Tottenham wychodzi z cienia

Spacerującym po tej części Puszczy Niepołomickiej, która leży pomiędzy samymi Niepołomicami a Staniątkami, należy się wyjaśnienie: facet o cokolwiek nieprzytomnym spojrzeniu (skojarzenie z rozbieganym wzrokiem Cristiana Romero z pewnością nieprzypadkowe), na którego natrafiali w to niedzielne popołudnie kilkanaście minut po siedemnastej, próbował właśnie dojść do siebie po obejrzanych w telewizji derbach północnego Londynu. Derbach, które jego drużyna zremisowała ostatecznie 2:2 – i choć w samej końcówce mogła zdobyć zwycięskiego gola po tym, jak Richarlison doszedł do pozycji strzeleckiej w polu karnym gospodarzy, to przecież równie dobrze mogła przegrać z kretesem, zwłaszcza kiedy przy stanie 1:0 Jesus odebrał piłkę Maddisonowi i miał przed sobą tylko Vicario. Przez pierwsze pół godziny gry to Arsenal był bardziej zdecydowany, jego akcje – zwłaszcza skrzydłami – bardziej płynne, jego pressing na połowie gości bardziej zdecydowany, jego strzały groźniejsze.

We wszystkich wypowiedziach poprzedzających to spotkanie Ange Postecoglou podkreślał, że wynik będzie dlań drugorzędny: że dla niego ważniejsze jest sprawdzenie, na ile jego piłkarze będą w stanie grać swoją piłkę niezależnie od klasy rywala. Czy nie będą próbowali się schować w jego cieniu, unikając brania na siebie odpowiedzialności – także wtedy, gdy coś pójdzie nie tak. W jakim miejscu będą po tych paru zaledwie miesiącach wspólnej pracy, naznaczonej – nigdy dość przypominać – transferową sagą Kane’a czy rwanym okresem przygotowawczym podczas azjatyckiego tournee. Wymęczony jakimś cudem remis po grze defensywnej niczego nas nie nauczy – mówił Australijczyk, przystępując do swoich pierwszych derbów północnego Londynu.

No więc Tottenham nie grał defensywnie. Nawet jeśli były w tym meczu momenty, w których gospodarze dominowali, próbował robić swoje: rozgrywać piłkę od własnej bramki i wychodzić spod pressingu za pomocą szybkiej wymiany podań. Nie było łatwo, bo rywal był naprawdę klasowy – tak trudnego testu jeszcze w tym sezonie nie było i straty piłki przed własnym polem karnym liderów środka pola, Bissoumy i Maddisona, świadczyły o tym bardzo wyraźnie. Nie było tak trudnego testu także ze względu na kartki – Udogie swoją dostał już na początku meczu i nieprzypadkowo większość groźnych akcji Arsenalu szła później jego stroną. No i nie było tak trudnego testu ze względu na okoliczności, w których Tottenham tracił gole: najpierw samobójczy rykoszet Romero po zagraniu Saki, które nie zmierzało do bramki, a potem rzut karny po trafieniu w rękę Argentyńczyka, na temat którego dyskutowano po meczu, zastanawiając się i nad wcześniejszym faulem Gabriela na Maddisonie, i nad konsekwencją w reagowaniu sędziów na podobne incydenty.

W tym sensie ten test został zdany: piłkarze Postecoglou pokazali na Emirates osobowość i charakter. Kapitan Son zdobył dwa gole, wykorzystując okazje, które w poprzednich sezonach zdarzało mu się marnować, a wicekapitan Maddison miał dwie asysty – przede wszystkim jednak obaj bardzo ciężko pracowali dla drużyny. Bissouma wygrywał rywalizację w środku pola z zawodnikami o wiele bardziej doświadczonymi i utytułowanymi. Kulusevski biegał tak, jak to robi od początku sezonu, rozpoczynając akcje swojej drużyny, ale i wspierając Porro przed własnym polem karnym.

Właściwie o żadnym z piłkarzy gości nie sposób powiedzieć, że próbował ten mecz przetrwać albo grać na alibi – każdy prosił o piłkę, wchodził w pojedynki, a jeśli popełnił błąd – próbował go naprawić. Nie do końca panujący nad boiskowymi wydarzeniami sędzia Jones szafował kartkami, ale ci z graczy Tottenhamu, którzy dostali je w trakcie gry, umieli do końca zachować dyscyplinę i zimną krew. Zero paniki, tylko cierpliwe rozgrywanie na własnej połowie, nawet jeśli niejeden raz kończyło się to stratą i szansą gospodarzy… To właściwie niewiarygodne, że taki Sarr ma wciąż tylko 20 lat, a Udogie, Johnson czy (znakomity!) van de Ven – 22… To właściwie niewiarygodne, dla ilu graczy Tottenhamu były to pierwsze takie derby.

Oczywiście kibice Arsenalu mogą narzekać na skuteczność swoich ulubieńców i mogą mówić, że grę gospodarzy skomplikowały kontuzje: Martinelli i Trossard w ogóle nie wyszli na boisko, Rice opuścił je w przerwie. Ale i goście stracili Maddisona i Johnsona, a z ławki na ich miejsce nie mogli się pojawić doświadczeni Perisić i Lo Celso. Myślę, że napisanie w tym miejscu o sprawiedliwym remisie nie będzie tylko jeszcze jednym świadectwem, że autor niniejszego bloga kibicuje Tottenhamowi. Inna sprawa, że nawet gdyby Tottenham przegrał, byłbym zadowolony po tym, co zobaczyłem w ciągu stu minut, z których 55 minut upłynęło moim ulubieńcom z piłką przy nodze. To był, przypomnijmy, siódmy mecz Tottenhamu Postecoglou – Arsenal pod Artetą rozegrał już 186 spotkań.

„Błędy są naturalne – pytanie, jak na nie zareagujesz” – tak można by streścić przesłanie Australijczyka do swoich piłkarzy. Otóż oni reagują na tyle dojrzale, że niezależnie od tego, jak wykończyło mnie patrzenie na ten mecz i jak później musiałem odreagowywać stres przechadzką po deszczowym lesie, muszę zakończyć deklaracją, którą już zresztą wygłosiłem na Twitterze: to naprawdę idzie w dobrą stronę.

3 komentarze do “Tottenham wychodzi z cienia

  1. me262schwalbe

    Jeszcze nie miałem okazji oglądać Tott w nowym wydaniu, ale po przeczytaniu optymistycznych recenzji, najwyższy czas własnoocznie zweryfikować, na podstawie lektury wieloletnich sprawozdaniach należy spodziwać się, że jest w tym dużo prawdy. Coys

    Odpowiedz
  2. Rafo

    ”To był, przypomnijmy, siódmy mecz Tottenhamu Postecoglou – Arsenal pod Artetą rozegrał już 186 spotkań.” i tego się trzymamy … choć po cichu marzę o tym, że z Liv zagramy trochę inaczej – choćby momentami będzie długa piłka na szybkiego Salo albo Kulu

    Odpowiedz
  3. me262schwalbe

    W porównaniu do stylu Tott za Pocha to jeszcze brakuje, no ale nie żądajmy zbyt wiele na sam początek, w końcu nie od razu Krak zbudowano. Każdy menager ma swoją filozofię i dysponuje jakimiś środkami do realizacji wyznaczonych celów. Teraz to przynajmniej można oglądać nie narażając się przy tym na ból zębów. No i jeszcze to szczęście, normalnie nie pasujące wręcz do Tott. Ale nie przesadzajmy, szczęście raz jest ale częściej go nie ma. Niech się dalej kręci. Coys

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *