się uda zremisować :).
    Szczerze mówiąc myślałem, że bez Aguerro Citizens nie wygrają.
    A tymczasem … jak miło. Można Guardioli nie kochać i kwestionować jego geniusz ale trzeba mu oddać, że jeśli chodzi o pojedynki z Mourinho to jest mistrzem (bodaj 8:2 w starciach bezpośrednich ?).
    PS
    Co tam Liga Mistrzów! Jako fan Srok nie mogę nie wspomnieć:
    QPR vs NUFC 0:6.
    In Rafa we trust!

    Odpowiedz
    1. przecinek

      8-7-2 dokładnie. Zaliczając Mou wygraną w finale CdR 2011(bo dopiero po dogrywce) to 8-6-3. Deklasacja.

      Po serii 5 zwycięstw co prawda przyszła porażka, ale myślę że Rafa spokojnie wyciągnie Newcastle do najwyższej klasy rozgrywkowej.

      Odpowiedz
  2. michal77

    Bravo faktycznie odrobinę się posypał w pewnym momencie, ale jednak nogami gra dobrze, naprawdę świetnie piłka przechodziła przez tyły,

    Odpowiedz
  3. lssrs /mrph

    Panie Michale,
    ze smutkiem i niemal rozgoryczeniem obserwowałem puchnięcie balonika medialnego, przesadne nawet jak na ciężar gatunkowy derbów Manchesteru. A to najdroższy mecz w historii futbolu, a to hiperbolizowany na potrzeby mediów konflikt dwóch trenerskich sław, czy też wreszcie przytaczanie słów Zlatana na temat Guardioli i wypowiedzi Guardioli w temacie trudnego do poskromienia Szweda.

    W rzeczywistości bardziej to przypominało gody egzotycznych ptaków, w trakcie których okazy starają się zaprezentować z jak najciekawszej strony, stroszą kolorowe pióra, zaskakują najdziwniejszymi wdziękami, ale… koniec końców wiele z tego nie wynika.
    Egzemplifikacja do rzeczywistości ma się o tyle, że zarówno Pep jak i Jose mają przed sobą jeszcze wielką pracę do wykonania, a to, czego byliśmy świadkami – jestem tego pewien – wciąż odbiega znacznie od wizji, jaką obaj trenerzy noszą w swoich tęgich głowach. Na pojedynki derbowe z prawdziwego zdarzenia jeszcze przyjdzie czas, za sobą mamy – proszę wybaczyć słowa – obwąchanie pupy, na którym lepiej wyszli The Citizens.

    Koncentrując się na jednostkach – Bravo rzeczywiście zagrał mecz słaby, ale po kilku akcjach grono krytyków jego zatrudnienia musiało zmaleć, bowiem zaprezentował kilka zagrań nogami, o które Joe Hart mógłby być zazdrosny. Choćby wspomniana przez Pana akcja zakończona golem. Z drugiej jednak strony to był mecz, który rozstrzygnęły wyłącznie błędy indywidualne. Z jakiegoś powodu głównym winowajcą przy pierwszym golu okrzyknięto Blinda (wina jego pozostaje niepodważalna), ale nikt już nie wspomniał o fatalnym zachowaniu Henrikha Mkhitarjana, który wyjątkowo leniwie uczestniczył w pressingu na połowie rywala, dając zawodnikom City możliwość spokojnego ustawienia się i równie spokojnego wyprowadzenia piłki w kierunku de Bruyne’a.

    Reasumując – doradzam wstrzemięźliwość. City z pewnością jest bliżej swojego celu, aniżeli rozbite ostatnimi trzema sezonami United. Jose przyszło pracować w warunkach arcytrudnych i jeśli komuś wydaje się, że drogie transfery od razu rozwiążą wszystkie problemy, jest w błędzie.
    Ja w każdym razie skłaniam się ku refleksji Pana Michała, z drobną erratą – najciekawsze historie tego roku zostaną opowiedziane niekoniecznie gdzie, ale kiedy indziej 🙂

    Z pozdrowieniami,

    Odpowiedz
    1. jpawl

      Nowy członek rodziny Okońskich? (jak dobrze zrozumiałem wpis na Twitterze 😉
      Daj się nacieszyć człowiekowi – przy okazji gratulacje panie Michale.

      Odpowiedz

Skomentuj jpawl Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *