Gustavus obiit – natus est Conradus

A może Mourinho w Tottenhamie jest po to, żeby kibice i piłkarze tego klubu poczuli smak wygrywania. Nawet jeśli to nie potrwa długo i będzie miało swoją cenę.

Com napisał, napisałem. „Że każdemu nowemu menedżerowi Tottenhamu daję potężny kredyt zaufania, jest rzeczą oczywistą. Podobnie jak to, że jak każdy prawdziwy kibic natychmiast robię się jednooki i zauważam wyłącznie to, co pozwala mi wierzyć w nadejście nowej wspaniałej ery” – to słowa z lipca 2012, kiedy Tottenham zatrudniał Andre Villas-Boasa, powtórzone w maju 2014, kiedy na White Hart Lane pojawił się Mauricio Pochettino. Pojawił się i w pierwszym wywiadzie dla klubowej telewizji obiecał, że zrobi wszystko, żebyśmy mogli być znowu dumni z tego klubu. Obiecał i dotrzymał słowa. Jeszcze jak dotrzymał.

Nie. Dość. Koniec. Pora otrzeć łzy. Wykasować z pamięci tweety z podziękowaniami od piłkarzy, w których każdy podkreślał nie tylko to, że Pochettino był dla nich szefem, ale też przyjacielem i wzorem. Przestać się wkurzać na to, że kłopoty, jakie przeżywał w ostatnich miesiącach Tottenham, w znikomym stopniu były winą trenera: że kłopoty te przewidywał i zapowiadał od dawna, ba – sugerował rozwiązania. Nie wrzucać już więcej na Facebooka czy Twittera zdjęć i filmów z najpiękniejszymi momentami jego pięciolatki. Z góry pogodzić się z tym, że za niedługi czas przyjdzie go oglądać na ławce któregoś z najlepszych klubów Europy. Chować w sercu wdzięczność, ale uznać, że naprawdę zaczął się nowy etap. Trzeba z żywymi naprzód iść, Michale. Umarł Maurycy, już go zresztą pożegnałeś, narodził się Józef.

Józef, ze wszystkich trenerów świata akurat ten, z którego obecnością na ławce Tottenhamu pogodzić ci się najtrudniej. Jak masz się zrobić jednookim, myśląc o człowieku, który o mały włos sam nie wybił oka jednemu z rywali? Którego pycha i egotyzm stały się w świecie futbolu do tego stopnia przysłowiowe, że felietonista „Guardiana” po jego pierwszej konferencji prasowej napisał, że oto na stadionie Tottenhamu pojawia się drugi gigantyczny kogut, czyniąc aluzję chyba nie tylko do statui wznoszącej się nad trybuną centralną, bo używając przy tym dość wieloznacznego słowa „cock”? Który – jak powiedział kiedyś jednemu z jego biografów dyrektor zarządzanej przez Jorge Mendesa agencji Gestifute – jak tylko sprawy przestają iść w dobrym kierunku, nie trzyma się linii klubu, tylko zaczyna grać na siebie? Co może jeszcze ważniejsze: którego spojrzenie na futbol, gwarantujące tyle sukcesów w pierwszej dekadzie XXI wieku, w ostatnich latach stało się boleśnie nieaktualne, o czym w trakcie jego pracy w Madrycie, Londynie i Manchesterze przekonywali tak dobitnie Pep Guardiola, Jurgen Klopp, a nawet Mauricio Pochettino, którego Tottenham rozgromił przecież jego piłkarzy na Old Trafford?

Nie. Dość. Koniec. Józef Mourinho to przecież nie tylko jedno z kilku najgorętszych wciąż nazwisk na futbolowym firmamencie (nazwisk, dodajmy, będących jeszcze kilka lat temu poza zasięgiem Tottenhamu, nie tylko z powodu tego, że jemu wiodło się wówczas lepiej – jego nowemu klubowi wiodło się wówczas zdecydowanie gorzej…), kojarzonych nie tylko przez kibiców piłki nożnej. To, że mamy do czynienia z marką, która w oczach prezesa Levy’ego powiększa rynkową pozycję zarządzanego przezeń klubu, jest rzeczą oczywistą. Jasne jest, że z Mourinho na pokładzie wciąż można liczyć na sprzedanie praw do nazwy stadionu za wyższą cenę i na większą widownię kręconego przez cały czas serialu Amazonu – spekulacja porównywalna z tymi, dzięki którym sprowadzanie do Tottenhamu Japończyka Tody, Amerykanów Dempseya czy Yedlina albo Koreańczyka Sona, miało zwiększyć zainteresowanie klubem na tamtejszych rynkach, tyle że na nieporównanie większą skalę. Zamiarem prezesa zawsze było zbudowanie globalnej marki, i w tym sensie jest bliżej celu nawet niż parę miesięcy temu, kiedy Tottenham grał w finale Ligi Mistrzów.

Na pierwszej konferencji prasowej nowego szkoleniowca stawiło się dziewięćdziesięciu czterech dziennikarzy. Relacjonowały ją media całego świata, nie tylko na stronach sportowych. Tu wszystko jest logiczne: piłka nożna w oczach prezesa Levy’ego i jemu podobnych jest dziedziną tyleż sportu, co ekonomii, a klub jest po prostu „dostarczycielem kontentu” w branży rozrywkowej. Najwspanialszy stadion świata? Kibice mają w nim spędzić cały dzień, nie tylko oglądając jakiś tam mecz, ale także pijąc piwo, jedząc i robiąc zakupy, jak w galerii handlowej. Tak po prostu jest. Nie ma się co obrażać.

Józef nie zdobędzie więc Tottenhamowi mistrzostwa kraju, choć mówi, że w przyszłym roku spróbuje. Nie do tego został wynajęty. Realistyczny plan na polu sportowym to obronienie miejsca w pierwszej czwórce (będzie to cholernie trudne, ale na tym etapie sezonu nie jest jeszcze niemożliwe), występy w Lidze Mistrzów na wiosnę (wysoce prawdopodobne) i powalczenie o Puchar Anglii (przy szczęśliwych losowaniach i znając sposoby, jakimi Mourinho rozgrywał boje pucharowe – również niewykluczone), nade wszystko jednak: spowodowanie, że biznes będzie kręcił się nadal. Że liczba transmisji telewizyjnych dołującej drużyny nie spadnie, podobnie jak nie zmniejszy się frekwencja na stadionie. Z Mourinho jest przecież tak, jak z podstarzałą gwiazdą rocka, taką po licznych botoksach i farbach, co to od lat nie nagrała niczego naprawdę ciekawego, ale i tak zapełnia stadiony grając te same kawałki, co dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat temu, bo ludzie wciąż chcą ich słuchać. Jesteśmy w końcu w branży rozrywkowej.

Nie. Dość. Koniec. Jest przecież w Józefie coś jeszcze niż zdolność przyciągnięcia uwagi mediów zgrabną ripostą.

Te na pierwszej konferencji w Tottenhamie nie były zresztą (sceptyk powiedziałby: jeszcze nie musiały być…) złośliwe czy agresywne. Jak na obu inauguracjach w Chelsea, jak podczas premiery w Manchesterze, obejrzeliśmy człowieka asertywnego, ale spokojnego, zadowolonego z siebie i z miejsca, w którym się znalazł na tym etapie życia, z łatwością radzącego sobie z każdą zastawioną przez dziennikarzy pułapką (Powiedział kiedyś, że jest zbyt mocno związany z Chelsea, żeby pracować w Tottenhamie? Ale to było przed tym, jak Chelsea go zwolniła…). Jeśli ocierającego się o bufonadę, to przecież dlatego, że ma podstawy, by dobrze o sobie myśleć (Czy to porażka w finale Ligi Mistrzów tak źle wpłynęła na piłkarzy Tottenhamu? Nie wie, bo nigdy nie przegrał w finale Ligi Mistrzów). Człowieka, który wie, co powiedzieć w tym właśnie miejscu i momencie, począwszy od podziękowań i ciepłych słów pod adresem poprzednika, dla którego ten klub będzie miał zawsze otwarte drzwi i który błyskawicznie znajdzie nową, świetną pracę, przez komplementy pod adresem nowych podopiecznych (jestem tu ze względu na nich, wielu z nich próbowałem kiedyś kupić, a niektórych nie próbowałem tylko dlatego, że wiedziałem, że są nie do wyjęcia), po słowa, które z pewnością chciał usłyszeć pracodawca (o chęci stawiania na młodych) i które pragnęli usłyszeć kibice (że nie zamierza radykalnie zmieniać stylu gry, że styl gry zawsze zależy od profilu drużyny i oczekiwań klubu, że najważniejszy jest zespół, a piłkarzy można uważać za „wielkich” tylko wtedy, kiedy sprawiają, że grający z nimi koledzy stają się jeszcze lepsi). „Jestem tu, żeby kontynuować proces i ewentualnie dopełnić go własnymi pomysłami, ale stawiając na rozwój: nie chcę burzyć stabilności ani mieszać piłkarzom w głowach” – mówił. „W piłce nożnej musisz przede wszystkim chcieć siebie wyrazić” – dodawał, co brzmiało jak cytat z nieodżałowanego poprzednika.

Nie. Dość. Koniec. Nie musisz wierzyć, że Józef stanie się apostołem futbolu proaktywnego, takiego, który lubisz, odważnego i pięknego dla oka. Sedno problemu, z którym wiąże się dla ciebie pojawienie się Mourinho w twoim klubie, polega przecież na tym, że jemu chodzi o coś, o co tobie tak naprawdę nigdy w kibicowaniu nie chodziło. O wygrywanie. O smak bycia pierwszym. O sukces. To z niezłomną wolą zwyciężania będziesz się musiał w najbliższych miesiącach mierzyć. Z wolą zwyciężania, które, tak jest: ma swoją cenę. Cenę konfliktów z całym światem i manipulacji. Cenę biernej, a czasami może nawet i czynnej agresji. 

Wiesz dobrze, że Józef będzie błyskotliwy i czarujący tak długo, jak długo będzie wygrywał. Kiedy zacznie przegrywać, zamieni twoje życie w koszmar. A potem zostawi spaloną ziemię, jak w Madrycie, zachodnim Londynie czy w Manchesterze. O spalonej ziemi jednak – i o kolejnym siewcy, który zasieje w niej ziarno kolejnej odnowy – będziesz miał jeszcze czas pomyśleć. Teraz pomyśl o tym, co Mourinho osiągał ze swoimi dotychczasowymi drużynami zanim nastąpił feralny trzeci sezon. I zastanów się, czy tej właśnie lekcji nie potrzebujesz, czy nie na tym polega ów ostatni krok oddzielający twoją drużynę od znalezienia się na topie? Czy nie nazbyt długo zasłaniałaś się kwestiami stylu i sposobu gry, filozofii zrównoważonego rozwoju, cierpliwego budowania itd., żeby pokryć tym wszystkim własne pogodzenie z faktem, że tak naprawdę to ty nie jesteś gotowy na poczucie się zwycięzcą? Że skoro sam nie chciałeś wyjść spod szafy, musiałeś dostać takiego trenera, żeby cię spod niej wykopał?

„Kiedy nie wygrywam, nie potrafię być szczęśliwy – mówił wczoraj na swojej pierwszej konferencji prasowej w Tottenhamie José Mário dos Santos Félix Mourinho. – Nie potrafię tego zmienić w swoim DNA. Mam nadzieję, że będę potrafił dotrzeć do zawodników, by również oni nie byli szczęśliwi, kiedy nie wygrywają”.

W sumie to ciekawe pytanie, nie tylko dla kibica tego klubu. Jak to jest, być zwycięzcą?

21 komentarzy do “Gustavus obiit – natus est Conradus

  1. Michał

    „Co może jeszcze ważniejsze: którego spojrzenie na futbol, gwarantujące tyle sukcesów w pierwszej dekadzie XXI wieku, w ostatnich latach stało się boleśnie nieaktualne, o czym w trakcie jego pracy w Madrycie, Londynie i Manchesterze (…)”.

    Z całym szacunkiem, ale okres pracy w Madrycie to był szczyt Mourinho. Nie uważam, że tamten Real był gorszy od jego Interu, a na pewno był lepszy od pierwszej mourinhowskiej Chelsea. W lidze musiał walczyć z być może najlepszą drużyną w historii, Ligi Mistrzów dosyć pechowo nie udało się zdobyć (Real wygrał ją rok po odejściu Mourinho, bazując w gruncie rzeczy na tym co Portugalczyk wypracował) – ale to była znakomita drużyna, o której nikt normalny by wtedy nie powiedział, że jest w czymś przestarzała.

    Umieszczanie początku upadku Mourinho w Madrycie i ogólnie deprecjonowanie tego co tam zbudował – a widziałem, że robił Pan to też na Twitterze – to nie przymykanie jednego oka, ale po prostu ich zamykanie.

    Chociaż Portugalczyk faktycznie mógł w pewnym sensie „umrzeć” tam jako trener: skoro w tym Realu – z Ronaldo, Xabi Alonso, Ramosem na czele – nie udało się osiągnąć głównego celu, to jak mam myśleć o wygrywaniu w Chelsea czy United, z gorszymi piłkarzami, z mniejszymi możliwościami? Odpowiedział sobie Jose: mordowaniem gry.

    Odpowiedz
    1. Łukasz

      Real wygrał LM w następnym sezonie po JM właśnie DLATEGO, że jego już tam nie było. Właśnie dlatego, że przyszedł Carlo i przywrócił atmosferę do normalności. To było kluczem.

      Odpowiedz
  2. Pablo KSC&NUFC

    Przez Ciebie Autorze,
    polubiłem bardziej ten klub, a Maurycego szczególnie.
    Nie wiem czy będę umiał życzyć dobrze, drużynie prowadzonej przez JM. Czas pokaże.
    Jeśli będzie mniej fisiował pod publikę to kto wie.
    Pytanie czy potrafi …

    Odpowiedz
    1. me262schwalbe

      Uczciwie rzecz biorąc, skoro Poch musiał się radzić sobie przez 500 ileś dni bez transferu, to może wypadałoby mu dać chociaż połowę tego czasu, żeby zobaczyć skutki tych, które właśnie przeprowadził. Ale odleciałem uczciwość i futbol – dobra już więcej nie będę pił. Inna kwestia stadion nie ma nazwy, to i dobrze, bo nie będzie potrzebna. Estadio Mauricio Pochettino i niech tak zostanie.

      No i mam nadzieję, że z resztek szacunku, który we mnie pozostał do DL, ma on jakiś ma plan awaryjny, bo niewymowne imię to horyzont 9-10 miesięcy. Nie wierzę, po prostu nie wierzę, nie potrafię się przełamać (może z czasem, ale lepiej nie robić sobie nadziei), że jak się wybudzę, to będzie coś innego niż spalona ziemia. Wilk zawsze będzie wilkiem choćby się przebrał w owczą skórę.

      Zastanawiam się kogo z piłkarzy ma na myśli i jedyne, co mi przychodzi do głowy to Vertonghen, on pewnie mu pasuje, może jeszcze Sissoko i Ndombele, Kane to raczej nie jego typ napastnika. Z jego wypowiedzi wynika, że warunkiem, że dostanie tą posadę musi grać tymi piłkarzami, którzy są w klubie, a budżet na transfery będzie miał mikroskopijny w porównaniu z jego poprzednimi klubami. A jest jeszcze Koreańczyk, tylko musiałby być wielkości przynajmniej ¾ Drogby i trochę mniej grzeczny (tylko czy potrafi taki być, w tym przypadku wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest pranie mózgu, ale ten pacjent takiej operacji raczej nie przeżyje). Pierwsza odsłona za kilkanaście godzin obstawiam obustronnie zaparkowane autobusy w bramce.

      Odpowiedz
  3. torabora33

    Wady i zalety Jose wszyscy znają. Nie zauważyłem w tej ciekawej analizie jednego wątku, który według mnie jest kluczowy. To są pomału ostatnie chwile drużyny w tej postaci. Z jednej strony tak wiele ciekawych meczy rozegrali, z drugiej strony nic w sumie ciekawego nie wygrali. Wszędzie byli o ten przysłowiowy włos za wolni. J. M zna jak metody, aby tę granice przekroczyć. Spróbujęmy coś wygrać, a jak nie to i tak drużyna jest do przebudowy. Napewno jedno jest pewne, nie będzie Pan się nudził na konferencjach z udziałem ” 3 titles Jose”.

    Odpowiedz
  4. KrólJulian

    Oj z tą spaloną ziemią to proponowałbym nie iść na skróty 🙂 W zachodnim Londynie to zostawił ekipę, która jeszcze w sezonie, w którym go zwolniono dotarła do finału LM i pucharu ligi oraz zdobyła wicemistrzostwo Anglii. Całkiem sporo z tego ugoru nasz rodak, wybitny taktyk Avram Grant, wycisnął 🙂
    A kolejne zwolnienie Mou z Chelsea – w następnym sezonie Conte zdobył z tą spaloną ziemią majstra 🙂
    Życzę żeby taką spaloną ziemię Mou zostawił po sobie też w Tott 🙂

    Odpowiedz
    1. me262schwalbe

      Czyżbyś sugerował, że do tego organizmu wprowadzi pragmatyzm, pewność siebie, kunktatorstwo i wtedy po wspominanych 9-10 miesiącach wraca Poch i wygrywa wszystko, że to co wyżej wymieniłem było brakującym puzzlem w projekcie Pocha???

      Odpowiedz
  5. KrólJulian

    to nawet coś więcej niż najczarniejszy sen Mou 🙂 gdyby usłyszał o takim scenariuszu, ze sobą w roli tymczasowego, „zadaniowego” menedżera to chyba dostałby zawału 🙂
    A co do wpisu to chciałem jedynie pokazać, że ten Mou nie jest taki jednowymiarowy jakby się wydawało i pasowało do scenariusza o czarnym charakterze)

    Odpowiedz
  6. me262schwalbe

    Jeszcze można dodać, że z tym ugorkiem Solskier ograł PSG i zakwalifikowł się do LE. Z odpowiedzią trzeba się trochę wstrzymać, ale osobiście nie robię sobie nadziei, czy wolny czas spędzał na nauce/analizach/wnioskach czy ma jeszcze jakieś nowe pomysły – to w kwestii czysto sportowej. W kwestii materialnej chyba sam zdaje sprawę jakimi pieniędzmi może operować/szastać. Myślę, że DL postawił tutaj sprawę jasno i na tym polu z prezesem nie wygra (zresztą mało kto może wygrać, choć wysokość jego kontraktu, w porównaniu z kontraktem Pocha może wywoływać wrażenie, że prezes się na chwilę zagapił :). Największe Ale największym problemem, jak dla mnie, (zawsze przedrzeźniam nadęcie i bufonadę – ale to już mój problem:) jest jego charakter. W porównaniu z Pochem dzieli ich kosmos. To nie jest łatwe do przeskoczenia. Już teraz na samą myśl jego wyjaśnień dostaję torsji. Że przyczyną przegranej był śnieg (czy nawet nie tyle śnieg, tylko, że padały nadwymiarowe płatki śniegu, czy też mecz był rozgrywany nie o tej fazie księżyca, albo kierunek koszenia murawy powodował, że piłka po odbiciu dostawała wstecznej rotacji, uwagi o sędziach, VAR-ze, UEFie i innych ludziach, przemilczam/zostawiam bez komentarza.

    Odpowiedz
    1. KrólJulian

      Wszystko prawda, ja to nauczony latami doświadczeń podchodzę do Mou jak do wrestlingu – to ściema, wszyscy o tym wiedzą, a jednak oglądają i dobrze się przy tym bawią 🙂 Takie czasy, aktor i jego problemy jest ważniejszy niż film, a tu zachowanie i komentarze Mou ważniejsze niż mecz… Mnie tylko zastanawia fakt czemu zdecydował się na Tott i tak sobie myślę, że faktycznie na wielkie transfery to raczej liczyć nie może, ale pewnie już dobrze to sobie skalkulował i wie, że sporo można jeszcze z tej ekipy wycisnąć i może coś z nią wygrać, a nie jak w Realach, PSG, itd., musi, tzn, jeśli wygra to oczywiście Mou, przy nieznacznym udziale drużyny 🙂

      Odpowiedz
      1. me262schwalbe

        Też nie wiadomo, czy DL nie zawarł w jakiejś zawoalowanej formie w umowie, że albo 4 miejsce albo wypad bez odszkodowania i wraca Poch :0. Nie, nie moje pobożne życzenia Poch będzie teraz przebierał w ofertach jak w ulęgałkach, Ars, MU, Bay, Real, może też PSG jeśli na wiosnę znowu szybko pożegna się z pucharami.

        Odpowiedz
  7. KrólJulian

    Pojawiła się też teoria, że zatrudniając Mou DL chciał ubiec włodarzy Arsenalu 🙂 To prawda, a może i City, bo tam chyba już też zaczyna się powoli wyczerpywać obecna formuła…

    Odpowiedz
    1. me262schwalbe

      Wielu sukcesów w Nowym Jorku 🙂

      Pozostaje mieć nadzieję, że DL będzie równie konsekwentny = czyli równie niecierpliwy, jak w przypadku Maurycego i od Wielkiej Nocy będziemy widzieć nową twarz na ławce Tott…

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *