Nominacje dla Kane’a (kandydat na piłkarza roku i młodego piłkarza roku) i Alliego (młody piłkarz roku), wyróżnienia (Alderweireld pewniakiem do jedenastki roku, tak samo zresztą jak tamta dwójka) i tytuły (Kane idzie na króla strzelców), powszechne zachwyty, lawina komplementów od tych, którzy – jak Jamie Carragher – zawsze byli sceptyczni. Bajeczne statystyki: najwięcej goli strzelonych, najmniej straconych, najwięcej wykreowanych okazji i strzałów, najwięcej bramek ze stałych fragmentów gry, itp., itd. Czas się zacząć przyzwyczajać: mistrz czy nie mistrz, to i tak jest najlepszy sezon Tottenhamu od czasu tego, w którym zacząłem mu kibicować, czyli 1986/87, kiedy skończyliśmy na trzecim miejscu i przegraliśmy finał Pucharu Anglii przez słynne kolano Mabbutta.
Tfu, na psa urok: nie powinienem używać słowa „przegraliśmy”. Wpadłem zresztą na chwilkę, bez zamiaru czynienia jakichś wielkich analiz, tylko po to, żeby jeszcze raz zwrócić uwagę na piłkarza, którego lawina wyróżnień ominie, a który jak mało kto może być symbolem tej drużyny. Na Erika Lamelę. Czytaj dalej