Najprościej byłoby napisać, że było to okropne, ja jednak oglądałem z wielkim zajęciem – właściwie im dłużej udawało się piłkarzom MU wkładać kij w szprychy liverpoolskiego roweru, z tym większym. Mecz reklamowano wszak jako starcie, tak tak, przedstawiciela odchodzącego pokolenia trenerskiego (że niby mówimy o Mourinho) z młodszym zdolniejszym, co to nie tylko teraz w Liverpoolu, ale i wcześniej w Dortmundzie wyznaczał nowe taktyczne trendy. Wydawało mi się to bałamutne nie tylko dlatego, że różnica wieku między Mourinho a Kloppem wynosi zaledwie cztery lata – przede wszystkim nadal niewiele wskazuje na to, by menedżer MU zaczął odstawać o trenerskiej czołówki.
Dzisiejszy mecz był tego kolejnym dowodem. Tak, wiem, nie podobało Wam się, jak grał Manchester United, a i sir Alex Ferguson otrząsał się pewnie ze wstrętem na trybunach, ale czy znowu aż tak bardzo różniło się to od historycznego już pojedynku Liverpoolu z Chelsea, tym, co to potknął się Steven Gerrard i mistrzostwo kraju odjechało z Anfield? Właściwie podstawowa różnica polegała na tym, że podopieczni Mourinho tym razem nie grali aż tak ostentacyjnie na czas. Poza tym był to reaktywny futbol przeciwstawiony proaktywnemu; czyhanie na błąd, wybijanie z uderzenia, ograniczanie wolnej przestrzeni, itp., itd. Momentami, w pierwszej połowie zwłaszcza, goście wyglądali na ustawionych w 6-3-1, z bocznymi pomocnikami – Ashleyem Youngiem zwłaszcza – dodatkowo pozbawiającymi atakujących ze skrzydeł rywali miejsca na rozegranie akcji, a także z Herrerą i Fellainim zgarniającymi właściwie wszystkie drugie piłki. Czytaj dalej