Trochę więcej argumentów w ostatnich tygodniach przemawia za Davidem Moyesem, nieprawdaż? Owszem, pogromy z Liverpoolem i Manchesterem City przydarzyły się właśnie w tym czasie, ale przeplecione zwycięstwami nad Aston Villą, West Hamem, a zwłaszcza Olympiakosem. Owszem, gol Schweinsteigera nadal czyni Bayern faworytem dwumeczu, ale w starciu z Bawarczykami spodziewano się raczej miazgi i upokorzenia podobnego do tych, które stały się udziałem Czerwonych Diabłów w starciu z najlepszymi drużynami Premier League; tego, że goście zabiorą gospodarzy na karuzelę (żeby użyć słów sir Aleksa Fergusona po jednym z finałów Ligi Mistrzów z Barceloną), a nie w pełni honorowego remisu po popisie wreszcie zorganizowanej gry obronnej.
Momentami było to jak oglądanie Evertonu Moyesa, ale przecież nie jest to żadna wada: groźnie kontratakujący i twardy w obronie tamten Everton jak mało która drużyna angielskiej ekstraklasy potrafił wsadzać kije w szprychy silniejszych rywali (zresztą i MU za czasów Fergusona potrafiło to zrobić, ścierając się z Barceloną w półfinale Ligi Mistrzów, w 2008 r.). Momentami było to też jak oglądanie pamiętnych starć Chelsea z Barceloną, szczęśliwie zakończonych dla angielskiej drużyny – również dlatego, że twarzami tamtego sukcesu były starzejące się gwiazdy drużyny spisywanej na straty. Tyle razy narzekaliśmy ostatnio na Rio Ferdinanda, a dziś zagrał niemal perfekcyjnie – tylko raz jeden dając się zgubić Mandżukiciowi zgrywającemu piłkę do wchodzącego w głębi pola Schweinsteigera. Po prostu perfekcyjnie zagrał Namanja Vidić.
Decyzja o wzmocnieniu drugiej linii (przed własnym polem karnym biegali Carrick, Fellaini i Giggs, potem Walijczyka zmienił Kagawa, ale także Rooney i Valencia cofali się w okolice bramki de Gei) była słuszna. Bayern, zgodnie z oczekiwaniami, zdominował ten mecz, momentami będąc prawie 80 proc. czasu przy piłce. Posiadanie piłki to jednak nie wszystko. Piłkarze Guardioli pięknie operowali futbolówką po tym, jak odbierali ją gospodarzom jeszcze na ich połowie, cudnie wychodzili na pozycje, fantastycznie wymieniali się między sobą rolami, słowem: robili to, czego od nich oczekiwaliśmy, tyle że mało która ich akcja kończyła się strzałem. Strzelali gospodarze – dwie wyborne okazje, na początku meczu i w końcówce pierwszej połowy miał Danny Welbeck (kolejny raz wypada wyrazić szacunek Michaelowi Coxowi, który przewidywał taki właśnie scenariusz, ataków na początku i na końcu, przywołując starą marketingową strategię emitowania tej samej reklamy w pierwszej i ostatniej fazie bloku ogłoszeniowego, żeby skuteczniej dotrzeć do głów klientów). Jedną sytuację Anglik wywalczył sobie sam, przyjmując trudne podanie od Valencii, mijając Javiego Martineza i strzelając bramkę – nie wiem nadal, czy nieuznaną z powodu ręki, czy z powodu zbyt wysoko uniesionej nogi, bo oba powody były tyleż do uwzględnienia, co do niezauważenia przez sędziego – jak zauważył Graham Poll, sędzia zachował się dobrze, choć jego angielscy koledzy w Premier League pewnie puściliby grę. Drugą sytuację Welbeck zawdzięczał podaniu Rooneya i błędowi Boatenga (pisywaliśmy tu i ówdzie, że Bayern ma słabe punkty, zwłaszcza kiedy jego obrońcy znajdą się pod presją), ale – będąc sam na sam i mając za dużo czasu na decyzję, został zatrzymany przez Neuera. Moyes na pomeczowej konferencji twierdził wprawdzie, że w meczu o taką rangę podobne sytuacje trzeba wykorzystywać, ale ja grę Welbecka chciałbym pochwalić – jego ruchliwość, zdolność do ucieczki spod krycia i zmuszenia rywala do błędu. Podobnie zresztą chciałbym pochwalić Thomasa Müllera, nawet jeśli dopiero jego zejście – zmiana „fałszywej dziewiątki” na prawdziwą – zaowocowała bramką dla Bayernu.
Z wyborów Moeyesa na ten mecz nie bronił się właściwie tylko Fellaini – a dlaczego, pisze osobno na Sport.pl Michał Zachodny. W kluczowym momencie Belg odpuścił Schweinsteigera, wbrew oczekiwaniom nie wygrywał pojedynków główkowych, był chaotyczny. Fantastycznie grał za to Phil Jones, najpierw na prawej, potem na lewej obronie, nie zawiódł de Gea, raz czy drugi przydał się Valencia, Carrick po nerwowym początku odzyskał spokój, a o seniorach ze środka obrony już wspominałem. Oczywiście cud w Monachium zapewne się nie wydarzy, piłkarze Guardioli – nawet bez Martineza i Schweinsteigera – pozostaną nadludźmi, ale w najbliższy weekend samolotu z antymoeysowskim banerem nad Old Trafford raczej bym się nie spodziewał. Czasem warto być cierpliwym: tak dobrze przygotowanego Manchesteru United jeszcze w tym sezonie nie oglądaliśmy.