Nieuznany remis

Nie, nie usłyszycie ode mnie zachwytów związanych z faktem, że oto Tottenham wywiózł punkt z jakże trudnego stadionu Manchesteru City. Że mimo iż dwukrotnie w tym meczu przegrywał, ani myślał się poddać. Że strzelił dwie ładne bramki. Że bronił się tyleż zażarcie, co szczęśliwie.

Lepszym słowem byłoby przecież „rozpaczliwie”. Na przedmeczowej konferencji Mauricio Pochettino znów mówił o swojej filozofii gry, wedle której w każdym kolejnym spotkaniu można się nie oglądać na rywala, tylko robić swoje. Być odważnym, grać pressingiem, ustawić obronę wysoko i walczyć o wygraną, niezależnie od tego, jak bardzo utytułowany byłby, albo ile kasy wydałby klub, z którym przyszło się zmagać. Widzieliście to przecież sami: tę miażdżącą przewagę i akcje jak z boiska treningowego mistrzów Anglii, zwłaszcza w ciągu pierwszych dwudziestu minut. Te trzydzieści strzałów, jakie oddali piłkarze Guardioli. Tę niezdolność do wymiany kilku podań na połowie przeciwnika, a i na własnej rachityczne próby rozegrania często kończone stratą. To zepchnięcie całej drużyny głęboko pod własną bramkę. Ten brak podań do Harry’ego Kane’a. Ten brak wpływu na grę zarówno Harry’ego Winksa, który zwykle w Tottenhamie dyktuje rytm i tempo podań (nawet jeżeli można się zastanawiać, czy nie są one zbyt ostrożne), jak Christiana Eriksena, który owszem: jak zwykle biegał między rywalami, ale w próbach konstruowania czegokolwiek dla własnych kolegów był praktycznie niezauważalny. Ten brak rajdów Sissoko i Ndombele. Tę niezdolność wszystkich właściwie pomocników Tottenhamu do ograniczenia rywalowi wolnej przestrzeni na boisku. Ten brak asekuracji dla bocznych obrońców, młodego Kyle’a Walkera-Petersa szczególnie, ale i po drugiej stronie w pierwszej fazie meczu de Bruyne i Walker mogli robić, co chcieli, bo Eriksen truchtał raczej niż dobiegał do Rose’a. To jedno, jedyne wyjście z kontrą, w drugiej połowie, kiedy atakowali czterema zawodnikami na trzech obrońców Manchesteru, ale Lamela podawał niecelnie. Tę podnoszącą kibicom serce do gardła grę nogami i to niepewne wyjście do jednego z dośrodkowań i tak najlepszego w Tottenhamie Llorisa. Ten zawstydzający brak strzałów na bramkę: w statystykach pomeczowych zapisano trzy, długo próbowałem sobie przypomnieć trzeciego, aż wreszcie się zorientowałem, że komputer zaliczył jako strzał jakąś próbę mocnego zagrania piłki do przodu przez Harry’ego Kane’a jeszcze z własnej połowy.

No jasne, tak: same bramki strzelone przez Tottenham były ładne. Decyzja o wystawieniu Lameli okazała się słuszna, bo przecież Argentyńczyk nie tylko zdobył ładnego gola, ale zaliczył asystę, zagrywając piłkę z rzutu rożnego do Lucasa Moury (po dośrodkowaniach z rogów Eriksena piłka rzadko przedostaje się za pierwszego kryjącego przeciwnika). Z drugiej strony – i od razu odnosząc się do kwestii, która zdominowała wszystkie pomeczowe narracje, czyli nieuznanego przez VAR gola Jesusa z 92. minuty: trudno nie zapytać, dlaczego oglądający mecz na ekranach zespół sędziowski nie zareagował, kiedy jeszcze w pierwszej połowie przy rzucie rożnym dla MC Lamela wręcz dusił we własnym polu karnym Rodriego? Przepisy mówią jasno: każde, nawet nieintencjonalne zagranie ręką w polu karnym podczas akcji bramkowej prowadzi do nieuznania gola, więc o to, co stało się w końcówce nie ma sporu (owszem: Laporte nie dotknął piłki ręką intencjonalnie i owszem: wedle tego przepisu gol Llorente z rozgrywanego na tym samym stadionie ćwierćfinału Ligi Mistrzów nie zostałby uznany; mówiliśmy już o tym tamtego wieczoru) – ale tak samo jasne są przecież zasady dotyczące fizycznego kontaktu z rywalem. Jeśli Lamela ich nie przekroczył, to ja jestem cesarz chiński.

Na pomeczowej konferencji Pochettino narzekał na panującą w drużynie niestabilność, a to w związku z niezamkniętym wciąż w Europie okienkiem transferowym: mówił, że cele na ten sezon i poważną rozmowę z piłkarzami będzie w stanie odbyć dopiero po drugim września, a teraz nadal nie wie jeszcze, z kim przyjdzie mu pracować przez najbliższe miesiące. Najbardziej niejasna jest oczywiście sytuacja Eriksena, który w trakcie wakacji powiedział duńskiej prasie, że chętnie porozglądałby się za nowym wyzwaniem i raczej nie przedłuży kontraktu z Tottenhamem (do końca obecnej umowy został rok; na stole leży oferta podwyżki z osiemdziesięciu do ponoć dwustu tysięcy tygodniowo). Wielkie kluby, o których myśli sam zawodnik – Barcelona, Juventus, Real – mają jednak inne priorytety, ewentualnie zamyślają (w Turynie staje się to powoli sposobem na budowanie drużyny) sprowadzić go dopiero po wygaśnięciu dotychczasowej umowy, bez konieczności męczących negocjacji o wygórowanych sumach, jakich z pewnością zażąda prezes Levy. Bolesna prawda jest jednak taka, że jeśli jakikolwiek kupiec z wielką kasą oglądał wczorajszy mecz myśląc o wzmocnieniu swojej drużyny kreatywnym rozgrywającym, to mógł wpisać do notesu jedyne tylko nazwisko: Kevina de Bruyne. Wypoczęty po wakacjach i zdrowy w końcu Belg będzie w tym sezonie rządził w Premier League.

Wiem: sytuacja w Tottenhamie w końcu się ustabilizuje, a i z Manchesterem City na Etihad już w tych rozgrywkach nie będą musieli się mierzyć. Jeśli jednak mielibyśmy szczerze mówić o tym, co wczoraj naprawdę imponowało po stronie gości, musielibyśmy się ograniczyć do zachowania kibiców: doping tych przyjezdnych słychać było na Etihad o wiele częściej, niż widać było ładne albo chociaż przemyślane akcje ich ulubieńców.

5 komentarzy do “Nieuznany remis

  1. me262schwalbe

    Zaintrygowało mnie inne podejście do kwestii sędziowania, mianowicie kiedy potrzebny jest sędzia,

    biorąc przykłady z życia, jeśli obie strony się zgadzają na jakieś rozwiązanie, nawet jeśli jest ono niekorzystne dla którejś ze stron, to sąd woogle nie wtrąca się do sporu i nie rozstrzyga sporu na podstawie znajomości faktów i wg obowiązującego prawa.

    Czy też ze świata sportu:

    Piłka podwórkowa: tutaj nigdy się nie spotkałem, żeby był gra była kontrolowana przez sędziego. KAŻDĄ sporną sytuację gracze musieli jakoś rozstrzygnąć sami w myśl swoich przepisów (mających swój rdzeń w prawdziwym futbolu, ale też indywidualnych dla każdego podwórka:).

    Odnosząc tę sytuację do tenisa, tam zawodnik sam MUSI poprosić o challenge jeśli się nie zgadza z decyzją sędziego i sędzia MUSI udowodnić (HAWK EYE), że zawodnik nie ma racji, lub przyznać się do błędu i tu dalsza procedura.

    Szachy tutaj zawodnicy sami są sobie sędziami i sędzia sam od siebie nie może wtrącić się w rozgrywkę, dopóki jeden z zawodników nie poprosi go o interwencję.

    Tymczasem tutaj zaistniała inna sytuacja: nikt z oglądających mecz przed telewizorem, ani na stadionie, ani nawet żaden z piłkarzy Tott, czy też sztabu szkoleniowego, ani nawet sędzia główny tego spotkania razem ze swoimi pomocnikami na liniach nie protestował, że bramka została zdobyta nieprawidłowo. NIKT. Nikt poza jedną (jedną?) osobą śledzącą ten mecz w spokoju, w odizolowanym pomieszczeniu. I ta jedna osoba ogłosiła i udowodniła całemu światu, że ta bramka nie zostanie uznana w świetle obowiązujących przepisów o grze w piłkę nożną. No i połowa odetchnęła z ulgą UFFF udało się, druga połowa przeklina VAR. Zastanawiam się jak nazwać ten fakt: sprawiedliwość wbrew/pomimo woli poszkodowanego. Nie chcę teraz uprawiać spiskowej teorii dziejów, że jest to nowy sposób władz piłkarskich na wpływ wyników meczów, przecież gdyby nie opublicznić momentu, w którym piłka trafiła w rękę piłkarza, NIKT nie miałby pretensji, że wynik meczu został wypaczony.

    Przypominam sobie kilka lat temu sytuację (przed VAR) w poważnych rozgrywkach (Bundesliga albo druga Bundesliga) kiedy piłka wpadła do bramki przez dziurę w bocznej siatce co widać dokładnie na powtórkach. Sędzia bramkę uznaje mimo protestów zawodników poszkodowanej drużyny. Ale tak naprawdę, czy mógł podjąć inną decyzję? Sędzia stwierdza fakt, piłka jest w bramce, nie ma innych okoliczności mogących podjąć decyzję o anulowaniu bramki – więc gol. Okoliczność, żeby stwierdzić, że piłka mija słupek z „dobrej” czy „złej” strony pod warunkiem, że żaden z zawodników nie zasłania mu widoku jest dość słabym argumentem.

    Sędzia jedynie stojąc mniej więcej w kierunku trajektorii lotu piłki miałby szansę podjąć słuszną decyzję o nieuznaniu bramki (wbrew zaistniałemu faktowi – piłka jest bramce), jeśli natomiast w kierunku mniej więcej prostopadłym do jej lotu, to zakładając po pierwsze że żaden z graczy nie znajduje się pomiędzy nim a słupkiem i tym samym nie zasłania mu widoku, po drugie zakładając niezbyt wygórowaną prędkość 36 km/h, to czas potrzebny na pokonanie powiedzmy 10 cm (średnica słupka) wynosi 0,01 sekundy – tyle czasu miałby sędzia, żeby polegając jedynie na swoich oczach, mógł podjąć prawidłową decyzję: mimo iż piłka jest w bramce, to nie uznaję gola, bo piłka dostała się do bramki z niewłaściwej strony słupka.

    Jeżeli w gronie czytelników bloga są przedstawiciele sędziów piłkarskich, czy też prawnicy to chętnie podyskutuję :). tak po akademicku

    Odpowiedz
  2. Saas

    Nie no, nie można używać argumentu, że „nikt przecież nie protestował”, skoro zasady gry na profesjonalnym poziomie są takie, ze strony nie mają prawa głosu, to nie mają i kropka, a nie żadne udowadnianie że skoro gracze Tottenhamu siedzieli cicho to znaczy że w sumie zaakceptowali stratę bramki.
    Sytuacja jest ewidentna – Laporte dotkną piłki ręką, dzięki czemu trafiła ona do Jesusa, który strzela bramkę, więc bramka nie powinna zostać uznana, a że na stadionie i przed TV mało kto to zauważył, nie ma żadnego znaczenia, co najwyżej jest trochę dziwne :p
    W każdym razie chwała sędziom VAR że to dostrzegli, bo jakby nie patrzeć Londyńczycy byliby pokrzywdzeni.
    To że City zasługiwała na wyraźną wygraną to zupełnie inna sprawa.

    Odpowiedz
    1. me262schwalbe

      Oczywiście, jestem całkowicie za tym, żeby wszystko było zgodnie z przepisami (niech piłkarze zajmą się tym, co do nich należy, a sędziowie, tym do czego zostali powołani), a w przypadku przekroczeń przepisów decyzje sędziów adekwatne na podstawie faktów. Ręka to ręka, koniec dyskusji.

      Jednak żeby nie szukać daleko – ten sam mecz, sytuacja z pocżątkowej fazy spotkania, przytoczona również przez autora bloga.
      Tutaj akurat umiarkowana forma protestu była (rozłożone ręce Rodriego i wymowne spojrzenie w stronę sędziego), bardziej zdecydowane formy protestu (słynne wianuszki piłkarzy poszkodowanej drużyny wokół sędziego, jeśli nawet słuszne, są dodatkowo karane – kartki) ale sprawiedliwość nie nadeszła, choć w przypadku przypadku przekazu TV, cały incydent był wielokrotnie prezentowany.

      Oczywiście też, że niedopuszczalną formą jest „wyrównywanie” rachunków przez sędziów – tam wam „zabraliśmy”, to teraz wam „oddamy”.

      Odpowiedz
  3. arcy

    Oczywistym jest, że to nie był udany mecz w wykonaniu Spurs. Ale może to właśnie ten brakujący dotychczas element – umiejętność nie przegrania meczu, który powinno się przegrać? Wykorzystania jakże nielicznych szans na strzelenie bramki wtedy, gdy to przeciwnik powinien zdobywać kolejne? Może nie ma co wybrzydzać, zwłaszcza gdy w kadrze wciąż są braki (nie tylko spowodowane kontuzjami i karami dyscplinarnymi zawodników już posiadanych), a nikt nie jest pewien co zrobi Eriksen i czy Real zamknął już swoje okienko (na co wskazywałby fakt, że Zidane wypuścił Bale’a w pierwszym składzie i nie sprzedał Jamesa). Swoją drogą to Eriksen może teraz być nieco zdołowany faktem, że nikt się po niego nie zgłosił z poważną propozycją. Pogłoski o tym, że chętni czekają na koniec kontraktu wskazują jednak, że aż tak go nie cenią, żeby kupować. Jak się to może skończyć widać doskonale na przykładzie Leroya Sane – z przejściem do Bayernu zwlekał odrobinę za długo.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *