Żegnaj, Fernando!

Mówicie więc, że to było bardzo dobre okienko transferowe dla Tottenhamu? To ja wam powiem, że mam kaca.

I nie, nie chodzi mi o to, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin ekscytowałem się, jak wielu kibiców tego klubu, możliwością sprowadzenia z Juventusu Paolo Dybaly, i że wielu dziennikarzy do samego końca przekonywało, że kluby są dogadane i tylko kwestię praw do wizerunku Argentyńczyka trzeba rozwiązać. Nie chodzi mi też o to, że nie udało się kupić prawego obrońcy na miejsce sprzedanego do Atletico Kierana Trippiera i że wiele wskazuje na to, że przed końcem sierpnia do któregoś z wielkich klubów Europy może odejść Christian Eriksen (jego postawa w meczach sparingowych pozostawiała zresztą sporo do życzenia). Myślę, że mając do dyspozycji nie tylko kupionego za rekordowe w dziejach klubu pieniądze Tanguya Ndombele, ale też Giovaniego Lo Celso – dwóch spośród najlepszych na swoich pozycjach pomocników, którzy objawili się w ostatnich miesiącach Europie – a także świetnie się zapowiadającego i sprawdzonego już w Premier League angielskiego młodzieżowca Ryana Sessegnona, Mauricio Pochettino nie powtórzyłby już swojej monachijskiej tyrady, że nic nie wie o polityce transferowej i kontraktowej Tottenhamu, i że właściwie klub powinien zmienić przysługujący mu tytuł z menedżera na głównego trenera. Tak: chociaż dystans do Manchesteru City i Liverpoolu dzięki tym transferom wcale się nie zmniejszył (no, może do Liverpoolu troszeczkę), bo rywale również nie zasypiali gruszek w popiele, i choć inne kluby z czołówki też zrobiły solidne zakupy, to przyszłość tej drużyny rysuje się w barwach jaśniejszych niż po przegranym finale Ligi Mistrzów, kiedy to nawet argentyńskiemu trenerowi trudno było znaleźć nową energię i przez długie dziesięć dni rozpamiętywał straconą szansę w swoim domu pod Barceloną.

A jednak mam kaca i wiąże się on nie z tym, kto przyszedł, ale z tym, kto odszedł. A raczej z tym, w jaki sposób odszedł.

No bo tak: kiedy skończył się dotychczasowy kontrakt Michaela Vorma i klub nie zdecydował się go przedłużyć, na stronie Tottenhamu ukazał się stosowny komunikat i życzenia wszystkiego najlepszego na nowej drodze. Podobnie pożegnano zawodników sprzedawanych do innych klubów: Josha Onomah, który trafił do Fulham w ramach wymiany za Sessegnona, i nieszczęsnego Vincenta Janssena, dla którego pobyt w północnym Londynie okazał się gigantycznym krokiem wstecz w tak obiecująco się wcześniej rozwijającej karierze.

Nazwisko Fernando Llorente tymczasem zwyczajnie zniknęło któregoś dnia z listy zawodników Tottenhamu dostępnej na stronie klubu. Nikt mu nie podziękował. Nikt nie zamieścił komunikatu, że jego kontrakt też się skończył i że ci, którzy w klubie zostali, jemu również życzą wszystkiego najlepszego. Nikt nie przypomniał jego zasług, nieograniczających się przecież do strzelenia w ciągu dwuletniego pobytu w klubie trzynastu goli, w tym dwóch hat-tricków ze słabszymi rywalami w krajowych pucharach. Gdyby nie biodro Llorente (moje dzieci do dziś wypominają mi, że w trakcie meczowych emocji, kiedy nie widziałem dobrze tego, co dzieje się na ekranie, z gardła wyrwało mi się zdziwione: „Dupą?”), od którego odbiła się piłka w trakcie dramatycznego ćwierćfinału z Manchesterem City, Tottenham nie awansowałby do półfinału Ligi Mistrzów. Gdyby nie sama jego obecność i wzrost, konfundujące obrońców rywala w ciągu drugich czterdziestu pięciu minut dramatycznego półfinału z Ajaksem, Tottenham nie awansowałby do finału. A to przecież wciąż nie wszystko, bo kiedykolwiek Harry Kane łapał kontuzję, Pochettino wiedział, że może liczyć na wsparcie Baska. Że nawet jeśli po wielotygodniowej przerwie nie będzie czuł piłki tak dobrze, jak w czasach regularnych występów w Swansea, i tak da z siebie wszystko. Że na treningach będzie wzorem dla młodszych. Że podczas podróży na kolejne mecze będzie im służył doświadczeniem i opowieściami: o sięganiu po mistrzostwo świata czy Europy, o zdobywaniu mistrzostwa czy pucharu Włoch albo o zwyciężaniu w Lidze Europy. Jasne: należał przez ostatnie dwa lata do najlepiej zarabiających graczy Tottenhamu, klub z pewnością wywiązał się ze wszystkich zobowiązań. A jednak niesmak pozostaje.

No więc nic nie poradzę: przez zamknięte właśnie okienko widzę oddalającego się Fernando Llorente. I wciąż więcej i więcej nie lubię współczesnego futbolu.

2 komentarze do “Żegnaj, Fernando!

  1. Artur78

    Może nikt go nie żegnał bo nikt nie zamknął przed nim szansy powrotu i nadal jest szansa na podpisanie nowego kontraktu z Fernando.

    Odpowiedz
  2. KrólJulian

    Po 500+ bez transferów te 3 to jednak ogromne wzmocnienie, wreszcie też ławka będzie jakoś wyglądała. Z Dybalą to byłoby już szaleństwo, a tak trzeba rzucić na tacę żeby Harry nie złapał kontuzji. Co do braku „pożegnania” Llorente to, porównując je ze sposobami rozstawania się przez innego kluby z o wiele bardziej zasłużonymi graczami, chyba taki sposób nie jest jeszcze najgorszy. Oczywiście to żadne pocieszenie, ale niestety obecnie sentymenty odkładane są na bok, dominuje podejście ekonomizujące: „pamiętamy sukcesy, zapłaciliśmy Panu za nie”, wszędzie, nie tylko w futbolu…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *