Archiwa tagu: kontuzje

Najważniejsze jest życie

Podczas rozgrywanego w Kopenhadze meczu Dania-Finlandia zasłabł na boisku pomocnik gospodarzy Christian Eriksen. Mecz dokończono.

Każde słowo, jakie próbuję napisać, wydaje mi się teraz cytatem. Tytuł wziąłem na pewno od Marka Edelmana, skądinąd wielkiego lekarza i specjalisty od ludzkich serc. Być może zresztą nie ma słów, które można by powiedzieć i napisać po tym, jak się zobaczyło prowadzoną na boisku w Kopenhadze walkę o życie Christiana Eriksena. Nie ma słów, którymi można by w tej chwili oceniać sensowność kontynuowania meczu po tak krótkiej przerwie, jeszcze tego samego wieczora i mimo traumy, jaka stała się udziałem jego uczestników. Nie ma słów, którymi można by teraz analizować ów wznowiony mecz w kategoriach czysto sportowych, abstrahując od zasłabnięcia, które stało się przyczyną przerwy. Nade wszystko: nie ma słów, którymi można by dzisiaj dywagować nad tym, co spowodowało tak poważny kryzys zdrowotny zawodowego sportowca, wydawałoby się: mającego nadzwyczajną opiekę medyczną i od lat sprawiającego wrażenie jednego z najwytrzymalszych, a w czasach, kiedy grał w Tottenhamie, bijącego zwykle rekordy największej liczby przebiegniętych po boisku kilometrów. Nie ma słów, za pomocą których można by spekulować, czy jego organizm był przemęczony, czy może jednak nie, bo przecież podczas ostatnich miesięcy w Mediolanie wcale nie grał tak dużo. Wszystko to wydaje się kompletnie nie na miejscu, niestosowne, nieodpowiedzialne wręcz, bo przecież cóż my wiemy, żeby spekulować nad przyczynami kopenhaskiego dramatu.

Najważniejsze jest życie. I może jeszcze uczucia i emocje tych, dla których to życie jest najbliższe i najcenniejsze. Tych, którzy Christiana Eriksena kochają – to z myślą o nich jego koledzy i przyjaciele z drużyny otoczyli ekipę ratowniczą kordonem, by w chwili tak intymnej nie był podglądany przez kamerzystów i fotoreporterów. To zresztą jedna z lekcji, które chciałbym wynieść z tej dramatycznej historii: lekcję owej instynktownej solidarności, jaką wykazała się drużyna duńska, kompetencji i odwagi Simona Kjaera, który pierwszy rzucił się reanimować kolegę, a potem wraz z Kasparem Schmeichelem popędził uspokajać jego partnerkę. Lekcji solidarności także piłkarzy fińskich i kibiców obu zespołów, wysyłających w świat jednoznaczny sygnał, że są ważniejsze rzeczy niż jakaś tam piłka nożna i zwycięstwo ich ulubieńców. A w ślad za tym może jeszcze lekcję nieoceniania tych, którzy w sytuacji skrajnej nie przerwali transmisji odpowiednio szybko albo próbowali zagadać dramat. Nie byłem w tym studiu, nie wiem, czy bym potrafił. Widziałem zresztą i czytałem wielu dziennikarzy, którzy niemal natychmiast zaczęli w swoich kanałach dzielić się informacjami o tym, jak fachowo udzielać pierwszej pomocy.

Okładka „Przeglądu Sportowego” z 18 kwietnia 2019 r.

Bo najważniejsze jest życie. Wiadomości, które płyną ze sztabu duńskiej federacji mówią, że Christian Eriksen żyje, że mówi i że chciał, by koledzy grali dalej. Jak dobrze. Jakie to jest dobre życie, chciałoby się dodać, jakie spełnione i piękne: i na łonie rodziny, i na boisku. Akurat ja mam mnóstwo sportowych powodów, by być za nie wdzięcznym: jego 226 meczów w Premier League w barwach Tottenhamu, 571 sytuacji wypracowanych kolegom, 62 asysty (cztery sezony z rzędu z ponad dziesięcioma na koncie…), a do tego 51 goli, z czego 23 z dystansu… Ważne bramki w angielskiej ekstraklasie i Lidze Mistrzów, gole z rzutów wolnych (Łukasz Fabiański pamięta jeszcze z czasów Swansea…), odbiory i przechwyty na połowie rywala… Wśród moich najcenniejszych pamiątek kibicowskich jest zresztą okładka „Przeglądu Sportowego” ze zdjęciem, na którym jest obok Sona – z meczu, po którym Tottenham awansował do półfinału Ligi Mistrzów – i na którym tak pięknie się uśmiecha. A po finale Ligi Mistrzów została mi koszulka z numerem 23 i nazwiskiem Eriksen na plecach.

Ale najważniejsze jest życie. Nie kariera, puchary czy sława piłkarza. Nie wspomnienia i pamiątki kibica. Nie medialny cyrk wokół wielkiej futbolowej imprezy. Nie pytania o dalszy ciąg kariery 29-letniego Duńczyka. Nie rozliczenia związane z okolicznościami, w których mecz został dokończony. To jeszcze jedna z lekcji, jaką dziś dostaliśmy – najważniejsza.

Uważajcie na głowy

Tragiczny wypadek z udziałem Ryana Masona (podczas meczu Chelsea-Hull zderzył się głowami z Garym Cahillem, stracił przytomność, a później okazało się, że ma pękniętą czaszkę) w wielu miejscach przedstawia się jako… sukces Premier League: mówi się o wzorowym działaniu służb medycznych, błyskawicznym transporcie do szpitala, udanej operacji, a nawet perspektywach powrotu 25-letniego piłkarza na boisko. W tle pozostaje pytanie o – również poszkodowanego – Gary’ego Cahilla. Trenerowi Chelsea, Antonio Conte, wypsnęło się na pomeczowej konferencji, że jeszcze w przerwie meczu jego kapitan po zderzeniu z piłkarzem Hull nie czuł się dobrze („After the first half, it wasn’t really good with Gary, but we decided to continue with him”).

Dla mnie te słowa przeczą propagandzie, którą uruchomiono po wypadku na Stamford Bridge. Czytaj dalej

Kto upadł na głowę

Wpadam na chwilę w kwestii, która być może jako jedyna zasługuje na naszą uwagę po tych dwóch i pół godzinach meczu nudnego jakby był ćwierćfinałem mundialu. W kwestii zdrowia i być może życia piłkarzy.

W pierwszej połowie półfinałowego spotkania Argentyna-Holandia startujący do walki w powietrzu Javier Mascherano uderzył czołem w tył głowy Georginio Wijnalduma i upadł na ziemię. Telewizyjne zbliżenia pokazały twarz piłkarza, wyraźnie bez świadomości. Później na boisku pojawili się argentyńscy medycy, zawodnik Barcelony podniósł się, a parę minut potem grał już w najlepsze – w pierwszym kontakcie z piłką wprawdzie podał ją pod nogi Sneijdera, ale po to, by niemal natychmiast odzyskać. Ba: w końcówce spotkania został bohaterem, w ostatniej chwili blokując strzał Robbena, czyli przedłużając szanse swojej drużyny na awans do finału.

Bohater, znaczy? Twardziel? Kapitan bez opaski? Jak to dobrze, że wytrzymał do końca? Rzecz w tym, że wcale niekoniecznie. Pisałem o podobnych przypadkach dla Sport.pl w listopadzie 2013 r., kiedy po zderzeniu z Lukaku w końcówce meczu z Evertonem na chwilę stracił przytomność bramkarz Tottenhamu Hugo Lloris, a fakt, że po czymś takim pozwolono mu kontynuować grę, nie stał się niestety uderzeniem na trwogę dla całego świata sportu. Pomijam już fakt, że w warunkach stadionowych, przy panującym wokół chaosie, trudno kontuzjowanego poprawnie zdiagnozować, a on sam jest oszukiwany przez buzującą w jego organizmie adrenalinę: może nie czuć bólu, lekceważyć inne niepokojące w normalnych warunkach objawy. Chodzi o groźbę powtórki podobnego zdarzenia, czyli o możliwość wystąpienia tzw. zespołu drugiego uderzenia – w innych sportach kontaktowych, jak rugby czy futbol amerykański, prowadzących do śmierci czy poważnej niepełnosprawności (samo pojęcie „zespół drugiego uderzenia” pojawiło się w medycynie po przeanalizowaniu przypadku młodego futbolisty amerykańskiego, który kilka dni po pierwszym incydencie, uspokojony dobrymi wynikami tomografii, wziął udział w rozgrzewce, doznał zapaści i po wielotygodniowym leczeniu stał się przykutym do wózka inwalidą).

Kiedyś w świecie rugby po podobnych incydentach zawodnicy obligatoryjnie otrzymywali tydzień wolnego, później jednak przepisy zmieniono: wszak show must go on, więc wystarczy pięć minut, w trakcie których trzeba uzyskać akceptację lekarzy na powrót do gry. W świecie piłki nożnej nawet o pięciu minutach mowy nie ma, mimo iż takie zdarzenia się mnożą. Nawet na mundialu w Brazylii, oprócz urazu Mascherano, mieliśmy zderzenie Alvaro Pareiry z kolanem Raheema Sterlinga w trakcie meczu Anglia-Urugwaj – również zlekceważone. „FIFA igra z ogniem” – alarmował na Twitterze Andrew Orsatti z międzynarodowego związku piłkarzy (FIPro), apelując o to, by w przypadku meczów o taką stawkę możliwość przebadania piłkarzy miał niezależny zespół lekarzy. Wtórował mu były piłkarz amerykański, dziś ekspert telewizji ESPN Taylor Twellman – skądinąd ofiara podobnych przypadków. Inni zwracali uwagę, że samo podejrzenie wstrząśnienia mózgu nawet w myśl obowiązujących przepisów FIFA powinno skutkować wyłączeniem z jakichkolwiek aktywności sportowych przynajmniej w dniu incydentu.

Amerykańska NFL zawarła niedawno porozumienie, gwarantujące 765 milionów dolarów odszkodowania tym sportowcom, którzy po zakończeniu kariery cierpieli na skutek odniesionych w jej trakcie kontuzji głowy – porozumienie zakwestionowane jednak przez sąd federalny jako najprawdopodobniej zbyt niskie. Ile lat i kontuzji musimy jeszcze zobaczyć w piłce nożnej, żeby jej władze zaczęły traktować serio zdrowie piłkarzy?