Tak, wiem, znacie to na pamięć, wasze kluby od lat grają w Lidze Mistrzów, a czasem nawet w niej zwyciężają, słowem: mieliście takich wieczorów setki, a przeróbki Haendlowskiego hymnu słuchaliście nie tylko przy rozkręconych na full kaloryferach późnej jesieni, ale także przy otwartych oknach i lubym szmerze majowego deszczyku. Dla Tottenhamu to wszakże dopiero trzeci sezon w Champions League i jeśli dobrze liczę (dokładając rundę eliminacyjną za kadencji Harry’ego Redknappa) dwudzieste spotkanie. W sumie trudno się dziwić, że nie zdążyłem się przyzwyczaić.
Ale nie tylko ja się nie przyzwyczaiłem, oni też. Grali, jakby to był najważniejszy mecz w życiu. Walczyli o każdą piłkę w tempie zaiste szalonym. Próbowali, przyspieszali, ryzykowali. Że można złapać kontuzję, jak to się przytrafiło Alderweireldowi? Że się nie uda zagranie z pierwszej piłki? Że ktoś przetnie podanie? No trudno, następnym razem może się uda, a jeśli wyniknie z tego jakaś bieda, to można liczyć na kolegów: że zaasekurują i nic groźnego się nie stanie.
#TOTRMA Ballmap No 5: 60' – 75'
Eriksen puts #Spurs up to 3-0. Assist fr Kane, who receives it from Alli dribbling hard from the halfline. pic.twitter.com/9q4NECspJ9— Van Hong (@SoccerInSepia) November 1, 2017
Jest tutaj do napisania pochwała sportu zespołowego. Nie mógł się Pep Guardiola pomylić bardziej, określając Tottenham mianem „tej drużyny Harry’ego Kane’a”. Owszem, Cristiano Ronaldo przesądzał w pojedynkę losy niejednego meczu, owszem, wciągał swoją reprezentację za uszy do finału Mistrzostw Europy, ale nawet on w kluczowym momencie schodził z kontuzją i musiał liczyć na to, że koledzy dadzą radę. Dziś Portugalczyk również był osamotniony, a raczej właśnie: miał przeciwko sobie drużynę.
Spróbujcie wyliczyć jej słabe punkty. Tak, wiem, nieskuteczny wciąż Sissoko, Dembele, który zbyt łatwo dał się wyprowadzić z równowagi Ramosowi i w końcówce przypominał chodzącą czerwoną kartkę, Llorente, który świetnie potrafił utrzymać się przy piłce, ale kiedy pojawiła się wyborna okazja do strzelenia czwartej bramki – on jeden nie poszedł na całość. Za krótko jeszcze trenuje u Mauricio Pochettino. Wyliczam tu jednak rezerwowych. Z pierwszej jedenastki jeden przez drugiego grali tak dobrze, że wyróżnianie kogokolwiek wydawałoby się wręcz nieprzyzwoite, a jeśli mam ochotę wspomnieć trzy nazwiska, to bardziej ze względu na towarzyszący im kontekst.
Po pierwsze, Dele Alli. Pal licho, że ten wciąż jeszcze żółtodziób strzelił Realowi dwie bramki: zważcie, jak pracował na całym boisku, ile razy pojawiał się przed własnym polem karnym i wspierał formację defensywną (cztery wślizgi), ile razy przechwytywał piłkę. Ostatnie miesiące nie były dla niego łatwe: coraz większe zainteresowanie tabloidów, kampanie reklamowe, plotki o życiu prywatnym, gigantyczne ciśnienie największych agentów w świecie futbolu, którzy chcieliby przejąć prowadzenie jego interesów, a na boisku zmaganie się z opinią prowokatora i cwaniaczka, co to i zanurkuje, i może wdać się w niepotrzebną awanturę. Kto widział sobotni mecz z Manchesterem United, ten wie, że rywale szukają okazji do wyprowadzenia go z równowagi, ale – i to właśnie ten kontekst – Alli wytrzymuje presję. Pochettino porównuje go do dzikiego mustanga, któremu nie powinno się w zasadzie nakładać wodzy, przez długie miesiące publicznie stawał po jego stronie w różnych awanturach, po cichu jednak wspierając proces dojrzewania i jeszcze przed tym meczem zapowiadał, że będzie dobrze, bo chłopak odzyskał wewnętrzną motywację i „jest jak zima – nadchodzi”. Otóż nadszedł.
Po drugie, Harry Winks. Chłopak, który kilka lat temu, gdy Tottenham grał z Realem w Lidze Mistrzów po raz pierwszy, wynosił na murawę flagę Champions League, zachwycony, że może stać tak blisko Cristiano Ronaldo, dziś po prostu reguluje tempo gry swojej drużyny, jak nie przymierzając inny jego idol z młodości, podpatrywany na White Hart Lane Luka Modrić. Przez prawie pół roku nie grał w piłkę z powodu kontuzji – różnie takie przerwy wpływają na psychikę i formę młodych zawodników, ale w jego przypadku nie był to czas stracony. W wakacje harował na siłowni, czytał i uczył się języków, a kiedy znów dostał szansę gry – nie oddał już miejsca w pierwszym składzie, ba: po paru zaledwie meczach przebił się do reprezentacji Anglii. W wolnej chwili, czekając na wideo ze wszystkimi jego podaniami z tego spotkania, z tym najważniejszym, z 26. minuty do Trippiera (tak, te nieruchawe postaci w tle to naprawdę jeden z najlepszych tercetów pomocników na świecie) przeczytajcie, jak jego styl gry opisuje Michael Cox, jak chwali sposób, na który Winks rozgląda się po boisku i przyjmuje piłkę.
Po trzecie, Kieran Trippier. Ten drybling w polu karnym Realu, przy którym pogubili się Marcelo i Casemiro, to odegranie piłki piersią do Llorisa we własnym polu karnym, te dośrodkowania – zawsze w strefę zagrożenia (w 78. minucie szansę na hat-tricka położył Alliemu na talerzu)… wszystko to pokazuje po raz kolejny, że decyzja o sprzedaniu Walkera była słuszna i że Aurier wcale nie jest pewniakiem w pierwszym składzie. Ile to już asyst ma w tym sezonie prawy obrońca Tottenhamu?
Mógłbym tę wyliczankę ciągnąć. Napisać o Vertonghenie, odbierającym Ronaldo ochotę do gry. O Sanchezie i Dierze, którzy bez problemu zmienili pozycje na boisku po kontuzji Alderweirelda. O Llorisie, który dziś nie musiał bronić tak dramatycznie, jak przy główce Benzemy w Madrycie, ale też żadnego błędu nie popełnił. Może jednak powinienem raczej skupić się na trenerze, który to wszystko ogarnął?
Moi znakomici koledzy żartowali na Twitterze w trakcie meczu, że oto jamnik (czytaj: ja) wyszedł spod szafy. Ale pod szafą przez długie lata tkwiło wszystko, co związane z Tottenhamem – a jak tylko wychylało głowę, to jedynie po to, by zmienić pokój, czytaj: klub. Znacie te wszystkie żarty, a właściwie nie żarty, tylko prawdziwe historie: o „Lads, it’s Tottenham” Fergusona, o słownikowej definicji słówka „lackadaisical”, odsyłającej do obrony Tottenhamu, itp., itd. Rzecz w tym, że Pochettino to zmienił i że najciekawsze może w oglądaniu meczów jego drużyny jest obecnie szacowanie, jaki jest jeszcze potencjał jej rozwoju.
Potencjał ten widać przecież gołym okiem. U Alliego, który zmarnował okazję do strzelenia trzeciej bramki (i nie trafił także w Manchesterze), na przykład, i w pierwszej fazie meczu miał sporo niecelnych zagrań i kiepskich przyjęć, ale który zarazem nie tylko na „pozycji Thomasa Mullera” błyszczy, bo w kilku ostatnich spotkaniach na boisku ustawiano go dużo głębiej. U Sancheza, mającego czasem kłopot z wyprowadzaniem piłki. U Diera, który mógł zachować się lepiej przy golu Martiala na Old Trafford. Zarazem: widać, ile nauczył się w ostatnich miesiącach Kane, jak świetnie na przykład utrzymuje piłkę, jak poprawił przyjęcie i kontrolę, jak uczestniczy w rozegraniu. Postępy Daviesa, który z przeciętnego obrońcy stał się wybitnym cofniętym skrzydłowym, czy nawet odwróconym cofniętym skrzydłowym (czytaj: takim, który w stylu drużyn Guardioli, schodzi do środka), są wręcz kosmiczne.
To, oprócz pochwały zespołowości, najpiękniejsza rzecz, jaką można powiedzieć o Tottenhamie Mauricio Pochettino: że zamiast kupować piłkarzy, można ich trenować. I że przed umiejętnościami idzie jeszcze ambicja i wola walki. Kiedy patrzyłem na Eriksena uciekającego Modriciowi przy trzecim golu (żeby go strzelić, przebiegł w tej akcji niemal całe boisko), myślałem, że Chorwat, będący skądinąd jednym z ukochanych moich piłkarzy, zdążył się już nasycić, a Duńczyk pozostaje głodny.
Ciekawa rzecz: wygrali z drużyną, która przez ostatnie dwa lata wygrywała Ligę Mistrzów, z piłkarzem roku w składzie i z trenerem roku na ławce, byli – jak zechciał zauważyć ów trener – lepsi we wszystkim, a jakoś nie potrafię uderzyć w uroczyste tony. Czyżbym miał zamiar się przyzwyczaić?
Jeszcze jedno dawniejsze powiedzenie o SPURS – ze jesteśmy definicją czyscca, że zawsze czegoś brakowało….tyle lat upokorzeń wreszcie mamy swój czas oby nie 5 minut
Wraz z upływającymi minutami spotkania myślałem właśnie o tym, co napisze najbardziej znany polski kibic Spurs. Na jedną rzecz zwróciłbym jednak uwagę. Tottenham był oczywiście świetny, ale ten mecz byłby jeszcze lepszy, gdyby, mówiąc kolokwialnie, dojechał na niego Real. Można zresztą porównać jeden do jednego na poszczególnych pozycjach obydwie drużyny i zobaczyć, jak dużo wczoraj brakowało madrytczykom w każdym sektorze boiska. Bardzo dobrze oglądało się Trippiera, który „skasował” Marcelo. Polecam szczególnie zobaczyć, jak pracował bez piłki – jak szukał miejsca i inteligentnie wykorzystywał błędy swojego vis a vis. Widziałem w tym sezonie jeszcze demolkę Liverpoolu – i powiem szczerze, że Tottenham ogląda się bardzo przyjemnie. Życzę autorowi, żeby częściej miał okazję do wychodzenia z szafy!
Jako kibic Liverpoolu oglądałem wczoraj potyczkę z Mariborem, ale zaraz po niej skrót jak to Tottenham poradził sobie z Realem. Mauricio Pochettino robi kawał dobrej roboty. Pamiętam, że dziwiłem się, kiedy stracił pracę w Southampton. Trzymam kciuki, żeby Tottenham skończył na pierwszym miejscu w grupie i żeby to w końcu była mocno angielska Liga Mistrzów 🙂
Poch nie stracił pracy u Świętych, Tottenham go wykupił.
Racja, mój błąd 😉
Z tej strony kibic Atletico Madryt.
Miło się patrzy na takich Spurs – swoją zawziętością i determinacją przypominają mi właśnie moje Atletico z sezonów 2013-2014 i 2015-2016 w LM… Nie mówię już o tym kogo wczoraj pokonali, ale to zawsze daje mi satysfakcję za te dwa ukradzione w dramatycznych okolicznościach triumfy w LM.
Chyba będę miał jednak kogo śledzić (nie piszę kibicować – w sercu kibica jest tylko jedno takie miejsce) na wiosnę w LM :).
Panie Michale – szczerze życzę powodzenia i podobnych emocji jakich ja zaznałem w LM, mam nadzieję, że odmiennie niż w przypadku Atletico – zakończy się to happy-endem.
A jak to wyglądało z perspektywy Madridisty ? Chyba jakaś zmiana pokoleniowa, nawet już nie powoli, się szykuje… Zostawiam tu miejsce po Przecinku 🙂
Skoro pytasz Królu- boleśnie. Choć daleko mi do rozrywania szat, zwalniania wszystkiego i wszystkich, to nie można zamykać oczu – coś mocno niedobrego się dzieje. Mecz z Tottkami rozwiał wątpliwości, to nie wpadka, to już problem.
Real nie zagrał tragicznie, w wielu aspektach prezentował się nieźle, oczywiście magia wyniku nie pozwala większości komentujących spojrzeć obiektywnie – Koguty miały swoje okazje, ale i Real miał swoje okazje, Koguty prezentowały się lepiej, ale tak po prawdzie tylko ociupinkę, nie była to jakaś deklasacja. Jednak wraz z postępującym wynikiem i demoralizacją w szeregach Królewskich, ta różnica niestety pogłębiała się. A różnicę zrobił gol ze spalonego i po rykoszecie. Analogiczny błąd sędziego w drugą stronę, i notka mogłaby przybierać nieco inną formę.
Ale nie ma co zwalać na nieodłączne losowe elementy widowiska, lepiej że mleko się rozlało teraz, niż na wiosnę. Bo wygrana nie rozwiązałaby problemu, tylko zamiotła go pod szafę.
Problemem nie jest forma piłkarzy, to znaczy jest, ale nie głównym, bardziej wynikiem, efektem ubocznym, problemu nadrzędnego. Problemem nie była taktyka, bo serwowane w nadprogramowej ilości przerzuty, gdy poprawnie wykonane, spełniały swoją funkcję – piłkarze Realu potrafili znaleźć wolne przestrzeni, pomimo szalejąco ganiającego przeciwnika. Problemem jest team spiryt. Ta wychwalana pod niebiosa atmosfera w Realu, ewidentnie się zważyła. Główna różnica między Realem a Tottnehamem, to że Koguty prezentowali się jak drużyna, jedno ciało, każdy gotów pokroić się za drugiego. W Realu widać było 11 rozdrażnionych gwiazdorów.
Oczywiście, są inne kłopoty, ale mam wrażenie że większość jest pochodnymi tego właściwego – czy to sytość po tak wielu sukcesach z Zizou? Możliwe. Już ich kiedyś blaza dopadła, a Carletto zapłacił za to posadą. Oby Perez wyciągnął wnioski i nie spieszył się z wypowiedzeniami.
Są też inne sprawy, niewyraźna jesień Realu jest też wynikiem plagi kontuzji(zmiana lekarza nie pomogła, to nadal jest szklana kadra) Marcelo od urazu nie jest sobą, bale dopiero wraca do treningów, wypadali Benzema, Navas, Kova, Dani(to szczególnie paskudna sprawa) Varane. Nie ułatwia to zabawy. Dalej mamy formę „najlepszego piłkarza na świecie” obecnie najbardziej nieskutecznego na świecie. Zabawne że „fatalnie grający” na jesieni Real, w tabeli xG(gole spodziewane) ma najlepszy wynik w la liga, a z top 5 lig ustępuje tylko City. Tylko co z tego, skoro Benzema z Ronaldo są tak skuteczni?
Ale to bardziej jako ciekawostkę, tło, dla nie śledzących spotkań Realu, piszę. Koszmarny jesienią Ronaldo, był po prawdzie chyba najlepszy w szeregach Realu przeciw Tottkom, sensownie dryblował i podawał, co ostatnio nieczęsto mu się zdarza. Widać że LM to dla niego narkotyk.
Dla Królewskich myślę że to kluczowy moment sezonu, może i całej kadencji Zidane’a. Jeśli kwasów nie uda się zakopać, to może być powolny początek końca tej drużyny. Oczywiście, marzy mi sę Zidane jako trener na lata, nawet gdyby sezon okazał się rozczarowaniem. Ale za długo znam już Pereza, by kupić iż on taką cierpliwością się wykaże.
Co do pytania o personali i zmianę pokoleniową, Królewscy nie są tak źle przygotowani, wyciąganie młodych-zdolnych zaprocentuje. Ale są postacie w Realu praktycznie nie do zastąpienia, których odejście będzie równało się z lekkim przemodelowaniem profilu drużyny. Oczywiście chodzi o Modricia i Ronaldo. obaj są niepodrabialni, ale już w wieku piłkarsko zaawansowanym. Zresztą Ronaldo tak gdzieś od 2014 obniżył loty i nie jest tak niesamowitym piłkarzem jak niegdyś. ZP jako główny strzelec i medialna twarz Realu dostaje, ale jest w tym jakaś ironia, iż zaczęło się to, gdy on sam stał się gorszym graczem, a Real(też dlatego ze nie jest tak zależy od gwiazdora) lepszą drużyną. odwrotność mamy w FCB, gdzie Messi zrobił IMO postępy od lat „świetności w plebiscytach” ale ponieważ FCB jest słabsza(i bardziej zależna od niego) główne nagrody zaczęły go omijać.
Zatem trzeba wyczarować generała i strzelca. Po prawdzie i kolejny generał do obrony nie zawadziłby, bo Ramos to tykająca bomba, a Varane jest świetny, ale dość często wypada z urazami. Tylko nie zaczynajcie mi z Pepe, Jamesem i Moratą. Pierwszego mi szkoda, niefajnie odbyło się pożegnanie, ale Pepe ma swoje lata, nie musiał się tak gardłować o szczegóły kontraktu. Trzymać Jamesa 3 rok na ławie, to juz przesada, albo odbuduje się w Bayernie, albo to koniec jego kariery, zresztą to pan od ostatnich podań, a nie generał-rozgrywający w typie Luki. Co do Alvaro „niedocenionego” Moraty, ostatnie wypowiedzi potwierdzają tylko, że dobrze iż Real się żmii pozbył. Racje ma Neville(chyba on to mówił) że obrońcy obecnie są słabsi, bo tylko tak można wytłumaczyć iz tak beznadziejny technicznie napastnik, coś strzela – oczywiście ze słabszymi drużynami. Popisy Alvaro z Romą, Tottenhamem, Arsenalem, czy innymi topowymi drużynami, pokazują jaki jest faktycznie jego potencjał. Marzy mi się za to Icardi.
Uff, długo, ale dawno się nie udzielałem.
Brak cierpliwości do trenera w okresie zmian jest kibicom Chelsea świetnie znany.
Icardi mnie też się marzy, szkoda że nie ma już Terrego, pewnie kilka wspólnych pozaboiskowych zainteresowań uczyniłoby z nich najlepszych kumpli 🙂
Co do Moraty to nie narzekam, ale ciekaw jestem jak to będzie wyglądało za jakiś czas, gdy już obrońcy się go trochę „nauczą”. Trochę zbyt łatwo pozbyto się Costy, ale przecież nie pierwszy i nie ostatni, którego lekką ręką oddano… Może nie jest on Maradoną, ale z drugiej strony to ci wyspiarscy obrońcy to też nie jest jakaś Formuła 1…
Typy na szybko:
Ars-Tot X
B’mouth – Hudds 1
Bur-Swa X
CP – Eve 1
Lei -MC 1X
L’pool-S’ton X2
WBA – CFC 1X
MU – NU X2
Wat-WHU X
BHA Sto X
Wiem, dużo remisów i niespodzianek. Jest ryzyko jest zabawa
wpisałem wczoraj swoje, ale jakoś ich nie widzę, więc króciutko:
pierwsze trzy na zero, bo stawiałem na Koguty, Łabędzie i Hudd, kolejne 4 trafiłem, MU, Watford i BHA stawiałem 1, ale już pozamiatane, więc pozostaje mieć nadzieję, że za tydzień będzie lepiej 🙂