Zastanawiam się, czy tytułowe pytanie nie zdradza przypadkiem ideowych przedzałożeń: nowoczesność jako źródło wszelkiego zła, najlepiej nam było za Piasta i tak dalej. No trudno, zadam je mimo wszystko, w przekonaniu, że wybór, jakiego klub dokonał, czyniąc Davida Moyesa następcą Aleksa Fergusona, był wyborem przednowoczesnym. „Decydując o przyszłości przedsiębiorstwa, którego wartość giełdowa przekracza trzy miliardy dolarów, kierowano się… systemem wartości” – pisałem w maju, z radością przyjmując do wiadomości wybranie Szkota do roli następcy Szkota. To miał być pomysł nie na natychmiastowy wynik, magię wielkiego nazwiska, tylko na kolejne długie panowanie, nawet za cenę trudnych początków.
Problemy, jakie zastał Moyes na Old Trafford, inwentaryzowałem w październiku, pisząc dla Sport.pl m.in. o tym, jak klub żonglował szkoleniowcami po odejściu wielkiego Matta Busby’ego i jak zastanawiał się nad przyszłością samego Fergusona w trakcie jego – uwaga – czwartego sezonu na Old Trafford. Pisałem o starzejącym się i mającym kłopoty ze zdrowiem duecie środkowych obrońców, nierównej formie skrzydłowych, a nade wszystko o braku kreatywnego środkowego pomocnika, które trapiły idącego po swoje ostatnie mistrzostwo sir Aleksa. Te problemy występowały już przed rokiem, a jeśli nie rzucały się w oczy tak mocno (niektórym się przecież rzucały…), to nie tyle z powodu ciągnącej zespół za uszy nieprzepartej fergusonowskiej woli zwyciężania, co ze względu na słabość głównych rywali. Pamiętacie przecież, jak było: Chelsea trenował trener tymczasowy i nielubiany, Manchester City rozstawał się w bólach ze swoim, równie kontrowersyjnym szkoleniowcem, Arsenal stracił najlepszego piłkarza, i to na rzecz MU właśnie. W wakacje wszyscy rywale poszli do przodu, potężnie się wzmacniając, wiceprezes Woodward przysnął i… wystarczyła kontuzja Carricka z emeryturą Scholesa, by środek pomocy mistrza Anglii sprzeciętniał do poziomu dziewiątej drużyny w tabeli.
Alan Pardew przeciwstawił wczoraj temu środkowi pomocy trójkę zawodników: Cabaye’a, Tiote i Anitę. Efekt dobrze pokazał w Match of the Day Robbie Savage – żeby znaleźć się przy piłce van Persie musiał cofać się niemal między własnych obrońców, a w momentach, kiedy po stracie piłki przez Newcastle mógłby czyhać na podanie w linii ze stoperami gości, biegał gdzieś w sąsiedztwie ich defensywnego pomocnika. W tym meczu Newcastle nie miało do czynienia z aż takim bombardowaniem, jak na White Hart Lane, okazje, jakie stwarzali gospodarze, nie zmuszały Krula do aż takich wysiłków jak wtedy. Prawdę mówiąc poza niełatwym do upilnowania Januzajem, niewielu zawodników gospodarzy sprawiało im kłopot. Zawieszony Rooney nie wystąpił w ogóle, podobnie jak przejedzony ponoć Kagawa; van Persie miał grać godzinę, ale ze względu na niekorzystny wynik został na boisku do końca, jednak bramka, którą zdobył, została anulowana przez znakomitą liniową Sian Massey – Holender był na spalonym.
I tym razem nie było żadnego oblężenia bramki gości w końcówce, o golu w „Fergie Time” nie wspominając. Ale nie było też żadnej jazdy kibiców po Moyesie (szczerze mówiąc media też są nieporównanie bardziej powściągliwe w porównaniu z niedawnymi jazdami po Villas-Boasie), jakby wszyscy wiedzieli, że mówienie o jego winie za dwie porażki w tym tygodniu i pięć od początku sezonu, oznaczałoby odwracanie kota ogonem. Tak, nowoczesne kluby w takich sytuacjach wywalają menedżerów, ale cóż dobrego przyniosła karuzela menedżerów takiej Chelsea, dla której Ligę Mistrzów wygrał (po czym rychło został zwolniony) trener tymczasowy? Moyes potrzebuje czasu, Moyes to „wybrany” – sir Alex wdrukował te prawdy wszystkim dookoła, ale też sir Alex nie zostawił prawdziwie mistrzowskiego składu. Owszem, zaczniemy jego następcę krytykować, ale pewnie dopiero po styczniu, jeśli okaże się, iż nie potrafił rozwiązać odziedziczonych problemów energicznymi działaniami na rynku transferowym i nie odzyskał miejsca pozwalającego grać w Lidze Mistrzów. O mistrzostwie kraju rzecz jasna dawno zapomnieliśmy, ale przecież nawet kibice MU – przynajmniej ci co bardziej realistyczni – w tym sezonie go nie oczekiwali.
Ale też co to za sezon! (Wykrzyknik dałem, oczom nie wierzę…). Każdy może przegrać z każdym. Od lat spisywany na straty Arsenal samodzielnie przewodzi w tabeli, a zauważyć wypada, iż Ozil sam wiosny nie czyni, bo jeszcze Ramsey, bo Giroud, bo solidny – dziś dał radę Lukaku – środek obrony… Na drugim jest Liverpool, gdzie forma Suareza sama w sobie prosi się o pieśń, a mamy jeszcze wielkie role aktorów drugoplanowych, Coutinho i Sturridge’a, no i trójkę obrońców z tyłu. Manchester City gromi rywala za rywalem, strzelając w piętnastu kolejkach 41 goli, zawsze zachwycając formą Aguero, czasem Negredo, Navasa, Yayi Toure czy Fernardinho, a nawet Nasriego, ale parę razy boleśnie gubiąc się z tyłu (Joe Hart, zesłany w końcu na ławkę…) i tracąc punkty z Sunderlandem, Aston Villą czy z Cardiff. Chelsea, zaskakująco w kratkę, zaskakująco często bez Maty i zaskakująco często bez ognia napastników (ten najlepszy, wspomniany Lukaku, strzela dla Evertonu i na odległość wykłóca się z Mourinho). Tottenham, wiadomo: bez Bale’a, bez goli (zwłaszcza na White Hart Lane) i bez sympatii mediów, ale uparcie do przodu. Everton, który z przodu potrafi grać tak ładnie, jak Wigan Martineza, a broni się tak skutecznie, jak… Everton Moeysa. Southampton „bielsisty” Pocchetino. Newcastle, w ostatnich sezonach miotające się od ściany do ściany, w tym jednakże po jasnej stronie mocy. Zauważcie: wymieniłem już dziewięć drużyn, z których każdą z jakiegoś powodu warto/trzeba/ciekawie oglądać.
Z nich wszystkich największą frajdę sprawia mi ostatnio patrzenie na niepokonany już ósmą kolejkę Everton. Tyle się mówiło o Martinezie, że w Wigan przekombinowuje, że nie potrafi zorganizować gry obronnej itd. – w nowym klubie jest zaledwie parę miesięcy, a jak potrafił wpłynąć na jej filozofię gry, ile nowego wprowadzić, a ile dobrego zachować z dziedzictwa poprzednika (tempo i wysoki pressing, komfort przy piłce, niebezpieczne skrzydła i silny napastnik z przodu, a do tego jeszcze Baines i jego stałe fragmenty: zabójcza mieszanka). Zdumiewające, że są ludzie zgłaszający wciąż wątpliwości pod adresem Hiszpana: człowiek, który w ciągu czterech dni wywiózł cztery punkty z Old Trafford i Emirates (a w sumie, grając z MU, MC, Chelsea i Arsenalem zdobył ich siedem), momentami sprawiając wrażenie, że to jego drużyna jest gospodarzem tych spotkań, z pewnością zasługuje na lepsze traktowanie. Per Mertesacker powiedział po meczu, że z tak trudnym rywalem jeszcze w tym sezonie nie grali…
Co powiedziawszy raz jeszcze wrócę do początku i powiem, że także w sukcesach Evertonu pod Martinezem widzę argument za cierpliwością MU wobec Moyesa. Nawet wspaniały dziś między liniami pomocy i obrony Arsenalu Barkley, będący niewątpliwie jednym z odkryć tego arcysezonu, zaczynał już u niego.