Sześć sposobów radzenia sobie z porażką (ekspercki przewodnik)

Możliwych wariantów jest oczywiście dużo więcej. Na przykład: „Poskarż się na sędziego” albo: „Narzekaj na fatalnie ułożony kalendarz rozgrywek”. Lub: „Znajdź kozła ofiarnego we własnej drużynie” (częsty wśród kibiców, szczęśliwie rzadziej stosowany przez trenerów). Pomijam je, bo do wczorajszej porażki Tottenhamu z Manchesterem City stosują się słabo albo wcale – sędzia raczej przymykał oko na nieczyste zagrania gości, przed wyjazdem do MC Tottenham grał dwa mecze u siebie, a Sissoko pojawił się na boisku na ostatnich kilka minut – pamiętaj o nich jednak, bo w końcu ten przewodnik ma mieć również wymiar uniwersalny. Zresztą poniższych punktów wystarczy aż nadto – i nic dziwnego, przez ponad ćwierć wieku kibicowania Tottenhamowi w kwestii radzenia sobie z porażką można było zostać ekspertem.

(piękny Tweet; najpiękniej jest, zanim mecz się zaczyna)

1. Wychwalaj rywala pod niebiosa.

Metoda najbezpieczniejsza z możliwych, stosowałem ją zresztą wiele razy opisując Arsenal w czasach jego bezwzględnej dominacji nad Tottenhamem. To nie twoi ulubieńcy są kiepscy, to tamci są zwyczajnie poza zasięgiem, grają najlepszy futbol w Europie, biją kolejne rekordy i ustanawiają następne. Kwestia, że zostaną mistrzami Anglii została w zasadzie przesądzona, należy pytać raczej, czy zostaną mistrzami nie odnosząc w trakcie sezonu ani jednej porażki albo czy przebiją magiczną barierę stu zdobytych punktów. Wychwalaj ich co niemiara: zwłaszcza geniusz Kevina de Bruyne, potrafiącego przebiec w pressingu kilkadziesiąt metrów, by nacisnąć na bramkarza, a przecież przy tym inicjującego fenomenalne akcje, imponującego wizjonerskimi podaniami (we wczorajszym meczu siedem kluczowych), asystującego przy golach kolegów i samemu strzelającego kapitalne bramki. Napisz, że chciałbyś powiedzieć, że jest najlepszy w lidze, niech się schowają Hazard z Ozilem i Pogba z, pardon, Kane’em. Napisz, że wahasz się, czy to powiedzieć, bo widziałeś ostatnio kilka meczów Davida Silvy. Napisz, że w kwestii klasy pozapiłkarskiej z pewnością również nie ma sobie równych – zamiast krytykować Allego za wejście, w którym mógł zostać poturbowany bardziej niż kiedyś Eduardo przez Taylora czy Ramsey przez Shawcrossa, powiedział w pomeczowym wywiadzie, że przeciwnik spóźnił się po prostu o ułamek sekundy i że na tym właśnie polega piłka nożna. A potem skręć miękko w stronę jeszcze szybszych od de Bruyne Sane i Sterlinga, a kiedy już wymienisz nazwisko tego ostatniego, zauważ na marginesie, że rozwój tego piłkarza, podobnie zresztą jak ewolucja Delpha, Fernandinho, Otamendiego czy nawet Mangali, jest najlepszym dowodem na to, że Guardiola potrafi nie tylko wydawać pieniądze: że swoją wielkość i trenerski kunszt wykazuje przede wszystkim na boisku treningowym. O Guardioli możesz zresztą napisać dowolnie dużo; inspiracji i źródeł ci nie zabraknie, podobnie jak statystyk, które możesz przytoczyć mimochodem (do rekordu pięciu czołowych lig Europy, dziewiętnastu ligowych wygranych z rzędu, brakuje tylko trzech zwycięstw, a rekord ten, jakże by inaczej, należy również do Pepa Guardioli, tylko z czasów Bayernu). O tym, jak jego drużyny błyskawicznie przechodzą z obrony do ataku, o tym, jak uczestniczy w tym bramkarz, o tym, ile tworzą trójkątów, umożliwiających rozegranie i wzięcie przeciwnika „na karuzelę”, o tym, że sposobów wygrywania mają bodaj więcej niż Barcelona i Bayern, bo doszły np. świetne stałe fragmenty gry.

2. Nie bój się pytać, co by było gdyby.

To się zawsze sprawdza. Z co by było, gdyby mogli grać Alderweireld, Sanchez i Wanyama musisz wprawdzie uważać – w Manchesterze City zabrakło wszak Silvy, Stonesa czy Kompany’ego, ale nieśmiało możesz jednak zauważyć, że w ustawieniu trójką z tyłu Vertonghen i Dier nie byliby aż tak osamotnieni, i że ten ostatni wypada jednak lepiej w drugiej linii niż na środku obrony, zwłaszcza kiedy musi tam grać jako jeden z dwójki stoperów; Trippier również w ustawieniu 3-4-2-1 nie byłby tak osamotniony w pojedynkach z Sane. Zapytaj raczej, co by było, gdyby twoi ulubieńcy nie zagapili się przy rzucie rożnym w czternastej minucie – będziesz mógł wówczas przypomnieć, że pierwsze dziesięć minut meczu w ich wydaniu było naprawdę niezłe, że zaatakowali gospodarzy na ich połowie i że początkowo udawało im się wybijać podopiecznych Guardioli z legendarnego już w tym sezonie zabójczego rytmu wymiany podań. Przypomnij potem początek drugiej połowy, wciąż przy stanie 1:0 – krótki, to prawda, ale jednak moment dominacji Tottenhamu i strzał Kane’a, obroniony przez Edersona. Spróbuj zamydlić oczy czytelnika statystykami posiadania piłki: MC miało tylko 53 proc., o 12 proc. mniej niż ich tegoroczna średnia. Co by było, gdyby?

3. Pokazuj z szerszej perspektywy.

To też jest względnie proste. Przypomnij skalę inwestycji w obu klubach, dokonywanych w ostatnich latach. Przypomnij, że u prezesa Levy’ego budżet na transfery w zasadzie się równoważy, to znaczy miliony zainwestowane w piłkarzy są niemal w całości odzyskiwane w trakcie ich sprzedawania, podczas gdy Guardiola, podobnie jak zresztą jego poprzednicy w Manchesterze City, wydali na nowych graczy setki milionów. Wydali, zawsze możesz dodać, dość lekką ręką – zanim pierwszym bramkarzem na Etihad stał się Ederson, Guardiola ściągnął tu Claudio Bravo; przeznaczył 17 milionów funtów na bramkarza, który miał się wkrótce stać na Wyspach pośmiewiskiem (oczywiście Ederson jest strzałem w dziesiątkę – możesz w tym miejscu nawrócić do punktu pierwszego i zwrócić uwagę na jego kapitalne podanie z 29. minuty do Walkera, zestawiając je z niecelnymi wykopami Llorisa). Napomknij może w tym kontekście także o pensjach zawodników, przymruż oko albo przybierz ton pełen goryczy wspominając frazę „finansowe fair play”, a potem zdobądź się na jawną złośliwość, cytując umieszczony na jednej z trybun stadionu Etihad baner „Manchester dziękuje szejkowi Mansurowi”. Pisz o jawnych nierównościach. O niemal trzy razy większych budżetach lidera i wicelidera tabeli od budżetu twojej drużyny. I o tym, że Mauricio Pochettino nigdy nie będzie miał takich możliwości jak Guardiola: że ledwo zdążył nadać drużynie tożsamość i styl, a już jego najlepsi piłkarze stają się przedmiotem zainteresowania bogatszych klubów. Że za Kyle’em Walkerem do Manchesteru, choć do mniej hałaśliwego sąsiada, jeszcze tej zimy pójdzie pewnie Danny Rose, a latem odejść mogą Alli, Eriksen, a może nawet Kane. Że w sumie trudno im się dziwić, skoro nawet w klubach o wiele słabszych mogliby zarabiać dwa-trzy razy więcej (kilka godzin przed meczem MC-Tottenham natrafiłem w sieci na wyznanie Kierona Diera, że w 2002 r., a więc 15 lat temu, zarabiał w Newcastle więcej niż dostają dziś największe gwiazdy Tottenhamu.

4. Ulżyj sobie: krytykuj, ile wlezie.

Że znów zawalili wyjazdowy mecz z zespołem z pierwszej szóstki (statystyki są alarmujące: na 18 prób, Pochettino wygrał tylko raz; inna sprawa, że w tym sezonie martwią raczej stracone punkty z drużynami z dołu tabeli). Że byli gorsi we wszystkich aspektach i na każdej pozycji. Że szaleństwem była próba przeciwstawienia się Guardioli jego własną bronią, zwłaszcza jak zdołało się wygrać z Realem i Borussią dzięki cofnięciu się do defensywy i grze z kontry. Że błąd przy rogu katastrofalny. Że Trippier przy Sane wyglądał jak kolejka wąskotorowa przy pendolino. Że Dier zawalił przy dwóch golach, a po faulu Vertonghena był karny. Że gdy Rose już zapędzał się do przodu, przy każdej próbie podania lub strzału podejmował złą decyzję. Że Winks myślał za wolno, że Dembele oglądał głównie plecy wymijających go rywali i w ogóle wygląda na to, że nigdy już nie wróci do formy sprzed roku. Że Eriksen i Alli zawiedli na całej linii. Że ten ostatni – prawie we wszystkich meczach tego sezonu słaby lub bardzo słaby – powinien wylecieć z czerwoną kartką po wspomnianym już faulu na de Bruyne. Że wylecieć mógł również Kane za wejście w Sterlinga. Że w sumie przypominało to raczej mecz na tym stadionie za kadencji Andre Villas-Boasa. Że po wygranej z Realem spoczęli na laurach i nie pracują już tak ciężko. Że uśpiły ich sukcesy w meczach z City  w ostatnich latach i nie zauważyli, jak bardzo w tym sezonie rywale poszli do przodu. Że Pochettino pospieszył się z tą książką i był w stosunku do swoich podopiecznych nielojalny albo nadmiernie popisywał się ich kosztem. Że w tej formie o miejsce w pierwszej czwórce będzie trudno.

5. Wróć pod szafę.

Zanim inni wyśmieją Twoją drużynę, wyśmiej ją sam. Skorzystaj przy tym z któregoś z niezliczonych tekstów o pieskim losie bycia kibicem Tottenhamu. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają: jamniki nie wychodzą spod szafy, klubowy zarząd podejmuje złe decyzje, lazania znów jest nieświeża. „Lads, it’s Tottenham”.

6. Zajmij się czymś innym.

Połóż spać dzieci. Poczytaj im przed snem. Zrób kolację. Przejrzyj ostatni numer „Tygodnika Powszechnego”. Wesprzyj Zupę na Plantach, Krakowski Alarm Smogowy albo obrońców Puszczy Białowieskiej, zamiast zajmować się wspieraniem jakiejś cholernej drużyny piłkarskiej.

4 komentarze do “Sześć sposobów radzenia sobie z porażką (ekspercki przewodnik)

  1. letniewino

    Jakoś tak mi się rzuciło w oczy, że spośród różnych, niezliczonych, nieśmiertelnych bon motów SAFa ostatnio najczęściej natykam się na „Lads, it’s Tottenham”…

    Odpowiedz
  2. Jg

    7. Sprowadź do klubu Big Sama – styl twojej drużyny to będzie bolący niczym jazda gołym tyłkiem po betonie, ale radość z wygranych będzie murowana ! 🙂

    Odpowiedz
    1. Ron Obvious

      Zawsze zastanawiałem się dlaczego Mourinho uważany jest za geniusza, a Big Sam za dinozaura i wielbiciela „kick and rush” za w gruncie rzeczy takie same podejście do taktyki i futbolu ogólnie. Może zostanę uznany za dziwaka, ale uważam, że Allardyce to w ostatnich 20 latach najbardziej taktycznie poukładany i spójny manager na wyspach.

      Odpowiedz

Skomentuj Ron Obvious Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *